Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Preambuła przyszłego Traktatu Konstytucyjnego Unii Europejskiej, jeśli stanie się nią projekt przedstawiony ostatnio przez Konwent, będzie musiała zawierać... przypisy. Winę za to ponosi... chrześcijaństwo. Wiadomo: preambuła musi odwoływać się do dziedzictwa kontynentu. Konwent skrupulatnie wymienia zatem tradycję antycznej Grecji i starożytnego Rzymu, a także Oświecenia, nie sposób jednak znaleźć wzmianki o chrześcijaństwie. Wprawdzie Valery Giscard d'Estaing, przewodniczący Konwentu, gorąco temu zaprzecza. Jego zdaniem fragment o „duchowym impulsie, który przeszedł przez Europę i jest nadal obecny w jej dziedzictwie”, dotyczy właśnie chrześcijaństwa. Trudno nie odnieść wrażenia, że czasem samo słowo „chrześcijaństwo” po prostu nie może przejść przez gardło.
Teraz poważnie: chrześcijanie w Europie przetrwają i bez invocatio Dei, i bez odwołania do chrześcijańskich korzeni kontynentu (zresztą preambułę ciepło przyjęły Komisja Episkopatów Wspólnoty Europejskiej i Konferencja Kościołów Europejskich, a w dalszej części Traktatu zagwarantowano - zgodnie z sugestiami biskupów - status prawny Kościołów). Gra idzie zatem nie o obronę chrześcijaństwa przed zniszczeniem przez antykatolicką koalicję ze świecką Francją na czele czy o ambicje watykańskich hierarchów. Chodzi o uczciwość intelektualną - a to z pewnością jest wartość, którą cenią i ci, którzy wierzą w Chrystusa, i duchowe dzieci Oświecenia, i ci, którym równie obojętne jest osiem błogosławieństw, jak umowa społeczna.
Z tej sytuacji są dwa wyjścia. Gorsze: nie wymieniać z imienia prądów kształtujących europejską przestrzeń kulturową i wypełnić preambułę zestawem wartości tak abstrakcyjnych, by zaakceptowali je wszyscy. Lepsze: doprecyzować preambułę, nieco ją poszerzając - nie tylko o chrześcijaństwo, ale może też o judaizm i islam.
Marek Zając