Zjednoczeni, ciągle nie jedni

Dokładnie 15 lat po zjednoczeniu wybory wygrała Angela Merkel, przewodnicząca CDU, a teraz przywódcą SPD został Matthias Platzeck. Uznano to za symbol: ludzie z kiedyś komunistycznej części kraju stają na czele najważniejszych formacji politycznych. Symbol ładny, ale na wyrost.

20.11.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Zmieniają się czasy! Gdy w listopadzie 1989 r. padał mur berliński, pewien mąż stanu rzucił groźnie: “Zjednoczone Niemcy stanowiłyby dla Europy podwójne niebezpieczeństwo: po pierwsze, ze względu na swą siłę, po drugie, bo wymusiłoby to alians między Wielką Brytanią, Francją i ZSRR. W XXI w. oznaczałoby to wojnę". Dziś proroctwo prezydenta Mitterranda to oczywisty absurd. Nowe Niemcy stały się rzecznikiem integracji krajów wschodnioeuropejskich z NATO i UE, ZSRR sam się rozwiązał, a od wojny Europa jest dalej niż kiedykolwiek. Przeciwnicy niemieckiego zjednoczenia z 1990 r. - i Mitterrand, i premier Thatcher - pomylili się. Z perspektywy zagranicznej zjednoczenie się powiodło. Ale czy odnosi się to także do wewnętrznej jedności Niemiec?

Nieszczęśliwe dzieci szczęścia

Jeszcze jedno spojrzenie z zewnątrz. Brytyjski dziennikarz Steve Crawshaw pisze w książce “Lekka ojczyzna - niemiecka droga do samo-zrozumienia": “Upadek muru w 1989 r. i zjednoczenie w roku następnym przyniosły mnóstwo nowych problemów, gospodarczych i społecznych. Zdumienie tym cudem, jakim było zjednoczenie, wkrótce ustąpiło miejsca rozgoryczeniu i niekończącemu się poszukiwaniu winnych. Odkąd zamieszkali we wspólnym domu, Niemcom z obu części kraju szybko przeszła wzajemna miłość. To trwało 15 lat, aż do początku XXI w., gdy »mur w głowach« zaczął się kruszyć".

Na pierwszy rzut oka brzmi to przekonująco. Przy ostatnim zdaniu przychodzi jednak zwątpienie. Kto żyje w Niemczech, ten wie, że “mur w głowach" nie kruszeje. Przeciwnie, stał się ostatnio mocniejszy. W piętnastym roku jedności 82 miliony Niemców żyje w jednym kraju, ale w dwóch społeczeństwach.

Kiedy w 1990 r. wschodnioniemieckie społeczeństwo realnego socjalizmu chciano przekształcić w społeczeństwo gospodarki rynkowej, na Zachodzie myślano, że wszystko da się zrobić pieniędzmi. Kasa “starej" Republiki Federalnej była wypełniona po brzegi. Ufano w “duchowe przekształcenie" obywateli NRD: z przystosowanych do systemu oportunistów w myślących samodzielnie obywateli z inicjatywą. Konsumpcja i udział w życiu gospodarczym plus rozliczenie z NRD-owską dyktaturą miały pomóc w ich integracji. Nie zauważano, że 16 milionów ludzi - z ich specyficznymi doświadczeniami życiowymi - “Niemcami zachodnimi" stało się w ciągu jednej nocy.

Do dziś to historia RFN funkcjonuje jako ta właściwa, niemiecka świadomość kieruje się zachodnim “kalendarzem pamięci". Historia wschodnioniemiecka pozostaje ważna dla tych, których biografie naznaczyła. Serwuje się więc wschodnim Niemcom historię “starej" Republiki Federalnej jako ich własną. Nie zmieni tego ani kilka książek, pisanych ze wschodnioniemieckiego punktu widzenia (np. powieść Ingo Schulze “Nowe życie"), ani odnoszące sukcesy filmy (np. “Good bye, Lenin"), ani nawet niedorzecznie “ostalgiczne" programy telewizyjne.

Dziś o zjednoczeniu opowiada się zwykle jako o smutnej historii wschodnich Niemców, którzy gorliwie podążyli za obietnicą “kwitnącego kraju" (jak mówił Helmut Kohl), a teraz przeżywają rozczarowanie. Ale wówczas rugowane są fakty mówiące o tym, ile Niemcy realnie zyskali na zjednoczeniu. Bo tak naprawdę Ossis [pop.: “wschodniacy" - red.] powinni się uważać za dzieci szczęścia: z dnia na dzień NRD stała się członkiem NATO i wspólnoty europejskiej. Inne kraje dawnego bloku wschodniego, aby to osiągnąć, musiały przejść przez wieloletni i bolesny proces transformacji.

Deutschland, einig Vaterland (Niemcy, jedna ojczyzna) - ten początek hymnu RFN, kiedyś skandowany przez Niemców z NRD pełnych emocji i zaciekawienia, dziś brzmi pusto. A zjednoczenie nie odbyło się za darmo. Stało się głównym powodem kryzysu, w którym grzęźnie dziś kraj. Według OECD niski wzrost gospodarczy w Niemczech po części jest wynikiem transferów finansowych na “odbudowę Wschodu", planowanych aż do 2019 r. Czy do tego czasu landy wschodnie staną na nogi, pozostaje niewiadomą. To najdroższe przedsięwzięcie w historii kraju nie powiodło się zaś, jeśli idzie o mentalne zbliżenie obu jego części.

Dwie tożsamości

Gdyby narysować dziś mapę Niemiec i zaznaczyć dwoma kolorami poszczególne landy, łatwo będzie rozpoznać granicę, kiedyś dzielącą naród. Wschód ciągle odróżnia się od Zachodu - negatywnie. Siła ekonomiczna wschodnich landów i produktywność przedsiębiorstw pozostaje poniżej poziomu zachodnioniemieckiego. Bezrobocie w b. NRD jest dwa razy wyższe niż w “starej" RFN.

Różnice widać w życiu codziennym. Nastolatki na Wschodzie przystępują rzadziej do protestanckiej konfirmacji czy katolickiej pierwszej komunii, a częściej do tzw. Jugendweihe: swoistego świeckiego obrządku wprowadzającego w dorosłość, w NRD służącego ateistycznemu wychowaniu, dziś żywego jako obyczaj towarzysko-rodzinny.

W miastach b. NRD żyje znacznie mniej cudzoziemców niż na Zachodzie. Ponadregionalna prasa, w tym czołowe dzienniki (np. “Frankfurter Allgemeine") i tygodniki (“Der Spiegel", “Die Zeit") z trudem znajdują tu czytelników - czyta się gazety regionalne, należące do zachodnioniemieckich koncernów, ale opisujące świat z perspektywy Ossis. Regionalne stacje TV z powodzeniem emitują filmy i seriale dawnej NRD-owskiej telewizji, opowiadające o chwalebnych czynach milicjantów albo wielbiące socjalistyczne sądownictwo. Jakby w lokalnych telewizjach Brandenburgii czy Meklemburgii zmartwychwstała NRD.

Okazuje się, że w byłej NRD ukształtowała się osobna tożsamość. Dystans między Dreznem a Düsseldorfem wydaje się większy niż między Warszawą a Paryżem. Tym bardziej, że Niemcy z Zachodu patrzą dziś na Wschód z coraz większą obojętnością i ignorancją. Według sondażu instytutu “Forsa", 32 proc. Niemców z Zachodu nie było nigdy w nowych landach. Wschodnioniemieckich “braci i siostry" uznają oni za niewdzięczników - i nie do końca “prawdziwych" Niemców.

Fasada i kulisy

Oczywiście, efekty transferów finansowych są widoczne. Nie ma brandenburskiej wioski bez nowego ulicznego oświetlenia, a nawet ścieżek rowerowych; dachy zyskały błyszczącą czerwień. Zabytkowe fasady, oszczędzone przez wojnę i socjalizm, są restaurowane; miasta otrząsają się z szarości.

Zjednoczenie to jednak coś więcej niż zamysł restauratorski. Przywrócone do życia centrum Lipska, historyczna fizjonomia Erfurtu, odnowione rynki i uliczki w Turyngii czy Saksonii - opowiadają historię życia przed socjalizmem. To ambasady odnowy pejzażu kulturalnego i obywatelskiego, niegdyś bogatego. W latach 1949-89 NRD doświadczyła potężnego “upływu krwi", jak żaden inny kraj socjalistyczny. Powód: emigracja (czyli ucieczka) do RFN ponad 3 mln ludzi jeszcze przed budową muru berlińskiego w 1961 r. Byli to przede wszystkim przedstawiciele klasy średniej, ludzie z inicjatywą, z miast i miasteczek (wtedy mówiono: z warstwy mieszczańskiej).

Odnowione miasta piękne są więc często tylko od fasady. Przykład Görlitz pokazuje, że za kulisami króluje bieda. Oczywiście, bieda relatywna. Ale to ona oraz brak pracy sprawiły, że Görlitz przekształciło się w odnowione miasto emerytów z pustawymi portfelami. Granica dobrobytu nadal biegnie wzdłuż dawnej granicy RFN-NRD; wyjątkiem jest Berlin, rozwijający się w światową metropolię.

Nastroje społeczne sugerują, że Niemcy w większości zaakceptowali swój zjednoczony kraj, ale nie czują się zjednoczonym narodem. Według instytutu “Forschungsgruppe Wahlen" z Mannheim, 84 proc. obywateli (82 proc. na Zachodzie i 91 proc. na Wschodzie) uznaje zjednoczenie za słuszne. Jeśli jednak zapytać o to, co wspólne, 57 proc. pytanych (54 proc. na Zachodzie i 66 proc. na Wschodzie) twierdzi, że między Wschodem a Zachodem przeważają różnice.

Ale jest druga strona medalu. Kto w 1990 r. mógłby przypuścić, że 15 lat później to wschodnie landy wpłyną znacząco na wynik wyborów do Bundestagu, a kanclerzem zostanie pochodząca z NRD Angela Merkel? Jej partnerem w Wielkiej Koalicji chadecko-socjaldemokratycznej będzie “krajan"; po gwałtownej walce o przywództwo, socjaldemokraci wybrali przewodniczącym polityka z Niemiec Wschodnich: obecnego premiera Brandenburgii, 51-letniego Matthiasa Platzecka. Dwoje obywateli NRD kieruje dziś dwiema największymi partiami RFN. Czy dla Niemców Wschodnich będzie to punktem zaczepienia, przyczynkiem do budowania poczucia własnej wartości?

Na razie proces zjednoczeniowy udaje się głównie w Berlinie. Nigdzie kraj nie zmienia się tak szybko, jak w stolicy. Tu, gdzie niegdyś stykały się dwa wrogie systemy, ścierają się Wschód i Zachód, rozwijają się polityczne i społeczne modele na przyszłość.

Zwłaszcza dla młodzieży nie ma już znaczenia, czy ktoś pochodzi z Berlina Zachodniego, czy Wschodniego. Berlin jest eksperymentem wyprzedzającym o kilka długości resztę kraju. Ale nie w sferze politycznej: miastem-landem Berlinem rządzi SPD wraz z postkomunistami - bez wielkich sukcesów.

Przeł. AS

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2005