Życie po kataklizmie

W Boże Narodzenie 2004 r. tsunami zniszczyło region Banda Aceh, zabijając 168 tysięcy ludzi. Ale hekatomba, przeżywana do dziś, okazała się też początkiem czegoś nowego: po niej rząd Indonezji usiadł do rozmów z separatystami.

   Czyta się kilka minut

Banda Aceh zostało zniszczone 26 grudnia 2004 r. / fot. Andrzej Meller /
Banda Aceh zostało zniszczone 26 grudnia 2004 r. / fot. Andrzej Meller /

Kiedy na wyspę Weh na północnym wybrzeżu Sumatry dotarły informacje o tsunami miażdżącym Japonię, przerażeni rybacy otoczyli jedyny telewizor w wiosce Iboih. Choć mieszkańcy regionu Banda Aceh uważani są za urodzonych optymistów, nie zabliźniły się jeszcze rany po tragedii, która rozegrała się tu 26 grudnia 2004 r. Didi, właścicielka baru z telewizorem - jedynym tutaj przekaźnikiem telenoweli i newsów - od razu pobiegła na główną plażę wsi, aby przeparkować samochód wyżej, na wzgórza. Siedem lat temu fala zmyła tutaj domy, porywając wszystko, także (nieliczne) auta i motocykle.

Uruchomiłem internet i pokazałem miejscowym mapę Azji. Odetchnęli, bo skoro epicentrum było na wschodnim wybrzeżu Japonii, to można było sądzić, że Sumatra, chroniona przez Malezję i Jawę, powinna być bezpieczna. - Ostrożność nie zaszkodzi - nie dała się przekonać Didi. W 2004 r. tsunami zmiotło jej bar, podobnie jak restauracyjkę jej siostry Alaidy. Fala miała wtedy cztery metry.

Bagno zamiast miasta

Mąż Alaidy, Francuz Lorand, był wtedy w Paryżu. Wrócił tydzień po Bożym Narodzeniu. - Iboih przestało wtedy istnieć - wspomina dziś Lorand. - Moja żona z dwuletnim synkiem i teściową schroniły się na wzgórzach. Z domu na plaży została tylko podłoga... Kiedy po drodze na Weh przyjechałem do Banda Aceh, centrum miasta wyglądało tak, jakby przejechał po nim wielki walec [Banda Aceh to nazwa i regionu, i jego stolicy - red.]. Na poboczach leżały stosy trupów w przeźroczystych workach, tysiące ciał, w trzech-czterech warstwach. Klnę się na Boga, byłem przekonany, że Banda Aceh już się nie podniesie, że nie da się odbudować miasta. W centrum ostał się tylko Wielki Meczet, a wkoło było cuchnące bagno, tyle zostało z miasta.

Ludzie byli w szoku. Nieliczni, których położone wyżej domy ocalały, nie pomagali tym, którzy stracili wszystko - także oszczędności życia, bo tu nikt nie ma konta w banku. Przez kilka miesięcy ludzie mieszkali w namiotach. Pomagali tylko zakochani w Weh turyści, którzy jeździli do Sabangu (jedyne miasto na wyspie Weh) po jedzenie. Lorand ściągnął z Sabangu 100 francuskich żołnierzy, ale rząd nie pozwalał im pracować.

Od 30 lat w Aceh trwała wojna partyzancka i władze obawiały się, że Francuzi będą pomagać Ruchowi Wyzwolenia Acehu, czyli walczącym o niepodległość mudżahedinom. - To była paranoja - wspomina Lorand. - Francuzi przelecieli tysiące kilometrów, mieli pomagać, a całe dnie spędzali w koszarach, paląc goździkowe papierosy i grając w karty.

167 tysięcy

Miesiąc temu przejeżdżałem przez Banda Aceh w drodze na Iboih. Miasto jest nowe, odbudowane - choć jeszcze gdzieniegdzie wyburzano ruiny lub stawiano nowe budynki na zaoranych pozostałościach. Na dworcu autobusowym zaczepił mnie Wally, 32-letni riksiarz. Usłyszałem zwykłe chóralne powitanie "Hallo, mister!". Ktoś podał kawę po acehańsku, smażoną rybę w chili i miskę ryżu. Byłem tu jedynym Europejczykiem, do czego zdążyłem się przyzwyczaić na prowincji Sumatry.

Później dowiedziałem się, że Wally stracił pod falami tsunami żonę i miesięczną córkę.

Poprosiłem go, aby obwiózł mnie po miejscach pamięci związanych z 26 grudnia 2004 r. Najpierw stanęliśmy więc w centrum miasta, które wtedy zostało zmiecione dosłownie w całości. Miasta, którego szczątki zaorano i w zasadzie budowano je od nowa. Wokół trawnika na boisku piłkarskim, co parę metrów stał obelisk w postaci ściętej łódki z flagą kraju, który po tragedii okazał Aceh pomoc. Na jednej z łódek widniała flaga bliźniaczo podobna do indonezyjskiej, tylko odwrócona. A pod nią napis po polsku: "Dziękuję, pokój".

Na skraju boiska, pośród kilkudziesięciu tablic z liczbami odzwierciedlającymi katastrofę, znalazłem też tablicę najważniejszą, z napisem: "167 tysięcy zabitych i zaginionych". To ogromna strata dla narodu - bo za taki uważają się Acehańczycy - który liczy zaledwie cztery miliony ludzi. Prawie w każdej rodzinie ktoś kogoś stracił.

Wally zawiózł mnie pod dom, na którego dachu do dziś stoi wbity kuter rybacki. Wtedy uratował 59 ludzi. Pozostawiono go, aby nie zapomnieć. W centrum Banda odnaleźliśmy też wielki statek handlowy, który fala zniosła kilometr od portu. Wszedłem po metalowych schodach na pokład, z którego jak na dłoni mogłem zobaczyć powstające z gruzów miasto. Rodziło się do nowego życia, podobnie jak cała prowincja, w której zniszczone zostały wszystkie mosty, drogi, szpitale, szkoły, porty i lotniska.

To wtedy świat usłyszał na dobrą sprawę o separatystycznej prowincji Aceh. Dla tego regionu tsunami miało bowiem podwójny wymiar: społeczny, ale też polityczny.

Stojąc na rufie statku widma, spostrzegłem billboard, na którym może 50-letni mężczyzna przemawia do ludu. To Irwandi Yusup, były rzecznik separatystów (czy też, jak mówią niektórzy, minister propagandy Ruchu Wyzwolenia Aceh). Dziś Yusup jest gubernatorem bogatej w złoża ropy i gazu prowincji Aceh.

Partyzant gubernatorem

Historia tej legendarnej postaci to opowieść o ostatnich dekadach północnej Sumatry.

Już jako młody chłopak Yusup związał się z ruchem oporu, który od połowy lat 70. walczył o oderwanie prowincji od Indonezji. Z czasem został rzecznikiem osiemnastu tysięcy partyzantów i ich sympatyków, którzy w niepodległości i zrzuceniu poddaństwa wobec urzędników z Jawy widzieli jedyną drogę do zachowania swej tożsamości kulturowej - a także olbrzymich dochodów z eksploatacji ropy, których 70 proc. pożerała stolica. Dżakarta starała się przedstawić separatystów jako muzułmańskich ekstremistów, bezlitosnych członków międzynarodówki terrorystycznej. Ale prawda jest taka, że partyzantom chodziło raczej o zachowanie własnej kultury i dochodów z bogactw naturalnych.

W 2002 r. Yusup został aresztowany, dostał kilkuletni wyrok. Tsunami zastało go w więziennym meczecie. Ocalał on i 40 innych bojowników. Pozostałych 237 więźniów utopiło się.

Hekatomba, a zwłaszcza mediacja międzynarodowa spowodowały, że rząd indonezyjski rząd usiadł do rozmów z separatystami. W 2006 r. w Helsinkach podpisano porozumienie, buntownicy złożyli broń. W Aceh miały pozostać dochody z wydobycia bogactw naturalnych, wprowadzono szariat, ustanowiono darmową służbę zdrowia, a także rozpisano pierwsze w historii wolne wybory. Wygrał je Yusup.

Młody gubernator zostawił w administracji swych starych oprawców z Jawy; w koszarach pozostała armia rządowa. W jednym z wywiadów dla "New York Times’a" nowy władca Aceh stwierdził, że urzędnicy mają wykazać się "rokendrolem", co oznaczało witalność w sprawowaniu władzy i szybki rozwój regionu Aceh.

Dzięki wyborom, dotacjom państwa i zagranicznej pomocy po tsunami Aceh z zapadłej prowincji stał się kwitnącą autonomią. Mieszkańcy buntowniczego kraju zapomnieli o niepodległości, o którą walczyli najpierw z Holendrami, a później z centrum. I tak, paradoksalnie, tsunami - nazywane przez wielu "karą Allaha" - koniec końców przyczyniło się do tego, że kraj serdecznych, uśmiechniętych rybaków zaczął stawać na nogi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2011