Życie dla niepodległości

Jako mała dziewczynka uważałam, że więzienie jest częścią życia. Byłam pewna, że większość rodziców moich kolegów i koleżanek siedziała.

05.11.2012

Czyta się kilka minut

Elżbieta Moczarska, Warszawa, listopad 2012 r. / Fot. Alina Gajdamowicz
Elżbieta Moczarska, Warszawa, listopad 2012 r. / Fot. Alina Gajdamowicz

Zofia i Kazimierz Moczarscy

Gdy zawierali małżeństwo, dokładnie na miesiąc przed wybuchem II wojny światowej, ona miała 20 lat, a on 32. Poznali się w ministerstwie opieki społecznej, gdzie oboje pracowali – dla niej była to pierwsza praca (w referacie prasowym), on miał już za sobą studia prawnicze i dziennikarskie, a także praktykę w polskim konsulacie we Francji.

Podczas niemieckiej okupacji wspólnie konspirowali: w komórkach naczelnego dowództwa Związku Walki Zbrojnej, a potem Armii Krajowej, zajmujących się pracą informacyjną (Biuro Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK). Prócz tego Kazimierz, jako prawnik, kierował również działem dochodzeniowo-śledczym w Okręgowym Kierownictwie Walki Podziemnej Warszawy (zajmowano się m.in. podziemnym wymiarem sprawiedliwości). Oboje wzięli też udział w Powstaniu Warszawskim; Kazimierz kierował stacją radiową i redagował dziennik AK „Wiadomości Powstańcze”; Zofia, ranna, jeszcze w czasie Powstania została odznaczona za ofiarność i odwagę w konspiracji. Po wejściu Armii Czerwonej Kazimierz kontynuował działalność podziemną. Aresztowani – on w 1945 r., ona w 1949 r. – byli torturowani.

Zofia była więziona przez sześć lat ¬(1949-55). Kazimierz w 1952 r. został skazany na karę śmierci, zamienioną potem na dożywocie. W 1949 r. Kazimierz przebywał przez kilka miesięcy w jednej celi z Jürgenem Stroopem, generałem SS, który jako dowódca niemieckiej policji na dystrykt warszawski kierował zniszczeniem warszawskiego getta. Stroop został w 1951 r. skazany w Polsce na karę śmierci; wyrok wykonano (ten sam sąd skazał potem Moczarskiego). Przebywając ze Stroopem, Moczarski prowadził z nim długie rozmowy – i wkrótce po wyjściu z więzienia w 1956 r. zabrał się do pracy nad „Rozmowami z katem”: prozą dokumentalną, która na przełomie lat 60. i 70. była drukowana w odcinkach w prasie, a w 1977 r. ukazała się jako książka (wydanie ocenzurowano; wersja nieocenzurowana ukazała się dopiero w wolnej Polsce). Pierwszą czytelniczką książki była Zofia.

KK, WP

Katarzyna Kubisiowska: Mama chętnie opowiadała o pobycie w więzieniu?

Elżbieta Moczarska: Gdy szliśmy na spacer, w drodze do Parku Ujazdowskiego, pokazywała mi okienko piwniczne przy ulicy Koszykowej i rzucała: tu siedziałam. A ja pytałam: jak to było? Ona na to, że gdy przyszli ją aresztować, zdążyła wziąć ciepły płaszcz. Dzięki niemu mogła się ochronić przed chłodem i przeżyć pierwsze dni. Łudziła się zresztą, jak każdy, że ją szybko wypuszczą, że to nieporozumienie, że wszystko się szybko wyjaśni.

Pani Mama spędziła w więzieniu 6 lat, na wolność wyszła w marcu 1955 r.

Klawisze cały czas patrzyli przez wizjer, czy ktoś przypadkiem nie leży w ciągu dnia na łóżku [było to zakazane – red.]. Cele były pełne, towarzystwo przemieszane, razem siedziały więźniarki polityczne i kryminalne, dziewczyny z półświatka i arystokratki, z wyrokami za pochodzenie albo za walkę w podziemiu. Mama mówiła o wzajemnym wsparciu, a także o wewnętrznej sile tych starszych arystokratek: one zachowywały się fantastycznie, uważały, że w żadnej sytuacji nie można tracić fasonu. Udzielały prostytutkom lekcji francuskiego. Aby zabić głód – bo przecież jadły tylko wodnistą zupę i kawałek chleba – opowiadały wysublimowane przepisy na wspaniałe potrawy, wyśmienite torty. Skutkowało.

Pani Ojciec w więzieniu siedział już od 1945 r. i nie miał pojęcia, że Mama cztery lata później została aresztowana.

Zanim Mama trafiła do więzienia, latami zabiegała o uwolnienie ojca. Szła, gdzie tylko było to możliwe, od Bieruta po Gomułkę. Wszyscy jej odmówili. Nie wiem, kiedy ojciec się dowiedział, że mama siedzi. Może podczas przesłuchań? A może wiadomość przyszła morsem, przez ścianę? Potem, wiele lat później, rodzice byli zapobiegliwi: nauczyli mnie alfabetu Morse’a – więźniowie, stukaniem w ściany, utrzymywali ze sobą łączność, dowiadywali się o aresztowanych, czasem też o tym, co dzieje się na zewnątrz.

W czasie śledztwa próbowali Ojca złamać, odwołując się do Mamy, np. w pewnym momencie pokazali mu akt jej zgonu, sfałszowany. Lecz to go tylko wzmocniło, uważał, że nic gorszego nie mogą mu już zrobić.

Jaka była Mama?

Mądra i zjawiskowo piękna: wysoka szatynka, o chabrowych oczach. W rodzinie mieliśmy znakomitego reżysera Karola Szołowskiego. On przed wojną nakłaniał mamę, by została aktorką. Ale dziadek się nie zgodził, w końcu mama wybrała dziennikarstwo. I jednocześnie pracowała jako referentka prasowa w ministerstwie opieki społecznej. Tam właśnie rodzice się poznali. Ojciec był radcą prawnym w departamencie pracy. Do popołudnia pracowali, następnie mama biegła na obiad do domu, na ulicę Jasną, a potem spotykali się w „paczce ministerialnej”. Trzon jej stanowili: Kazimierz Moczarski, Tadeusz Kochanowicz, Irena Rakowska i Zosia Płoska, czyli moja mama. Bawili się, chodzili do kina, na dancingi, prowadzili naprawdę rozrywkowe życie. Wokół mamy nie kręcił się tylko ojciec. Podobno, jak przyszła do pracy z kopertą z zaproszeniem na ślub, to ludzie zgadywali: z kim? Nie zgadli od razu.

Podczas niemieckiej okupacji Rodzice rozstali się tylko raz: na dziesięć dni, w czasie Powstania Warszawskiego.

Mama została formalnie zaprzysiężona w AK dopiero w 1944 r., ale przedtem i tak pomagała Tacie w przepisywaniu jego meldunków i raportów Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK. W czasie Powstania była łączniczką między Tatą a Aleksandrem Gieysztorem, kierującym Wydziałem Informacji BIP. Wraz z ojcem redagowała „Wiadomości Powstańcze. Dodatek do Biuletynu Informacyjnego dla Śródmieścia-Północ”. Była ranna w czasie bombardowania. To wtedy na parę dni trafiła do szpitala polowego.

Co robiła po wojnie?

Pracowała w Centralnym Urzędzie Planowania – to instytucja, która uchroniła ją chwilowo przed więzieniem. Kierował nią Czesław Bobrowski, wybitny ekonomista. Przygotował trzyletni plan odbudowy zniszczonego wojną kraju: nowoczesny, racjonalny, różny od wzorów radzieckich. Wkrótce CUP został zlikwidowany, Bobrowskiego odsunięto na boczny tor, ale plan trzyletni okazał się jedynym skutecznym przedsięwzięciem ekonomicznym w powojennej Polsce. Mama zachwyciła się tym miejscem. Dlatego poczuła się zdruzgotana, gdy w sądzie usłyszała zarzut, że działała na szkodę Polski. Po trzech latach śledztwa została skazana za działalność w okupacyjnym Kierownictwie Walki Podziemnej, w komórce „Magiel”. Razem z ojcem rozpracowywali kolaborantów, agentów, szmalcowników. Ale w oskarżeniu sądu stalinowskiego nie padło słowo, że działa na szkodę oszustów, lecz członków organizacji lewicowych.

Więzienie rozdzieliło Rodziców na 11 lat.

Mama była w kilku więzieniach: na Mokotowie, w Inowrocławiu, w Fordonie koło Bydgoszczy. Nie wiem, gdzie było najciężej. Inowrocław miał najgorszą reputację, tam siedziała w suterenie, w pojedynczej celi. Ale na Mokotowie już zaczęła głodówki, chciała wymóc widzenie z ojcem. Za karę funkcjonariusze wkładali jej rurę do żołądka i wlewali mydło. Po takim sztucznym „karmieniu” przydzielano ją do pracy fizycznej: dźwigała ciężkie worki. Na końcu trafiła do celi z chorą prostytutką. Doświadczała też innych tortur, np „stójki”, czyli wielogodzinnego stania. Całą dobę palono światło, bito ją okrutnie, straciła w czasie przesłuchań prawie wszystkie zęby. Później podtrzymywały ją listy ojca, które – ocenzurowane – zaczęły docierać, pierwszy z maja 1953 r. Pisane drobnymi literkami, jeden na miesiąc. Sporo skonfiskowano lub poginęły. Są piękne.

Mama dźwignęła się psychicznie po wyjściu z więzienia?

W swoim dzienniku ojciec opisał swój pierwszy dzień po wyjściu z więzienia... Z Wronek, gdzie na koniec siedział, wracają z mamą i witającą rodziną do Warszawy. On przygląda się wychudzonej twarzy żony, widzi zmęczenie w oczach i czuje dziwny chłód, który od niej bije. Wie, że ona jest w złym stanie. Zastanawia się, czy po jedenastoletniej rozłące i takich przejściach są w stanie zbudować jakieś życie razem.

Jak Pani pamięta jeszcze Mamę?

Szczupła, z papierosem w ręku. Lubiła współczesną literaturę, koncerty, jak tylko miała się lepiej, biegała do filharmonii na Warszawską Jesień czy konkursy chopinowskie. Zanim „Rozmowy z katem” zaczęły się ukazywać w odcinkach w ,,Odrze”, była ich pierwszą czytelniczką. A gdy Tata umarł, pomagała w redakcji i złożeniu całego manuskryptu do wydania w Państwowym Instytucie Wydawniczym.

Gdy byłam mała, Mama wymyślała dla mnie kapitalne stroje na bale kostiumowe w szkole. Nie były typowe, musiałam zawsze coś opowiedzieć, żeby w ogóle być rozpoznaną. Mama bez przerwy chorowała: to wrzody żołądka, to złośliwa anemia. Przez całe życie cierpiała na bóle głowy. Prowadziła dom, ale w sumie też nie sama, nie miała siły udźwignąć całości, mieliśmy zawsze pomoc, na stałe lub przychodne. Mama żyła życiem rodzinnym, pracą Ojca, przyjaciółmi i częstym pobytami w Instytucie Hematologii. Chciała dożyć chwili, gdy będę dorosła. Nie udało jej się.

Pani urodziła się w 1958 r. Pani Tata powiedział wtedy podobno: „Ela to moje zwycięstwo, chcieli mi zabrać życie, a ja dałem nowe”.

Byłam ich wielką radością. Czytałam listy rodziców po moim urodzeniu: Ojciec, niesłychanie szczęśliwy, pisał, że czuje się jak „ów bóbr, który z radości bije płetwą o toń jeziora”. Urodziłam się zdrowa, ale wkrótce okazało się, że mam wadę serca. Dziś to byłby niewinny zabieg, wtedy była to poważna operacja. Trzeba było ją wykonać, bo w wieku dojrzewania podobno mogłabym umrzeć. Ojciec starał się więc o paszport, miał możliwość wyjazdu ze mną do USA albo Szwecji. Ale paszportu nie dostał, jakiś funkcjonariusz mu wtedy powiedział: „Nie zniszczyliśmy cię wcześniej, to zrobimy to teraz”. I wtedy profesor Kossakowski ze szpitala przy Litewskiej w Warszawie, pionier dziecięcej kardiologii, podjął się wykonać tę operację, drugą tego typu w Polsce. Ostateczną decyzję o zabiegu podjął Ojciec. Poprosił jednocześnie zaprzyjaźnionego fotoreportera z „Kuriera Polskiego”, by ten na sali operacyjnej robił zdjęcia. Wiedział, że to mogą być ostatnie chwile mojego życia, chciał mieć dokumentację. A po operacji nie rozczulał się nade mną, mobilizował do uprawiania różnych sportów. To Mama raczej się bała i usiłowała trzymać mnie pod kloszem.

Kto chodził na wywiadówki szkolne?

Z reguły Tata. Z tym zresztą wiąże się pewna historia. W 1974 r. na zebraniu w szkole poznał generała Adama Krzysztoporskiego, dyrektora departamentu w ministerstwie spraw wewnętrznych. Tata wspomniał mu o swoich kłopotach z wydaniem „Rozmów z katem”. Krzysztoporski ponoć obiecał pomoc, wymienili się telefonami. Pewnie wtedy w głowie Krzysztoporskiego zrodził się plan wydania książki – w zamian za współpracę z SB. W notatkach, które po tym spotkaniu sporządził – zachowały się w IPN – Krzysztoporski pisał, że Moczarski ma szerokie kontakty „w środowiskach akowskich, dziennikarskich i syjonistycznych”. Ale szybko jego złudzenia się rozwiały, Tata opowiadał na prawo i lewo o spotkaniu z wpływowym generałem, więc sprawa werbunku szybko upadła. Krzysztoporski sam sporządził notatkę, że werbunek nie ma sensu.

Ale to spotkanie miało konsekwencje kilka lat później. Wkrótce po pogrzebie Taty bezpieka chciała zastraszyć mamę. Pod drzwiami pojawił się niejaki major Kijowski, w ręce trzymał goździki. To była misternie opracowana akcja: Kijowski miał dostać się do archiwów Taty, które były w domu. Mama nie chciała otworzyć drzwi, a on na to: „Niech pani sprawdzi w notesie męża nazwisko »Krzysztoporski« i zadzwoni do niego”. To miał być argument. Ten Kijowski mówił Mamie, że Tata pisał dla nich jakieś opracowanie. Mama oczywiście nie dała się wkręcić w żadną grę, była spokojna i stanowcza, choć podchodzili ją parę razy. Powiedziała, że jej mąż nie mógłby współpracować z nimi. Potem usiłowali dać jej jakieś pieniądze, ona oczywiście nic nie przyjęła. Kombinowali na różne sposoby, jak dostać się do archiwum Taty. Ojciec trzymał w teczkach każdy świstek, tego była masa. A Mama była już wtedy schorowana, była prawie non stop w domu, więc nie mieli możliwości, żeby dostać się pod jej nieobecność. Jeszcze we wrześniu 1977 r. próbowali coś od niej wyciągnąć, a w październiku już nie żyła. Teczka z tego okresu, którą dostałam z IPN, kończy się nekrologiem Mamy.

Wciąż jestem pod wrażeniem, do jakiego stopnia moja rodzina była inwigilowana. Szczególnie między rokiem 1967 a 1968 – wtedy Ojciec jawnie przeciwstawił się nagonce antysemickiej. W „Kurierze Polskim”, gdzie wtedy pracował, został odsunięty od pracy dziennikarskiej. Wtedy w domu, w lampie w przedpokoju, mieliśmy zamontowany podsłuch. W mieszkaniu sąsiadów bezpieka wmontowała magnetofon – to byli tacy starzy, biedni, prości ludzie, pewnie zostali przekupieni.

W IPN jest dziś 600 stron solidnej dokumentacji – rozmów prywatnych rodziców i ludzi, którzy przychodzili do nas w odwiedziny. Gdy wsłuchuję się w melodię języka spisanych z podsłuchów rozmów, dosłownie słyszę głos mojego Ojca.

Kto przychodził do Ojca?

Dom był zawsze pełen ludzi, wspaniałych, jak pani mecenas Aniela Steinsbergowa, mecenas Ludwik Cohn, Tadeusz Kochanowicz, Jan Rosner, Wincenty Kwieciński, Józef Rybicki. Świetnie pamiętam Jana Józefa Lipskiego, zawsze miał żółtą torbę na ramieniu. Zamykali się z Ojcem w pokoju i długo rozmawiali. Później się dowiedziałam, że Lipski przynosił rodzicom pieniądze, które środowisko zbierało na nasze życie – Mama i Tata po 1968 r. byli pozbawieni prawie całkowicie dochodów. Tata rozmawiał z Lipskim o wszystkim: o sytuacji politycznej, o młodych z opozycji – Michniku, Modzelewskim, Blumsztajnie. O codzienności, o podejściu do życia.

Wystąpiła Pani do IPN z wnioskiem o odtajnienie nazwisk agentów?

Tak. Parę osób mnie zaskoczyło, byli bardzo blisko mojego ojca. A jednym z lepszych źródeł informacji był hydraulik. Przychodził do naszego domu i przy naprawie kranu Ojciec rozmawiał z nim o polityce, szczególnie w tym gorącym okresie, gdy trwał konflikt izraelsko-arabski.

A Andrzej Szczypiorski? Jak się okazało, on też był zarejestrowany jako tajny współpracownik SB.

To był przyjaciel ojca. W materiałach z IPN znalazłam odręczną notatkę oficera MSW z 1976 r., że po śmierci mego ojca pani mecenas Steinsbergowa, Lipski i Szczypiorski czynią starania o wydanie jego książki w Państwowym Instytucie Wydawniczym. Ojciec ze Szczypiorskim poznali się nietypowo: tata słuchał radia, a Szczypiorski miał akurat pogadankę o walce z alkoholizmem. Ojciec był wyczulony na ten temat. Uważał, że komuniści rozpijają społeczeństwo tanią wódką, aby sprawować nad nim kontrolę. Jego walka z alkoholizmem była jednocześnie walką z systemem. Więc jak usłyszał Szczypiorskiego, wziął książkę telefoniczną, znalazł jego numer, zadzwonił, umówił się i poszliśmy razem z wizytą.

Ojciec współtworzył pismo „Problemy alkoholizmu”, pod jego redakcją ukazała się też książka „Alkohol w kulturze i obyczaju”.

Mama tę jego aktywność traktowała czasem z przymrużeniem oka. Wiedziała, jak jest istotna, i jednocześnie, gdy dzwonił telefon, mówiła zawsze: „Kazia nie ma, jest u alkoholików”. Ojciec był bardzo zaangażowany w sprawy „Problemów”, zachęcił do pisania w nich wielu wspaniałych ludzi, m.in. prof. Kotarbińskiego czy prof. Kulę. Sam alkoholu nie pił właściwie w ogóle. W domu nie było go przy żadnej uroczystości, choć Mama uważała, że kieliszek wódki do śledzia nie zaszkodzi. Za to piło się zawsze bardzo dużo herbaty i paliło dużo papierosów. Tata przestrzegał mnie, a właściwie straszył, że mózg rozwija się do 23. roku życia, dlatego nie powinnam brać do ust kropli alkoholu, bo on go całkowicie zrujnuje. Kiedy więc wypiłam po raz pierwszy, myślałam, że ze mną koniec.

Pani Ojciec był urodzonym społecznikiem.

Genialnie pomagał ludziom. Wiedział co, komu i kiedy powiedzieć i jak zadziałać. W „Kurierze Polskim” prowadził dział łączności z czytelnikami. W tamtym czasie wiązało się to z podejmowaniem licznych interwencji. Jeździł po całej Polsce wraz z jakimś redaktorem i załatwiali sprawy.

Ojciec był tak otwarty, że mógł podjąć rozmowę z Jürgenem Stroopem, generałem SS nadzorującym zniszczenie getta warszawskiego i deportację Żydów do obozu zagłady w Treblince, gdy w 1949 r. znaleźli się w jednej celi.

Oboje rodzice byli bardzo aktywni przed wojną. Ojciec, z wykształcenia prawnik i dziennikarz, zakładał tzw. kluby demokratyczne [był związany z ówczesnym Stronnictwem Demokratycznym – red.], wszędzie go było pełno. Mama – iskra, pełna życia. W więzieniu prezentowali jednak zupełnie różne typy psychiczne. Mama mówiła mi, że raczej by nie rozmawiała z nazistką, gdyby siedziała z nią w celi. Wybrałaby milczenie. A dla Taty sytuacja, w jakiej się znalazł, była zadaniem, koniecznością nawiązania relacji ze Stroopem. Ojciec chciał zrozumieć fenomen zła i jak działa mózg sprany przez ideologię nazistowską.

„Rozmowy z katem” zaczynają się zdaniem: „Przeniesiono mnie do celi”.

W rzeczywistości Ojciec został wrzucony do tej celi po tym, jak go torturowano. Gdy się ocknął i zobaczył nad sobą Stroopa, pierwsza myśl, która przyszła mu do głowy, była taka, że nie jest już na tym świecie. Wiedział, jak Stroop wygląda – podczas okupacji planował na niego zamach. Potworna perfidia katów komunistycznych, że wsadzili ludzi podziemia do celi z katem hitlerowskim.

W jednej celi obaj spędzili 255 dni.

Ojciec starał się wszystko zapamiętać. Jak mówił, potrafił z pamięci odtworzyć rozmowy ze Stropem jak z taśmy magnetofonowej. Jego mózg był wtedy bardzo wyćwiczony, trochę jak u zwierzęcia, reagujący na każdy bodziec. Nie miał papieru i ołówka, „pisał” w pamięci. Po wyjściu na wolność poczynił masę notatek: najważniejsze daty, fakty, nazwiska. Przez kolejne lata konfrontował swe zapiski z dokumentami, sprawdzał szczegóły. W Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich udostępniono mu akta zbrodni Stroopa. Dzięki pośrednictwu polskich przyjaciół mieszkających w USA otrzymał akta procesu Stroopa, który odbył się przed amerykańskim sądem wojskowym w Dachau w 1947 r. Szukał szczegółów działalności Stroopa w Grecji. Zdobył prospekty i plany Detmold, rodzinnego miasta Stroopa.

„Rozmowy z katem” są oskarżeniem dwóch systemów totalitarnych: nazistowskiego i komunistycznego. Komuniści nie mogli pogodzić się z tym, że ta książka powstała.

Ojciec szczęśliwie dożył publikacji „Rozmów z katem” w odcinkach, we wrocławskim miesięczniku „Odra”. Wtedy jeszcze wydanie książkowe było niemożliwe. Najpierw druku odmówiło Ossolineum, potem Iskry. Bezpieka miała rozpracowany każdy ruch Taty związany z ewentualną publikacją. W IPN zachowana jest cała korespondencja Taty, z każdego listu jest zrobiona notatka, gdzie został wysłany, co jest napisane, z kim Ojciec miał kontakt. Jest też instrukcja dla bezpieki na temat tego, jak przechwycić list z Niemiec z ewentualną ofertą wydawniczą. Z przedmowy Szczypiorskiego dla miesięcznika „Odra” cenzura wycięła nawet wspaniały cytat z wyroku sądowego z procesu rehabilitacyjnego Taty z 1956 r. Komuniści nie dali zezwolenia na słowa, że „Moczarski bronił hartem ducha honoru podziemia polskiego”.

Proces Ojca z 1956 r. to m.in. zasługa świetnych adwokatów Władysława Winawera i Anieli Steinsbergowej. „W tej sali nie jestem oskarżonym – to ja oskarżam!” – mówił Pani Ojciec w czasie procesu.

W 1996 r. toczył się w warszawskim sądzie proces za zbrodnie z czasów stalinowskich przeciw Adamowi Humerowi, dyrektorowi Departamentu Śledczego MBP, i jego siedemnastu współpracownikom. Mieszkałam wówczas w Anglii, ale przyjeżdżałam na każdą rozprawę, byłam oskarżycielem posiłkowym. Humer do niczego się nie przyznawał i przez cały czas patrzył swym ofiarom w oczy: Marii Hattowskiej, Barbarze Sikorskiej, Stanisławowi Skalskiemu. A jego kolega, Eugeniusz Chimczak, który był oskarżony m.in. o zadawanie cielesnych tortur Ojcu, mówił, że to wszystko nieprawda, że Ojciec miał osobny pokój do pisania i dostawał podwójne porcje jedzenia, nawet pomarańcze i banany. Tymczasem prawda była taka, że Stroop, siedząc w celi z Ojcem, korzystał w pełni z praw przysługujących jeńcom wojennym: otrzymywał od najbliższych paczki i listy, wychodził na spacery. A Ojciec był poddany najgorszym torturom, wyliczył ich 49 rodzajów. Wśród nich łagodniejsze – jak brak spacerów i kąpieli przez ponad dwa lata, niemożność pisania, czytania i korespondencji – po najbardziej wymyślne bicie podczas przesłuchań, miażdżenie palców, przypalanie ogniem, oblewanie gorącą wodą i „stójki” nago w mrozy przy wyjętych oknach.

Tego dowiedziałam się już później – zarówno Ojciec, jak i Mama nigdy o torturach ze mną nie rozmawiali. To był jedyny temat tabu dotyczący ich przeszłości powojennej. O tym, jak byli torturowani, po raz pierwszy usłyszałam w audycji Radia Wolna Europa.

Wcześniej, jako mała dziewczynka, uważałam, że więzienie jest częścią życia i podchodziłam do tego zupełnie naturalnie. Byłam pewna, że większość rodziców moich kolegów i koleżanek siedziała.

Ojciec zmarł we wrześniu 1975 r.

Zdążył mi jeszcze urządzić ostatnie urodziny, siedemnaste – jestem z maja. Mama była wtedy w szpitalu, a on jeszcze nie miał żadnych symptomów choroby. Uprzątnęliśmy jeden pokój, zrobiliśmy miejsce na tańce, a resztę mebli przenieśliśmy do drugiego. Mieszkanie miało ponad trzy metry wysokości, ustawialiśmy kanapę na tapczanie. Tata najpierw chciał zostawić nas samych, ale w końcu zadecydował, że usiądzie sobie na tej kanapie pod sufitem i będzie czytać. Ale nasza prywatka skończyła się w pokoju u niego: siedzieliśmy pod tą piramidą, na której szczycie był ojciec i wszyscy młodzi ludzie słuchali go z zainteresowaniem. Pamiętam, że przydźwigał mi wtedy olbrzymią bańkę lodów z nieistniejącej już cukierni „Palermo” na Mokotowskiej. Potem, w czerwcu, wyprawił mnie na wakacje – i to był ostatni raz, gdy widziałam go zdrowego. Gdy wróciłam po miesiącu do Warszawy, nikt na mnie nie czekał na dworcu, a w domu zastałam oboje leżących rodziców. Nie było mojego psa, musieli go oddać, bo nie mieli siły wyprowadzać go na spacer. To był znajda, wołaliśmy na niego Artykuł. Ojciec postanowił znaleźć dla niego najlepszego nowego właściciela i zrobił konkurs: dał ogłoszenie do „Expressu Wieczornego”, że szuka nowego właściciela dla psa „o łagodnym spojrzeniu i z ogonem jak pióropusz” – ten ekstatyczny opis kompletnie nie pasował do tego dosyć brzydkiego kundla. Przychodzili do domu różni ludzie, między innymi badylarz, który miał wielki ogród, więc teoretycznie nasz Artykuł byłby u niego szczęśliwy. Ale ojciec uznał, że dla naszego psa to nie jest dobre towarzystwo i w końcu wybrał młodego dziennikarza.

Dwa lata później zmarła Pani matka.

Po śmierci Mamy przez jakiś czas przemieszkiwałam u Szczypiorskich, potem u wujostwa, a w końcu wróciłam do siebie. Dostawałam rentę po ojcu, otrzymywałam też tantiemy za „Rozmowy z katem”. W Teatrze Powszechnym wyreżyserował je Andrzej Wajda, Zygmunt Hübner zrobił świetną adaptację, sam zagrał ojca, był do niego fizycznie podobny. Od strony materialnej miałam zabezpieczenie. Ale psychicznie byłam bardzo niedojrzała. W tym wieku mieszkać samej w Warszawie, mieć tłumy znajomych... mogło być różnie.

Działała Pani w opozycji?

W stanie wojennym byłam w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów na Uniwersytecie Warszawskim. Pracowałam wtedy już trochę w teatrze, jako asystentka wspaniałej Ireny Biegańskiej, świetnej kostiumografki – robiłyśmy w stanie wojennym kostiumy do „Księdza Marka” w Teatrze Dramatycznym, w reżyserii Krzysztofa Zaleskiego. Teatr był dla mnie miejscem, w którym trzeba mówić.

W 1985 r. wyjechała Pani do Anglii.

Tam rozkwitło całe moje życie zawodowe. Na początku byłam związana z teatrem, ale pracowałam też jako kelnerka. Potem zaczęła się moja przygoda z gospodarką i polską transformacją ustrojową. Na początku lat 90. zaczęłam pracować w dużym banku inwestycyjnym jako researcher: zbierałam informacje o sytuacji gospodarczej w Polsce. Mój bank inwestycyjny, Credit Suisse First Boston, był wtedy doradcą rządu polskiego przy prywatyzacji. Najpierw bałam się, że temu nie podołam, nie miałam wiedzy, w Polsce studiowałam polonistykę i pedagogikę. Ale to wszystko było tak kompletnie nowe, że wystarczyło regularnie czytać dodatek ekonomiczny do „Rzeczpospolitej”: krok po kroku wyjaśniał on czytelnikom, w tym mnie, o co chodzi w wolnym rynku. Wiedziałam, że uczestniczę w czymś szalenie istotnym i robię coś dobrego dla kraju, choć w nim nie byłam. Ale zawsze chciałam tu wrócić, cały czas pamiętałam, że w Warszawie jest mieszkanie z archiwum ojca, którym trzeba się zająć.

Wróciłam, uporządkowałam wiele spraw. Marzy mi się film fabularny na podstawie „Rozmów z katem”, w najlepszej reżyserii.

Dla pamięci Taty zrobiłam już sporo. Teraz pora na Mamę. 


Elżbieta Moczarska (ur. 1958 r.) jest córką Kazimierza i Zofii Moczarskich. Od początku lat 90. pracowała w instytucjach finansowych, zajmując się public relations i rozwojem biznesu. Przez szereg lat członek Rady Fundacji Partnerstwo dla Środowiska i Fundacji Karta z Dziejów. Jest konsultantem ds. komunikacji i PR. Współpracuje z Narodowym Centrum Kultury, gdzie m.in. koordynuje projekt Nagrody Historycznej im. Kazimierza Moczarskiego dla książek historycznych, przyznawanej co roku przed świętem 11 Listopada.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2012