Amerykanin w USSR

„Założyciele naszego państwa oraz politycy, którzy nadeszli po nich – mówiliśmy – tak bardzo obawiali się pułapek władzy, że stworzyli system, który prędzej wyeliminuje dobrego przywódcę, niż pozwoli na kumulację władzy w jednych rękach”.

14.11.2016

Czyta się kilka minut

Tak próbowali w 1947 r. oświecić swoich sowieckich gospodarzy John Steinbeck i wielki fotograf Robert Capa. Oczywiście nie udało się im. Po paru miesiącach wyjechali jak niepyszni, a Związek Sowiecki przetrwał jeszcze czterdzieści parę lat.

Wcześniej pojechali do Moskwy, na Ukrainę i do Gruzji, by unikając Kremla, polityki, tematów militarnych, a nade wszystko uprzedzeń, opisać życie zwykłych ludzi. Zimna wojna zimną wojną, perspektywa atomowej zagłady perspektywą, ale dziennikarska rzetelność nakazywała naszym amerykańskim autorom znaleźć odpowiedzi na następujące pytania: „Jak ubierają się Rosjanie? Co jadają na kolację? Czy urządzają przyjęcia? Jaka jest tamtejsza kuchnia? Czy tańczą, śpiewają, oddają się rozrywkom?”.

Tak też się stało. „Dziennik podróży do Rosji” w dużej części jest opisem niekończących się przyjęć, gruzińskich toastów, zastawionych stołów, potraw, smaków i dokuczliwej chwilami obfitości, która w końcu zamienia się w przewlekłą niestrawność. Biedny Steinbeck początkowo pije do śniadania wódkę szklankami, by sprostać obyczajom i etykiecie, ale wkrótce nabiera alkoholowstrętu i z rozpaczliwą ulgą chwali gruzińskie wino: „Było pyszne, lekkie i doskonałe w smaku, prawdopodobnie uratowało nam życie”. A śmierć musiała być blisko, bo wcześniej nasi amerykańscy goście spożyli na przystawkę „połowę smażonego kurczaka. Następnie podano zimne kawałki kurczaka polane pysznym zielonym sosem z przyprawami i kwaśną śmietaną. Były także pałeczki serowe, sałatki z pomidorami i gruzińskie pikle. Następnie doskonały gulasz z baraniny w gęstym sosie. Smażony wiejski ser. Płaskie bochny żytniego chleba ułożone jedne na drugim jak żetony do gry w pokera. Środek stołu zajmowała góra owoców, winogron, gruszek i jabłek. Najstraszniejsze było to, że wszystko smakowało wyśmienicie. Chcieliśmy spróbować każdej z tych nowych dla nas potraw”. Jak na porządnych reporterów przystało, chciałoby się dodać.

Podobne cierpienia spotykają naszych bohaterów niemal w każdym miejscu ich odkrywczej wyprawy. Bodajże tylko raz gospodarze sprzeniewierzają się świętemu prawu gościnności – nie pozwalają sfotografować wnętrza stalingradzkiej fabryki czołgów, co Capa odbiera jako prywatną klęskę i przypłaca ciężką depresją.

W gruncie rzeczy i pisarz, i fotograf cierpią od ciężkiego jadła, od długich przemówień powitalnych, cierpią od pytań na temat literatury amerykańskiej, słabo resorowanych pojazdów, zamkniętych okien w pociągach, niezrozumiałego języka i fikuśnego alfabetu. Właściwie jedynymi jaśniejszymi momentami są wizyty u amerykańskich dyplomatów i korespondentów rezydujących w Moskwie. Tam wreszcie mogą się po ludzku napić koktajlu i posłuchać swingu. Cierpią, ale heroicznie wykonują swoją misję, by w końcu dojść do humanistycznego wniosku, że „Rosjanie okazali się po prostu ludźmi i jak większość ludzi są bardzo mili. Ci, z którymi rozmawialiśmy, nienawidzą wojny, pragną tego samego, co wszyscy – dobrego, wygodnego życia, bezpieczeństwa i pokoju”.

I nie wiadomo, co bardziej podziwiać: legendarną amerykańską naiwność czy legendarną rosyjską zręczność? Steinbeck już na samym początku podróży stwierdza: „Rosjanie zupełnie nie znają się na public relations, są bodajże najgorszymi propagandystami na świecie”.

Piszę to wszystko 9 listopada, tuż po światowym armagedonie, gdy naród amerykański w demokratycznych wyborach przekazał władzę prezydencką Donaldowi Trumpowi. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu miniona noc była bezsenna, a poranek niezbyt wesoły. Trump rzeczywiście nie wygląda najlepiej. Ani gdy się go ogląda, ani gdy się go słucha. Ale do tego jesteśmy przecież przyzwyczajeni, chociażby przez naszych ojczystych. Niektórych z nich nawet Trump nie przebije. Boję się jednak, że jego megalomania oraz dudniąca pustota przegrają z jego naiwnością.©

JOHN STEINBECK, DZIENNIK Z PODRÓŻY DO ROSJI. Ze zdjęciami Roberta Capy, przeł. Magdalena Rychlik, Prószyński i S-ka, Warszawa 2016.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2016