Zarobić nie zarobisz, ale co się naczytasz, to twoje

Tłumacze literatury w polsce rzadko i niechętnie wypowiadają się publicznie o swojej sytuacji prawnej, społecznej i finansowej. Szczególnie ten ostatni aspekt jest tematem tabu.

09.09.2012

Czyta się kilka minut

Fotografia z cyklu „Po drugiej stronie”, 2012 r. / Fot. Grażyna Makara
Fotografia z cyklu „Po drugiej stronie”, 2012 r. / Fot. Grażyna Makara

Co ma tłumacz do rzeźnika?

Pod pojęciem tłumacza literackiego przyjęło się w Polsce uważać „tłumacza utworów literatury pięknej” (czyli wszystkich powszechnie uznanych gatunków literackich). W prawodawstwie polskim nie istnieje żadna ustawa ani przepis określający warunki i tryb nabywania oraz utraty prawa wykonywania zawodu tłumacza literatury, jak to ma miejsce w przypadku zawodu tłumacza przysięgłego. To zaś w dzisiejszej niezwykle demokratycznej praktyce wydawniczej oznacza, że tłumaczyć każdy może... bez względu na wykształcenie i umiejętności. W zasadzie jedynymi weryfikatorami jakości tłumaczenia są (lub powinni być) wydawcy, którzy z tej powinności wywiązują się lepiej lub gorzej.

Już w 1946 roku Julian Tuwim na łamach „Przekroju” postulował, by sprawę tę uregulować ustawowo: „Puszczanie w świat utworów, w których język jest kaleczony, psuty i zaśmiecany, karać należy nie tylko konfiskatą nakładu, ale i wysoką grzywną, nawet więzieniem”. Wydawanie złych tłumaczeń uważał za przestępstwo o wiele poważniejsze w konsekwencjach niż sprzedaż przez rzeźnika nieświeżej kiełbasy, ponieważ „struci kiełbasą dostaną rycyny i będą zdrowi”, a „zapaskudzona mowa” rozejdzie się po organizmie społecznym i będzie przenoszona na dalsze pokolenia.

Paradoks (nie)widzialności

O trucicielach języka należałoby napisać osobny artykuł, w tym jednak interesuje nas ta grupa świetnych tłumaczy, która „nie dolewa wody do mleka” i nie sprzedaje czytelnikom produktu literaturopodobnego. Mowa tu o dobrze wykształconych, doświadczonych i przestrzegających etyki zawodowej autorach przekładu, którzy wnoszą nieoceniony wkład w rodzimą kulturę i dlatego zasługują na uwagę. I tu pojawia się temat (nie)widzialności tłumacza, który w mediach miesza się czasem z pojęciem widoczności autora przekładu w tekście, co może być nieco mylące. W końcu zadaniem tłumacza jest, jak wyjaśnia Martin de Haan, szef Europejskiej Rady Stowarzyszeń Tłumaczy Literatury CEATL, „wierne odtworzenie oryginalnego tekstu, stworzenie jego lustrzanego odbicia”. Rada postawiła sobie za cel doprowadzenie do sytuacji, w której „niewidoczni” tłumacze literaccy staną się „widoczni” jako autorzy, „twórcy nowych form i znaczeń”.

Od tego roku Polskę reprezentuje w radzie powstałe przed dwoma laty Stowarzyszenie Tłumaczy Literatury. Justyna Czechowska, jego współzałożycielka i członkini zarządu, tłumaczka literatury szwedzkiej i agentka literacka, podaje przykład działań STL zmierzających do zwiększenia widzialności tłumaczy: „Prowadzimy akcję wysyłania do wydawnictw, czasopism i portali internetowych próśb i gróźb o zamieszczanie nazwiska tłumacza przy omawianiu książek tłumaczonych z innych języków, gdyż chcemy, by tłumacze nie byli postrzegani jedynie jako kopiści przepisujący teksty z jednego języka na drugi”. Zdaniem Czechowskiej obecna sytuacja nie sprzyja poprawie statusu społecznego i materialnego, niezbędnych do stworzenia przekładu dobrej jakości.

Już pobieżny przegląd mediów pozwala zrozumieć frustrację tłumaczy, których nazwisko jest często nieobecne w materiałach krytycznych, informacyjnych i reklamowych, nawet tych przygotowanych przez wydawcę. Wyjątek stanowią tłumacze o nazwiskach znanych z własnej twórczości – przykład Stanisława Barańczaka – lub ci, którzy przekładają literaturę popularną, często bestsellerowe powieści z gatunku fantastyki, jak Piotr Cholewa (tłumacz książek Terry’ego Pratchetta) czy Andrzej Polkowski (tłumacz cyklu o Harrym Potterze).

I dziennikarze, i naukowcy zapominają o tym, że cytując nawet krótki fragment tłumaczenia, obowiązani są, zgodnie z prawem autorskim, wymienić nazwisko tłumacza. Oczywiście niewymieniany i tym samym lekceważony tłumacz może wystąpić do sądu o zadośćuczynienie za wyrządzone mu straty, ale w Polsce nie jest to jeszcze praktykowane, jak to bywa w innych krajach. W 1999 roku austriacki tłumacz Werner Richter, po wysłuchaniu audycji radiowej, w której zaprezentowano dwa fragmenty jego tłumaczeń bez wymienienia go z nazwiska, pozwał stację radiową. Jego sprawa przetoczyła się przez sądy wszystkich instancji, aż w 2002 roku Sąd Najwyższy orzekł, że Richter powinien zostać wymieniony jako autor przekładu. Kto wie, może i nasi tłumacze zaczną dochodzić swych praw na sposób austriacki. Jak dotąd, w Polsce nikt nie wytoczył jeszcze tak wielkich dział.

Można przecież na początku zacząć działać stopniowo. Czyni tak Instytut Książki, który dzięki przystąpieniu do Europejskiej Platformy Przekładu Literackiego PETRA (inicjatywy na rzecz prowadzenia spójnej polityki w tej dziedzinie) zlecił opracowanie „Raportu o sytuacji tłumaczy literackich w Polsce” (dostępny na stronie: instytutksiazki.pl) oraz sfinansował kilka projektów pokazujących pracę tłumacza i jego twórczy wkład w kulturę (m.in. organizowane przez STL warsztaty tłumaczeniowe dla licealistów oraz serię filmów prezentujących sylwetki znanych tłumaczy).

Jako że przez długi czas żadna z instytucji państwowych w Polsce nie widziała potrzeby docenienia rodzimych tłumaczy, z pomocą przyszły im instytucje zagraniczne, jak choćby Europejskie Stowarzyszenie Narodowych Instytutów Kultury – EUNIC, które 1 i 2 października już po raz czwarty zorganizuje w Krakowie i Warszawie obchody z okazji Międzynarodowego Dnia Tłumacza. Święto to jest obchodzone na całym świecie w dniu imienin świętego Hieronima, patrona tłumaczy.

Naturalnym partnerem takich akcji powinni być wydawcy, którzy rzadko uświadamiają sobie, że wysoka pozycja tłumacza może również wpłynąć korzystnie na prestiż ich oficyny. Do wyjątków należą sytuacje, w których wydawcy publicznie występują o prawa współautorów wydawanych przez nich tłumaczeń. W grudniu 2009 roku po wręczeniu nagrody Angelus, gdzie gospodarze, jak wspomina jedna z tłumaczek, podziękowali dźwiękowcom, a zapomnieli o tłumaczach, wydawnictwo Czarne wystąpiło z listem otwartym do Prezydenta Wrocławia. Czytamy w nim: „Jak można (...) prezentować zagraniczne książki, nie wymieniając ich tłumaczy? (...) Jak można – chwaląc się nowo stworzoną nagrodą – nie wymienić tych, dla których została stworzona?”.

Innym sposobem na przywrócenie tłumaczowi widzialności jest umieszczenie jego nazwiska na okładce. Dobrym przykładem takiej praktyki jest seria „Wielcy Pisarze w Nowych Przekładach” wydawnictwa Sic!. Dzięki temu zabiegowi tłumacz staje się widoczny jako współtwórca dzieła i, jak pisze Jerzy Jarniewicz w „Gościnności słowa”, pełni on jednocześnie funkcję osoby rekomendującej książkę.

Nowe otwarcie

Wśród starszych tłumaczy można się czasem spotkać z opinią, że kiedyś, czyli za komuny, status tłumacza był wyższy, wydawnictwa dbały o nich i redaktorów. Rzadko mówi się w tym kontekście o ingerencji cenzury, aresztach książek lub ich autorów i tłumaczy.

Pozostawiając te wspomnienia bez komentarza, należy stwierdzić, że pozycja tłumaczy literackich w świecie wydawniczym, jak również polityka wydawnicza względem nich zmieniły się w ciągu ostatnich dwóch dekad diametralnie i są odbiciem przemian, które zaszły w całej polskiej gospodarce.

Do roku 1989 w Polsce istniało około stu wydawnictw państwowych wydających beletrystykę często w gigantycznych, jak na obecne warunki, nakładach. Po zmianach polityczno-gospodarczych lat 90. przemysłem książkowym zaczął rządzić rynek. Setki nowych wydawnictw przyniosły istny wysyp przekładów, często robionych pospiesznie i nieprofesjonalnie. W wyniku tych procesów wiele renomowanych dotąd wydawnictw znalazło się na skraju bankructwa, co doprowadziło do ograniczenia produkcji i zwolnienia wielu doświadczonych redaktorów, a także rezygnacji z pracy wielu zasłużonych tłumaczy. Zniknięcie z rynku niektórych wydawnictw lub zmiana ich pozycji i profilu sprawiły, że wielu tłumaczom nie zapłacono za zamówione wcześniej i przetłumaczone książki.

Po ponad dwudziestu latach polityki rynkowej trudno jednoznacznie oszacować bilans strat i zysków po stronie tłumaczy literackich. Jedno jest jednak pewne: trudno będzie tłumaczom odzyskać prestiż, jakim cieszyli się w latach 70. i 80., kiedy to, jak wspomina przekładoznawca Jerzy Brzozowski, „w sytuacji reglamentowanego dostępu do druku przekłady wyjątkowo słabe nie miały szans na publikację; młodzi i niedoświadczeni adepci musieli najpierw odbyć odpowiedni staż terminatorski, wylegitymować się pewną ilością próbek i publikacji w czasopismach, zanim dostąpili zaszczytu przełożenia pierwszej książki w renomowanym wydawnictwie”. Dużą rolę odgrywali wtedy doświadczeni redaktorzy – jak mówi Bogumił Paszkiewicz, sam wieloletni redaktor, „pomagali młodym nieopierzonym tłumaczom wchodzącym w nową profesję ukształtować swój styl”. Teraz pośpiech związany z przyśpieszonym procesem wydawniczym nie daje szans na taką współpracę – twierdzi.

Polska tłumaczeniowym rajem?

Z danych z roku 2011, przedstawionych przez Bibliotekę Narodową, można obliczyć, że stosunek liczby przekładów literatury pięknej do liczby tytułów rodzimych w tej kategorii jest w Polsce bardzo wysoki (najprawdopodobniej najwyższy w Europie) i wynosi niemal 49 proc. Jeśli przyjrzeć się liczbie wszystkich przekładów literatury pięknej w ubiegłym roku, to okazuje się, że było ich aż 3384 (w tym: 2381 tytułów – literatura piękna dla dorosłych, 269 tytułów – literatura piękna dla młodzieży i 734 dla dzieci). Najwięcej przekładów dokonano z języka angielskiego – 2174 tytułów, następnie 209 tytułów z języka francuskiego, na trzecim miejscu znalazł się język niemiecki – 204 tytuły.

Warto jeszcze zwrócić uwagę na nakłady książek tłumaczonych na język polski, gdyż dopiero one dopełniają obraz pokazujący skalę rynku tłumaczeniowego. Okazuje się, że w ubiegłym roku wydano ponad 9 milionów egzemplarzy książek z polskiej literatury pięknej i ponad 22 miliony książek z zagranicznej beletrystyki (czyli 70 proc. całej produkcji).

Te dane oznaczają, że rynek przekładowy w Polsce jest stosunkowo duży i jak chyba nigdzie indziej w Europie daje olbrzymie pole do popisu tłumaczom literackim, choć głównie tym zajmującym się językiem angielskim. Widoczny jest również fakt, że Polacy czytają przede wszystkim literaturę piękną w przekładzie, siedem książek na dziesięć to tłumaczenia z języka obcego, co powinno być sygnałem dla instytucji kształtujących politykę kulturalną w obszarze czytelnictwa do poprawy statusu tłumacza literackiego.

Tanio, szybko i dobrze

Translatorzy jako dowcip powtarzają idealne zdaniem wielu wydawców zlecenie tłumaczenia: „W niemożliwym terminie, za honorarium, z którego nie wyżyjesz, wykonaj dla wydawnictwa piękne tłumaczenie książki, które w idealny sposób odda wszelkie walory oryginału”.

Mogłoby się wydawać, że w sytuacji, w której na rynku polskim ukazuje się tak dużo przekładów, uznani i wybitni tłumacze są przez wydawców rozchwytywani i zarzucani propozycjami. Tak się jednak nie dzieje, wielkie oficyny nie tylko nie biją się o nich, ale traktują takich tłumaczy z rezerwą, bo to ludzie dokładni, odpowiedzialni i wymagający. Nie zgodzą się na żadne półśrodki, zażądają odpowiedniego do trudności i objętości dzieła terminu wykonania pracy oraz stosownej zapłaty.

Wielu wydawców, aby zyskać na czasie i zminimalizować wydatki, świadomie rezygnuje z dobrej jakości na rzecz oszczędności, zlecając tłumaczenia osobom niedoświadczonym i niekompetentnym. Efekt jest oczywiście opłakany. O ile kryzys gospodarczy i kłopoty na rynku wydawniczym tłumaczą wiele, to praktyki niektórych wydawnictw, uciekających się z oszczędności lub pośpiechu do takich sposobów, jak dzielenie tekstu (nawet powieści) między kilku niewspółpracujących ze sobą tłumaczy czy skracanie procesu opracowania do minimum (jedna korekta, pomijanie etapu korekty autorskiej), są bardzo naganne. Na szczęście nie słyszy się już o przypadkach składania „przekładu” z próbek wykonanych za darmo przez naiwnych kandydatów na tłumaczy.

Zarobić nie zarobisz...

Sytuacja finansowa tłumacza literackiego w Polsce nie odbiega szczególnie od tej panującej w większości krajów europejskich, gdzie „dochody uznanych, profesjonalnych tłumaczy literatury znajdują się na ustalonym dla danego kraju progu ubóstwa lub poniżej niego”, jak stwierdził niemiecki tłumacz Holger Fock. Większość polskich tłumaczy ze względów finansowych zajmuje się translatorstwem w czasie wolnym od wykonywania swej głównej profesji, bądź też łączy pracę w różnych instytucjach lub firmach (uniwersytety, wydawnictwa, media, agencje literackie, biura tłumaczeniowe itd.).

Stawki tłumaczy literackich są bardzo zróżnicowane, zależą od popularności języka i liczby tłumaczy, poziomu trudności tłumaczenia, przewidywanego potencjału rynkowego tytułu, czasu na tłumaczenie, renomy tłumacza, prestiżu wydawnictwa oraz szans na uzyskanie dofinansowania publikacji. Zazwyczaj stawki za stronę obliczeniową (1800 znaków) wahają się w przedziale od ok. 23 do 32 zł (wszędzie jest mowa o kwotach brutto), natomiast za arkusz wydawniczy (ok. 22 strony) od ok. 500 do 700 zł. Do wyjątków należą sytuacje, w których tłumacz otrzymuje od wydawnictwa od 1100 do 1400 zł za arkusz. Dzieje się tak zazwyczaj w przypadku przekładu bestsellerów bądź wysokiego dofinansowania przekładu przez zagraniczną fundację lub instytut kultury. Bardzo rzadko się zdarza, że tłumacze mają zapewnione w umowie dodatkowe wynagrodzenie procentowe po przekroczeniu przez książkę określonego nakładu.

Biorąc pod uwagę to, że doświadczony tłumacz (przy założeniu, że zajmuje się tylko tłumaczeniem) przekłada miesięcznie średnio 100 gotowych do druku stron, można łatwo wyliczyć, że po zapłaceniu składki na ZUS i stawce 27 zł za stronę, zarobi miesięcznie 1718 zł brutto, co przewyższa minimalne wynagrodzenie za pracę w tym roku o 218 zł.

Sytuację pogarsza fakt, że tłumacze zazwyczaj przekazują w umowie prawa do wszystkich pól eksploatacji innych niż wydanie drukiem, mimo dynamicznie rozwijającego się rynku audiobooków i e-booków, oraz innych form wykorzystania tekstów. W praktyce wynagrodzenie tłumacza sprowadza się więc zwykle do jednorazowego podstawowego honorarium liczonego od objętości, a prawa do przekładu tłumacze sprzedają przeważnie definitywnie, bez szans na czerpanie z niego dochodów w przyszłości.

Literatura czy chałtura?

Żeby podreperować budżet, wielu tłumaczy literackich bierze na warsztat teksty nieliterackie. Ryszard Turczyn, tłumacz literatury niemieckiej i niderlandzkiej z 33-letnim doświadczeniem i olbrzymim dorobkiem translatorskim, twierdzi, że „dzisiejsze stawki są haniebne, mimo inflacji ich poziom utrzymuje się na poziomie tych sprzed 15 lat, a na dodatek nawet wielkie koncerny wydawnicze obniżają je o 20 proc., tłumacząc się koniecznością cięcia kosztów”. Turczyn przyznaje, że ponieważ za arkusz wydawniczy życzy sobie obecnie od ok. 650 zł (w przypadku książki, która mu się bardzo podoba, w innym razie stawka musi być wyższa), to nie jest się w stanie z tego utrzymać, musi się więc ratować przekładem książek popularno-naukowych lub poradników, które tłumaczy się o wiele łatwiej i szybciej.

Magda Heydel, tłumaczka literatury angielskiej, zapytana, czy da się żyć z przekładu literatury, przywołała swoje motto translatorskie, które przejęła od pewnej redaktorki z wydawnictwa Znak: „Zarobić nie zarobisz, ale co się naczytasz, to twoje”.

Tłumacze, wyjdźcie z szafy!

Więcej o braku udziału tłumacza w sukcesie wydawniczym, o nieambitnych cięciach kosztów przez wydawców, umowach wydawniczych podporządkowanych prawom dżungli oraz o wielu innych aspektach sytuacji tłumacza można przeczytać we wspomnianym wcześniej raporcie Instytutu Książki.

Problematyka przekładu literackiego (i związana z nią sytuacja tłumacza) jest w Polsce w dużej mierze ziemią niczyją: mimo istotnej roli dla kultury nie poświęca mu się wystarczająco dużo miejsca na studiach filologicznych (ani na filologii polskiej, ani na obcych), stosunkowo słabo rozwinięta jest krytyka przekładu, która raczej nie dociera do szerszego kręgu odbiorców. Instytucje kultury zajmują się promowaniem literatury polskiej za granicą, a w edukacji czy przy promocji czytelnictwa nie podkreśla się w żaden sposób roli przekładów.

Ze względu na brak mecenatu państwa największymi mecenasami przekładów są sami tłumacze, którzy bardzo często podchodzą do swej działalności jako do luksusowego hobby, na któ­re zarabiają, pracując w innych dziedzinach, lub jak do źródła dodatkowych dochodów.

Najwyższy zatem czas, by tłumacze „wyszli z szafy” i wzięli sprawy w swoje ręce. Nie będzie to łatwe, zamiast narzekania na niewątpliwie marny los, translatorzy muszą w końcu wykazać się branżową solidarnością i wywalczyć wprowadzenie przez Ministerstwo Kultury odpowiednich instrumentów polityki kulturalnej w celu poprawy ich sytuacji. Jedyną zaś radą na często skandaliczne umowy wydawnicze jest ich wielokrotne czytanie, negocjowanie i – w trudniejszych przypadkach – korzystanie z usług prawników, co jest kosztowne, ale może pomóc w rozwiązaniu wielu problemów instytucjonalnych, które nie powinny nigdy zaćmić przyjemności, jaką daje bliskie obcowanie z tłumaczonym dziełem oraz tworzenie „nowych form i znaczeń”.


SŁAWOMIR PASZKIET (ur. 1973) jest niderlandystą, tłumaczem literatury niderlandzkiej. Pracował m.in. jako attaché kulturalny i prasowy Ambasady Królestwa Niderlandów w Warszawie oraz Dyrektor Biura Polskiej Izby Książki. Obecnie jest rzecznikiem prasowym w Biurze Rady Miasta Warszawy, ponadto prowadzi zajęcia na UKSW (polityka kulturalna) i UJ (zarządzanie projektem tłumaczeniowym). Doktorant w Katedrze UNESCO do Badań nad Przekładem i Komunikacją Międzykulturową UJ.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2012