Akcja K

Jednym z niewielu Polaków, którzy mają świadomość, co się działo na Słowacji w latach 1945-89, jest Jan Paweł II. Wspomnienie prześladowań tamtejszego Kościoła było ważnym motywem jego niedawnej pielgrzymki na Słowację. Warto w tym kontekście przypomnieć najbardziej spektakularną antykościelną akcję w komunistycznej Czechosłowacji - likwidację klasztorów w 1950 r.

09.11.2003

Czyta się kilka minut

Łąki na słowackim Spiszu zaczynały się już zielenić, ale od Tatr zionęło jeszcze chłodem. Niedziela wielkanocna wypadła tamtego roku 9 kwietnia. Uroczystą liturgię redemptoryści z Podolińca sprawowali w wypełnionym po brzegi kościele. Przyszli nie tylko mieszkańcy miasteczka, ale także ich krewni i sąsiedzi z okolicznych wiosek. Wszyscy w barwnych ludowych strojach. Dwa lata reżimu komunistycznego nie przyniosły jeszcze wielkich zmian. Po uroczystościach zakonnicy wrócili do codziennych zajęć. Żaden nie wiedział, że w Wielką Sobotę Rudolf Slánsky, sekretarz generalny Komunistycznej Partii Czechosłowacji, wydał ściśle tajną dyrektywę o rozpoczęciu Akcji K.

Szpiedzy Watykanu

Wcześniej, przez prawie sześć lat funkcjonowało tu marionetkowe państwo, którego prezydentem był katolicki ksiądz Jozef Tiso - wierny sojusznik hitlerowskich Niemiec. Zaraz po II wojnie światowej i reaktywowaniu Czechosłowacji zaczęło się prześladowanie słowackiego Kościoła. Posypały się oskarżenia duchownych o współpracę z reżimem ks. Tiso. Aresztowano m.in. biskupa spiskiego Jána Vojtaššáka - dziś jest on kandydatem na świętego, chociaż przeciwnicy zarzucają mu, że nie wystąpił w obronie słowackich Żydów, kiedy wywożeni byli do obozów zagłady. Sprawa nie była jednoznaczna, ale komunistyczni fachowcy od propagandy nie przejmowali się niuansami. Wymyślili słowo “klerofaszyzm". Pod hasłem walki z klerofaszyzmem na Słowacji likwidowano szkoły kościelne, nacjonalizowano budynki i ziemię, włóczono po sądach niewinnych ludzi.

Po komunistycznym puczu z lutego 1948 r. Kościół katolicki uznano za ostatniego i najniebezpieczniejszego wroga socjalistycznego państwa. Walka z nim miała się rozegrać w trzech etapach. Etap pierwszy - przekonać wiernych o pozytywnym stosunku władzy do religii, przedstawiając jednocześnie hierarchię jako “sługusów obcej siły - Watykanu". Etap drugi - izolować hierarchię od proboszczów i wiernych. Stworzyć organizacje katolickie powolne władzy. Etap trzeci - przeciąć wszelkie związki z Rzymem i stworzyć podległy państwu Kościół narodowy.

W partyjnych materiałach zakony nazywano “pięścią uderzeniową" Kościoła. Nie przewidywano dla nich miejsca w komunistycznym państwie. “Likwidacja klasztorów jest nakazem chwili" - oświadczył 26 lutego 1950 r. prezydent Klement Gottwald na spotkaniu kierownictwa partii i państwa. W marcu ruszyły pokazowe procesy zakonników oskarżonych o szpiegostwo na rzecz Watykanu, terroryzm, sabotaż i przygotowywanie zbrojnego powstania.

W kwietniu przygotowania do Akcji K, likwidacji klasztorów męskich na terenie Czechosłowacji, weszły w ostatnią fazę.

Godzina H

13 kwietnia 1950 r. o godz. 22.00 w stolicach województw rozegrała się podobna scena. Miejscowy instruktor Urzędu ds. Kościelnych wzywał do siebie przewodniczącego Wojewódzkiej Rady Narodowej, pierwszego sekretarza komitetu wojewódzkiego partii, szefa miejscowej służby bezpieczeństwa (Štatna Bezpečnost - ŠtB) i wojewódzkiego sekretarza ds. kościelnych. W ich obecności otwierał zalakowaną kopertę z terminem rozpoczęcia akcji. Godzina H wyznaczona została na północ z 13 na 14 kwietnia. Ruszyła machina przemocy.

Scenariusz wszędzie był taki sam. Funkcjonariusze ŠtB wspierani przez państwową policję oraz ludową milicję łomotali w bramy prawie wszystkich męskich klasztorów na terenie kraju. Gdy mnisi nie chcieli im otworzyć, wyważali drzwi. Budzili wszystkich, dawali 10 minut do pół godziny na spakowanie osobistych rzeczy i wyganiali na zewnątrz do czekających już autobusów. Jednocześnie robili rewizje klasztorów, szukając broni i antypaństwowych materiałów. W całej Czechosłowacji w ciągu jednej nocy pozbawiono wolności 2192 zakonników, w tym 881 na terenie Słowacji. Mnichów zgrupowano w kilku klasztorach, przemieniając je na obozy koncentracyjne.

Jeden z takich obozów urządzono w XVII-wiecznym budynku dawnego kolegium pijarów w Podolińcu. Rektorem był tu m.in. Stanisław Konarski. W XIX w. polskich pijarów zastąpili Węgrzy. Później klasztor kupili redemptoryści. Mieli tu swój nowicjat i prowadzili szkołę miejską. Komuniści znaleźli inny sposób na wykorzystanie grubych, trzystuletnich murów.

Zadusiłem pięciu biskupów

Wszystko było precyzyjnie zaplanowane, ale tzw. element ludzki okazał się jak zawsze nieprzewidywalny. Jezuici z klasztoru w Trnawie przywiezieni zostali do obozu w Jasovie w samych koszulach nocnych, bez ubrań, kołder itp. Urzędnik, odpowiedzialny za organizację obozu, skarżył się później na nadgorliwość funkcjonariuszy ŠtB, którzy obudzonym w środku nocy zakonnikom nie dali czasu na spakowanie się.

Przygotowanie tak wielkiej operacji w całkowitej tajemnicy nie było możliwe. Zakonnicy na ogół wiedzieli, że coś złego ma się wydarzyć, nie wiedzieli, co i kiedy. W Świętym Krzyżu na Hronem salezjanie ubrani i spakowani czekali na oprawców modląc się głośno. Wywołało to wściekłość funkcjonariuszy, którzy ubliżali zakonnikom.

Zgodnie z oficjalną propagandą władze nie występowały przeciwko religii, a jedynie przeciwko duchownym, nielojalnym wobec państwa. Jednak w Podolińcu cywilny zarządca klasztoru Roman Grígel zmusił jednego z braci do wydania mu kluczyków do tabernakulum. Potem demonstracyjnie, z kapeluszem na głowie i papierosem w ustach poszedł w towarzystwie żandarma sprawdzić, czy księża razem z Najświętszym Sakramentem nie przechowują broni lub amunicji.

Nękanie uwięzionych było częstym zjawiskiem. Pisze o tym o. Vincent Petrik, w owym czasie kleryk nowicjatu jezuickiego w Rużomberku: “Obudził mnie krzyk - Pobudka, szybko, wstawać! Nagle rozsunęła się zasłona przy moim łóżku i zobaczyłem przed sobą mężczyznę w cywilu uzbrojonego w samopał. Inny cywil z karabinem zrywał zasłony przy łóżkach kolegów. Spało nas dziesięciu w jednej sypialni. Któryś z kleryków się nie zbudził. Milicjant zdzielił go kolbą, aż ten zajęczał".

Nie ustrzegł się tego typu zachowań sam Ladislav Holdoš, który kierował całą akcją na Słowacji. W Bratysławie, podczas likwidacji tamtejszego domu salezjanów przechwalał się w obecności wystraszonych zakonników: “Tymi rękoma w czasie wojny hiszpańskiej zadusiłem pięciu biskupów".

Oddajcie naszych księży

- Nad ranem 14 kwietnia obudziły nas dzwony kościelne, to nie była niedziela, szybko zorientowaliśmy się, że dzwonią na trwogę - Anna Hanečakova z Podolińca dobrze pamięta wydarzenia sprzed 53 lat.

- Wyszliśmy zobaczyć, co się dzieje. Klasztor był obstawiony przez uzbrojonych milicjantów. Jakieś autobusy przyjeżdżały pod mury i odjeżdżały. Jednych zakonników przywozili do Podolińca, innych wywozili w stronę Preszowa. Tego ranka, gdy się ludzie dowiedzieli, przyszli bronić zakonników. Zaczęło się przed obiadem i aż do wieczora trwała bitwa, potem nawet wojsko ściągnęli.

Następnego dnia Vladimir Jírkovsky, szef wojewódzkiego urzędu ds. kościelnych w Preszowie meldował dalekopisem do centrali w Bratysławie: “W kwestii Podolińca podaję dodatkowe szczegóły. Wczoraj o godz. 18.00 przyszło pod bramę klasztoru ok. 200 ludzi, napadli straże i chcieli wypuścić zakonników. Przy tym zraniony został m.in. instruktor komitetu wojewódzkiego partii tow. Bátka, który został odwieziony do szpitala w Preszowie. W trakcie odpierania ataku, w efekcie strzelaniny ciężko ranny był jeden z napastników. Padły też strzały ze strony atakujących".

Uczestnicy zajść w Podolińcu po długich śledztwach i krótkich rozprawach dostali takie same wyroki: “Wyżej wymieniony w okolicy Podolińca szerzył nieprawdziwe informacje, na podstawie których zgromadziło się wielu ludzi, którzy potem wykonali atak na ZNB (Zbor Národnej Bezpečnosti) i LM (Ludove Milicie) i za to skazuje się go na 24 miesiące pozbawienia wolności i przymusową pracę w celu reedukacji".

Podoliniec nie był jedynym miejscem, gdzie wierni upomnieli się o księży. Pod klasztorem kapucynów w Pezinku 14 kwietnia po południu zebrało się ponad 600 osób, głównie kobiety i uczniowie dwóch miejscowych szkół. Krzyczeli - nie zabierajcie naszych księży! Chcemy religii! Chłopcy rzucali kamieniami, podkładali szkło i gwoździe pod koła milicyjnych samochodów, wytoczyli walec drogowy z bocznej uliczki, żeby zablokować autobus, który miał wywieźć mnichów.

Gdzieniegdzie pojawiła się plotka, że będą zabierać też zwykłych księży. Mieszkańcy Vyšnich Ružbachów (historyczna polska nazwa - Wyżnie Drużbaki) ustawili straże przy plebanii, żeby pilnować swojego proboszcza. Podobnie było w jednej z parafii w Nitrze oraz w kilku innych miastach i wsiach.

Śmiech reakcyjny

Stary klasztor w Podolińcu szybko otrzymał podstawowe atrybuty obozu koncentracyjnego: wartowników z psami, wieże strażnicze, lampy, druty kolczaste. W różnym czasie przetrzymywano tutaj od 200 do prawie 600 duchownych. Regulamin obozowy: pobudka o szóstej, czyszczenie ubikacji, apel poranny, śniadanie (kawałek chleba i kawa zbożowa), zajęcia wychowawcze, praca (często bezsensowna - np. noszenie kamieni z rzeki i do rzeki), obiad (cienka zupa), praca, apel wieczorny, kolacja (to samo co na śniadanie), cisza nocna o dziesiątej. Ścisły zakaz pisania i czytania. Nietypowym elementem więziennego krajobrazu była Msza o 6.30.

Jezuici, uznani za najgroźniejszych dla socjalistycznego państwa, musieli budować mur, który miał ich oddzielić od innych zakonników. Rzeczywiście, byli szczególnym zgromadzeniem. Narzucili sobie własny regulamin, wstawali na godzinę przed oficjalną pobudką, aby po cichu odprawić modlitwy i nabożeństwa przewidziane na dany dzień.

Wytępienie nawyków religijnych, nawet wśród ludzi związanych z socjalistyczną władzą, nie było łatwe. Z początkiem 1951 r. przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej w Vyšnich Ružbachach zwrócił się do kierownictwa obozu z podaniem o wypuszczenie na 2 lutego o. Františka Koppa i o. Augustina Krajčika “bo to jest dzień Matki Boskiej Gromnicznej i chcemy, żeby na Mszy byli obecni nasi redemptoryści".

Inny przykład opisuje Ernest Macák.

- Boże Ciało w obozie koncentracyjnym. Cztery ołtarze w klasztornym ogrodzie. Procesja. Obok internowanych zakonników modlą się zgodnie - pełnomocnik Urzędu ds. Kościelnych Jaroslav Hruška, kierownik organizacyjny Jožko Sabadka, kwatermistrz Jano Urda i czterej żandarmi.

Reżim obozowy na przemian zaostrzał się i łagodniał. W gorszych czasach zakazane były wizyty i odbieranie paczek, trzeba było zgody strażnika, aby wyjść do ubikacji, dozorcy krzyczeli na uwięzionych, a nawet ich bili. W lepszych - grali razem w piłkę, a nawet (zdarzyło się to kilka razy) chodzili do kina. Mecz futbolowy klawisze kontra więźniowie rozegrany został tylko raz. Strażnicy przegrali 11:0.

Sytuacja balansowała na pograniczu tragifarsy. Przegląd prasy dla mnichów. Lektor czyta artykuł o wizycie radzieckich kołchoźników w CSRS. Kiedy dochodzi do zdania “sowieccy kołchoźnicy skrytykowali słowackie krowy za to, że dają mało mleka", mnisi nie wytrzymują, sala wybucha śmiechem. “To był śmiech reakcyjny i zorganizowany" - meldował potem w piśmie do centrali w Preszowie kierownik obozu.

Łamanie sumień

Ale zakonnikom nie było do śmiechu. Ciągła niepewność. Jak długo będą siedzieć? Co z nimi zrobią? Kładąc się spać, nie wiedzieli, czy obudzą się w tym samym miejscu, czy następnego dnia będą mogli robić to, co wolno było im robić dnia poprzedniego. Widmo Syberii nieustannie krążyło po sklepionych celach starego klasztoru.

“Ja niżej podpisany... urodzony w..., powiat... z klasztoru w... zdecydowałem się wystąpić z zakonu i przystosować do życia świeckiego. Swoją pracą chcę się przyczynić do twórczego wysiłku naszej ludowo-demokratycznej władzy.

Tę decyzję podejmuję dobrowolnie i swobodnie bez jakiegokolwiek nacisku.

W Podolińcu, dnia... własnoręczny podpis...".

Na podpisanie “dobrowolnego" oświadczenia zakonnicy dostali najpierw 30 minut, potem 12 godzin, potem 24, potem 48. Nikt nie podpisał go w tym terminie. Ale też nikt nie wrócił do rodzimego klasztoru. Obóz w Podolińcu został zlikwidowany w grudniu 1951 r. Większość zakonników trafiła do ośrodków pracy przymusowej w Czechach. Niektórzy podpisali oświadczenia i zaczęli szukać sobie miejsca w życiu świeckim. Kleryków i najmłodszych braci wcielono do wojska, gdzie w ramach karnych kompanii przechodzili tzw. reedukację.

Przez następne 10 lat, do grudnia 1961 r. w podolinieckim klasztorze funkcjonował obóz dla sióstr zakonnych. Oprócz opisanej tu Akcji K, władze komunistycznej Czechosłowacji przeprowadziły jeszcze Akcję R (od słowa reholníčky - zakonnice), likwidację zakonów żeńskich oraz Akcję P, która polegała na przymusowej konwersji księży greckokatolickich na prawosławie.

Kalwaria i zmartwychwstanie

Osiemdziesięcioletnia Anna Hanečakova codziennie rano wędruje przez brukowany rynek w Podolińcu na Mszę św. do klasztornego kościoła. Tę samą trasę przemierzała 53 lata temu, ale wtedy na drzwiach kościoła wisiała plomba. Pani Anna nosiła paczki dla internowanych w klasztorze zakonników.

- Był tam taki ojciec Michal Michina z Nitry, którego znałam. Już nie żyje - przypomina sobie Hanečakova. - Paczki nie mogły być cięższe niż pół kilo. Prosił, żeby mu przynieść słoninki, bo chleb dostają, ale postny.

Ten właśnie zakonnik powiedział coś, co pani Anna pamięta do dziś.

- Kiedyś go pytam, do kiedy ta plomba będzie wisieć na drzwiach kościoła? A on mówi - nie bójcie się, przyjdzie taki czas, że zostanie otwarty. - Jak to się stanie? My tam chodzimy się modlić do tego kościoła, przez okno, kiedy strażnicy nie widzą. Nie bójcie się, klasztor będzie wymodlony i będzie tu przychodzić tak wielu ludzi, że kościół ich nie pomieści. - Ale kiedy? - Tego nie mogę powiedzieć. - Za rok? - Ummm... nie za rok. - Za pięć, za dziesięć lat? - Umm... nie wiem, czy nie będzie to aż za 40 lat.

- I sprawdziło się - mówi z satysfakcją Hanečakova. - Dokładnie po 40 latach klasztor ożył. Przychodzi tu bardzo wielu ludzi. W każdą pierwszą niedzielę miesiąca mamy Mszę, po której są modlitwy. Przyjeżdżają ludzie z całej Słowacji, także z Polski, z Węgier, głównie młodzież. Wspaniale śpiewają, pięknie to wszystko wygląda, jest taka radosna atmosfera w kościele.

Ojciec Michal Zamkovský, słowacki redemptorysta, święcenia kapłańskie otrzymał w Zakopanem w 1980 r. Przez 10 lat był na Słowacji tajnym księdzem, pracując jednocześnie w fabryce śrubek w Starej Lubowli. W styczniu 1990 r. redemptoryści odzyskali klasztor i kościół w Podolińcu. Tam właśnie ojciec Michal odprawił swoją Mszę prymicyjną i tam pozostał, jako przeor klasztoru.

- Wracają tu dawni więźniowie - mówi ks. Zamkovský - jednym z nich był biskup greckokatolicki Michal Rusnak. Uciekł z Podolińca, a potem wyemigrował do Kanady. On właśnie, kiedy przyjechał po latach, powiedział, że tu jest Kalwaria Słowacka. Jeśli jest kalwaria, to jest też zmartwychwstanie. Dzisiaj odczuwamy, że to miejsce cierpienia przynosi błogosławieństwo. Był tu też kardynał Jan Chryzostom Korec, także dawny więzień. Mówił o tym, jak wtedy było. Z jednej strony - brutalna przemoc. Z drugiej - rodziło się coś nowego, pięknego. Bo wcześniej zakony trochę ze sobą rywalizowały, różnie bywało. Potem wszyscy zgromadzeni w jednym miejscu zaczęli tworzyć jakby nową wspólnotę, nowy Kościół. Na koniec kardynał ze łzami w oczach powiedział - nigdy nie będziemy mówić przeklęty Podoliniec, ale powiemy - błogosławiony Podoliniec.

O losach Kościoła na Słowacji po upadku komunizmu pisaliśmy w i z 2003 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2003