Zimbabwe, Polska

Peter Godwin: GDZIE KROKODYL ZJADA SŁOŃCE - zaprzątnięci polskimi sporami, które coraz bardziej przypominają kłótnie dzieci o miejsce na trzepaku, mało zwracamy uwagi na świat - no, z wyjątkiem Gruzji. Kolejny akt dramatu w odległym kącie Afryki zainteresowania u nas nie wzbudzi. A taki dramat toczy się właśnie w Zimbabwe, niegdyś Rodezji Południowej, gdzie po przejęciu władzy w 1980 r. przez czarną większość przyjęto zrazu zasadę wielorasowości, a gospodarka rolna, oparta na plantacjach białych farmerów, rozwijała się znakomicie. Niestety do czasu.

02.09.2008

Czyta się kilka minut

"Gdzie krokodyl zjada słońce", okładka /
"Gdzie krokodyl zjada słońce", okładka /

Peter Godwin opowiada o kraju, w którym opozycja bezskutecznie usiłuje odebrać władzę sędziwemu dyktatorowi Robertowi Mugabe (tytułowy krokodyl to znak jego rodu), kraju politycznego terroru, narastającej katastrofy gospodarczej i hiperinflacji, dziesiątkowanym przez epidemię AIDS. Opowiada także o rodzinnej tajemnicy, która niespodziewanie łączy współczesne Zimbabwe z wojenną tragedią Polski i polskich Żydów.

Autor urodził się w 1957 r. w ówczesnej Rodezji Południowej; jego rodzice, Helen i George, lekarka i inżynier, przybyli tam po II wojnie z Anglii i szybko wrośli w nowy kraj. Z wykształcenia jest prawnikiem, z wyboru - dziennikarzem, realizował m.in. filmy dokumentalne dla BBC. Akcja książki zaczyna się w lipcu 1996: Peter przyjeżdża do stolicy Zimbabwe, Harare, na wiadomość, że jego ojciec jest umierający. Krążąc między domem a szpitalem, zauważa nagle, że ojcowską biografię zna tylko fragmentarycznie, a na ścianach salonu wiszą wyłącznie portrety członków rodziny Helen. W skrytce w garażu znajduje starą fotografię: widnieje na niej para nieznanych mu ludzi z małą dziewczynką...

George Godwin przetrwa kryzys, umrze dopiero po ośmiu latach. Wcześniej tajemnica zostanie wyjaśniona. George nazywał się kiedyś Kazimierz Goldfarb, mieszkał w Warszawie, pochodził z niereligijnej, zasymilowanej rodziny żydowskiej. W czerwcu 1939 roku jego rodzice - ludzie ze wspomnianej fotografii - wysłali go do Anglii na kurs językowy. Po wybuchu wojny pozostał na wyspie. Służył w wojsku, walczył m.in. pod Falaise jako żołnierz generała Maczka, potem ukończył studia inżynieryjne. Jego matka i siostra zginęły w Treblince, ojciec, Maurycy Goldfarb, przeżył; zmarł w kilka lat po wojnie, nigdy już nie odwiedził syna. Syn zaś odciął się od przeszłości; zmienił nazwisko, przyjął chrzest w Kościele anglikańskim, dla otoczenia i własnych dzieci był stuprocentowym Anglikiem z kolonii. Na nagraniu w sekretarce telefonicznej słychać silny, zdecydowany głos, w którym - pisze Peter Godwin - "czuje się przedstawiciela brytyjskiej wyższej klasy średniej, rzeczowy i pewny siebie akcent człowieka nawykłego do wydawania poleceń"...

Narracja książki, podporządkowana rytmowi kolejnych wizyt autora w Zimbabwe, wzbogacona zostaje w ten sposób o kolejną warstwę. Godwin znakomicie, niesłychanie obrazowo opisuje pogłębiający się kryzys, narastanie chaosu i terroru, a na tym tle - rosnącą bezradność swych starych rodziców, wciąż lojalnych wobec ojczyzny z wyboru, którą pokochali, coraz bardziej jednak w niej obcych. Równolegle zaś zdaje sprawę z prywatnych poszukiwań: próbuje poznać nie tylko dzieje rodziny Kazia-George’a, ale i historię Polski. Podczas dziennikarskich podróży odwiedził w latach 80. Warszawę: może przechodził, nie wiedząc o tym, pod oknami mieszkania dziadków?

I jeszcze jeden wątek: zamach z 11 września. Peterowi, osiadłemu w Nowym Jorku, wydawało się, że jego ustabilizowana codzienność oddzielona jest coraz głębszą przepaścią od chaotycznego świata Afryki, który go zresztą fascynuje. "Nagle - pisze - mam poczucie, jakbym się znów znalazł w Afryce, gdzie mogą ci wszystko zabrać jednym niespodziewanym ruchem, błyskawicznym jak atak jadowitej żmii". Bowiem jego książka to także przypowieść o nieprzewidywalności losu i złudzeniach, jakie często żywimy, przekonani, że mocno trzymamy ster naszego życia. (Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2008, ss. 430, w tekście ilustracje. Przeł. Lech Z. Żołędziowski.)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Tomasz Fiałkowski, ur. 1955 w Krakowie, absolwent prawa i historii sztuki na UJ, w latach 1980-89 w redakcji miesięcznika „Znak”, od 1990 r. w redakcji „TP”, na którego łamach prowadzi od 1987 r. jako Lektor rubrykę recenzyjną. Publikował również m.in. w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2008