Architektura zjednoczenia

O Berlinie mówi się, że po 1989 r. najlepsi architekci zrealizowali tu swoje najgorsze projekty. Ale wśród szklanych biurowców Renza Piano i Richarda Rogersa, pod neonami “Sony" czy “Daimler Benz" spotkać można starszą panią z pieskiem. Znów tutaj mieszka, powróciła do miejsca, w którym spędziła dzieciństwo. “Ono wygląda dziś zupełnie inaczej niż przed wojną, ale to ciągle jest mój Potsdamer Platz" - mówi.

02.11.2003

Czyta się kilka minut

Wnętrze Urzędu Kanclerskiego /
Wnętrze Urzędu Kanclerskiego /

Najmłodsza stolica Europy nie jest miastem, które od razu zachwyca urodą. Pamiętam pierwszą podróż berlińskim metrem - z osławionego książką o dzieciach-narkomanach Dworca ZOO, gdzie zatrzymują się pociągi z Polski, na Kreuzberg. Nic z kokieterii metra paryskiego - kolorowego, rozczytanego, otwartego na flirt albo awanturę. Nic ze spokoju, racjonalności i pewności siebie metra monachijskiego. Zamiast tego smutne twarze wpatrzone w podłogę, nużący zapach kebabu, niepokój, czy na pewno uda się dotrzeć na miejsce, bo plan sieci komunikacyjnej wydaje się dzielić przestrzeń w sposób równie absurdalny, co nieprzewidywalny.

Fantazja i gigantomania

Po chwili przychodzi refleksja: tak naprawdę to ciągle jeszcze dwa, zniszczone wojną i polityką, a potem “skomponowane" na nowo miasta. Katastrofa zaczęła się, gdy do władzy doszli naziści - paradoksalnie, akurat w Berlinie budzący niewiele entuzjazmu. Pomimo to w szalonych zamysłach Hitlera miasto miało przekształcić się w Germanię - stolicę świata. Przyszły Führer zapowiadał to już w 1929 r.: “Mamy przed oczami miasta antyczne, Akropol, Partenon, Koloseum, widzimy miasta średniowieczne z olbrzymimi katedrami (...) i wiemy, że ludzie potrzebują takiego punktu centralnego, żeby wspólnota narodowa nie uległa rozpadowi".

Zideologizowany program musiał doprowadzić do zamknięcia Bauhausu, międzynarodowej szkoły kształcącej architektów, którzy w ciężką przestrzeń pruskich ulic wprowadzili prostotę i funkcjonalność nowoczesności. A wydarzenia “kryształowej nocy" z 9 na 10 listopada 1938 r. dowiodły, że nie mają tu czego szukać architekci żydowscy (kilku z nich przyjechało wtedy do Polski, czemu zawdzięczamy przykłady świetnych budynków w Krakowie i Warszawie).

Erich Mendelsohn - jeden z najwybitniejszych budowniczych Berlina Republiki Weimarskiej, autor projektu słynnej Wieży Einsteina w Poczdamie, rozbudowy Domu Wydawniczego Rudolfa Mossego, planów Galerii Lafayette przy Potsdamer Platz (zrealizowanych w latach 1929-30 w zmienionym kształcie jako Columbushaus) - wyjechał już w 1933 r. Wcześniej sformułował żarliwe wyznanie wiary w Berlin lat 20. - miasto, w którym George Grosz tworzył dramatyczne karykatury, a John Heartfield zamieniał fotomontaż w polityczny felieton; w którym nocne kluby wypełniał jazz i nadzy tancerze; w którym na Neubabelsberg powstawały najnowocześniejsze w ówczesnej Europie studia filmowe. O kinie “Universum" przy Kurfürstendamm pisał Mendelsohn: “A zatem bez rokokowego pałacu dla Bustera Keatona. Żadnych stiukowych tortów dla Potiomkina i Scapa Flow. Ale bez żadnych obaw! Bez suchej rzeczowości, lęku, przestrzeni zmęczonych życiem myślicieli. Fantazja! Fantazja - lecz nie dom wariatów - przeniknięta przestrzenią, kolorem i światłem".

Albert Speer, nadworny architekt Hitlera, reprezentował inny rodzaj wyobraźni. Po powrocie z Rzymu dzielił się ze współpracownikami pewnym zdziwieniem: zaskoczyły go niewielkie gabaryty bazyliki św. Piotra. Germania powinna wyglądać inaczej. Główną arterią miasta miała się stać “ulica paradna". Z jednej strony zamykałaby ją wielka hala mieszcząca około dwieście tysięcy ludzi, zasklepiona kopułą i z trzech stron otoczona wodą. Przed halą znalazłby się wielki plac obliczony na milion ludzi i warowny zamek Führera - z oknami przypominającymi otwory strzelnicze i stalowym portalem otoczonym rzędami kolumn. Południowy kraniec Wielkiej Ulicy zamykałby z kolei łuk triumfalny - niemal pięćdziesięciokrotnie większy od paryskiego Arc de Triomphe.

Absurdalnych planów nie udało się zrealizować. Speer zbudował jednak w 1938 r. na rogu Wilhelmstrasse i Potsdamer Platz nową Kancelarię Rzeszy. Trochę dalej, pod ogrodami siedziby kanclerskiej znalazł pomieszczenie bunkier - ten sam, w którym Hitler poślubił Ewę Braun, a 30 kwietnia 1945 r. popełnił samobójstwo. Z obydwu budynków nie pozostał na miejscu nawet ślad. Marmury dawnej kancelarii użyte zostały przy budowie pomnika ku czci żołnierzy radzieckich.

O historii “Naziarchitektur" przypomina ponura siedziba Ministerstwa Lotnictwa Trzeciej Rzeszy. W czasach NRD zbierała się w tym miejscu wschodnioniemiecka Rada Ministrów. Po zjednoczeniu mieści się tu Ministerstwo Finansów. To jedna z nielicznych nie zniszczonych wojną budowli Berlina. Tak objawiła się ironia historii: marszałek Rzeszy, Göring, powtarzał, że jeżeli na miasto spadnie jedna bomba, zmieni nazwisko na popularne wśród Żydów - Meyer.

Samoloty RAF zrzuciły pierwsze bomby 23 sierpnia 1940 r. W nocy z 28 na 29 sierpnia zginęli pierwsi cywile. Od marca 1943 r. rozpoczęły się regularne naloty: Anglicy atakowali nocą, Amerykanie w dzień. Sir Arthur “Bomber" Harris pisał do Churchilla: “Możemy zamienić cały Berlin w ruinę (...). Nas będzie to kosztować 400, 500 samolotów, Niemcy - przegraną wojnę". Jako pierwsze runęły Opera Państwowa i Stara Biblioteka. Do końca wojny przeprowadzono 363 naloty, użyto 75 tysięcy bomb burzących i zapalających. Zginęło około 50 tysięcy osób. Półtora miliona straciło dach nad głową.

Straszne czasy pokoju

Po Berlinie krążył proroczy dowcip: “Cieszcie się i bawcie, póki wojna trwa! Czasy pokoju będą straszliwe". 16 kwietnia 1945 r. o 5 rano rozpoczęła się ofensywa radziecka. Pierwszym etapem było potężne, dwudziestopięciominutowe bombardowanie. Potem włączono 143 reflektory rozmieszczone regularnie co 200 metrów. Ich zadaniem było oślepienie wroga w momencie, w którym półtora miliona żołnierzy marszałków Żukowa, Koniewa i Rokossowskiego ruszy do ataku. 25 kwietnia Berlin był już całkowicie otoczony przez wojska rosyjskie i amerykańskie. 8 maja w szkole inżynierskiej w berlińskiej dzielnicy Karlshorst oddziały niemieckie złożyły broń. Rozpoczął się okres gwałtów i rabunków. Sytuacja w zachodniej części miasta, okupowanej przez wojska aliantów coraz wyraźniej zaczynała różnić się od tego, co działo się w strefie sowieckiej. W maju 1949 r. połączono brytyjską, francuską i amerykańską strefę okupacyjną, tworząc Republikę Federalną Niemiec. 7 października pod protektoratem ZSRR powstała Niemiecka Republika Demokratyczna. Tuż po północy 13 sierpnia 1961 r. na Wschodzie padł rozkaz rozpoczęcia budowy “bariery ochronnej przeciw faszystom".

Do 9 listopada 1989 r. obcość dwóch Berlinów wyznaczał Mur, wypełnione cegłami okno, czasem tylko prowizoryczny podkop. Przez wiele lat siostra albo brat nie należeli według wschodnioniemieckiego prawa do najbliższej rodziny, więc odwiedziny były niemal niemożliwe. A jednocześnie mieszkańcy enerdowskiego Berlina codziennie przejeżdżali metrem niemal pod piwnicami ich domów. Zachodni sąsiedzi budowali tymczasem na Ku’damm wielkie domy handlowe i hotele. Na ogołoconym Potsdamer Platz trwała wojna propagandowa. Wielkie tablice elektroniczne ustawione na Zachodzie przekazywały niezależne serwisy informacyjne. Na Wschodzie odpowiedziały im wschodnioniemieckie reklamy, wzywające do zakupów w tanich enerdowskich sklepach.

Architektura znów podporządkowana została propagandzie. Na Wschodzie powstał pomysł, by nie odbudowywać Berlina w historycznych granicach, ale przenieść miasto 60 kilometrów dalej, podobnie jak postąpiono ze Stalingradem. Zamiast tego rozpoczęto jednak budowlany wyścig z Zachodem. W latach 60. na Alexander Platz stanął symbol trwałości NRD - Wieża Telewizyjna, dziwaczna konstrukcja (ze swoimi 365 metrami wysokości druga w Europie), górująca nad niską, betonową zabudową wschodniego Berlina. Podobno nieoczekiwanym przez zleceniodawców efektem okazał się cień, pojawiający się, gdy tylko słońce pada na kopułę wieży i przypominający kształtem krzyż.

Między liniami

Niedawna historia wciąż tkwi w przestrzeni zmieniającego się miasta. Wystarczy spacer po Kreuzbergu. W czasie, gdy istniał Mur, Kreuzberg graniczył z nim od strony zachodniej. Siłą rzeczy nie chcieli się tutaj osiedlać ludzie szukający spokoju i poczucia bezpieczeństwa. Zamiast nich w latach 70. i 80. pojawili się przedstawiciele młodzieżowych subkultur: hippisi, punkowcy, anarchiści. Wszyscy ci, którzy zamiast służby wojskowej (a zameldowanie w Berlinie, mieście okupowanym, gwarantowało zwolnienie z osiemnastomiesięcznej służby wojskowej) woleli happeningi i squotting, czyli życie w anarchistycznych komunach. Marzyli o alternatywnym społeczeństwie: tworzyli niezależne centra kształcenia dla dorosłych i zakłady niekonwencjonalnego przemysłu. Oprócz artystów, w opustoszałych ruderach zamieszkali nielegalni imigranci. Od czasu do czasu wkraczała policja. Raz doszło do zamieszek, w których pod kołami autobusu zginął piętnastoletni chłopak. Zjednoczenie pokazało jednak, że rewolucyjne nastroje z czasem się uspokajają; brodaci mężczyźni z “pacyfkami" na szyjach robią z wnukami zakupy w hali targowej Marheineke. A najmłodsi mieszkańcy mówią, że znacznie bardziej “alternatywne" są dziś Mitte albo Prenzlauer Berg.

Na Kreuzbergu można zatrzymać się w okolicach Lindenstrasse. To niemal metafora współczesnego Berlina. Najpierw zwraca uwagę wielki, zaniedbany trawnik. Na jego środku usadowił się piękny modernistyczny gmach dawnego domu towarowego z początku lat 30. Jedyny jaki tu pozostał, świadcząc o ruchu panującym niegdyś w miejscu, w którym skupiły się wielkie koncerny i redakcje gazet. Po zachodniej stronie zbudowano w tej pustce pod koniec lat 80. tylko kilka tanich budynków mieszkalnych. Socjalistyczne przedszkole z kamiennym podwórkiem dogorywa kilkaset metrów dalej. Ślad Muru widać wyraźnie.

Anarchistyczna granica stała się po zjednoczeniu jednym z głównych - zinstytucjonalizowanych już - centrów miasta. Przychodzi się tu teraz do Muzeum Żydowskiego. Niedawne dzieło Daniela Libeskinda jest jednym z najważniejszych znaków tożsamości nowego Berlina, równie ważnym, co zrealizowana przez Normana Fostera kopuła Reichstagu (coraz częściej kojarzonego nie tyle z pożarem, który w 1933 r. umożliwił nazistom zamach stanu, ile z działaniem konceptualnego artysty, Christo, który w 1995 r. opakował budynek lśniącym polipropylenem i przewiązał go ciemnoniebieskim sznurem; akcja kosztowała około 9 milionów dolarów; oglądało ją ponad milion osób).

W 1999 r., kiedy udostępniono pusty jeszcze budynek Muzeum Żydowskiego publiczności, w ciągu trzech miesięcy odwiedziło go 300.000 zwiedzających. Otoczeni zimnym światłem sączącym się z wąskich, zygzakowatych okien przemierzali labirynt łamiących się ostrymi kątami korytarzy. Architekt kazał im podążać trzema szlakami, w które układały się ludzkie losy: drogą Wygnania, Holokaustu albo Kontynuacji. Każdy zakręt na tej drodze okazywał się niewiadomą, która doprowadzić mogła do ciasnego, zamkniętego na głucho stożka Wieży Holokaustu, rozświetlonego na samej górze wątłym, niedostępnym świetlikiem. Albo do kamiennego ogrodu na zewnątrz budynku - do obcego świata, w którym łatwo się zagubić, ale trudno dosięgnąć kwiatów posadzonych zbyt wysoko, na szczycie kamiennych bloków. Wreszcie - do zamkniętej białej ściany na końcu stromych schodów.

Sam Libeskind, nazywając swoje dzieło “miejscem między liniami", pisał: “Czułem, że stosunek Niemców do Żydów jest jedną z rzeczy łączących Wschód i Zachód". I dalej: “U podstaw projektu Muzeum Żydowskiego leżą trzy zasadnicze idee. Po pierwsze, nie da się pojąć historii Berlina bez zrozumienia, jak ogromny jest intelektualny, ekonomiczny i kulturalny wkład w nią jego żydowskich mieszkańców. Po drugie, konieczne jest duchowe i fizyczne wpojenie znaczenia Holokaustu w świadomość i pamięć Berlina. Po trzecie, tylko na skutek uzmysłowienia sobie i przyswojenia myśli o próżni pozostałej po żydowskim życiu w Berlinie, przyszłość historii tego miasta i Europy może zyskać".

Konstruujący chaos

Okazuje się, że dramat historii może być siłą - twórczą i dynamizującą - dzisiejszego Berlina, jedynej ciągle jeszcze nie dokończonej stolicy starego kontynentu. Miasta, w którym jak w żadnym innym kumulują się lęki, niebezpieczeństwa i nadzieje nowoczesności. Miasta w poszukiwaniu tożsamości. I dlatego właśnie interesującego.

Paradoksy mnożą się nieustannie. I znów wystarczy spacer po jednej tylko części miasta. Kurfürstendamm przyciągał w czasach Wilhelma i Republiki Weimarskiej barami i kabaretami. Po wybudowaniu Muru musiał spełnić funkcję centrum Berlina Zachodniego. Dziś zaskakuje niejednorodnością przestrzennych znaczeń. Po wyjściu z Dworca ZOO najłatwiej trafić w dwa miejsca. Pierwsze to Erotik-Museum należące do olbrzymiej korporacji, którą założyła Beate Uhse, dawny pilot-oblatywacz w Luftwaffe. Bardzo blisko, wśród niezliczonej ilości ekskluzywnych sklepów znajduje się Kaiser-Wilhelm-Gedächtniskirche (kościół Pamięci im. Cesarza Wilhelma): jego uszkodzona w 1943 r. wieża stała się symbolem, a zachowana część nawy pomieściła wystawę przedstawiającą skutki wojny. Tuż obok, we współczesnej kaplicy zobaczyć można “Madonnę Stalingradzką". Dobudowana do niej niebieska dzwonnica nazywana jest przez berlińczyków “Szminką" albo “Silosem Dusz". Tu spotykają się wielbiciele deskorolek i bezdomni, kontrkulturowa młodzież i klienci największego w Europie centrum handlowego.

Berlin to miasto paradoksalne i niedokończone. Możliwa jest tu Love Parade i przełomowe spotkanie ekumeniczne. Wystarczy przejrzeć anonsy. Największą część piątkowych wydań “Berliner Zeitung" zajmują zaproszenia na imprezy: katolicy konserwatywni spotkają się z katolikami postępowymi, Żydzi z protestantami, feministyczne stowarzyszenie “Kobiety w podróży" z obrońcami praw mężczyzn, entuzjaści muzyki organowej z bywalcami techno-parad. Na spotkaniu “Stadtforum" zbierają się mieszkańcy zainteresowani kształtowaniem programu urbanistycznego dla Berlina. Wreszcie rubryka “Lokale, nieruchomości": trzeba sprawdzić, skąd dokąd przenoszą się właśnie Berlińczycy, która dzielnica traci na wartości, która zyskuje. A zmienia się to szybciej niż kurs giełdowy. Nikogo z sąsiadów nie zaskakuje widok samochodu z napisem “Przeprowadzki" przed bramą. Dzień jak co dzień. Chaos. Ale chaos, z którego coś powstaje.

Choć pojawia się pytanie, co będzie, gdy ta miejska magma zastygnie. Info-Box - brzydki i banalny, podniesiony jednak do rangi symbolu wielkiej przebudowy budynek na Potsdamer Platz - został już rozebrany. Szalone lata 90. minęły. Czy rzeczywiście Berlin stał się stolicą Europy, przynajmniej tej środkowej? A może niedługo będzie musiał konkurować np. z Warszawą, która pod wieloma względami tak bardzo go przypomina? I tym samym pojawi się nowy, dynamizujący czynnik rozwoju?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Unia dla Ciebie (44/2003) - Niemcy