Żółte jak popcorn

Najnowszy film o Indianie jest smutnym przypisem do trylogii, pozwalającym ocenić rozmiar spustoszenia, jakie poczyniła animacja komputerowa w estetyce kina przygodowego.

27.05.2008

Czyta się kilka minut

Harrison Ford w czwartej części przygód Indiany Jonesa /fot. materiały dystrybutora /
Harrison Ford w czwartej części przygód Indiany Jonesa /fot. materiały dystrybutora /

Jeśli nie liczyć serialu telewizyjnego, jest to nasze czwarte spotkanie z doktorem Henrym Jonesem juniorem, lepiej znanym pod pseudonimem Indiana. Poprzednie filmy Spielberga - z lat 1981, 1984, 1989 - zdefiniowały współczesne kino przygodowe, wyznaczając jego górny pułap. Ich dynamika polegała na swoistym "coś za coś": widz dostawał mniej psychologii, więcej niespodzianki. 6 godzin poprzednich seansów dostarczyło nam 4 informacji o Indianie: jest archeologiem, kobieciarzem, boi się węży i nie był wystarczająco kochany przez ojca (czytane w odwrotnej kolejności z Freudem pod ręką ułożą się w zgrabny psychoanalityczny wywód).

Niech ktoś spróbuje natomiast policzyć przygody Jonesa! Kiedy w części drugiej Indiana mówił przy kartach: "To jest poker, wszystko może się zdarzyć", dawał tak naprawdę precyzyjną definicję Spielbergowskiego cyklu. Oglądanie oryginalnej trylogii było właśnie jak wciągająca partia pokera: każda scena przebijała poprzednią, a kiedy reżyser wygrał już asa i dżokera - okazywało się, że kart jest więcej, niż podpowiadała nam dotychczasowa wiedza.

Wszystko to było jednak podszyte mitem. W części trzeciej Jones napominał studentów, że archeolog poszukuje faktów, nie prawdy: "Jeśli chcecie tej ostatniej, polecam wydział filozoficzny". Była to deklaracja poznawczej powściągliwości, a jednak jakoś tak się składało, że w swym dążeniu do faktów Jones za każdym razem napotykał na Prawdę, i to przez największe z możliwych "P". Znaleziska nie były tylko znaleziskami: przejawiała się poprzez nie autentyczna transcendentna Obecność. Niewiele filmów przygodowych kończy się interwencją osobowego Boga, tymczasem tak właśnie było w "Poszukiwaczach zaginionej arki". Część druga odwoływała się do kultu Sziwy, trzecia do Nowego Testamentu. Film za filmem, Spielberg pokazywał, w jaki sposób zideologizowana władza sięga po religijne artefakty, by zniewolić świat i pokonać indywidualizm na rzecz kolektywizmu.

W części czwartej nie jest inaczej - tym razem rzecz dzieje się w roku 1957: nazistów i kapłanów złej bogini Kali zastąpili Sowieci. Ale jest i różnica: artefakty religijne zniknęły na rzecz artefaktów z New Age’owej wyobraźni Ericha von Dänikena. Nie mówi się o Bogu, tylko o "wiedzy" - mimo że właśnie w tym filmie Jones po raz pierwszy powiada wprost, że "wierzy". Nie precyzuje tylko, w co - i dlatego nie dziwi nas, kiedy kończąca całość scena ślubu odbywa się w kościele bez ani jednego krzyża.

Ten film jest smutnym przypisem do oryginalnej trylogii; przypisem pozwalającym ocenić rozmiar spustoszenia, jakie poczyniła animacja komputerowa w estetyce kina przygodowego. Już pierwszy obraz, zgodnie z tradycją przemieniający górę z logo Paramountu w górę ze świata przedstawionego "Indiany...", jest złym znakiem: góra okazuje się kopcem świstaka, z którego wygrzebuje się animowany zwierzak. Wygląda, jakby uciekł z wyświetlonego dopiero co zwiastuna "Księcia Kaspiana", i mimowolnie symbolizuje tryumf słoniowatych produkcji takich jak "Narnia" nad świeżością i chłopięcością oryginalnej trylogii o Jonesie. Brak zaufania do naturalnych barw Amazonii (choćby nawet zbudowanej w studio!) owocuje szpetotą wielu poprawionych ujęć: niebo jest żółte jak zalany masłem popcorn; dżungla roi się od dodanych post factum lian itd.

Nie idzie o to, że "Kryształowa czaszka" nie zawiera efektów udanych. Cate Blanchett jako sowiecka agentka obnosi swoją fryzurę ? la Louise Brooks z chłodem i wyrachowaniem; jest świetną przeciwwagą dla Jonesa. Atak wielkich mrówek udowadnia, że komputery mogą służyć wyobraźni, ilekroć wspomagają proste pomysły. Moment, w którym Blanchett rozgniata mrówkę między palcami, jest powrotem do tradycji pierwszych filmów: publiczność wykręca się w fotelach, bo nareszcie postraszono ją czymś dotykalnie wstrętnym (w każdym z poprzednich ogniw rolę takiego straszaka spełniało co innego: węże, robaki, szczury...).

Nowy film Spielberga cierpi na niedostatek radości; jest mimowolnie zblazowany. Kiedy na ekranie pojawia się po raz pierwszy młodociany pomocnik Indiany, grany przez wielkookiego Shię LaBeoufa, jest ucharakteryzowany na Marlona Brando z "Dzikiego" (włącznie z czapką!), ale nie ma w tym upozowaniu żadnego rozchełstania, żadnej lekkości: to żart spreparowany w rękawiczkach i trudno nań zareagować. Podobnie z całym filmem, który rzekomo chce być radosny jak grupa dzieciaków szalejących do "Hound Doga" w pierwszej scenie, ale faktycznie jest równie martwy jak przygotowane do testu nuklearnego manekiny ze sceny najlepszej - mimowolnie obwieszczającej koniec wszelkiej prawdziwej przygody tam, gdzie aspekt techniczny tryumfuje nad ludzkim.

INDIANA JONES I KRÓLESTWO KRYSZTAŁOWEJ CZASZKI (INDIANA JONES AND THE KINGDOM OF CRYSTAL SKULL) - reż.: STEVEN SPIELBERG; scen.: David Koepp, zdj.: Janusz Kamiński; muz.: John Williams; wyst.: Harrison Ford, Shia LaBoeuf, Cate Blanchett, John Hurt, Ray Winstone; USA 2008.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2008