Piotruś Pan powraca

"Nie jestem na tyle młody, by wiedzieć wszystko (J.M. Barrie).

16.10.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

Niezawodny przepis na poczytnego pisarza dla dzieci brzmi następująco: weź chłopca, dodaj talent i nieszczęśliwe dzieciństwo. Dorzuć problem seksualny, przedwczesne śmierci, nieuleczalne choroby. Nie od rzeczy będzie dodać biedę, sieroctwo, fizyczną brzydotę lub bezdzietność. Zmieszaj, wstrząśnij i gotowe!

Czterej giganci literatury dla dzieci - James M. Barrie, Lewis Caroll, Hans Christian Andersen i Roald Dahl - zostali przyrządzeni według tej recepty (z wariantami). Gdyby zamknąć ich w jednym pokoju i poczęstować serum prawdy, powstałby podręcznik psychiatrii klinicznej. Wszystko ma swoją cenę. Być może ceną za niepospolity talent jest melancholia i poczucie wyobcowania.

Barrie, autor "Piotrusia Pana", zmarł jako sławny i majętny baronet, ale urodził się jako syn tkacza, w chatce na kurzej stopce, w prowincjonalnej szkockiej dziurze, pośród gromady drobnego rodzeństwa. Jednakże to nie bieda zaciążyła na jego dzieciństwie, a śmierć w wypadku starszego brata, ulubieńca matki. Niespełna 14-letni David zginął podczas jazdy na łyżwach. Odtąd matka popadła w depresję, odtrącając i zaniedbując 6-letniego Jamesa. Chłopiec daremnie zabiegał o uwagę, przebierając się w ubrania zmarłego brata. Na skutek psychicznej opresji zapadł na rzadką chorobę - psychogenic dwarfism - która polega na zahamowaniu wzrostu i nieosiąganiu dojrzałości płciowej. Ukończywszy 17 lat Barrie miał 150 cm i na tym poprzestał.

Traumy dzieciństwa nie przeszkodziły mu w uzyskaniu solidnej edukacji - ukończył Uniwersytet Edynburski. Niebawem porzucił Szkocję dla Londynu i szybko dał się poznać jako oryginalny autor esejów i dramatów. Poczytność nie szła w parze ze szczęściem osobistym. "Białe" małżeństwo z aktorką Mary Ansell okazało się porażką. Żona odeszła. Ze zdjęć spogląda na nas smutny krasnal w zmiętych ubraniach. Kościsty i wydatny nos podpiera szczotka wąsów pożyczona od Groucho Marxa. Barrie w niczym nie przypomina przystojnego amanta, który wcielił się w rolę pisarza w filmie "Marzyciel". Niemniej, jak powiedział o Barriem jego przyjaciel Arthur Conan Doyle, "nie ma w nim nic małego, poza wzrostem".

Światową sławę przyniosła pisarzowi wystawiona w roku 1904 sztuka teatralna "Piotruś Pan - chłopiec, który nie chciał dorosnąć", siedem lat później przerobiona na książkę. Nie byłoby tej legendarnej fabuły, gdyby nie przyjaźń Barriego z Sylwią - panią Arturową Llewellyn Davies i jej synami. Poczynając od roku 1898, kiedy to spotkał 5-letniego George'a i 4-letniego Jacka w Parku Kensingtońskim, James Barrie pozostał związany z tą rodziną do końca życia, na prawach przyszywanego wujka, a z czasem - opiekuna. Sylwia urodziła jeszcze trzech synów - Petera, Michaela i Nicolasa. Mali Daviesowie stali się pierwowzorem postaci Piotrusia Pana. W roku 1907 zmarł na raka ich ojciec (niechętny Barriemu), trzy lata później choroba zabrała także Sylwię. Pisarz nie odstępował chłopców, po śmierci przyjaciółki przeprowadził adop­cję. Istnieje legenda, że w testamencie Sylwia powierzyła dzieci opiece "Jenny" (starszej siostrze niani Daviesów), ale Barrie, powodowany przywiązaniem do chłopców, zinterpretował nie dość wyraźnie napisane imię jako "Jimmy".

Długoletnia, niewzruszona przyjaźń pisarza z piątką Daviesów sprowokowała tysiące domysłów i plotek na temat jego seksualności. Gwałtowne śmierci George'a, Michaela i Petera (dwaj ostatni popełnili samobójstwo) pomnożyły zamęt wokół Barriego i zmąciły pamięć o nim. Plotkom do końca dawał odpór najmłodszy z Daviesów. W listach do biografów Barriego Nicolas podkreślał, że impotencja pisarza jest kluczem do całej jego twórczości. Był prawdziwie wiktoriańskim purytaninem, seks gorszył go i przerażał.

Jakkolwiek niewinny, Barrie odcisnął jednak piętno na biografiach Daviesów przez sam fakt obsadzenia ich w roli "pięciogłowego" niejako Piotrusia Pana - ikony rozpoznawalnej na całym świecie. Losy braci przypominają los Christophera Robina Milne'a, którego do końca życia ubierano w spodenki Krzysia ze Stumilowego Lasu i który bezskutecznie próbował uwolnić się z tego jarzma.

U schyłku życia Nicolas pisał, że Barrie, jakkolwiek opiekuńczy i powściągliwy, kolejno "obsadzał" braci w roli ulubieńców. Najpierw "numerem jeden" był George, po jego śmierci Michael, po śmierci Michaela - Peter. Późniejszy związek Petera ze starszą od niego kobietą napawał wuja głębokim niesmakiem. Tylko Jack był inny - niezależny, najbardziej wolny, a sam Nicolas zdążył usamodzielnić się i wydorośleć, zanim przyszła jego kolej. I tak jak trudno osądzić uczynki książkowego Piotrusia Pana w kategoriach krzywdy i zasługi, tak i wpływ pisarza na życie Daviesów nie jest jednoznaczny. Wtargnął w ich szczenięce życie, zabrał do Nibylandii, zanim stracili mleczne zęby. W zamian obdarzył wyobraźnią, dowcipem, upodobaniem do paradoksów - jak wiadomo, Peter Pan jest nieodparcie uwodzicielski. Nigdy się nie dowiemy, czy bez wujka Jimmy'ego chłopcy żyliby dłużej i spokojniej. Przystojni, obdarzeni talentami etończycy - na ile czuli się więźniami wieloznacznej baśni?

Genialna opowieść o chłopcu bez serca porusza w nas przeczuwane lęki i głęboko pogrzebane obawy. To mit o słodko-kwaśnej rozpaczy dorastania. Piotruś - Wieczny Chłopiec jest toposem, przylega idealnie do naszych intuicji, materializuje przeczucia. Prosta historyjka, tylko pozornie dla dzieci, otwiera w głowie niewypowiedziane tęsknoty za fanfaronadą i brawurą, ujawnia senne koszmary.

Powagę Barriego rozwadniano w setkach mydlanych adaptacji. Jego sarkazm i dowcip tępiono w tłumaczeniu. Dla entuzjastów pedagogicznej cenzury przewrotny Szkot był nie do przełknięcia. Przytoczmy taki choćby opis kapitana Haka: "W jego oczach, błękitnych jak niezapominajki, był zawsze wyraz głębokiej melancholii, chyba że akurat wbijał w ciebie swój hak (...). W jego manierach wciąż było coś arystokratycznego, tak więc nawet gdy cię rozrywał na strzępy, to robił to z pewnym wdziękiem".

Nie tylko Jakub Hak odbiegał od tradycyjnych norm pedagogicznych. Sam Piotruś jest przecież bliźniaczą, niedorosłą wersją wodza piratów. Nie na darmo Barrie widział w nim małego potwora, a słynną figurę w Parku Kensingtońskim wręcz oprotestował, bo obelisk nie ma w sobie nic z tego diabła, jakim w jego mniemaniu był Peter Pan. Warto wspomnieć, że w pierwszym szkicu książki kapitana Haka nie było - sam Piotruś był wystarczająco okrutny i demoniczny. Nota bene tytuł pierwszej wersji brzmiał: "Piotruś Pan - chłopiec, który nienawidzi Matek".

Tu trzeba wytłumaczyć nieporozumienia związane z tytułami. Właściwą historię o Piotrusiu, Wendy i zagubionych chłopcach znamy pod tytułem "Piotruś Pan i Wendy". Poprzedziła ją niewielka książeczka "The Little White Bird or Peter Pan in Kensington Gardens", wydana w Polsce pod tytułem "Przygody Piotrusia Pana". Kto czytał tę opowiastkę w przedwojennym tłumaczeniu Zofii Rogoszówny, ten nie zrozumie, dlaczego nazywano Barriego pisarzem oryginalnym. Jego błyskotliwy dowcip, jego sowizdrzalską niefrasobliwość Rogoszówna wykrochmaliła i wyprasowała. Przewrotne, okrutne żarty przerobiła na letnią owsiankę, wzmianki o śmierci usunęła, a samego Piotrusia uczyniła cacanym bobasem.

Nie pierwsza to i nie ostatnia "pralnia literatury", Disney należy do tej samej szajki. Dość przytoczyć maleńką próbkę stylu Rogoszówny, skonfrontowaną z przekładem Macieja Słomczyńskiego.

Słomczyński:

"Shelley był młodym dżentelmenem, tak dorosłym jak umiał. Był poetą, a oni nigdy nie są dorośli. Są to ludzie, którzy nienawidzą pieniędzy, prócz tych, które im są potrzebne na dzisiaj, a on miał właśnie tyle i jeszcze pięć funtów na dodatek".

Rogoszówna:

"Pewnego razu przechadzał się po Parku Leśnym młody człowiek, który nazywał się Shelley. Shelley był już od dawna dorosły, ale wcale na to nie wyglądał. Shelley był poetą, a poeci zawsze robią takie wrażenie, jakby coś z dziecka w nich pozostało. Poeci wcale nie dbają o pieniądze i radzi są, jeżeli mają tyle, ile im potrzeba na przeżycie jednego dnia. A właśnie Shelley miał ponadto banknot dziesięciofuntowy".

Lista krzywd wyrządzanych Barriemu jest długa. Polscy wydawcy bez miłosierdzia opatrywali książki pisarza ilustracjami, które wołają o pomstę do nieba (Zielona Sowa 2003), lub też, przedrukowawszy haniebnie czarno-białe ilustracje z wydania brytyjskiego, bezczelnie pomijali nazwisko autora, nie zapominając zarazem o rodzimej autorce sentymentalnego kiczu na okładce (Zielona Sowa 2002). Inna oficyna z kolei zasłużyła na ekskomunikę, szpetnie kolorując oryginalne wiktoriańskie ilustracje Artura Rackhama i na dodatek przekręcając nazwisko autora (Nasza Księgarnia 2000). Tak więc od lat nie było na rynku wydania, którego nie trzeba by się wstydzić.

I oto jest. Michał Rusinek, krakowska persona, obiecujący tłumacz i erudyta, zmierzył się z Piotrusiem po dwakroć. Po pierwsze, dokonał nowego przekładu "Piotrusia Pana i Wendy", nie rozjeżdżając Barriego pluszowym buldożerem. Po drugie, przełożył równocześnie bardzo udaną kontynuację "Piotrusia Pana", przez co oba tomy zyskały podobny stylistyczny koloryt.

O wspomnianym sequelu trzeba dodać parę słów. Otóż właścicielem praw do książek Barriego i wszelkich przeróbek, w których pojawia się imię bohatera, jest Great Ormond Street Hospital for Children's Charity - brytyjski szpital dziecięcy, któremu pisarz zrobił taki hojny prezent w roku 1924. Jednakże prawa te wygasają (poza Wielką Brytanią) z końcem bieżącego roku. Szpital, którego byt zależy od darowizny Barriego, rozpisał konkurs na kontynuację nieśmiertelnej opowieści. Wyścig wygrała Geraldine McCaughrean. Spod jej pióra wyszedł tom "Piotruś Pan w czerwieni" - dalszy ciąg przygód Zagubionych chłopców i Wendy, którzy powrócili na wyspę dzięki fortelowi i... następcy Cynowego Dzwoneczka.

Pisarka o trudnym do wymówienia nazwisku obdarzona jest tym samym, montypythonowskim poczuciem humoru, wspólnym dla etończyków i Szkotów. Z łatwością podąża tropem małego-wielkiego pisarza, zdradzając pokrewieństwo dusz i upodobań. Książka ma ten sam niepokojący klimat, gęsty od podtekstów i szyfrów. Nie jest infantylna, jest wartka i dowcipna. Tym razem udało się uchronić Piotrusia przed zagłaskaniem.

Książka miała jednoczesną premierę 5 października tego roku w 29 krajach świata. Ma same zalety i jedną wadę - paskudną, komercyjną okładkę, którą niechby James Barrie wydawcy wybaczył.

  • James M. Barrie, "Piotruś Pan i Wendy", przeł. Michał Rusinek, opr. graf. Joanna Rusinek, Kraków 2006, Wydawnictwo Znak;
  • Geraldine McCaughrean, "Piotruś Pan w czerwieni", przeł. Michał Rusinek, opr. graf. David Wyatt, Kraków 2006, Wydawnictwo Znak.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (43/2006)