Zimowa opowieść

Spotkanie z filmem Grega Zglińskiego można potraktować jako próbę, i to próbę podwójną.

09.10.2005

Czyta się kilka minut

Gabriela Muskała (Labinota) i Aurélien Recoing (Jean) /
Gabriela Muskała (Labinota) i Aurélien Recoing (Jean) /

Najpierw, jako sprawdzian naszej gotowości do zmierzenia się w kinie z najboleśniejszymi tematami: śmiercią dziecka, żałobą, rozpadem związku. O tym, że to próba niełatwa, świadczy choćby niedawna porażka frekwencyjna takiego arcydzieła jak "Pokój syna" Nanniego Morettiego. Test drugi odnosi się do twórcy - jego umiejętności zbudowania obrazu cierpienia bez czyhających zewsząd uproszczeń, obrazu, w który można uwierzyć i odczuć.

Szczęśliwie Zgliński (rocznik 1968, Polak wychowany w Szwajcarii, kręcący amatorskie filmy już jako 20-latek) prowadzi swą opowieść z niebywałą subtelnością - a to znamionuje reżyserski talent. Jeana i Laurę (świetni Aurélien Recoing i Marie Matheron), mieszkającą w górach parę (on był rolnikiem, ona prowadziła restaurację), która w pożarze straciła 5-letnią córkę, a teraz traci siebie, pokazuje niespiesznie, w dokumentalnych, doskonale "podpatrzonych" obserwacjach.

Jak w prologu: środek zimy, świszczy wiatr. Mężczyzna w niemym odrętwieniu patrzy na kruka, który usiadł na powalonym właśnie drzewie. Jego samochód jedzie zaśnieżoną drogą. W domu czeka kobieta, której nie potrafi pocieszyć, pogrążona w jeszcze większej depresji. Jakieś milczące, trudne jeszcze do ogarnięcia wspomnienie tragedii panuje nad dwojgiem. Z ekranu wieje dojmujący chłód.

"Cała zima bez ognia" to jednak nie quasi-dokument, ale film opowiedziany klasycznie, z fabułą, zwrotami akcji i kolejnymi postaciami (najważniejsza to Labinota, grana przez Gabrielę Muskałę Kosowianka). Skąd zatem różnica między filmem Zglińskiego a innymi tego typu produkcjami? Zgodnie z intencjami reżysera, dialog pojawia się tu "na końcu", jako ostatni możliwy sposób nazwania uczuć bohaterów. O wewnętrznym "czyśćcu", przez który przechodzi Jean, dowiemy się ze scen pracy w hucie: z tego, w jaki sposób stłukuje osad z żeliwnych rur, czy gdy w samobójczym odruchu zbliża do ognia gołe dłonie. Ciężar wojennej traumy Labinoty ujawnia się w gestach, którymi opędza się od ludzkiego dotyku. Choroba Laury - w nerwowym, niepewnym spojrzeniu błękitnych oczu.

Nieoczywiste i otwarte zakończenie, mimo że zabarwione optymizmem, też nie będzie mieć nic z banału. Znów przyjdzie wejść na wąską górską szosę, biegnącą nie wiadomo dokąd.

"CAŁA ZIMA BEZ OGNIA" ("Tout un hiver sans feu"). Reż.: Greg Zgliński, scen.: Pierre-Pacal Rossi, zdj.: Witold Płóciennik, muz.: Jacek Grudzień, Mariusz Ziemba, wyst.: Aurélien Recoing, Marie Matheron, Gabriela Muskała i inni. Prod.: Szwajcaria-Belgia-Polska 2004. Dystrybucja: Spinka. Film jest pierwszym obrazem pokazywanym w ramach VI edycji "Filmostrady".

***

MATEUSZ FLAK: - W 2001 r. pokazałeś w Gdyni film dyplomowy "Na swoje podobieństwo". Po kilku latach ciszy wypłynąłeś od razu na szerokie wody: Twój debiut kinowy, "Cała zima bez ognia", znalazł się w konkursie festiwalu w Wenecji, zebrał nagrody, m.in. w Łagowie, a jako najlepszy (i najpopularniejszy) film roku w Szwajcarii jest też szwajcarskim kandydatem do Oscara. Jak doszło do jego realizacji?

GREG ZGLIŃSKI: - "Na swoje podobieństwo" miało być między innymi moją wizytówką, rodzajem "referencji". Film zobaczył szwajcarski producent Gérard Ruey. Zadzwonił do mnie i zaproponował współpracę. Dał mi do przeczytania scenariusz "Całej zimy". To nie był do końca mój świat, natomiast było tam zagadnienie, które mnie bardzo zainteresowało. Zaproponowałem zmiany, który zostały przyjęte. Dostałem do czytania piątą wersję, kręciliśmy według wersji dwunastej. Jednak również na planie filmowym i szczególnie w montażu dokonywaliśmy modyfikacji. Chciałem spenetrować pewien obszar i szukałem sposobów, jak najlepiej to opowiedzieć.

- Co zaintrygowało Cię w scenariuszu?

- Sytuacja bohatera, który znalazł się w klinczu. Jakiej drogi by nie wybrał, byłby to zły wybór. Nie może kontynuować życia, jakie do tej pory prowadził, ponieważ kompletnie stracił porozumienie z żoną. Spotyka dającą mu ukojenie Labinotę, z którą też nie może stworzyć związku, bo dużo by tym zniszczył, przede wszystkim w jej świecie. Ten problem był najciekawszy: co można zrobić, gdy nie ma dobrych wyborów, gdy przychodzi moment próby własnego człowieczeństwa.

- Udało Ci się rozwinąć tę sytuację w sposób daleki od melodramatu.

- Bałem się melodramatu. Takie historie są bardzo podatne na upraszczanie. Tu, jak w życiu, nie ma prostych rozwiązań, jest cała sieć motywacji, zależnych od siebie. To oczywiście powoduje, że w filmie rozgrywa się dużo pobocznych wątków. Na pierwszym planie opowiadania jest historia żałoby głównych bohaterów oraz kosowskich emigrantów. Powstaje pytanie: jak wrócić do normalnego życia?

- Skąd wiesz, jak przeżyć żałobę? Uwzględnienie tak różnych motywacji wymaga sporej wiedzy psychologicznej.

- Sam tego na szczęście nigdy nie przeżyłem. Jednak od zawsze interesowałem się psychologią, ludźmi, tym, jak funkcjonują, dlaczego tak. Wydaje mi się, że poznanie tego, kim jesteśmy, rzuca trochę światła na inne zagadnienie - skąd pochodzimy. A to jest pytanie centralne w naszym życiu. Bardziej lub mniej świadomie zadawane, czasem w ogóle, ale jednak ono tkwi w każdym.

- Taka postawa zbliża Cię do Krzysztofa Kieślowskiego. Jak fakt, że byłeś jego uczniem w łódzkiej Filmówce, jednym z ostatnich, wpłynął na kształt "Całej zimy bez ognia"? Myślałeś na planie o "Niebieskim"?

- Nie odnoszę się do Kieślowskiego w żaden sposób, natomiast niewątpliwie miał on na mnie wpływ. Bardzo bliski jest mi jego sposób myślenia, stawianie pytania "po co?". Dlaczego bohater idzie tam, robi ten gest, na co spogląda. I przede wszystkim: po co ma powstać ten film. Film jest podatny na zabawę, fajnie jest tworzyć własną rzeczywistość. Jednak to wpływowe medium i wymaga dużego poczucia odpowiedzialności. Nie zawsze widać to na ekranie.

- Jacy jeszcze twórcy są Ci bliscy?

- Do pewnego stopnia - Steven Spielberg, z jego lekkością opowiadania, fascynującą łatwością oddziaływania na emocje. Kubrick, u którego też nic nie dzieje się przypadkowo. Peter Weir, zawsze krążący wokół jakiejś tajemnicy, jeden z tych reżyserów, którzy wspaniale łączą kino artystyczne z komercyjnym. I oczywiście Bergman, ze swą intensywnością, magią opowiadania, zwłaszcza w "Fanny i Aleksandrze".

W gruncie rzeczy film posługuje się prostymi środkami - możemy pokazać tylko to, co widzimy i słyszymy. Można przedstawić, co robi bohater, trudniej przekazać jego myśli. To zatem "grubo ciosane" medium. Chodzi o to, by jakoś obejść te ograniczenia. Stworzyć inny wymiar, w którym zapomina się, że to film, technika, aktorzy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2005