Ziemia pożądana

Nie jest to miejsce zasobne w surowce ani strategicznie położone. A jednak Ormianie i Azerowie o nie walczą: dla jednych i drugich Górski Karabach ma wartość historyczno-emocjonalną.

10.04.2016

Czyta się kilka minut

Żołnierze ormiańscy na froncie w regionie Martakert w Górskim Karabachu, 4 kwietnia 2016 r. / Fot. Vahan Stepanyan / AP / EAST NEWS
Żołnierze ormiańscy na froncie w regionie Martakert w Górskim Karabachu, 4 kwietnia 2016 r. / Fot. Vahan Stepanyan / AP / EAST NEWS

Zaczęło się sobotnim rankiem, 2 kwietnia: walki między Azerami i Ormianami wybuchły w Górskim Karabachu – spornym terytorium na Kaukazie Południowym, położonym między Azerbejdżanem, Armenią i Iranem. Wybuchły niespodziewanie, gdy prezydenci Azerbejdżanu i Armenii byli w drodze powrotnej ze „szczytu atomowego” w USA.

Działania zbrojne trwały niecałe cztery dni i skończyły się rozejmem, wynegocjowanym w Moskwie przez szefów sztabów obu armii. Intensywność starć, użycie ciężkiego sprzętu i duża liczba ofiar (co najmniej 70 zabitych żołnierzy, ponad 20 zaginionych) pokazują, że była to najpoważniejsza eskalacja walk o Karabach od ponad 20 lat.

„Wojna czterodniowa” wzbudziła niepokój na Zachodzie – jako kolejny, obok Syrii i kryzysu ukraińskiego, powód do obaw o stabilność w sąsiedztwie Unii. Zaniepokoili się też regionalni gracze: Turcja poparła sojuszniczy Azerbejdżan, a Iran apelował o wstrzymanie walk. Ale najskuteczniejsza okazała się Rosja, która wynegocjowała (czy też narzuciła) rozejm, zyskując tym wdzięczność Zachodu i pokazując, że to ona jest głównym rozgrywającym na Kaukazie.

Zamrożony spór

Nikt nie wie, kiedy dokładnie zaczął się ten konflikt. W czasach sowieckich Górski Karabach był autonomicznym obwodem w ramach Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej, zamieszkanym głównie przez Ormian. Gdy imperium trzeszczało już w szwach, tamtejsi Ormianie zażądali przyłączenia do Armenii. Chwilę później doszło do starć etnicznych w Karabachu i pogromów Ormian w Azerbejdżanie, a spirala przemocy rozkręciła się, doprowadzając w latach 1991-94 do krwawej wojny.
Rosja wspierała w niej początkowo Azerów, a następnie Ormian. Ostatecznie to ci ostatni wygrali, a konflikt „wygasiło” zawieszenie broni – wynegocjowane przez Rosję i Zachód, przy wyczerpaniu walczących stron. To był początek „zamrożenia” sporu i wplątania się obu stron w rozgrywkę z Rosją, która wyrosła na gwaranta bezpieczeństwa Armenii i status quo wokół Karabachu.

Tymczasem nie jest to region zasobny w surowce, nie jest też strategicznie położony. Jego atrakcyjność dla obu stron wynika z nadawanej mu wartości historycznej, wzmocnionej przez ładunek emocji, powstałych w wyniku wojny z lat 90. Ormianie traktują zwycięstwo i przejęcie kontroli nad Karabachem jako symboliczny odwet na Turkach (do których zaliczają Azerów) za ludobójstwo w 1915 r. i zagarnięcie ziem historycznej Armenii (dziś wschodniej Turcji). Z kolei w przypadku Azerbejdżanu, który – inaczej niż Armenia – nie może pochwalić się starożytnym rodowodem, konflikt ten odgrywa rolę mitu założycielskiego współczesnego państwa. Świadczą o tym napotykane na każdym kroku pomniki bohaterów wojennych i ofiar masakry, dokonanej przez Ormian na azerskich cywilach w Chodżały w 1992 r.

Wspólne dla władz obu państw jest natomiast traktowanie Karabachu jako sposobu na odwracanie uwagi społeczeństw od problemów politycznych, społecznych czy gospodarczych. Baku i Erewań stały się wręcz zakładnikami własnej retoryki na temat Karabachu – co sprawia, że jakiekolwiek ustępstwo grozi tu buntem społecznym.

Rosja „mirotworcem”

„Wojna czterodniowa” wywróciła dotychczasowe ramy tlącego się od dwóch dekad konfliktu. Już wcześniej, od paru lat, coraz więcej było starć na linii frontu, ustalonej w 1994 r., co wskazywało, że spór zmierza raczej w stronę zaognienia niż wygaszenia na dobre.

Czterodniowe walki były zatem logicznym skutkiem „rozmrażającego” się konfliktu, ale też stworzyły nową jakość: były wyjątkowo krwawe, a Azerbejdżan pierwszy raz zdołał odzyskać część utraconych terytoriów – i nie jest istotne, że to tylko skrawki.

Entuzjazm, który towarzyszył zakończeniu walk i ogłoszeniu zdobyczy terytorialnych, był ogromny. Świętowano w szkołach, na uczelniach i ulicach, niezależnie od osobistego stosunku do prezydenta Ilhama Alijewa i jego ekipy, i zapominając o kryzysie gospodarczym, który jeszcze w styczniu wygnał ludzi na ulice w akcie desperacji i protestu.

W Armenii było na odwrót: rozejm przyniósł ulgę, ale wywołał też obawy o przyszłość: runął mit niepokonanej armii ormiańskiej i pojawiło się pytanie, na ile można liczyć na Rosję. Ta nieznaczna korekta linii frontu wpłynęła znacząco na postrzeganie swojej siły przez społeczeństwa obu państw, co może mieć konsekwencje w przyszłości.

Na całej tej sytuacji najbardziej skorzystała jednak Rosja, kreując się na „brokera” rozejmu i demonstrując skuteczność w wygaszaniu konfliktów na obszarze postsowieckim. Rosyjscy politycy rozjeździli się po regionie, wzywając do rozmów i zapewniając, że nadszedł czas na odnalezienie politycznego rozwiązania karabaskiego sporu.

W stronę wojny czy pokoju?

Ale ta wizerunkowa ofensywa nie rozwiązuje problemu, który zamiast genialnego gambitu może okazać się puszką Pandory.

Nie wydaje się, by Azerbejdżan, który inicjował ostatnie starcia, zdecydował się na eskalację bez (przynajmniej) wiedzy Moskwy. W takim przypadku stoimy u progu nowej geopolitycznej rozgrywki na Kauka- zie Południowym, w której karty rozdaje Rosja. Wysyła w ten sposób sygnały Iranowi (wzmacniającemu się na światowej arenie) i skonfliktowanej ze sobą Turcji, marginalizując i tak słabnące tu wpływy Zachodu. W dodatku w tej rozgrywce mamy do czynienia z przetasowaniem obecnych sojuszy. Niewykluczone, że Rosja gotowa jest poświęcić interesy całkowicie od niej zależnej Armenii, aby tylko zwiększyć swą dominację w regionie i zacieśnić więzy z Azerbejdżanem. Nie byłby to pierwszy raz: w 2013 r. Moskwa wymusiła na Armenii odrzucenie planu podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią.

Stawką w obecnej grze jest więc ustanowienie nowego regionalnego porządku, którego podstawą byłoby uprzedmiotowienie nie tylko Armenii, lecz też do pewnego stopnia Azerbejdżanu. Służyć temu mogłoby np. wprowadzenie przez Rosję własnych wojsk w strefę konfliktu. Dotąd walczące strony zgodnie sprzeciwiały się takiemu rozwiązaniu, ale dziś jest inaczej. Azerbejdżan boi się intryg szyickiego Iranu, których efekty może obserwować w Syrii. Ankara zaś, najwierniejszy sojusznik Baku, wikła się w coraz to nowe awantury wewnętrzne (z Kurdami) i poza granicami (Syria), a jej konflikt z Moskwą stawia Azerów w wyjątkowo niewygodnej sytuacji.

To sprawia, że Baku może być gotowe do wolty – i nie tylko do dalszego zbliżenia, ale wręcz do zawarcia sojuszu z Rosją (a może do wejścia do Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej lub wpuszczenia rosyjskich firm do Południowego Korytarza Gazowego), by zabezpieczyć się przed Iranem i wewnętrznym chaosem. W zamian Baku chce sukcesu w Karabachu, za który płacić musieliby Ormianie, oddając część terenu. Ale takie zagranie jest wyjątkowo ryzykowne, gdyż Ormianie ustępstwa w Karabachu mogliby uznać za zdradę i egzystencjalne zagrożenie – i mogliby odwołać się, jak to nieraz robili, do politycznej przemocy, eliminując tych, którzy doprowadzili do porozumienia, lub też wywołać na nowo konflikt. Niewykluczone też, że inicjatywy Rosji nic nie dadzą i konflikt przygaśnie, by za chwilę znów rozgorzeć...

Rozgrywka więc trwa, a Rosja gimnastykuje się, by rozegrać ten spór zgodnie ze swymi interesami. Ostatnia eskalacja może okazać się przygrywką do poważniejszego rozchwiania regionalnego porządku. W każdym wariancie interesem Rosji nie jest bowiem osiągnięcie stabilizacji Południowego Kaukazu, ale podporządkowanie sobie tego regionu. A temu służy nie pokój, lecz – jak dotąd – czasowy rozejm, gwarantowany przez Rosję. ©

Tekst ukończono w piątek 8 kwietnia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2016