Sojusz się budzi

Roman Kuźniar, doradca prezydenta RP ds. międzynarodowych: Moskwa nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo potrafi sobie zaszkodzić. Zawsze zrobi coś, co uwiarygadnia nasze argumenty.

08.09.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Andrzej Stawiński / REPORTER
/ Fot. Andrzej Stawiński / REPORTER

PAWEŁ RESZKA: Jak wyglądał entourage szczytu NATO w Newport? Ważni panowie siadają przy cygarach i rozstrzygają o losach świata?

ROMAN KUŹNIAR: Proszę pamiętać, że oprócz ważnych panów jest także wiele bardzo ważnych pań, i to pań z charakterem, choćby kanclerz Angela Merkel, prezydent Litwy Dalia Grybauskaite· czy premier Danii Helle Thorning-Schmidt. O cygarach nie ma mowy, nie ma na nie czasu. Szczyty nie przebiegają tak idyllicznie. Ich atmosfera, także w Newport, jest raczej napięta, czasami nerwowa.

Dlaczego?

Do końca są różnice zdań. Szczyt różni się od tego, co widzimy w przekazie telewizyjnym. To także wiele spotkań bilateralnych. Widziałem przywódców i ministrów spraw zagranicznych wychodzących z rozmów dwustronnych, i na ich twarzach można było dostrzec, że przed chwilą mieli okazję do – mówiąc eufemistycznie – szczerej wymiany poglądów.

Główne decyzje ucierają się podczas takich spotkań?

Decyzje są negocjowane przez państwa członkowskie przez wiele tygodni przed szczytem. W Belwederze u prezydenta było mnóstwo spotkań przed Newport. Analizowaliśmy różne warianty zapisów, które rozsyłał międzynarodowy sekretariat NATO. I różne warianty naszej reakcji na nie.

Jakie warianty?

W stosunku do jednego z zapisów, prezydent był nawet gotów użyć weta. Ale wszystko ułożyło się po naszej myśli, zatem nie będę się wdawał w szczegóły...

Przed szczytem mamy więc wiele tygodni napięcia.

Tygodnie wojny wewnętrznej w Sojuszu?

Nie, nie jest to wojna wewnętrzna, tylko normalne, czasem poważne różnice zdań. Mówimy o 28 państwach o różnej wrażliwości, interesach i potencjałach. Szczyt rozstrzyga ostatnie kwestie, które wcześniej nie zostały rozstrzygnięte.

O co Polska walczyła w Newport?

Były dwie rzeczy, na których nam szczególnie zależało, gdzie stanowisko prezydenta było bardzo twarde, nieprzejednane. Gdyby w tych dziedzinach nie było zgody, mielibyśmy kłopot. Na szczęście przed szczytem zdobywaliśmy dla naszych poglądów coraz większą liczbę sojuszników. Potrafiliśmy zbudować większość wśród głównych państw Sojuszu. Kraje, które się początkowo sprzeciwiały, w końcu okazały się osamotnione.

O co chodziło?

Po pierwsze, o maksymalny poziom obecności Sojuszu w Polsce i innych krajach wschodniej flanki.

Zabiegały o to także inne państwa, od Bułgarii do krajów bałtyckich, z tym że pozycja Polski była tu najsilniejsza z uwagi na nasze nakłady na obronność, solidną i przewidywalną politykę bezpieczeństwa oraz trafne diagnozy odnoszące się do sytuacji w Europie Wschodniej. Do tego mamy atuty w postaci dobrego wojska oraz już nieźle rozwiniętej infrastruktury, którą należy wzmacniać. Po szczycie dowództwo Korpusu Wielonarodowego w Szczecinie staje się faktycznie jednym z dowództw regionalnych NATO. To niezwykle ważne.

Po drugie, zależało nam na poprawnej diagnozie polityki Rosji i tego, co ona oznacza dla bezpieczeństwa Sojuszu. Tu np. byliśmy w sporze o znaczenie Aktu Stanowiącego o podstawach wzajemnych stosunków, współpracy i bezpieczeństwa NATO–Rosja z 1997 r. dla obecnej strategii Sojuszu.

Akt wykluczał m.in. możliwość budowania baz NATO na terytoriach nowych członków Sojuszu.

Akt Stanowiący nakładał zobowiązania na obydwie strony. Rosja dopuściła się jawnego pogwałcenia rozlicznych zobowiązań wynikających z tego dokumentu. Mimo to niektóre kraje upierały się, że Akt ciągle wiąże ręce Sojuszowi. Dla nas to stanowisko było absurdalne, nie do przyjęcia.

Kto był tak przywiązany do Aktu Stanowiącego?

Przede wszystkim Niemcy. Uważali, że Akt jest niemal tak samo ważny, jak traktat waszyngtoński.

Ale w Niemczech jest rząd koalicyjny, partnerzy koalicji różnie patrzą na te sprawy. Nasze stanowisko na politykę Rosji podzieliła w końcu większość państw NATO. Prezydent Bronisław Komorowski już od szczytu w Lizbonie, w 2010 r., wzywał do stosownej adaptacji strategii Sojuszu, ale wcześniej nie udawało się zdobyć większości dla naszego głosu.

A teraz?

Teraz Rosjanie wyszli naprzeciw naszym oczekiwaniom (śmiech).

Pomogła ich agresywna polityka?

Żartuję sobie czasem, że na Rosjan zawsze można liczyć. Zawsze zrobią coś, co uwiarygadnia nasze argumenty i oczekiwania w Sojuszu czy UE. Moskwa nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo potrafi sobie zaszkodzić. Oczywiście my nie jesteśmy zainteresowani konfrontacją z Rosją: to nasz sąsiad, chcemy inaczej układać sobie z nim stosunki. Ale kiedy zachowuje się w sposób oszukańczy i agresywny, nie wolno tego ignorować.

Nie wszyscy w Sojuszu byli tego zdania.

Tak. Niektórzy ze względu na oddalenie lub interesy gospodarcze, niektórzy ze względu na iluzje lub kompleksy, wykazują wobec Rosji daleko idącą pobłażliwość lub obojętność.

Można zaryzykować stwierdzenie, że po szczycie w Newport NATO nie czuje się już związane Aktem Stanowiącym?

To nie zostało wprost zapisane w dokumentach szczytu, jednak zostało wyraźnie wypowiedziane przez wielu przywódców państw uczestniczących w szczycie. Nie ma już odwołań do Aktu Stanowiącego. Akt jest de facto dokumentem martwym.

Ale w Szczecinie będzie się mieściło tylko dowództwo „szpicy”, czyli sił NATO gotowych do natychmiastowego użycia. Wojska wchodzące w jej skład nadal będą stacjonowały w swoich krajach.

„Szpica” to elitarna formacja wydzielona z NRF, sił szybkiego reagowania NATO. Odpowiednik ciężkiej brygady, ok. 5 tys. żołnierzy, gotowych do działania w ciągu 48 godzin.

To bardzo dużo, biorąc pod uwagę, że gdyby potencjalny przeciwnik chciał przeciwko krajowi-członkowi NATO użyć sił lądowych, wiedzielibyśmy o tym z dużym wyprzedzeniem dzięki wywiadowi i możliwości legalnej obserwacji. W razie kryzysu w północno-wschodniej części obszaru sojuszniczego „szpicą” będzie dowodzić kwatera w Szczecinie, a na terytorium państw regionu, także Polski, znajdą się miejsca, gdzie składowane będą amunicja, paliwo i sprzęt na wypadek użycia „szpicy”. Pojawiły się również inne formy obecności wojskowej państw NATO w Polsce i w regionie. Wzmocnienie wschodniej flanki Sojuszu jest ewidentne.

NATO wydzieliło 15 mln euro na pomoc ukraińskiej armii. To chyba niedużo.

Członkowie Sojuszu udzielają Kijowowi pomocy przede wszystkim na poziomie dwustronnym. Była o tym mowa podczas Rady NATO–Ukraina. Wartość pomocy deklarowanej przez poszczególne państwa wielokrotnie przekracza sumę 15 mln euro. Udzielana też będzie pomoc we wszechstronnej modernizacji armii, a niebawem, pod koniec września, na terytorium Ukrainy odbędą się ćwiczenia NATO z udziałem wielu państw. Pewnych spraw jednak nie da się rozstrzygnąć militarnie. Liczą się nie tylko pieniądze.

Dlaczego?

Ukraina nie jest członkiem Sojuszu. Przez cały czas swej krótkiej niepodległości zachowywała się jak I Rzeczpospolita w XVIII w. Teraz płaci cenę za różne zaniedbania w armii, w systemie obronnym i za zepsucie życia państwowego. Przecież po 1991 r. Ukraina faktycznie akceptowała forsowany przez Moskwę status rosyjskiej półkolonii. Większość ministrów obrony formalnie niepodległej Ukrainy to byli Rosjanie. Malkontenci mogą narzekać, że Sojusz nie skierował wojsk dla odbicia Donbasu. I co wtedy? Jaką mielibyśmy wówczas wojnę?

To na Ukrainie spoczywa obowiązek obrony swojego terytorium. Natomiast Zachód jest zdeterminowany, by Kijowowi pomóc utrzymać niepodległość, prawo do demokracji i wyboru orientacji politycznej.

Gruzja jeszcze w 2008 r. na szczycie w Bukareszcie miała dostać MAP (czyli kartę drogową przystępowania do Sojuszu). Ze szczytu w Newport wraca znów bez niej. NATO nie jest gotowe poszerzać się o takie kraje?

Jest gotowe, ale nie dzisiaj, liczne wypowiedzi to potwierdzały. Wojna z Rosją, którą Gruzinom zafundował poprzedni prezydent, porywczy Micheil Saakaszwili, zahamowała proces, a Rosjanie skorzystali z tej okazji. Ale sytuacja się zmienia. Jestem przekonany, że Gruzja do Sojuszu wejdzie, choć nie stanie się to na najbliższym szczycie w Warszawie. Polska, USA i kilka innych krajów podkreślały w Newport, że obowiązują ustalenia z Bukaresztu. Tam zaś powiedziano, że Gruzja i Ukraina wejdą do NATO, gdy spełnią kryteria członkostwa. Dyskusja w sprawie Gruzji nie toczy się, w mojej ocenie, wokół pytania „czy?”, tylko „jak?” i „kiedy?”.

Jakiego zaangażowania oczekuje NATO od Polski w kwestii walki z Państwem Islamskim? Mówił o tym John Kerry.

Nie ma oczekiwań Sojuszu. Jest oczekiwanie USA, że kraje, które mają jakieś doświadczenie czy zdolności, zechcą pomóc w zwalczaniu samozwańczego Państwa Islamskiego. My nie przewidujemy posyłania tam wojsk, zresztą żadne państwo tego nie przewiduje, łącznie z USA. Powiedzmy uczciwie: to, co się dzieje dziś w Iraku i w Syrii, jest wynikiem amerykańskiej agresji na Irak w 2003 r. Ja przed tą wojną ostrzegałem, ale tego szaleństwa wówczas nie udało się zatrzymać. Dziś mamy rezultaty. Powinni się z nimi mierzyć ci, którzy stali za rozpoczęciem tamtej wojny. To jest przede wszystkim ich odpowiedzialność.

Myśmy też tam walczyli.

Myśmy się przyłączyli do wojny, ale nasz udział w rozbiciu Iraku był minimalny. Jednak trzeba powiedzieć, że Polska jest solidarna wobec swych sojuszników. Sytuacja jest poważna i nie pozwalamy sobie na luksus jej ignorowania. Rozważamy różne formy wsparcia dla tych, którzy zwalczają Państwo Islamskie. Podkreślam jednak – nie ma mowy o wysyłaniu wojsk.

Szczyt w Newport był sukcesem dla Polski?

W odniesieniu do naszej części świata był to najważniejszy szczyt od spotkania w Waszyngtonie w 1999 r., gdy nastąpiło pierwsze rozszerzenie NATO. Sojusz zdobył się na odwagę spojrzenia prawdzie w oczy, jeśli chodzi o naturę rosyjskiej polityki, o zagrożenia, jakie stwarza Rosja w bezpośrednim otoczeniu NATO. Pakt wyciąga z tego wnioski. To początek zmiany. Teraz piłeczka jest po stronie Rosjan. Muszą się zastanowić, czy idą na dalszą konfrontację. Jeśli tak, to porażkę mają gwarantowaną. Kraje demokratyczne bardzo wolno mobilizują się w obliczu niebezpieczeństwa, ale kiedy już to zrobią, to osiągają przewagę i zwyciężają. Dochodzi do tego asymetria potencjałów na korzyść NATO. Jeśli Rosja będzie nadal agresywna, to Sojusz nie pozostanie bierny, pójdzie dalej. Z tego punktu widzenia szczyt był przełomowy. Sojusz obudził się ze strategicznego letargu.


Prof. ROMAN KUŹNIAR (ur. 1953) jest politologiem i dyplomatą. Pracował m.in. w MSZ, skąd odszedł z powodu krytycznej postawy wobec interwencji w Iraku (2003 r.). W latach 2005-07 był dyrektorem Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (podawał wówczas w wątpliwość sens przystępowania Polski do amerykańskiego programu tarczy antyrakietowej). Od 2010 r. jest doradcą prezydenta RP ds. międzynarodowych. Autor i redaktor wielu publikacji dotyczących stosunków międzynarodowych, studiów strategicznych, bezpieczeństwa i praw człowieka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2014