Zmiana miejsc

Od kilku lat prawica wchodzi w przestrzeń zajmowaną kiedyś przez lewicę. I chyba zaczyna jej się tam podobać.
w cyklu WOŚ SIĘ JEŻY

06.02.2020

Czyta się kilka minut

Rafał Woś / Fot. Grażyna Makara /
Rafał Woś / Fot. Grażyna Makara /

Na początek mały test. „Biznes? Pieprzyć biznes!” – który ze współczesnych europejskich przywódców politycznych wypowiedział te słowa? Czy był to prezydent Francji Emmanuel Macron – zasiadający niegdyś w jednym z socjalistycznych rządów? Czy może lewicowy kandydat na prezydenta Polski Robert Biedroń? Otóż nie. Słowa te padły z ust Borisa Johnsona. Wtedy (czerwiec 2018) jeszcze tylko ministra spraw zagranicznych Zjednoczonego Królestwa, lecz dziś już premiera Wielkiej Brytanii i niekwestionowanego zwycięzcy grudniowych wyborów parlamentarnych. Według relacji niechętnych Johnsonowi brytyjskich mediów, słowa padły w czasie oficjalnego przyjęcia. Gdy Johnsona dopytywano, czy bierze pod uwagę negatywne konsekwencje brexitu dla biznesu, polityk miał odpowiedzieć właśnie owym „pieprzyć biznes”.

Oczywiście to tylko słowa rzucone na przyjęciu. Wydaje mi się jednak, że można je potraktować jako symbol dużo bardziej fundamentalnego przesunięcia nie tylko w brytyjskiej, ale i w całej zachodniej polityce. Także u nas. Aby zrozumieć, o co chodzi, cofnijmy się do lat 90. i do pierwszej dekady XXI wieku. Często można było wówczas usłyszeć argument, że „podział na lewicę i prawicę utracił już swoje znaczenie”. Wtedy była to pod wieloma względami prawda. Różnice – zwłaszcza gdy idzie o zawartość programów ekonomicznych – były faktycznie niewielkie. To przecież czasy, gdy amerykańscy demokraci oraz brytyjscy laburzyści deregulowali rynki finansowe. A niemieccy socjaldemokraci skracali czas wypłacania zasiłków dla bezrobotnych i obkładali prawo do korzystania z państwa dobrobytu całym szeregiem warunków. Podobnie było w Polsce, gdzie zdecydowanymi zwolennikami rozwiązań prorynkowych (obniżki podatków, prywatyzacja części usług publicznych) były zarówno ugrupowania postsolidarnościowe, jak i postkomuniści spod znaku SLD. Gdyby zamiast nich rządzili republikanie, torysi czy chadecy, zrobiliby prawdopodobnie to samo. Wtedy faktycznie – z punktu widzenia wyborcy – partie liberalne, konserwatywne i socjaldemokratyczne mogły zlewać się w jeden wielki żywioł. Zwłaszcza w gospodarce.


POLECAMY: „Woś się jeży” – autorski cykl Rafała Wosia co czwartek na stronie „TP” >>>


Podręcznikowe paradoksy

Dziś jednak po tamtych czasach nie ma śladu. Spór o filozofię dzielenia zasobów, którymi dysponuje wspólnota (co jest sednem pojęcia „ekonomia”), powrócił w ciągu ostatniej dekady z wielką siłą. Nie tylko w Polsce, na świecie także. Pytania o nierówności, wyzysk pracownika, redystrybucje dochodu narodowego, role państwa w gospodarce albo o niesprawiedliwe długi są na porządku dziennym. Wraz z nim powróciła też potrzeba podziału na lewicę i prawicę.

Tutaj jednak docieramy do ciekawego paradoksu. Okazuje się bowiem, że choć partie i ruchy polityczne wciąż chętnie (nawet chętniej niż dekadę temu) odwołują się do kategorii „lewicy” i „prawicy”, to jednocześnie zachowują się w praktyce zupełnie inaczej niż powinny. Pisząc „powinny” mam oczywiście na myśli umowne definicje lewicy i prawicy, które oferują nam politologiczne podręczniki.

Brytania, biznes i brexit

Dobrze widać to zjawisko właśnie na przywołanym na wstępie przykładzie prawicy brytyjskiej. Torysom prawicowości nikt odmówić chyba nie może. Można nawet powiedzieć, że w ciągu ostatniego półwiecza byli oni wręcz wyznacznikiem trendów w ekonomicznym myśleniu całej zachodniej prawicy. To stąd promieniował wzorzec thatcheryzmu (przez zwolenników zwany myśleniem „liberalno-konserwatywnym”, przez przeciwników zaś „neoliberalizmem”), zakładający prymat podatkowych obniżek, ograniczanie uprawnień i siły związków zawodowych, wypieranie państwa z gospodarki, deregulację rynków finansowych i (last but not least) uważnego wsłuchiwania się w potrzeby biznesu.

Dziś Partia Konserwatywna na Wyspach niby wciąż ta sama i nikomu nie przeszłoby raczej przez myśl nazwanie Borisa Johnsona „lewicowcem”. A jednak w praktyce jego partia robi i mówi dziś rzeczy, które w czasach Thatcher uznane zostałyby zapewne za skrajnie lewicowe. Przykłady?

W kwietniu torysi zapowiadają znaczną (o 6 proc.) podwyżkę płacy minimalnej. Choć przecież jeszcze nie tak dawno temu do absolutnego abecadła prawicy należało przekonanie, że takie podwyżki są szkodliwe. Zapowiedzieli też o miliard funtów więcej na inwestycje publiczne. Choć przecież domeną prawicy było powtarzanie, że państwo nie rozwiązuje problemów, bo to właśnie państwo owym problemem jest. Mało tego, w grudniowych wyborach torysi Johnsona zdobyli szereg okręgów tradycyjnie głosujących na laburzytsów. Na przykład czerwony bastion Sedgefield obsadzany przez Partię Pracy w latach 1935-2019 (a żeby było jeszcze bardziej symbolicznie, wieloletni okręg lewicowego premiera Tony’ego Blaira). I wreszcie brexit. Nawet biorąc pod uwagę cały splot okoliczności, które do tego doprowadziły, i sporą niechęć wobec takiego rozwiązania w samej Partii Konserwatywnej, nasuwa się ciekawy wniosek. Dobrze oddał go w jednym ze swoich najnowszych blogowych tekstów ekonomista Simon Wren-Lewis. Powiada on, że po brexicie już nawet najbardziej zatwardziali lewicowcy nie mogą mówić, że brytyjska prawica chodzi na pasku wielkiego biznesu. Bo przecież gdyby chodziła, to by nie dopuściła do brexitu. Wielki biznes współczesnej Brytanii nie raz dawał przecież do zrozumienia, że z resztą kontynentu zrósł się w czasach członkostwa w Unii, że rozwodu sobie nie życzy i bardzo się go obawia. Co biznes usłyszał od nowego lidera prawicy? O tym pisałem już na wstępie.

Jak to robi Trump

A przecież Wielka Brytania nie jest jedyna. Za oceanem nielubiany przez lewicę Donald Trump też przecież nie robi prostej kopii neoliberalnej reaganomiki. Owszem, uparł się i przeforsował podatkowe obniżki dla biznesu. Ale w przeciwieństwie do swoich poprzedników na prawicy (prezydentów Reagana i obu Bushów) nie zderegulował rynków finansowych oraz cła. Sięgnął po broń celną w starciu z Chinami lub straszy nimi Europę. I choć można dowodzić, że robi to, by chronić interesy niektórych amerykańskich producentów, to jednak jako całości biznesowi się trumponomia bardzo nie podoba.

Nasze podwórko

Również Polska znajduje się w podobnym trendzie. Polityka gospodarcza prowadzona przez PiS od roku 2015 bez wątpienia nie mieści się w neoliberalnym konsensie znanym z wcześniejszej historii III RP. 500 plus to przecież zakrojona na szeroką skalę redystrybucja dochodu narodowego, zakaz handlu w niedziele jest dla wielu ograniczeniem świętej wolności gospodarczej, a solidne podwyżki płacy minimalnej to z kolei polemika z dogmatem, że takie kroki zawsze szkodzą gospodarce. Oczywiście stosując odpowiednio mocne szkło powiększające, zawsze znajdzie się coś pasującego raczej do myślenia charakteryzującego prawicę w przeszłości. Zwłaszcza że w rządzie Morawieckiego jest silna frakcja Jarosława Gowina, która czuje się tamtego myślenia zdeklarowanymi obrońcami. Trudno jednak zaprzeczyć, że mamy tu do czynienia ze znaczącą zmianą politycznych priorytetów. Choćby zestawiając PiS z lat 2015-20 z tym z czasów Zyty Gilowskiej (która była ministrem finansów w latach 2006-07).

Ten obraz ciągle uzupełniają kolejne przykłady. Trend jest jednak wyraźny. W praktyce robienia polityki prawica zajęła dziś miejsce lewicy. Wcale nie wygląda też na to, by zrobiła to czysto taktycznie albo na krótką chwilę. To zjawisko trzeba brać pod uwagę przy tworzeniu języka potrzebnego do rozmowy o polityce. Inaczej ten język stanie się anachroniczny i poprowadzi nas do konfuzji, zamiast do dialogu i porozumienia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej