A imię jego nieprzewidywalność

Mam wreszcie odpowiedź na pytanie o ważny debiut poetycki ostatnich kilku lat. Przede mną "Radiowidmo" Agnieszki Mirahiny. Tom mocny, soczysty i niełatwy.

21.07.2009

Czyta się kilka minut

Trudno pisze się o wierszach, które wypierają się siebie. Utwory Mirahiny są ściśle związane z pewnym "ja", choćby nie wiadomo jak znikliwym i nieruchomym. Bo to poezja osobista na wspak.

Szumy i sygnały

Moje pierwsze spostrzeżenie: metaforyka związana z radiem (w tym przypadku chyba istotna - poetka opublikowała wcześniej arkusz "Wszystkie radiostacje związku radzieckiego") jest odzwierciedleniem pewnego stanu świadomości. Ktoś mógłby go nazwać ponowoczesnym, ktoś inny melancholijnym. Tak czy siak, chodzi o tąpnięcie świadomości. Mirahina wysyła do nas wiersze niczym sygnały radiowe, ale trudno tu mówić o transmisji w normalnym sensie tego słowa - w powodzi głosów i pogłosów, na wszystkich możliwych częstotliwościach, niczego konkretnego się nie mówi, a jednocześnie pozostaje wrażenie intencji, nostalgii i nieco kiczowatego romantyzmu.

O atmosferze tych wierszy przesądza ewokowany przez nie szum informacyjny, językowy, również uczuciowy. Wyłaniają się z niego pejzaże rozbicia: "składy kamienia, roboty drogowe, maszyny, bloki lodu" ("Kawałek finlandii"). Mamy tu do czynienia nie tyle z konkretnymi widokami, co z figurami świadomości, która pozostaje w stanie dezintegracji. Skądinąd przypomina to krajobrazy pojawiające się u późnego Karpowicza. Tyle tylko że u Mirahiny typowo karpowiczowskie motywy pastoralne zostają zastąpione rekwizytami i scenami miejskimi. Jeśli już pojawiają się momenty pastoralne, to w postaci odkształconych hiperbol, które odsyłają nas do dramatu świadomości, a nie ujęć jakiejś "zewnętrznej rzeczywistości" (która ulega tu nieomal całkowitej interioryzacji - stąd cudzysłów). Może bardziej przypomina to ostatnie tomy Andrzeja Sosnowskiego, wszystkie te farfocliska i kamieniołomy, będące odbiciami pogrążonego w melancholii umysłu? Późny Sosnowski jest tu obecny, choć niezbyt manifestacyjnie. Takich śladów jest więcej, ale nie prowadzą w żadną określoną stronę.

W tym świecie wszystko zatraca się w anonimowości. Pozostaje obieg; konkrety odpadają jak pozłota. W wierszu "Złomiarze biorą wszystko" Mirahina pisze: "rzeczy spotykają się na nowo mieszają i giną". I tyle. Nie ma tu impulsu do odkrywania rzeczy. Nie ma próby wyjścia ku temu, co zewnętrzne. Jest to poezja schyłkowa i żywiołowa, w tym sensie, że przenikają ją nieopanowane, wszystko wchłaniające i neutralizujące żywioły, wobec których ludzie tracą twarze (w tych wierszach nie ma twarzy), a przedmioty tracą swoją przedmiotowość. Nie dziwi mnie, że wyobraźnię Mirahiny nawiedzają radzieckie garnizony i radiostacje, obrazy i fotografie hitlerowskich Niemiec, tudzież rozległe pustkowia z wijącymi się drogami. Poetka opisuje pogrążanie się świadomości, która utraciła wszelakie punkty zaczepienia i wpada w bezosobowy rytm powtórzeń, które nabierają wszelkich cech totalitarnej i nieludzkiej siły.

Pod prąd języka

Czytam te wiersze i myślę, że układ współrzędnych, na którym się pojawiają, określony jest z jednej strony przez przymus powtórzenia, z drugiej zaś przez moment widmowości. Mirahina pisze (w wierszu "Podkład"): "nakłada się wszystko na siebie". W wyobraźni poetki wspomnienia i doświadczenia łączą się na jakiejś fantasmagorycznej zasadzie: "krążyłam po domu docierałam do coraz głębszych pokładów rozkopałam prawdziwe piekło" ("Przekleństwo polaroida"). Nie dajmy się zwieść metaforze "dokopywania się": aluzja do kolejnych, coraz głębszych pokładów wcale nie oznacza, że zbliżamy się do jakiejś kulminacji czy konkluzji. Wręcz przeciwnie, pojawiająca się w kilku wierszach figura fotografii wyraźnie wskazuje na horrendum niekończących się ujęć i przetworzeń. Nieco dalej czytamy: "wykopałam wydobyłam spod ziemi spod sterty innych zdjęć piekło" ("Przekleństwo polaroida"). W takich momentach powtórzenie - tak kluczowe dla poetki - nabiera cech widmowych. Tytułowe "radiowidmo" nie zaczyna i nie kończy programu. Nie proponuje nawet żadnych konkretnych audycji. Wszystko zlewa się w jeden szum, "gdzie tyle uderzeń ale żadne od serca" (zdumiewający wers z wiersza "Tunguska").

Nie jest to cała prawda o zbiorze Agnieszki Mirahiny. Powierzchowna lektura może dać złudzenie, że mamy do czynienia z bezosobowymi żywiołami, które można obserwować z dystansu, tracąc poczucie siebie. Jednak czytelnik, który daje się porwać mocnym, obsesyjnym obrazom, musi w końcu poczuć obecność czegoś jeszcze, jakiejś zakładki, języka czerpiącego siłę skądinąd, pozostającej w związku z jakimś "ty", które wydaje się założone przed wierszem.

Przykład tej zakładki odnajduję w wierszu "Żelazo": "daję ci żelazo, żeby przeprowadzić cię z góry na dół, od słowa do słowa, bardzo wąską ścieżką, gdybym się potknęła i powiedziała ogień, w okamgnieniu wyleciałabym w powietrze, muszę więc trzymać się ścieżki, żelaznej siły tych przeżyć". Jakie jest "ty" tego i innych wierszy? Mam wrażenie, że pojawia się ono na wielu częstotliwościach. Czasami przybiera formę nostalgicznego, "prostego" wyobrażenia, jak w zdumiewającej miniaturze "Moja dziewczyna jest jak kryminał" ("dorastam do kota w czarnym futerale / dorastam do kota w miękkim obiciu") czy prozie "Przystanek afryka" ("dziś była ciepła noc kiedy do niej przyszłam"). Częściej zjawia się w fantastycznej scenerii, gdzie, zdawałoby się, uczucia chcą eksplodować, ale nie mogą, wywołując tym samym implozję języka, który ulega sprasowaniu i wreszcie pęka. W takich okolicznościach pojawia się nieoczekiwanie moment spotkania - nie do końca rzeczywistego, ale jednak: "biegnę teraz w tych strzępach na skróty, żeby jak najszybciej do ciebie dotrzeć, wybiec ci naprzeciw, z rozpędu wpaść na ciebie".

Ważny wydaje mi się impuls poruszania się pod prąd języka. W wierszu "W oborze", być może jednym z kluczowych tekstów książki, Mirahina rzuca nagle: "między nami nie ma żadnej metafory". Takie chwile są u poetki rzadkie, ale to o niczym nie świadczy: są, pozostają w pamięci wiersza i czytelnika.

***

Można znaleźć w tym tomie teksty bardziej i mniej przekonujące, ale nie ulega dla mnie wątpliwości, że mamy do czynienia z oryginalną, wyrazistą, a przy tym mocno nieprzewidywalną propozycją. Te wiersze chce się czytać, bo każda linijka przynosi coś nowego, a kolejne obrazy, choć nakładają się na siebie, tworząc misterne wypiętrzenia i dając złudzenie masywnej całości, pozostają w pamięci jako oderwane figury szalonego tańca, do którego wykonania zdolna jest (jak sądzimy) tylko ta poetka.

Agnieszka Mirahina, Radiowidmo, Biuro Literackie, Wrocław 2009

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2009