Akcja niewiast naszych

Czytając wspomnienia kobiet z Powstania Styczniowego, widać, że w gruncie rzeczy robiły to samo, co dziewczyny w Powstaniu Warszawskim. Tylko spodni zwykle nie miały, a broń nosiły pod krynoliną.

14.01.2013

Czyta się kilka minut

Uczestniczki Powstania Styczniowego: Lucyna Żukowska (zdjęcie z okresu międzywojennego) i Henryka Pustowójtówna / Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Uczestniczki Powstania Styczniowego: Lucyna Żukowska (zdjęcie z okresu międzywojennego) i Henryka Pustowójtówna / Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Podobno wojna to nie miejsce dla kobiet. Ale Polki brały w niej udział często. A począwszy właśnie od 1863 r. – od tego momentu polskiej historii, gdy po raz pierwszy na tak dużą skalę w walce uczestniczyły kobiety – wyglądało to mniej więcej zawsze tak samo: konspiracja, noszenie meldunków, transport amunicji, gotowanie, bandażowanie, podtrzymywanie na duchu i, oczywiście, walka. Prowadziły wywiad, organizowały łączność, były kurierkami, sanitariuszkami – i żołnierzami.

Na drugim planie

Franciszek von Erlach, szwajcarski oficer, który akurat był w Polsce i obserwował Powstanie Styczniowe, był pod wrażeniem uczestniczących w nim Polek. Nie miał wątpliwości, że odgrywały w nim znaczącą rolę – i koniec końców doszedł do przekonania, że żadna walka wyzwoleńcza nie może się bez nich obyć.

Jednak w samej Polsce mówiono o nich chyba niewiele, skoro w 1913 r., w 50. rocznicę Powstania, Maria Bruchnalska alarmowała, że trzeba ratować ich wysiłki od zapomnienia. Zebrano więc jak najwięcej relacji uczestniczek tamtego zrywu, ich pamiętniki i wspomnienia. Na 70. rocznicę, w 1933 r., książka „Ciche bohaterki. Udział kobiet w Powstaniu Styczniowym” została wydana w... stu egzemplarzach.

Maria Bruchnalska tak pisała we wstępie: „Wiele piór opracowywało dzieje 1863 r. i znaczny jest dorobek pamiętników, skreślonych przez uczestników tej walki o wolność. Mało w nich jednak bezstronności, a jeszcze mniej uwzględniania udziału w tych zmaganiach, podjętych przez kobietę polską. W zapiskach powstańczych czyta się wprawdzie tu i ówdzie rzucone jakby mimochodem słowa uznania lub zgryźliwej krytyki, z podobnych jednak uwag nie ma się zgoła wyobrażenia i całokształtu o akcji niewiast naszych”.

W czarnej sukience

Jeszcze przed Powstaniem Polkom (czy Litwinkom; często zapominamy, że Powstanie Styczniowe było ostatnim momentem, gdy zdawało się, że istnieje jeszcze coś takiego jak jedność ziem i narodów Pierwszej Rzeczypospolitej) skutecznie udawało się wyprowadzać Rosjan z równowagi – i były w tym lepsze od wielu męskich konspiratorów.

Pomysł był prosty: po tzw. „pogrzebie pięciu” 27 stycznia 1861 r. w Warszawie (tj. pięciu manifestantów, zabitych przez Rosjan) nosiły tylko czarne żałobne suknie i żadnej biżuterii. Chyba że też w kolorze czarnym lub przypominającą kajdany czy łańcuchy. Dziś wydawać się to może nieistotne, ale wtedy było to genialne posunięcie – jak byśmy teraz powiedzieli: pijarowskie. Zwróciło uwagę na Polskę w całej Europie. Już nie tylko Polki ubierały się na czarno – czarne suknie albo chociaż czarne kapelusze nosiły modne Europejki: na znak solidarności lub po prostu, bo tak było modnie. Ozdoby z czarnych dżetów zyskały nawet w Hiszpanii nazwę „polskie łzy”. Polski krzyżyk nosiła też córka Karola Marksa.

Na terenie Polski noszenie żałoby wymagało jednak odwagi: władze rosyjskie wprowadziły kary pieniężne, zdarzało się, że kobiety w czerni zabierano na posterunek policji, kazano zdejmować suknie i w zamian dawano stroje zabrane aresztowanym prostytutkom czy złodziejkom.

Gdyby nie tragiczne okoliczności, za zabawne można by uznać rozporządzenie oberpolicmajstra Warszawy z 1864 r. o rodzaju dozwolonych ubrań. Interpretował on wszelkie odcienie i szczegóły, zarządzając np., że ani kolorowa kokarda przy czarnym kapeluszu, ani biały kolor kapelusza (jeśli ma czarną kokardę) nie sprawiają, że strój jest nie-żałobny...

Bez imienia

Na rysunkach i (nielicznych) zdjęciach z czasów Powstania wszystkie są więc w czerni. Są też smutne, nie da się ukryć. Choć przecież na pewno bywały zakochane, cieszyły się życiem. Ale musiało na nich ciążyć brzemię – odpowiedzialności i poczucia, że nie mogą zawieść, choć często zadanie jest ponad ich siły. Siły fizyczne – np. przenoszenie paczek z amunicją i bronią, schowanych pod krynolinami. I siły psychiczne...

„Jestem bliska obłędu” – notowała jedna z nich, nazwiskiem Koszutska. Powstańcy właśnie przegrali bitwę pod Ignacewem. Ona dotarła do chorego męża, zabrała go, jak sądziła w bezpieczne miejsce, a wtedy dowiedziała się, że jej dziecko też jest ciężko chore. Zostawiła więc męża, pojechała do domu do dziecka, aby dowiedzieć się, że mąż właśnie został odnaleziony przez Rosjan, aresztowany i grozi mu stracenie. O czym wtedy myślała? Znów zostawić dziecko i przebijać się przez teren walk do męża? Czy właśnie oszaleć?

W zapisanej relacji Koszutska, rodem z Wielkopolski (wtedy zabór pruski), nie ma nawet imienia. Wiadomo, że jej mąż Wacław Koszutski poszedł walczyć i został adiutantem gen. Edmunda Taczanowskiego. A także, że miała dzieci i spory majątek, który oddała na potrzeby kraju. I że miała też niespożyte siły. Gdy w zaborze rosyjskim wybuchły walki, w ich dworze ruszyła fabryka mundurów, siodeł, pasów – pod groźbą nieustannych rewizji władz pruskich.

Potem mąż poszedł do lasu, a ona została z tym wszystkim sama: z dworem, konspiracją i codziennością. Wielokrotnie przeprawiała się przez zieloną granicę na teren zaboru rosyjskiego, na obszary objęte Powstaniem – z wozem wyładowanym jedzeniem i bronią. Zwykle jechała w kilka koni, a wracały tylko dwa – reszta zostawała tam, gdzie były potrzebne. Raz, z wyjątkowo dużym ładunkiem, jechała bocznymi drogami przez 12 godzin, aż konie zaczęły padać ze zmęczenia. O czym wtedy myślała – sama, na koźle? Czy o pozostawionych dzieciach? Czy o tym, że oddział męża czeka na tę dostawę? Pewnie nie myślała o sobie.

Jej historia nie ma dobrego zakończenia, choć uratowała życie męża: sprzedała wszystko, co jeszcze miała, i zatrudniła najlepszego w Prusach adwokata. Zamiast kary śmierci, mąż dostał kilkanaście lat więzienia. Gdy wyszedł, nie mieli już nic. Może wtedy już nawet sama zapomniała o miesiącach walki i nadziei – i o tym, że jej dostawy przyczyniły się do zwycięstwa powstańców w bitwie pod Pyzdrami.

W ciąży, z kosą

Jedna z bardziej znanych kobiet-uczestniczek Powstania to Henryka Pustowójtówna. Dała się we znaki władzom carskim już wcześniej, gdy w wiejskim stroju przemierzała kraj, przemawiając, śpiewając patriotyczne pieśni i dźwigając łańcuch na znak niewoli ojczyzny. Pół-Rosjanka (ojciec był rosyjskim generałem), była nie do poskromienia. Ciągle ją aresztowano i próbowano wysłać w głąb Rosji, a ona ciągle uciekała. Gdy pozwolono jej zatrzymać się w Żytomierzu (dziś Ukraina), wkrótce pożałowano, bo coś się nagle tam w ludziach przełamało i zaczęli śpiewać „Boże, coś Polskę”. W Powstaniu dzielnie walczyła, w przebraniu mężczyzny i pod pseudonimem Michał Smok; potem została adiutantką gen. Langiewicza. Po klęsce żyła na emigracji – tam wzięła udział w walkach Komuny Paryskiej w 1871 r.

Jako żołnierz walczyła też Maria Piotrowiczowa. Do Powstania przystąpiła razem z mężem. Najpierw służyła na zapleczu, potem trafiła na pierwszą linię. Zginęła w bitwie pod Dobrą. Nie próbowała uciekać, jak część oddziału. Odrzuciła propozycję poddania się. Okrążona przez kozaków, broniła sztandaru z kosą w ręce. Jednego kozaka zabiła, drugiego raniła. Razem z nią tego dnia zginęło kilka innych kobiet, które też nie chciały się poddać.

Śmierć Marii – która, jak się później okazało, była w ciąży – wstrząsnęła dowództwem. Rząd Narodowy zakazał przyjmowania kobiet do służby liniowej, odtąd mogły pełnić tylko funkcje pomocnicze. Ale zmieniło się chyba tylko tyle, że te, które chciały walczyć, ścinały włosy i zgłaszały się udając mężczyzn.

Teosia ze świecą

Pustowójtówna i Piotrowiczowa były szlachciankami, ale w Powstaniu wzięły udział wszystkie grupy społeczne – od arystokracji po niepiśmiennych chłopów. Tak samo było wśród kobiet: były tu panie z wyższych sfer, były też służące, sklepikarki, nauczycielki. Część dołączała do oddziałów, część działała w miastach – w Warszawie organizowały się w tzw. „Piątki”, we Lwowie (zabór austriacki) były Klaudynki, w Krakowie – Klementynki.

W konspiracji działały całe rodziny, jak w Warszawie siostry Heinrichówny wraz z matką. Najstarsza z sióstr miała 17 lat, najmłodsza Helena 9 lat (nazywali ją familiarnie „Beszkiem konspiracyjnym”). Siostry pomagały w wydawaniu pisma „Ruch”, a na strychu składowały gazetki i dokumenty Rządu Narodowego. Plus nieco prochu: plan był taki, że w razie rewizji na strychu 16-letnia Teosia tak poświeci świecą, aby zapalić słomę, pod którą leży worek z prochem, i wysadzić wszystko w powietrze. Żeby dokumenty rządowe nie wpadły w ręce Rosjan. Ona sama też miała przy tym zginąć.

Gdy matkę aresztowano i papiery trzeba było wynieść, a brama była obserwowana, dziewczyny kilkakrotnie spuszczały Helenkę z dokumentami na sznurze przez okienko w spiżarni (tylko ona mogła się przecisnąć).

Do więzienia siostry trafiały czterokrotnie. Za pierwszym razem w Wigilię. Wiezione ulicami, musiały widzieć oświetlone okna domów, choinki. Ale Helenka podobno się cieszyła – w więzieniu miała nadzieję w końcu spotkać mamę.

Takich historii jest wiele, a na pewno wiele kobiet zabrało swoje opowieści ze sobą do grobu. Teraz już nie możemy ich o nic zapytać. Możemy się tylko zastanawiać, czy 16-latka musi być gotowa wysadzić się w powietrze, albo czy ciężarna kobieta musi walczyć? Jednak faktem jest, że taki był ich wybór: chciały walczyć, chciały robić to, co mężczyźni.

Miały prawo do takiego wyboru.

***

W książce „Żywe pomniki bohaterstwa: ostatni z 1863 roku: na 70-lecie Powstania Styczniowego”, wydanej pod redakcją Władysława Dunina-Wąsowicza w 1933 r., zamieszczono biogramy żyjących jeszcze powstańców. Na zdjęciach poważnie patrzą w obiektyw panowie z siwymi brodami, w mundurach, których krój wymyślił dla nich sam Piłsudski.

Jest też kilka kobiet. Dokładnie: siedem. Też w mundurach. Wśród nich Lucyna Żukowska. W Drugiej Rzeczypospolitej, gdy żyjących jeszcze powstańców otaczano niezwykłym szacunkiem [patrz rozmowa z prof. Duninem-Wąsowiczem – red.], przyjeżdżała z Lublina, gdzie mieszkała, do Warszawy na każdą uroczystość. Zawsze w mundurze i rogatywce, i z orderami, z których była dumna.

Podczas Powstania przystąpiła do oddziału gen. Langiewicza, dopiero tam nauczyła się obchodzić z bronią. Lista jej bitew jest długa: najpierw Bodzentyn i Radomsko w Świętokrzyskiem, potem Tarnawatka, Fajsławice i Tyszowce na Lubelszczyźnie. Ranna, trafiła do niewoli. Odsiedziała swoje w twierdzy zamojskiej.

Zmarła w 1944 r., w wieku stu lat. Spoczęła na cmentarzu przy ul. Lipowej w Lublinie, obok 121 pochowanych już tam jej kolegów-powstańców.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2013

Artykuł pochodzi z dodatku „Powstanie Styczniowe – 150 lat