Alice Munro i panna Marple

Trzy tomy opowiadań z trzech okresów twórczości Alice Munro.

16.09.2013

Czyta się kilka minut

Munro nie przedstawia świata po to, by wytoczyć mu jakiś proces. Chce pojąć świat i się nim zadziwić. Jest to sposób patrzenia dziecka – bystrego i bezlitosnego.


W ostatnim tomie opowiadań Alice Munro „Drogie życie” znajdziemy następującą scenę. Greta, młoda mężatka, matka i poetka, po długiej jeździe pociągiem z jednego końca Kanady na drugi decyduje się nagle na opuszczenie męża i związek z człowiekiem, którego ledwo zna. Wtedy jej kilkuletnia córka, będąca świadkiem spotkania kochanków, „wyrwała swoją dłoń z mocnego uścisku matki. Nie próbowała uciekać. Ona, Katy, po prostu stała i czekała na to, co jeszcze miało przynieść jej życie”. Pisarki nie interesuje tutaj krzywda dziecka ani wina kobiety, jej męża, epoki czy systemu społecznego, w którym wychodziło się za mąż w wieku 20 lat. W ogóle Munro mało się interesuje ocenami moralnymi i użalaniem nad czyimkolwiek losem. Możemy to już dzisiaj powiedzieć bez większego ryzyka, ponieważ coraz lepiej znamy twórczość tej największej, jak się mówi, współczesnej pisarki kanadyjskiej.

Wszystko może się zdarzyć

Trzy tomy opowiadań, które ukazały się w tym roku po polsku, pochodzą z trzech różnych okresów twórczości Munro. „Taniec szczęśliwych cieni” wyszedł po angielsku w 1968 r. i był pierwszą książką 37-letniej wówczas pisarki. „Miłość dobrej kobiety” ukazała się w oryginale 30 lat później, „Drogie życie” zaś pochodzi z 2012 r. Munro ogłosiła zresztą niedawno, że jest to jej pożegnanie z karierą literacką.

Niektóre cechy pisarstwa Munro z biegiem lat się zmieniały. Po lekturze „Tańca szczęśliwych cieni” widać na przykład, że wychodziła od opowiadań krótszych, poświęconych jednej konkretnej historii, by dopiero później dojść do tego, co stało się jej znakiem firmowym, czyli do długiego opowiadania przypominającego minipowieść i obejmującego cały los bohatera.

Od samego początku nie zmieniła się jednak podstawowa modalność, czyli stosunek autorki do opisywanych wydarzeń i realiów. Munro nie przedstawia świata po to, by wytoczyć mu jakiś proces – jak robi to chyba większość nowoczesnych pisarzy. Chce tylko pojąć świat i się nim zadziwić. Jest to sposób patrzenia dziecka – bystrego i bezlitosnego – które wszystko widzi, choć jeszcze nie wie, co ma o tym myśleć. W opowiadaniu „Dzięki za przejażdżkę!” z tomu „Taniec...” dwaj młodzi mężczyźni z miasta spędzają wieczór w małym miasteczku nad jeziorem, zaraz po zakończeniu sezonu turystycznego. Żeby się zabawić, wyciągają dwie miejscowe dziewczyny na przejażdżkę samochodem i seks. Dziewczyny niby marzą o prawdziwej miłości, a jednak są świadome, że wszyscy przyjezdni traktują je jak darmowe dziwki. I godzą się na to. Można by przy okazji takiego opowiadania ubolewać nad wpływem nierówności majątkowych na rynek miłości, litować się nad dziewczynami albo je wyszydzać, oburzać się na chłopaków albo świadome wszystkiego matki. Ale Munro nie robi żadnej z tych rzeczy. Pisze z empatią, choć bez sympatii – i bez nagany. W dodatku jej podejście nie jest naturalistyczne w starym, XIX-wiecznym stylu, ponieważ nie zakłada autorskiego dystansu; Munro pisze od wewnątrz. Delikatna zmiana rejestru, żart, a czasem druga, paralelna historia rozbijają monolit opowieści, żeby nadać jej wieloznaczność. Stąd wrażenie wolności, jakie ma czytelnik podczas lektury Munro. Tu po prostu wszystko – a w każdym razie wiele – może się zdarzyć.

Co prawda po lekturze tych trzech tomów można mieć też refleksję do pewnego stopnia przeciwstawną. Kanadyjka wciąż wraca do kilkunastu schematów fabularnych – czasem mieszając je ze sobą, czasem zmieniając niektóre realia. Weźmy opowieść „Biuro” z tomu „Taniec...” o młodej pisarce w Vancouver, która wynajmuje sobie biuro, by móc od czasu do czasu poważnie pracować z dala od dzieci i męża. W pracy próbuje jej przeszkodzić szalony właściciel budynku, który najpierw chce się z nią zaprzyjaźnić, a odrzucony, przestaje akceptować fakt, że kobieta ma takie fanaberie jak pisanie. Te dwa wątki – prób pisarskich i niechętnych dziwaków – wracają 30 lat później, również połączone w opowiadaniu „Cortes Island” („Miłość...”). Innym przykładem takiego powtórzenia są opowiadania o kobiecie zakochanej w despocie, o miłości, która okazuje się w rzeczywistości szantażem, o rewolucji seksualnej odbywającej się w Vancouver w przeciwieństwie do tradycyjnego wiejskiego Ontario. W tekstach o grzechu i przebaczeniu znajdziemy zawsze schemat, na którym oparte jest opowiadanie tytułowe z „Miłości dobrej kobiety” – jedna z bohaterek, dowiedziawszy się o popełnionej przez kogoś zbrodni, chce go, z miłości bliźniego, zmusić do odkupienia grzechu. W opowiadaniach o starości zaś stara kobieta za cenę strachu, zazdrości czy innego cierpienia przez chwilę może poczuć się młoda.

Największe uczuciowe tabu

Ale największym tematem Munro jest relacja matki z córką. Córka nie kocha matki, matka zaś czuje z tego powodu smutek, i taka jest tu reguła. W tekstach z „Tańca...” przewija się motyw niechęci do pretensjonalnych obyczajów matki, a także do jej drobnomieszczańskich, pruderyjnych ocen. Córka odnajduje strefę wolności w tym, czym matka gardzi i czego się boi – w erotycznych zbliżeniach żołnierzy i wiejskich dziewcząt, w muzyce granej przez dziecko ze szkoły specjalnej. Wiemy, że w postaciach córek Munro zawarła wiele ze swoich własnych emocji. Wprost zwierza się z nich w czterech tekstach autobiograficznych, zamieszczonych na końcu tomu „Drogie życie”. Ale i bez tego właściwie wszystko już było jasne (o tym, jak ogromnie autobiograficzna jest twórczość Munro, pisze dobitnie jej biograf Robert Thacker w książce „Alice Munro: Writing Her Lives”). Emocje te są przedmiotem chłodnego opisu, w którym nie tylko brak jest sentymentalizmu, ale i miłości. I ten własny brak miłości pisarka absolutyzuje. Do tego stopnia, że – co wydaje mi się bardzo odważne – przenosi go do opowiadań, w których odnajdziemy ją już w postaci matki, a nie córki. W opowiadaniu „Dzieci zostają” o kobiecie, która zostawiła męża i dzieci dla innego mężczyzny, pisze: „Jej dzieci dorosły. Nie nienawidzą jej. Ani za to, że odeszła, ani za to, że nie wróciła. Ale też nie wybaczają. Może nie wybaczyłyby jej tak czy owak, ale czegoś innego”.

Nie znaczy to jednak, że Munro nie wierzy w miłość rodzinną. Jej opowiadania o ojcu – choć znacznie rzadsze – są pełne czułości. Począwszy od opowiadania „Komiwojażer Braci Walker” z „Tańca...” po autobiograficzną „Noc” w „Drogim życiu”, ojciec jest kochany przez swoją córkę. Chociaż, jak wiemy, lał ją pasem.

Munro przełamuje tu jedno z największych uczuciowych tabu. Nie tylko odważa się powiedzieć (wprost oraz przez swoje postacie), że nie kochała za bardzo swojej matki, że nie pomogła jej w najtrudniejszych latach umierania i w końcu nie przyjechała nawet na jej pogrzeb, lecz nie robi nawet tego, co byłoby pierwszym odruchem większości współczesnych pisarzy, w każdym razie w Europie i w woodyallenowskiej Ameryce – nie przeprowadza rodzinnej psychoanalizy, żeby znaleźć wyjaśnienie tej postawy. A wyjaśnienie byłoby oczywiście usprawiedliwieniem. Nie ucieka też w opowieść o własnym poczuciu winy czy próbie odkupienia. Postępuje inaczej – czyni z takiego braku miłości społeczną regułę, jakieś symboliczne „zabicie matki”, które dla kobiety byłoby tym, czym dla mężczyzny jest „zabicie ojca”. Oczywiście można powiedzieć, że to rodzaj usprawiedliwienia. Ale akurat taki, który dał świetne rezultaty literackie.

Może właśnie z powodu tej niechęci do żalenia się i usprawiedliwiania proza Munro wydaje się często nienowoczesna. Żyjemy w czasach powszechnej nadświadomości, „Pałuby” rozrosłej do paranoicznych rozmiarów, gdzie każdy nasz gest podlega interpretacji przez wiele dyskursów. Przy czym interpretacje te – psychoanalityczne, socjologiczne, polityczne, genderowe itd. – są zwykle usprawiedliwianiem bądź obwinianiem, domaganiem się i żaleniem. Jeśli zestawić je z podejściem Munro, są podszyte mieszczańskim sentymentalizmem, ponieważ zasadzają się na przekonaniu, że świat powinien być miłym, słodkim miejscem. Kanadyjka nie ma żadnych takich pretensji.

***

Munro kojarzy mi się czasem z Agathą Christie i jej panną Marple, która tak namiętnie, z detektywistycznym, lecz przecież nie moralistycznym zapędem studiuje „naturę ludzką” w swoim małym angielskim miasteczku. I faktycznie, wydaje się, że najbliższym kontekstem kulturowym opowiadań Munro jest właśnie twarda, prymitywna cokolwiek mentalność małomiasteczkowa, a może jeszcze bardziej – wiejska. Ostatecznie autorka „Za kogo ty się uważasz?” pochodzi ze szczególnego miejsca – z protestanckiej wsi/miasteczka w wielkim wiejskim kraju.


Alice Munro, Drogie życie, przeł. Agnieszka Kuc, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013;

Alice Munro, Miłość dobrej kobiety, przeł. Agnieszka Pokojska, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2013;

Alice Munro, Taniec szczęśliwych cieni, przeł. Agnieszka Kuc, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2013