Ładowanie...
Andersen nie tylko dla dzieci
Andersen nie tylko dla dzieci
Pięćdziesiąt osiem złotych za kilo - tyle kosztuje Andersen w nowym przekładzie. W cenie duńskiego łososia, a o ileż dłuższy okres przydatności do spożycia! Towar wysokiej jakości, w trzech luksusowych tomach, każdy gruby jak książka telefoniczna.
Od kanonicznego tłumaczenia baśni i opowieści Andersena autorstwa Stefanii Beylin minęło już 75 lat. Literacka klasa tego przekładu onieśmielała translatorów - nie było śmiałków gotowych podjąć wyzwanie. Bogusława Sochańska do strachliwych nie należy, toteż za poduszczeniem dyrektora Biblioteki Narodowej i aprobatą wydawnictwa Media Rodzina dokonała pierwszego przekładu wprost z języka duńskiego - inaczej, niż to bywało dotąd, kiedy Andersena tłumaczono z wydań niemieckich. W ślad za ubiegłoroczną, jubileuszową edycją dwudziestu dziewięciu najsłynniejszych "Baśni", ukazały się trzy "cegły" Andersenowskie - sto sześćdziesiąt cztery utwory opatrzone obszernymi przypisami. Niektóre po raz pierwszy udostępniono czytelnikowi polskiemu.
Arcyciekawy esej tłumaczki, dodany do zbioru, odsłania dylematy translatorskie i żmudny trud wyciągania Andersena z "pokoju dziecinnego", do którego zagoniono go w minionym stuleciu. Pisarz, na przełomie wieku XIX i XX nonszalancko cenzurowany i przykrawany do ówczesnych standardów dydaktycznych, mógł uchodzić za grzecznego moralistę, sentymentalnego wujaszka piszącego piórem maczanym w mleku. Andersen otoczony czeladką pacholąt - oto jakim chcieli widzieć go tłumacze, "poprawiający" Duńczyka w poczuciu pedagogicznej misji. Ekscentrycznego i na wskroś oryginalnego Hansa Christiana poddawano czasem wręcz translatorskiej kastracji: biedak tracił poczucie humoru, gubił paradoksalne
puenty, wyzbywał się sarkazmu i ekspresji, czyli tego wszystkiego, co stanowi o jego literackiej klasie.
Nowy przekład dostarcza nam materiałów do porównań, a co za tym idzie - wielu dowodów nadużyć, które zafałszowały wizerunek Duńczyka. Andersen w istocie od moralizowania stronił, a do dzieci miał stosunek ambiwalentny i wzbraniał się przed etykietą pisarza dla najmłodszych. O ile lektura popularnego wyboru "Baśni" utrwala obraz Andersena - poczciwego gawędziarza, o tyle nowe, kompletne wydanie jego utworów ten wizerunek mąci i komplikuje. Znajdziemy tu teksty cierpkie lub okrutne, symboliczne, z erotycznym podtekstem. Oryginalna interpunkcja, przywrócona w nowym tłumaczeniu, jest nietypowa - Andersen pisze niepowstrzymanym strumieniem, bez kropek i akapitów, hojnie szermując średnikami. Język niezwykle prosty, dosadny i obrazowy - niewiele pustej ględźby, za to spiętrzenie rekwizytów i detali przemawiających do wyobraźni. Świetne dialogi, ironia i wyrafinowany dowcip. Obok baśni są tu fabuły ani trochę nie "dziecięce", od których ciarki chodzą po plecach.
Te z górą 1600 stron, czytanych ciurkiem, odsłania obsesje i natręctwa pisarza, stanowi zapis osobliwej autoterapii słowem. Parias dopuszczony do socjety ciągle od nowa leczy swoje kompleksy, przerabiając poczucie krzywdy na literaturę. Czytając - widzę neurotycznego spryciarza, który uwiódł możną publiczność, portretując jej przywary w maskaradowym kostiumie baśni. Bez feerycznego sztafażu nie uszłyby mu na sucho inteligentne szpile wbijane wysoko urodzonym chlebodawcom. On sam przybiera kilka ulubionych masek - bywa studentem lub ojcem chrzestnym (fantazja przeciwstawiona tępemu pragmatyzmowi), ale i stokrotką, słowikiem, różą - niezrozumianym geniuszem otoczonym przez filistrów.
O Andersenie pisano, że jego talent pisarski bierze się z empatii - umiejętności współodczuwania. Ja raczej widzę bystrego egocentryka, własną tożsamość budującego w opozycji do świata potężnych krzywdzicieli, do których żywi pokrętną miłość-nienawiść. Przygarnąwszy Andersena, jego możni protektorzy wpuścili poniekąd lisa do kurnika. Nikt boleśniej od pisarza-nadwrażliwca nie odczuł różnicy społecznego statusu pomiędzy wiejskim przybłędą a duńską arystokracją, nikt też nie zdołał lepiej zdemaskować wielkopańskiej obłudy i mieszczańskiego konwenansu. Pod postacią kaczki, piłki, porcelanowego imbryka - Andersen portretuje pychę i hipokryzję burżuazji duńskiej, o względy której skądinąd zabiegał. Pomimo sławy i niezwykłych talentów, nigdy nie osiągnął statusu równego swoim patronom, zawsze zależny, zawsze w roli maskotki i nadwornego błazna. Nie pierwszy raz w historii literatury poczucie krzywdy wysublimowało się i przybrało postać sztuki.
Lektura trzech "cegieł" Andersenowskich dostarcza nam niespodzianek - fabuła "Latającego kufra" ujawnia, że już 160 lat temu słowo "liberał" miało ciężar epitetu, a słuchanie cudzoziemskiego słowika uchodziło za nie dość patriotyczne w opinii Prawdziwych Duńczyków (nawet jeśli tym Duńczykiem był stary czajnik). W zbiorze znajdujemy teksty szczególne - jak choćby opowieść o kablu telegraficznym, przeciągniętym po dnie morskim pomiędzy Europą a Ameryką, który to kabel ryby biorą za gigantycznego węża morskiego. Z kolei baśń "Szmaty" nie pozostawia suchej nitki na stereotypach narodowych Duńczyków i Norwegów.
Entuzjaści "literatury cacanej" nie znajdą w Andersenie sprzymierzeńca - bez interwencji cenzora pisarz nie spełnia wszechpolskich standardów dydaktycznych. Niektóre bajeczki wręcz podniosą włos na głowie niejednego rodzica. Choć z drugiej strony - Duńczyk zadaje kłam ewolucji i edukacji seksualnej, uporczywie i konsekwentnie lansując model prokreacji z udziałem bociana...
Nowe wydanie "Baśni i opowieści" zilustrowano kapitalnymi wycinankami samego pisarza, którymi przed z górą 150 laty obdarzał przyjaciół. Ta niepoważna zabawa dowodzi kolejnego kunsztu Andersena - niewątpliwego talentu plastycznego. Wycinane naprędce figury mają siłę i wyraz niepospolity, przywodzący na myśl współczesne znaki graficzne. Nie wiem, czy Andersen doceniłby Matisse'a, ale Matisse z pewnością doceniłby Andersena, drapieżny, niepokojący wyraz jego arlekinów i tancerek. Pajace, wisielcy, złodzieje serc - ulubione figury pisarza - stanowią tajemniczy komentarz do jego baśni. Ten duński "wujaszek" był bardzo szczególny, zaiste.
Kolejna atrakcja tego wydania to obszerne przypisy, które rozszyfrowują obco brzmiące sformułowania i terminy w tekście. Dzięki nim poznajemy mnóstwo pasjonujących detali obyczajowych, niezbędnych dla zrozumienia biedermeierowskiej Danii, w której żył Andersen.
I zaleta ostatnia: czytelny, przyjazny layout książki. Twarda, płócienna oprawa, efektowne obwoluty i wyklejki, duża czcionka, niebielony, dobry papier. Partie tekstu podzielone reprodukcjami rękopisów pisarza. Wąska kolumna rozkłada się w pełny kwadrat - przy swojej niebagatelnej grubości tomy są poręczne, eleganckie. Piękny prezent dla dziecka... i równie atrakcyjny dla jego rodziców.
Hans Christian Andersen, "Baśnie i opowieści", tom I-III, z duńskiego przeł. Bogusława Sochańska, Poznań 2006, Wydawnictwo Media Rodzina.
Napisz do nas
Chcesz podzielić się przemyśleniami, do których zainspirował Cię artykuł, zainteresować nas ważną sprawą lub opowiedzieć swoją historię? Napisz do redakcji na adres redakcja@tygodnikpowszechny.pl . Wiele listów publikujemy na łamach papierowego wydania oraz w serwisie internetowym, a dzięki niejednemu sygnałowi od Czytelników powstały ważne tematy dziennikarskie.
Obserwuj nasze profile społecznościowe i angażuj się w dyskusje: na Facebooku, Twitterze, Instagramie, YouTube. Zapraszamy!
Podobne teksty
Newsletter
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]