Zachód po przejściach

Ostatnie lata doprowadziły do najpoważniejszego kryzysu między Europą a Stanami Zjednoczonymi. Mówi się wręcz o kryzysie zachodniej tożsamości. Tymczasem odbudowa jedności Zachodu leży w interesie jego samego. Także w interesie Polski.

08.05.2005

Czyta się kilka minut

Posiedzenie założycielskie ONZ w San Francisco w 1945 r. /
Posiedzenie założycielskie ONZ w San Francisco w 1945 r. /

Stany Zjednoczone są dziś niezagrożone na pozycji jedynego supermocarstwa, Unia Europejska wyrasta na liczącego się gracza - to fakt. Jednak przejawy kryzysu Zachodu jako geopolitycznej całości mogą wkrótce odbić się negatywnie zarówno na pozycji USA, jak i Unii. Przegranym okaże się wtedy cały świat Zachodu jako unikalna formacja cywilizacyjna, której ludzkość zawdzięcza niezwykły rozwój w ciągu ostatnich kilku stuleci (nawet jeśli miał on także ciemne strony).

Linie podziałów

Pierwsza i główna linia podziału pojawiła się między Ameryką a Europą jeszcze przed 11 września. Henry Kissinger pisał wówczas w książce “Does America Needs a Foreign Policy", że kiedyś były to jedynie kłótnie w rodzinie, podczas gdy dziś (tj. na początku 2001 r.) kwestionowana jest wspólnota bezpieczeństwa i wspólnota celów.

Zbędne jest dowodzenie, że cztery lata później sytuacja stała się poważniejsza. Powodem sporu jest nie tylko renacjonalizacja polityki zagranicznej USA i dążenie Stanów do przekształcenia przywództwa w hegemonię. Chodzi też o pogłębiające się różnice w sferze wartości, a także w sferze interesów między dwoma częściami tej samej cywilizacji. Ameryka to “oddalający się kontynent". Różnic jest wiele: stosunek do praw człowieka, użycia siły zbrojnej, roli państwa, ochrony środowiska, stosunek do religii itd. Nie sposób dziś rozstrzygnąć, która strona ma rację w historycznej perspektywie.

Podziały wstrząsają także Unią Europejską. Ich przyczyny tkwią nie tylko w sporach o model europejskiej konstrukcji opisany w traktacie konstytucyjnym, którego wejście w życie stoi pod znakiem zapytania. Tłem sporów jest także stosunek do USA i taktyki “dziel i rządź" Waszyngtonu, który zaczął widzieć w jednoczącej się Europie nie partnera, lecz rywala. Stąd pytanie o przywództwo w Europie, które jest potrzebne, ale musi być akceptowane. Formuła tandemu francusko-niemieckiego, przy całych jej historycznych zasługach, jest nieadekwatna w nowej sytuacji. Rezultatem tych sporów jest brak jedności wokół wizji międzynarodowej roli Unii.

Oś podziału w Europie to także “linia Huntingtona": podwójne rozszerzenie (Unii i NATO) wiosną 2004 r. dokonało niejako instytucjonalizacji podziału na “powiększoną Europę Zachodnią" oraz Europę Wschodnią, obejmującą obszar byłego ZSRR (poza krajami bałtyckimi). Problemem jest nie tyle przesunięcie tej linii ku Wschodowi, bo ona pozostaje przecież przenikalna w obie strony, a samoizolacji Rosji i Białorusi, gdyby miało do tego przesunięcia dojść, czemu i tak nie będzie można zapobiec. Problem leży w coraz większym różnicowaniu się standardów życia politycznego, gospodarczego i społecznego między dwiema częściami. Ewentualny sukces Pomarańczowej Rewolucji (jako procesu, a nie wydarzenia) może ten obraz zmodyfikować. Ale i w tym przypadku nie należy analizy zastępować myśleniem życzeniowym; chodzi o realną odległość standardów ukraińskich od europejskich.

Wreszcie, nie można tracić z pola widzenia linii podziału, oddzielającej Zachód od “reszty świata" (the West and the Rest). Wojna w Iraku nie przysłużyła się jej zacieraniu. Nie tyle samo usunięcie Husajna, ale sposób, w jaki tego dokonano, nadał wiarygodności tezie o “zderzeniu cywilizacji", co nie jest dla Zachodu korzystne. W krajach nie-zachodnich wzrasta obawa przed arbitralnym interwencjonizmem USA i ich sojuszników, przed którym można zabezpieczyć się jedynie przez wejście w posiadanie broni masowego rażenia (najlepiej nuklearnej) i rozwój technik walki asymetrycznej (terroryzm).

Zachodowi trudniej będzie upowszechniać demokrację i prawa człowieka (Abu Ghraib!), które mogą być postrzegane jako oręż Zachodu, forsującego własne cele ekonomiczne czy strategiczne. Brytyjski politolog Timothy Garton Ash tak ujmuje to myślenie: “Kiedyś mówili Chrystus, a myśleli bawełna; dziś mówią demokracja, a myślą ropa". Trzeba przynajmniej mieć nadzieję, że sygnały zapowiadające demokratyczne reformy, które pojawiły się po obaleniu Saddama w niektórych krajach Bliskiego Wschodu, zostaną potwierdzone i że trwały okaże się powrót Izraela i Palestyny do negocjacji.

Sojusznicy, nie satelici

Zjednoczony Zachód jest wartością, której należy chronić, a jego przetrwanie leży w interesie tworzących go narodów, także Polaków. Dlatego wszystkie one mają do odegrania pewną rolę - choć największa odpowiedzialność spoczywa na jego głównych częściach, tj. na USA i Unii.

Zacznijmy od Ameryki, która jest strategicznym atutem Zachodu, ale powinna być w tym charakterze z namysłem “używana". Waszyngtonowi brakuje zrozumienia, że w roli hegemona, choć kuszącej (zważywszy na potencjał USA), nie zaakceptują go ani kraje europejskie, ani reszta świata, a dążenie do niej będzie wywoływać ciągłe konflikty. Potęga nie daje automatycznie ani mądrości, ani racji. Przywództwo Ameryki jest potrzebne, ale jest warunkowe. Będzie akceptowane o tyle, o ile polityka USA będzie uwzględniać również interesy sojuszników i szerszej społeczności międzynarodowej oraz przestrzegać wspólnie przyjętych norm. Sojusznicy Ameryki muszą mieć możliwość nie zgadzać się z nią i dyskutować (bez obawy przed “karą"), zwłaszcza gdy postępowanie USA miałoby obciążać wspólne konto Zachodu. Inaczej będziemy mieć do czynienia z satelitami, a nie sojusznikami. Przywództwo USA zintegruje świat zachodni, dążenie do hegemonii go zdezintegruje.

Równie poważne zadania stoją przed Unią, która nadal (nawet jeśli tylko ze względu na swe położenie geopolityczne) ma centralne znaczenie dla przyszłości Zachodu. Jej aspiracje do odgrywania partnerskiej roli w stosunkach z USA i ponoszenia części odpowiedzialności za kształt porządku międzynarodowego muszą mieć podstawy solidne i nie tylko werbalne. Unia buduje własną politykę bezpieczeństwa i obrony nie przeciw Stanom. Wrażenie, że czyni to w opozycji do USA, jest przejściowe - każda nowa tożsamość polityczna powstaje w pewnej opozycji do otoczenia, a później z tym otoczeniem układa sobie stosunki. Budując taką wspólną politykę, Unia adaptuje się jedynie do zmian, jakie zachodzą w jej międzynarodowym otoczeniu - i prawa do tego nie można jej odmówić.

Jednak rola Unii nie będzie pochodną jedynie innowacji instytucjonalnych, lecz przede wszystkim jej witalności cywilizacyjnej. A ta zaczyna być zagrożona. Jak wiadomo, witalność cywilizacyjna zależy od witalności demograficznej i siły wartości duchowych. Dzięki nim możliwa jest prężność ekonomiczna i polityczna. Tymczasem mamy tu do czynienia z regresem na własne życzenie. Imigracja nie da Europie “Europejczyków jutra", bo nie każdy, kto mieszka w Europie, jest Europejczykiem. Regres, z którym mamy tu do czynienia, stawia pod znakiem zapytania zdolność do utrzymania cywilizacyjnej tożsamości Europy już w perspektywie 30-50 lat... Problemem i źródłem sporu stały się także podstawy prężności ekonomicznej Unii. Porzucenie strategii lizbońskiej (choć istotnie przypominała ona chruszczowowskie “dogonimy i przegonimy") zdaje się wskazywać, że Europejczykom już się “nie chce chcieć". Byłby to zły sygnał dla nich samych i dla świata [strategia lizbońska zakładała, że państwa Unii przeprowadzą takie reformy, by Unia stała się do 2010 r. najbardziej konkurencyjnym gospodarczo obszarem na świecie - red.].

Priorytet: Europa Wschodnia

Unia powinna też bardziej adekwatnie ustawiać swoje priorytety w sferze strategii międzynarodowej. To nie może być głównie Afryka czy Bliski Wschód. Dziś priorytet musi stanowić Europa Wschodnia, która perspektywicznie powinna stać się integralną częścią Zachodu. Konieczne jest tu współdziałanie z Waszyngtonem, który rozumie tę strategiczną stawkę lepiej niż większość stolic zachodnioeuropejskich.

Strategiczne współdziałanie USA i Unii na rzecz wspólnych interesów Zachodu wymaga nowej formuły instytucjonalnej. Z wielu względów nie będzie nią Sojusz Atlantycki. Sprowadzany do roli “skrzynki z narzędziami", pochłonięty mnóstwem detali, spierający się tygodniami o kilka helikopterów, które mogłyby wzmocnić jego misję w Afganistanie, Sojusz nie spełni takiego zadania. Pokazał to ostatni szczyt w Brukseli z udziałem prezydenta Busha, w czasie którego dyskusję zastąpił wyreżyserowany spektakl dla mediów.

Już Kissinger w cytowanej wyżej pracy postulował utworzenie “Atlantyckiej Grupy Zarządzającej" (Atlantic Steering Group). To dobry kierunek myślenia. Potrzebna jest wspólna inicjatywa USA i kilku krajów europejskich, w tym Polski, zmierzająca do powołania - najpierw może na niższym szczeblu i mniej formalnie - ciała, którego zadaniem byłoby dyskutowanie i określanie kierunków strategii międzynarodowej Zachodu. Dopracowaniem tej formuły mogłaby już teraz zająć się grupa “dyplomatycznych szerpów" utworzona z 8-10 zainteresowanych państw z obu stron Atlantyku. Pierwszym zadaniem takiego forum powinno być zbliżenie kultur strategicznych USA i Unii, które w ostatnich latach zaczęły się od siebie oddalać.

Koncentracja na “gaszeniu pożarów" - a przy tym różnice co do środków gaśniczych, które winny być użyte - powodują, że USA i kraje UE nie widzą lasu spoza drzew. Tymczasem Zachód jest dziś pod presją problemów, wśród których terroryzm, choć spektakularny, nie stanowi wcale najpoważniejszego.

Nie tylko terroryzm

Chodzi o zewnętrzną presję demograficzną i cywilizacyjną, która jest także rezultatem nierówności ekonomicznych i społecznych. Jeśli nie zostaną one rozumnie zniwelowane, będą źródłem globalnej niestabilności, zagrażającej naszemu bezpieczeństwu. Na horyzoncie wyłania się także wschodnioazjatycka konkurencja, której potęga powinna być zintegrowana w inny porządek międzynarodowy niż ten, w którym jedyną gwarancją stabilności jest siła militarna.

Widać tu dwa zadania, które Zachód powinien podjąć już teraz, bo to na nim spoczywa odpowiedzialność za kierunek ewolucji porządku międzynarodowego. Pierwsze polega na cywilizowaniu globalizacji. Zachód jest generatorem i beneficjentem tego procesu, ale zaczyna też odczuwać jego niekorzystne skutki uboczne. W procesy globalizacji musi być wprowadzony element solidarności, która nie będzie ograniczać się do pomocy humanitarnej czy akcji charytatywnych, lecz będzie stwarzać szanse rozwojowe biednym regionom. Globalizacja musi być też ujęta w ryzy bardziej demokratycznego globalnego rządzenia. Pozostawienie jej w rękach ponadnarodowych korporacji, osłanianych militarnie przez własne rządy, jest drogą do “globalnej rewolucji październikowej". Globalizację musimy także cywilizować dla nas samych, skoro widać, że powoduje ona erozję demokracji i społeczeństwa obywatelskiego w krajach wysokorozwiniętych (czego Polska jest także przykładem).

Równolegle trzeba modernizować ONZ. Nie ma i nie będzie lepszego instrumentu o wymiarze globalnym. Odrzucenie ONZ, co postulują niektórzy amerykańscy politycy i eksperci, to strzelanie sobie w nogę. Potrzebna jest reforma ONZ, wyposażenie jej w lepsze środki i reinterpretacja niektórych zasad Karty NZ. Pierwszym krokiem w tym kierunku jest przedstawiony w marcu raport Kofiego Annana, postulujący odważną reformę. Jej losy zostaną rozstrzygnięte jesienią, w 60. rocznicę utworzenia ONZ. Potrzebne jest tu wspólne podejście Zachodu. Ale tego na razie nie widać.

Po stronie Zachodu

Jedynie wracając do jedności oraz kształtując przyjazne wobec siebie środowisko międzynarodowe, Zachód będzie mógł nie tylko przetrwać jako cywilizacja, ale również utrzymać swoją, przyznajmy: względnie komfortową, pozycję międzynarodową. I zarazem będzie mógł spełniać historycznie unikalną misję wobec reszty świata.

Także my, w Polsce, stając często wobec wyboru: Ameryka czy Europa, powinniśmy widzieć dalej i... stawać po stronie Zachodu.

Prof. Roman Kuźniar jest kierownikiem Zakładu Studiów Strategicznych UW.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2005