Zwycięski marsz „Jánošíka”

Obok Wehrmachtu i Armii Czerwonej w 1939 r. do ataku na Polskę ruszyła też armia słowacka. Dlaczego? I jak wyglądały polsko-słowackie walki?

26.08.2019

Czyta się kilka minut

Żołnierz słowacki ochrania transport wojsk niemieckich na terenie Słowacji w sierpniu 1939 r. / ZE ZBIORÓW DAWIDA GOLIKA / ZE ZBIORÓW DAWIDA GOLIKA
Żołnierz słowacki ochrania transport wojsk niemieckich na terenie Słowacji w sierpniu 1939 r. / ZE ZBIORÓW DAWIDA GOLIKA / ZE ZBIORÓW DAWIDA GOLIKA

W 1939 r. polscy politycy i generałowie doskonale zdawali sobie sprawę, że Hitler wykorzysta terytorium dawnej Czechosłowacji do ataku na Polskę. Ale udział w agresji wojsk słowackich był sporym zaskoczeniem – podobnie zresztą jak dla większości społeczeństwa słowackiego. Jeszcze 30 sierpnia kierownik niemieckiej placówki w Bruck nad Litawą (placówka w tym miasteczku, w zaanektowanej Austrii, monitorowała nastroje w młodym państwie słowackim) raportował do zwierzchników: „Słowacy są w dobrym nastroju, liczą na to, że nie będą musieli wkraczać, a mimo to, bez przelewu krwi, otrzymają część Polski”.

Trudne pogranicze

Koncentrując się w sierpniu 1939 r. do walk, słowackie oddziały znalazły się także w okolicach wsi Zdziar na Spiszu, gdzie niecały rok wcześniej Polacy zbrojnie wymusili na autonomicznej już wówczas Słowacji korekty graniczne.

Jeden ze słowackich oficerów notował: „Mam inne odczucia niż rok temu (…). Wtedy była sobota (…), dziś jest sobota, ale z tą różnicą, że wtedy był listopad, teraz jest sierpień; wtedy nam zabierali, teraz my im bierzemy, co nam się należy”. Niedługo później dodawał: „Wykonujemy rozpoznanie i rozmieszczamy oddziały. Po południu znowu obejrzałem miejsce, gdzie walczyliśmy przed rokiem, przy czym obejrzałem też grób mjr. Rago, który znajduje się tu jako znak ostrzegawczy dla tych, których podstępna ręka chciała sięgnąć po nasze ziemie”.

Mjr Stefan Rago zginął 27 listopada 1938 r. na Przełęczy Zdziarskiej, dowodząc natarciem polskiego dywizjonu. Jego ciało zabrano do Polski i z honorami pogrzebano na wojskowych Powązkach. Natomiast w miejscu jego śmierci stanął symboliczny krzyż, który przypominał o kolejnej już odsłonie polsko-słowackich i polsko-czeskich konfliktów granicznych.

Mimo że zaraz po zakończeniu I wojny światowej doszło do porozumienia między lokalnymi środowiskami w sprawie etnicznego podziału pogranicza, to nie zostało ono uznane przez władze czechosłowackie, które już w styczniu 1919 r. rozpoczęły konflikt zbrojny z Polską, licząc zwłaszcza na zajęcie całego Śląska Cieszyńskiego. Równolegle pojawiły się żądania przyłączenia do Czechosłowacji spornych ziem na Spiszu i Orawie. Sprawę rozstrzygnęła na niekorzyść Polaków konferencja w Spa z lipca 1920 r., podczas której Polska – broniąca się właśnie przed bolszewikami – zgodziła się na duże ustępstwa względem Czechów i Słowaków.

Kwestia ta odżyła jesienią 1938 r., gdy władze RP, pod groźbą interwencji wojskowej, zmusiły Czechosłowację do odstąpienia Zaolzia i Ziemi Czadeckiej oraz dokonały niewielkiej korekty granic na korzyść Polski m.in. na Spiszu i Orawie. Odzyskanie tych ziem stało się jednym z najważniejszych haseł, z którymi żołnierze słowaccy wyruszali w 1939 r. na wojnę.

Niemieccy przyjaciele

Już od czerwca 1939 r. w północno-zachodniej Słowacji zaczęły się pojawiać niemieckie jednostki. Formalnie zabezpieczały granicę powstałej w marcu Republiki Słowackiej, a w rzeczywistości przygotowywały się do agresji na Polskę. Jednocześnie w ostatniej dekadzie sierpnia dowództwo niemieckie zyskało prawo dysponowania słowackimi siłami zbrojnymi do ochrony terytorium republiki, co w praktyce oznaczało wzmocnienie sił niemieckich dywizjami słowackimi.

Sierpniowej koncentracji wojsk na granicy z Polską towarzyszył – przygotowany przez Niemców i ogłoszony w prasie oraz radiu – apel prezydenta kraju, ks. Jozefa Tiso, do mieszkańców Słowacji: „Wspierajcie nasze przyjacielskie wojska niemieckie, przejeżdżające w tych poważnych chwilach przez naszą ojczyznę! (…) W celu ochrony niezawisłości i integralności terytorialnej naszego młodego Państwa Słowackiego przed zagrażającym mu polskim niebezpieczeństwem (…) na terytorium Państwa Słowackiego przybędą niemieckie oddziały wojskowe, które w razie potrzeby ramię w ramię z naszą bohaterską armią słowacką będą wspólnie bronić terytorium naszego kraju”.

Mobilizację na Słowacji rozpoczęto 26 sierpnia. Utworzono też dowództwo Słowackiej Armii Polowej o kryptonimie „Bernolák”, na którego czele stanął minister obrony gen. Ferdinand Čatloš. W skład armii weszły początkowo trzy dywizje piechoty o kryptonimach „Jánošík”, „Škultéty” i „Rázus”. Już po wybuchu wojny dołączyła do nich tzw. Grupa Szybka „Kalinčak”. Kryptonimy przypisane jednostkom nie były przypadkowe, miały znaczenie symboliczne: odnosiły się do budowniczych kultury i słowackich bohaterów narodowych, w tym Juraja Jánošíka, legendarnego zbójnika z przełomu wieków XVII i XVIII.

Jednak mimo starań dowódców oddziały słowackie nie osiągnęły w momencie wybuchu wojny pełnych składów osobowych – liczyły niecałe 13,5 tys. żołnierzy. Cała słowacka armia polowa równała się więc początkowo sile zaledwie jednej dywizji niemieckiej.


CZYTAJ WIĘCEJ: SPECJALNY DODATEK NA 80. ROCZNICĘ WYBUCHU II WOJNY ŚWIATOWEJ >>>


„Jánosík” rusza w bój

Był wczesny ranek 1 września, gdy w stronę polskiej zapory przeciwpancernej na Podoliku pod Piwniczną ruszyły oddziały piechoty słowackiej wsparte dwoma samochodami pancernymi. Nie zdołały jej sforsować – zostały zatrzymane ogniem funkcjonariuszy Straży Granicznej i okopanych żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza.

W starciu od słowackich kul zginął strażnik graniczny Antoni Sidełko, a zabłąkany pocisk zabił przypadkowego cywila Edwarda Szymańskiego. Były to pierwsze ofiary wojny na Sądecczyźnie – i jednocześnie pierwsi Polacy zabici na skutek niewypowiedzianej przez Słowaków wojny.

Choć wojska słowackie przystępowały do wojny pod pretekstem ochrony swych granic, to na terytorium II RP wkroczyły już ok. godziny 5 rano – nie czekając na żaden pretekst. Były to oddziały 1. Dywizji Piechoty „Jánošík”: tego dnia zajęły sporne wioski Podspady i Jaworzyna Tatrzańska oraz zabezpieczyły trasy przemarszu oddziałów niemieckich w kierunku Nowego Targu i Krościenka nad Dunajcem. Dalej na wschód – pod Piwniczną, Żegiestowem i Muszyną – operowała 3. Dywizja Piechoty „Rázus”, która miała przede wszystkim wiązać oddziały polskie. Stąd też, poza niewielkimi starciami – jak to na Podoliku czy nieudany atak plutonu samochodów pancernych na Tylicz – na tym odcinku żołnierze słowaccy nie przejawiali początkowo większej aktywności.

Zupełnie inaczej sytuacja przedstawiała się w pasie od Podhala do Pienin. Tu na rozkaz Niemców oddziały słowackie działały ofensywnie. Już drugiego dnia wojny wkroczyły do Poronina, Nowej Białej, Szczawnicy i Szlachtowej. Przez kolejnych kilka dni wspierały natarcie niemieckiej 2. Dywizji Górskiej wzdłuż silnie bronionej doliny Dunajca.

To także ruch piechoty słowackiej przez Knurów i Ochotnicę spowodował, że polskie wojsko musiało 3 września wycofać się spod Krościenka nad Dunajcem. Wsparcie dywizji „Jánošík” doprowadziło też do zdobycia – po całodniowych bojach – polskich okopów na Wietrznicy w Tylmanowej. 4 września na stanowiska polskiego batalionu nacierali wzdłuż doliny Dunajca niemieccy strzelcy górscy, a od strony Ochotnicy piechota słowacka.

Mimo heroicznej obrony Polacy zostali zmuszeni do wycofania się, otwierając tym samym oddziałom niemieckim drogę do zajęcia Nowego Sącza.

Nie chcemy do was strzelać

Po sukcesie nad Dunajcem dywizję „Jánošík” skierowano dalej na północ: do Kamienicy, Zbludzy i Zalesia. Tam, okopując się na okolicznych wzgórzach, Słowacy czekali na rozkaz do uderzenia w stronę Tymbarku i Limanowej lub odparcia ewentualnego polskiego przeciwnatarcia. Do walk jednak nie doszło i 8 września rozpoczęto wycofywanie jednostek najpierw na Podhale, a później na Słowację.

Oddziały słowackie dawały też znać o sobie w Beskidzie Niskim i Bieszczadach. Dochodziło tam do walk patroli po obu stronach granicy. Jedna z takich akcji odbyła się 2 września w rejonie Przełęczy Dukielskiej po tym, jak Słowacy zastrzelili por. Rajmunda Świętochowskiego, dowódcę plutonu KOP.

Według źródeł słowackich próbował on prowadzić wśród żołnierzy i strażników słowackich antywojenną agitację, a gdy Słowacy chcieli go wziąć do niewoli, „w samoobronie użył broni, dlatego został zastrzelony”. W odwecie za śmierć oficera Polacy uderzyli na Niżny Komarnik, zniszczyli też urząd celny. Incydent był na tyle poważny, że władze słowackie, bojąc się polskiej ofensywy, rozważały ewakuację miejscowej ludności.

Do starć dochodziło też w pierwszych dniach września pod Cigielką i Becherovem oraz w okolicach Jaślisk i Czeremchy. Obok stawiania twardego oporu i przeprowadzania wypadów na stronę słowacką polscy żołnierze starali się przekonać przeciwników do zaprzestania walk. Kolportowali ulotki: „Słowacy! Myśmy Wasi bracia. Nie chcemy do Was strzelać. Nie posłuchajcie zdrajców. Waszych i naszych śmiertelnych wrogów! Ufajcie nam! Przypinajcie białe opaski – Polacy”. Działania te, podobnie jak zakaz bombardowania przez polskie lotnictwo celów po stronie słowackiej, nie przyniosły jednak żadnych rezultatów.

Postępy oddziałów słowackich były ściśle związane z działaniami Niemców. Kiedy więc front przesuwał się dalej na wschód i należało wesprzeć dywizje niemieckie lub zabezpieczyć zajęte już terytorium Polski, wykorzystywano do tego armię słowacką. Dlatego aż do 12 września oddziały słowackie zajmowały rejon Krynicy, Tylicza i Muszyny, a do końca miesiąca funkcjonował słowacki garnizon w Zakopanem.

Do ostatnich działań ofensywnych wykorzystano Słowaków 10-11 września w Bieszczadach. Zdobyli m.in. Radoszyce, Komańczę i Łupków. Na dalszy marsz oddziałów słowackich i zajęcie Sanoka Niemcy jednak nie zezwolili.

Wyście nasi, a my wasi

Początkowo stosunek Słowaków do ludności na zajmowanych terenach był dość dobry, zwłaszcza na spornym pograniczu, którego „powrót do macierzy” planowano wykorzystać propagandowo. Także pierwsze doświadczenia w kontaktach z beskidzkimi góralami były inne niż doświadczenia Niemców, do których cywile odnosili się wrogo.

W zachowanych relacjach pojawia się dość przyzwoity obraz idących ramię w ramię z Niemcami Słowaków, których czasami mylnie nazywano „Czechami”. Młoda góralka w spisanych po wojnie wspomnieniach odnotowała: „Mieliśmy w ogrodzie studnię na wodę. Żołnierze przychodzili czerpać tej wody [a] dni były upalne. (…) Przyszło dwóch, zaczęli ze mną rozmawiać. Ja zauważyłam, że mówią po czesku i mówię: »To Czesi idziecie z Niemcami na Polskę?«. A żołnierz mi odpowiada: »Pomścimy się za Jaworzynę«”.

Inna kobieta, z którą rozmawiałem o wydarzeniach z września 1939 r., zapamiętała przetaczającą się przez wieś kolumnę żołnierzy słowackich, którzy „uśmiechali się” i mówili: „Wyście nasi, a my wasi”. Poprawne zachowanie Słowaków zapamiętali też mieszkańcy Krościenka.

Relacje z Polakami stawały się jednak napięte tam, gdzie dochodziło do walk. Frustrację po pierwszych niepowodzeniach i stratach oddziały z dywizji „Jánošík” odreagowały w Ochotnicy, gdzie zdemolowano urząd gminy. Rozciągające się szlaki zaopatrzeniowe powodowały też rekwizycje u ludności, uciążliwe do tego stopnia, że dowództwo słowackie otrzymywało skargi na rabunki prowadzone przez słowackich żołnierzy.

Osobną kwestią była udzielająca się także Słowakom psychoza, związana z rzekomymi polskimi partyzantami, którzy „zza węgła” strzelać mieli do ich żołnierzy. Gdy 6 września podczas starcia z Polakami postrzelony został w Zbludzy oficer słowacki, nakazano zatrzymać wszystkich napotkanych mężczyzn w miejscowej szkole. Następnie ogłoszono, że każda osoba cywilna złapana w strefie działań wojennych, poza główną szosą i zabudowaniami, będzie uznawana za partyzanta i na miejscu rozstrzeliwana.

Rozkazy w podobnym tonie wydawał gen. Čatloš: „Są przypadki, że na terenach polskich ubrane po cywilnemu osoby strzelają do naszych wojsk. Z takimi należy natychmiast na miejscu zrobić porządek i uważać ich za podstępnych dywersantów i zabójców, których nie chronią żadne umowy i prawa międzynarodowe”. Na szczęście do większych akcji represyjnych z udziałem Słowaków w czasie kampanii nie doszło.

Krótkotrwały triumf

Według oficjalnych danych w wojnie przeciw Polsce śmierć poniosło 18 żołnierzy słowackich, 11 zaginęło, a 46 zostało rannych. Nawet jeśli faktyczne straty były wyższe, nie była to wysoka cena za wzmocnienie sojuszu z Hitlerem i uzyskanie nabytków terytorialnych kosztem przegranej Polski.

Jak się miało okazać, Słowacja otrzymała nie tylko ziemie sporne – przyłączone przez Polskę w 1938 r. – ale też dużą część polskiej Orawy i polskiego Spiszu: łącznie terytorium 770 km², zamieszkane przez 34,5 tys. obywateli polskich. Tym samym, obok Rzeszy Niemieckiej, Związku Sowieckiego i przez krótki czas Litwy, Słowacja stawała się czwartym okupantem Polski podczas II wojny światowej.

Współpracując wojskowo z Niemcami i stopniowo upodabniając się do państwa Hitlera, młoda republika w kolejnych latach nie tylko walczyła z przejawami polskości na zajętych przez siebie ziemiach, ale zwalczała też przerzuty graniczne i komórki polskiego podziemia. Pochwyconych konspiratorów i kurierów Słowacy przekazywali bez wahania władzom niemieckim. Czekały ich brutalne przesłuchania przez Gestapo, a następnie więzienia, obozy lub plutony egzekucyjne.

Taki los spotkał m.in. Helenę Marusarzównę, zatrzymaną w 1940 r. przez słowackich żandarmów. Inni Polacy ginęli od razu na granicy Generalnego Gubernatorstwa i Słowacji – od kul „financów”, słowackich strażników granicznych.

Reminiscencje

O agresji w 1939 r. i triumfalnych defiladach armii słowackiej nie zapomnieli żołnierze podhalańskiego podziemia. Bez pardonu rozbrajali słowackie posterunki, rekwirowali towary i bydło w państwowych sklepach i gospodarstwach po słowackiej stronie granicy, a zbyt aktywnych działaczy proniemieckich karali chłostą lub śmiercią. Nawet gdy w 1944 r. na Słowacji wybuchło antyniemieckie powstanie, miejscowi Polacy patrzyli na sąsiadów nieufnie. Zwłaszcza że nowym sojusznikiem zbuntowanej armii słowackiej stali się w walkach z Niemcami sowieccy partyzanci. Armia Krajowa ze Słowackim Powstaniem Narodowym nie chciała więc mieć wiele wspólnego i mimo prób nawiązania współpracy, do takiej na większą skalę nie doszło.

Reminiscencje związane z rokiem 1939 odżyły też po zakończeniu II wojny światowej. Odrodzona Czechosłowacja, odcinając się od faszystowskiego państwa ks. Tiso, chciała jednak, aby utrzymane zostały granice wywalczone przez wojska słowackie w 1939 r. Czesi i Słowacy natrafili wówczas na zgodny opór zarówno komunistów – instalujących się na Podhalu, Spiszu i Orawie – jak też działającego tu aktywnie polskiego podziemia niepodległościowego.

Zanim zgodzono się na powrót do granic sprzed 1938 r., przez powojenne lata na pograniczu słychać było strzały. Kwestię tę ostatecznie unormowano dopiero porozumieniem między PRL i Czechosłowacją, podpisanym w 1958 r.

Pamięć

We współczesnej Słowacji agresja wobec Polski w 1939 r. jest tematem raczej kłopotliwym, mimo że od wielu lat pozostaje w polu zainteresowań słowackich historyków i powstają na jej temat rzetelne opracowania. Wpisuje się przy tym w szerszą dyskusję nad ogólną oceną Republiki Słowackiej i reżimu Słowackiej Partii Ludowej z lat 1939-45.

Wciąż odnotować można na Słowacji głosy usprawiedliwiające ówczesne władze i podkreślające, że tylko dzięki sojuszowi z Hitlerem zdołano uratować kraj przed rewizjonistyczną polityką Węgier. Wówczas kampania przeciw Polsce, a później także udział armii słowackiej w agresji na Związek Sowiecki mogą być odczytywane jako cena, którą należało zapłacić Niemcom za ochronę młodego państwa. Pomija się przy tym zbrodnie tego okresu – w tym te popełnione na słowackich Żydach – oraz zapomina się, że nie wszystkie kroki podejmowane przez elity rządowe i wojskowe wynikały z presji III Rzeszy.

Na szczęście zdecydowana większość opinii publicznej uznaje ten okres za ciemną kartę w najnowszych dziejach Słowacji. I mimo że istniało wówczas pierwsze formalnie niezależne (a faktycznie podporządkowane Niemcom) państwo słowackie, nie jest to twór, do którego tradycji współcześni Słowacy chcieliby się odwoływać. ©

DAWID GOLIK jest historykiem, pracuje w Oddziale IPN w Krakowie. Autor licznych publikacji nt. okupacji oraz podziemia wojennego i powojennego w Małopolsce, w tym książek „Wrzesień 1939 w dolinie Dunajca. Bój graniczny i walki nad górnym Dunajcem między 1 a 6 września 1939 roku” i „Partyzanci »Lamparta«. Historia IV batalionu 1. pułku strzelców podhalańskich AK”. Sekretarz redakcji „Zeszytów Historycznych WiN-u”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2019

Artykuł pochodzi z dodatku „Polski wrzesień 1939