Żarliwość dogmatyczna i iskra entuzjazmu

Kard. Joseph Ratzinger w Trzebnicy, 1980 r. /fot. KNA-Bild

22.05.2006

Czyta się kilka minut

TYGODNIK POWSZECHNY: - Jak zaczęła się znajomość Księdza Arcybiskupa z obecnym Papieżem?

ABP ALFONS NOSSOL: - Najpierw były lektury. Jan Paweł II powiedział, że człowiek jest pytaniem, a Jezus Chrystus odpowiedzią. Kard. Joseph Ratzinger umotywował to wspaniale w jednym ze swoich dzieł - "Wprowadzeniu w chrześcijaństwo". Dla mnie ta książka była wielkim zaskoczeniem. Wykładałem w Lublinie teologię systematyczną. Pamiętam, że po siedmiu latach błagania o paszport wreszcie wyjechałem do wuja do Szwecji. W księgarni jezuickiej znalazłem tę świeżo wydaną książkę Ratzingera, ostatni egzemplarz. Miałem tylko 5 dolarów, czyli 25 koron, a ona kosztowała 27. Poprosiłem więc braciszka, by mogła poczekać na mnie tydzień. Pod koniec tygodnia ktoś dał mi na intencję mszalną i poleciałem po książkę. Proszę sobie wyobrazić, że w drodze powrotnej, nim dojechałem do Berlina, miałem ją przeczytaną. Nagle przyszli enerdowscy pogranicznicy. Funkcjonariusz pyta: "Co pan tam czyta? W jakim języku?". A ja, że na wodach terytorialnych niemieckich czytam po niemiecku. Sprawdził, że książka jest wydana na Zachodzie, i pyta, czy wiem, że nie wolno takich wwozić. Odpowiedziałem, że nie wiem i że poza tym jej nie wwożę. Mam tylko tranzyt przez NRD i zaraz przesiadam się na pociąg do Warszawy, a dalej do Lublina. Celnik na to, że musi mi ją odebrać. A ja, że jesteśmy bratnimi krajami socjalistycznymi i do Polski przychodzą książki niemieckie. Upierał się, więc wstałem i wyszarpnąłem mu książkę. Nakrzyczałem: "Nie, proszę pana! Musiałem głodować, żeby ją zdobyć!".

W końcu zdecydował, że celnicy polscy w Berlinie i tak mi ją odbiorą. I naprawdę im doniósł. Przyszli. Tłumaczę, że muszę ją mieć do wykładów. Jeden z nich nakrzyczał na mnie, odebrał książkę, ale szeptem powiedział, że zostawi ją w toalecie wagonu. Szczerze mówiąc, zanadto mu nie wierzyłem, ale jak tylko pociąg ruszył, popędziłem do toalety, a tam rzeczywiście leżała moja książka. Miałem pokusę pokazać ją celnikowi niemieckiemu, ale pomyślałem, że jeszcze gotów będzie zatrzymać pociąg. Więc książka została ocalona.

Zobaczyłem w niej - tak naprawdę po raz pierwszy - piękno naszej wiary chrześcijańskiej. Ile radości mi ona dała! Nową nadzieję! W oparciu o nią zmieniłem strukturę swych wykładów w następnym semestrze. Młodzież była zachwycona. Mówiłem im: to napisał wielki profesor z Tybingi, który należy do największych teologów systematycznych świata.

Potem, przy okazji habilitacji, musiałem zgłębić jego nauki, a on wspierał mnie literaturą i zapraszał do siebie podczas moich pobytów w Monachium. Znamy się już od 33 lat, spotkaliśmy się po raz pierwszy na urządzanym co dwa lata w Europie Zachodniej spotkaniu teologów systematycznych i teologów fundamentalnych. Byłem tam jedynym przedstawicielem teologów systematycznych zza żelaznej kurtyny. Zgromadzeniu przewodniczył kard. Ratzinger, który poprosił mnie, żebym na następnym spotkaniu wygłosił referat pt. "Duch Święty jako obecność Jezusa Chrystusa dzisiaj". Wtedy poznaliśmy się bliżej. Podobała mu się zapewne ta moja żarliwość dogmatyczna.

- Jakie są objawy żarliwości dogmatycznej?

- Czasem mi się zdarza, że czytam książkę jakiegoś wybitnego teologa. Czytam, czytam... I nagle nie wiem, co się dzieje - czy coś mi się stało z oczami? A tu okazuje się, że zdążyło się ściemnić. On też to miał i dlatego bardzo szybko znaleźliśmy wspólny język. Przysyłał mi książki i artykuły, które pisał. Więc jeśli chodzi o ratzingerologię, byłem na bieżąco.

- A jak Ksiądz Arcybiskup wspomina pobyty kardynała Ratzingera w Polsce?

- W 1983 r., pięć dni po wizycie Jana Pawła II na Górze Św. Anny, kard. Ratzinger był zaproszony na pielgrzymkę mężczyzn i młodzieży męskiej. Kiedy się dowiedział, że pięć dni wcześniej był tam Papież, mówił mi: "słuchaj, przenieśmy to, przecież nikt nie przyjdzie". Oponowałem, że na pewno przyjdą, bo pielgrzymka była zapowiedziana także jako dziękczynna za pierwszą wizytę papieża na Śląsku. I rzeczywiście, przybyło ponad 70 tys. ludzi. Musieliśmy z Groty Lourdes przenieść się na teren wcześniejszego spotkania z Papieżem, gdzie stał jeszcze ołtarz i nie zdemontowano nagłośnienia. I właśnie przy ołtarzu papieskim kard. Ratzinger odprawiał eucharystię.

W drodze powrotnej pojechaliśmy do mojej miejscowości rodzinnej, gdzie z całą moją rodziną pił kawę. Wtedy jakby całkiem zapomniał o sobie jako wielkim, abstrakcyjnym teologu, teoretyku. Jakby ta otoczka zwykłego życia jego też ożywiała. Mówił na tematy prościutkie, bezpośrednie. Spędził wtedy z nami w sumie półtora tygodnia - pokazałem mu Kraków, Wrocław, byliśmy w Trzebnicy u św. Jadwigi.

Stwierdził, że między Śląskiem a Bawarią istnieje bardzo wiele analogii - zwłaszcza gdy chodzi o pobożność, życie religijne, sposób teologicznego myślenia. Zabrałem go na srebrny jubileusz jednego z moich przyjaciół, gdzie spotkał się też z parafianami, a przecież większość starszych chodziła do szkoły niemieckiej, więc mógł się z nimi dogadać. I mówił, że mentalność ich jest niezwykle bliska bawarskiej. Zauważył nawet specjalne księżowskie fraczki,

które teraz już zaniknęły, ale wówczas, jeszcze w 1993 r., w Bawarii i na Śląsku były uroczystym, nieliturgicznym odzieniem duchownych.

Wmurował też kamień węgielny pod kościół w Choruli [zob. reportaż Beaty Zaremby obok - red.]. W sumie był w Polsce trzy razy - ostatnio w roku 2000. Ja natomiast często odwiedzałem go w Rzymie, w Kongregacji Nauki Wiary. Pytał mnie wtedy: "Jak się miewa moja katedra w Choruli?".

Bardzo interesowała go też historia Polski i Kościoła - ilekroć się spotykaliśmy, rozmawialiśmy o analogiach i zbieżnościach, bardzo podobało mu się, że mamy wspólne podejście do ważnych wydarzeń w historii Kościoła.

- A gdy już Ksiądz Arcybiskup przestawał rozmawiać z kard. Ratzingerem o teologii, to o czym rozmawialiście?

- Właściwie na wszystkie tematy. Jest wielkim znawcą literatury, sztuki, muzyki. Gdy tylko zauważał jakieś dzieło sztuki sakralnej (zwłaszcza uderzyło mnie to we Wrocławiu), od razu potrafił mówić o nim jak historyk sztuki. Wypytywał np., gdzie jeszcze można u nas spotkać dzieła danego artysty. Szczególnie interesowała go Trzebnica i ród św. Jadwigi, która wszak z Bawarii pochodziła.

- Ciekawe, czy spodoba mu się Polska poza Śląskiem.

- Przecież był też w Krakowie, gdzie udzielał wywiadu "Tygodnikowi Powszechnemu", a w Lublinie odbierał doktorat honoris causa. Wygłaszałem wówczas laudację - po polsku, ale przetłumaczyłem mu ją na niemiecki. Pod koniec powiedział: "słuchaj, czy to nie było troszeczkę za odważne?" - bo mówiłem, że my, Polacy, lubimy się chlubić, że nic, co dzieje się wokół Jana Pawła II, nie jest przypadkowe. I dlatego też jestem przekonany, że jeśli pierwszy papież z rodu Lechitów bierze jako współpracownika kogoś z rodu teutońskiego, to też nie jest przypadek. Zbliżanie tych dwóch narodów ma ogromne znaczenie w wymiarze historiozbawczym - widzę teraz, że dzięki temu Papieżowi, który bezpośrednio przyszedł po papieżu z Polski, jedność europejska jako wspólnota ducha ma więcej szans, bo bez prawdziwego pojednania polsko-niemieckiego nie będzie zjednoczonej Europy jako wspólnoty ducha. Jan Paweł II wciąż zachęcał nas do oddychania obydwoma płucami Europy.

- Ksiądz Arcybiskup opisuje Benedykta XVI jako Niemca i naukowca. Wiemy już, po co Duchowi Świętemu był Niemiec. Ale dlaczego naukowiec?

- Wiara ludowa jest wielkim bogactwem. Ale nie obejdzie się ona bez wiary elitarnej. Nie może być oddzielona od pobożności intelektualistycznie zinterioryzowanej, czyli po prostu elitarnej. Benedykt XVI jest wielkim myślicielem. Gdy po raz pierwszy słuchałem jego wykładu, mówił - choć oczywiście przygotowany - bez czytania, z pamięci. I mówił w taki sposób, że można by od razu drukować, bez nanoszenia poprawek. Imponowało mi niezwykle piękno jego języka. Cytował też poetów - tu mają coś wspólnego z Janem Pawłem II. Stąd ich bliskość, nadawali na jednej fali.

Potrzebny nam jest myśliciel, teoretyk, głęboki teolog - żeby nasza pobożność nie miała wyłącznie wymiaru "och-ach", ale by pomagała wypłynąć na głębię, jak uczył Jan Paweł II. Teraz ma przyjechać, by umocnić nas w wierze, przypomnieć, że wiara jest nie tylko dziełem intelektu, ale równocześnie woli i sfery emocjonalnej.

- Pytamy o naukowca, bo kard. Ratzinger miał przecież opinię - zasłużoną czy nie - "pancernego kardynała". Mówiącego językiem, który nie potrafi porwać.

- Tak było, trzeba przyznać. Ale jako teolog zawsze doszukuję się ukrytego wymiaru historiozbawczego, znaku nadprzyrodzonego - on jest dziś na innej pozycji: dotychczas był obrońcą wiary. Ratzinger nie pracował długo w duszpasterstwie. Ewangelizował przede wszystkim jako teolog, nie jako duszpasterz. Oczywiście, przez niecałe sześć lat był arcybiskupem Monachium i Fryzyngi, ale to jednak było za mało. Bardzo wcześnie został przeniesiony - był przecież najmłodszym profesorem europejskim, bardzo szybko się habilitował. Ale teraz ze stróża wiary stał się jej krzewicielem.

I co się z Ratzingerem stało? Jakże mnie zadziwił! Ale on już jakoś zawsze był do zadziwiania stworzony. Jestem przekonany, że jako papież zadziwi nas jeszcze nie raz.

- Jednak Benedykt XVI w momencie wyboru sprawiał wrażenie trochę onieśmielonego...

- Nie tylko trochę, on był okrutnie onieśmielony! Przypuszczałem, że zostanie wybrany, bałem się tylko, że wyboru nie przyjmie. Wiedziałem, że z wszystkich możliwych ten wybór byłby najlepszy, bo najłatwiej mógł zyskać akceptację jako teolog niezwiązany frakcyjnie z żadnym skrzydłem. Wszyscy są ustosunkowani negatywnie do Kongregacji Nauki Wiary, było to więc... wspólnym mianownikiem. Obawiałem się tylko o jego zdrowie. Ale on twierdzi, że prowadził go za rękę Jan Paweł II, więc nie mógł nie przyjąć.

On rasowego duszpasterstwa nie miał nawet czasu uprawiać zbyt wiele. Bo jako arcybiskup monachijski zajmował się przede wszystkim strukturami i nauką.

- Czyli nie tyle nie chciał, co nie mógł być duszpasterzem?

- Tak, bo nawet gdy po dwóch latach urzędowania Jan Paweł II zlecił mu objęcie kierownictwa Kongregacji Nauki Wiary, on prosił, by jeszcze nie zabierać go z diecezji. Ale po niecałych trzech latach Papież zwrócił się do niego znów, że jednak koniecznie go w Kongregacji potrzebuje. Wówczas się zdecydował.

- A kiedy Księdza Arcybiskupa zadziwił najbardziej?

- Dwa razy na początku tego pontyfikatu. Nie wyobrażałem go sobie, żeby...

- …tak się uśmiechał.

- On akurat potrafił się uśmiechać, to już taka jego bawarska przypadłość. Ale że mógłby np. wziąć na audiencji dziecko na ręce? Patrzę, matka podaje mu synka, a nowy

Papież przyciska go do serca i całuje... Gdzie tu jest Ratzinger?! Jestem przekonany, że wraz z urzędem otrzymuje się i charyzmat.

Potem myślałem sobie: "co teraz będzie ze Światowym Dniem Młodzieży?". I już na początku dowiaduję się, że zaczął naśladować samego św. Piotra, przemawiając do młodzieży z barki, jak Piotr na Jeziorze Tyberiadzkim. Potem, przy tych wielkich nabożeństwach było widać, jak na wzór Jana Pawła II iskierka entuzjazmu przeskakiwała na młodych ludzi z całego świata.

- I może na niego też?

- Naturalnie, on się dał porwać. Był niesiony atmosferą, klimatem, szedł w kierunku przepowiadania radosnej Nowiny. I to przepowiadanie chwytało. Opowiadano mi już później, w Kolonii, że w czasie nocnego czuwania przed przybyciem Papieża młodemu małżeństwu studentów przyszła na świat córeczka. Od razu ochrzczono ją Benedykta.

No i kto mógł się spodziewać, że ten wielki abstrakcjonista przedstawi nam tak prostą encyklikę? Żadnych nakazów i zakazów, klaruje w niej tylko bardzo poważnie całe wydarzenie miłości.

I jeszcze jeden specyficzny element, który przypomina nam oddziaływanie, działalność i docieranie do Ludu Bożego przez Jana Pawła II: element estetyki. On ten element estetyki wciąż podnosi, od samego początku mówiąc o pięknie wiary, młodości Kościoła i o tym, że powinniśmy być szczęśliwi z tego, że jesteśmy chrześcijanami, że wszyscy jesteśmy Kościołem. Próbowałem czasem tłumaczyć na Zachodzie, że mimo całej historii naszego Kościoła, umęczonego i udręczonego, musimy, patrząc w przyszłość, wołać: "Gaudium et Spes", a nie "Bonjour Tristes".

- Czyli Benedykt XVI będzie łowił w estetyczne sieci?

- Tak jest, i przez tę estetykę dotrze do wielu ludzi. Jan Paweł II, gdy zaczynał posługę, był o 20 lat młodszy. Ratzinger, w pełni dojrzały pasterz, ogólnoświatowy proboszcz, na samym początku znalazł język skutecznego głoszenia Ewangelii, Radosnej Nowiny, młodym ludziom ze wszystkich zakątków świata, którzy po spotkaniu z nim byli przekonani, że to "nasz Papież".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2006