Upiory z hotelu „Rwanda”

Paul Rusesabagina, podziwiany za to, że podczas ludobójczych rzezi sprzed ćwierć wieku ocalił od śmierci ponad tysiąc osób, został aresztowany i oskarżony o udział w spisku, mającym przywrócić ludobójców do władzy.
w cyklu Strona świata

02.09.2020

Czyta się kilka minut

Aresztowany Paul Rusesabagina w Kigali, 31 sierpnia 2020 r. / Fot. AP Photo / East News /
Aresztowany Paul Rusesabagina w Kigali, 31 sierpnia 2020 r. / Fot. AP Photo / East News /

Mającego dziś już siódmy krzyżyk na karku Rusesabaginę uważa się, zwłaszcza na Zachodzie, za rwandyjski odpowiednik Oskara Schindlera, niemieckiego przedsiębiorcy, który podczas II wojny światowej ocalił od Zagłady ponad tysiąc żydowskich przymusowych robotników z należącej do niego fabryki na krakowskim Podgórzu. W 1994 roku, gdy w zaledwie sto dni bojówki Hutu wymordowały prawie milion Tutsich (stanowiło to około połowy wszystkich żyjących w Rwandzie członków tej grupy etnicznej), Rusesabagina uratował życie ponad tysiąca z nich, dając im schronienie i bezpieczeństwo w zarządzanym przez siebie hotelu Tysiąca Wzgórz w stołecznym Kigali. Tak brzmi przynajmniej najpopularniejsza wersja wydarzeń, upowszechniona przez nakręcony w 2004 roku przez amerykańskiego reżysera film „Hotel Rwanda”, osnuty na losach Rusesabaginy.

Niespodziewany powrót bohatera

Rwandyjski Schindler, w którego filmową postać wcielił się aktor Don Cheadle, w rodzinnym kraju już dawno przestał uchodzić za bohatera. Rządzący z Kigali okrzyknęli go kłamcą i szmalcownikiem, który ściągał haracze za ocalenie ludziom życia. W poniedziałek po raz pierwszy od ćwierć wieku Rusesabagina pojawił się w Rwandzie. W eleganckim, ciemnym garniturze i czerwonym krawacie, ale skuty kajdankami i pod policyjną strażą. Przez dłuższą chwilę strażnicy pozwolili fotografom i kamerzystom filmować aresztanta, który nie powiedział ani słowa. Nikt o nic go zresztą nie pytał. Prokuratura z Kigali oskarżyła go o wszelkie możliwe zbrodnie, z terroryzmem, zabójstwami i porwaniami ludzi dla okupu włącznie, oraz zapowiedziała, że za wszystkie swoje winy odpowie wkrótce przed sądem.

Przedstawiciel władz nie wyjaśnił, w jaki sposób rwandyjskim śledczym udało się pojmać i sprowadzić do kraju Rusesabaginę, który od 1996 roku mieszka na Zachodzie, w Brukseli i w amerykańskim San Antonio (otrzymał obywatelstwo belgijskie i amerykańską „zieloną kartę”). Thierry Murangira z Rwandyjskiego Biura Śledczego (miejscowa odmiana FBI) powiedział tylko, że już jakiś czas temu władze z Kigali rozesłały za Rusesabaginą listy gończe i że został on pojmany dzięki „międzynarodowej współpracy”. Mieszkająca w Brukseli żona twierdzi, że po raz ostatni rozmawiała z nim tydzień temu i że dzwonił do niej z Dubaju.

Dobre życie Paula Rusesabaginy

Paul Rusesabagina chciał być pastorem. Kształcił się nawet na duchownego w seminarium (ze szkoły wyniósł biegłą znajomość języka francuskiego i angielskiego) w Kamerunie, gdzie wyjechał z pierwszą żoną jako dwudziestoparolatek. Kiedy jednak po kilku latach wrócili do Rwandy, przyjaciel z dzieciństwa przekonał go, by porzucił myśli o kapłaństwie i raczej napisał podanie o pracę w niedawno otwartym, czterogwiazdkowym hotelu Tysiąca Wzgórz (tak właśnie, Krajem Tysiąca Wzgórz, nazywana jest Rwanda), najlepszym w całym państwie. Hotel należał do belgijskich linii lotniczych Sabena. Niepodległa od 1962 roku Rwanda była belgijską kolonią, a w Brukseli, Antwerpii i Brugii mieszkała spora diaspora rwandyjska, a również ze wschodniego Konga, kolejnej dawnej belgijskiej kolonii, bliżej było na lotnisko w odległym o niecałe 200 km rwandyjskim Kigali niż do oddalonej o 2500 km stołecznej Kinszasy.

Dwunastomilionowa dziś Rwanda i bliźniacze Burundi, trzecia z belgijskich kolonii w Afryce, od początków swego istnienia zaliczały się do najgęściej zaludnionych zakątków na całym kontynencie. Zarówno w Rwandzie, jak w Burundi prawie trzy czwarte ludności stanowili żyjący z uprawy ziemi Hutu, a pozostałą ćwierć – pasterze Tutsi (i tu, i tam żyją jeszcze Pigmeje Twa), spośród których wywodzili się także miejscowi królowie, mwami. Hutu i Tutsi mówili tym samym językiem, dzielili tę samą wiarę, tradycję i obyczaje, zawierali między sobą małżeństwa. Dopiero w nowożytnych czasach, w epoce kolonialnej, przyjęto uważać Hutu i Tutsi za odrębne ludy.

W Rwandzie, tuż przed niepodległością, Hutu dokonali chłopskiej rewolucji: obalili monarchię i przejęli władzę w Kigali, dokonując pierwszego pogromu Tutsich, który zapoczątkował trwające do dziś krwawe wojny. Widząc, co spotkało ich rodaków w Rwandzie, burundyjscy Tutsi, dominujący w miejscowej rządowej armii, sami obalili swojego mwamiego i zaprowadzili rządy wojskowych dyktatorów, bezwzględnie tłumiąc wybuchające co kilka lat bunty Hutu. Uciekinierzy Tutsi z Rwandy szukali ratunku w Burundi, a gromieni burundyjscy Hutu – w Rwandzie.

Tak wyglądało życie na Tysiącu Wzgórz, gdy Paul Rusesabagina, pół-Hutu, pół-Tutsi, wrócił do ojczyzny i dzięki protekcji przyjaciela, a także znajomości obcych języków znalazł zatrudnienie w najlepszym hotelu. A właściwie w jego filii: hotelem Tysiąca Wzgórz zarządzali Belgowie, Rusesabagina, po ukończeniu hotelarskich kursów w Kenii, Belgii i Szwajcarii, został jednym z menadżerów siostrzanego, ale kierowanego przez tubylców z Rwandy Hotel des Diplomates. Dobiegał czterdziestki, zaliczał się do miejscowej klasy średniej, po raz drugi się ożenił (pierwsze małżeństwo się rozpadło), ponownie z dziewczyną Tutsi, dochowując się trójki dzieci. Był człowiekiem szanowanym i dość zamożnym, a w 1992 roku otrzymał awans na wicedyrektora hotelu. Wiek średni i starość zapowiadały się spokojnie i dostatnio.

Polityką się nie zajmował, ale miał wśród polityków wielu znajomych. Gościł ich u siebie, w hotelu, a także w głównym, czteropiętrowym – Tysiąca Wzgórz, ulubionym wśród kigalijskiej śmietanki towarzyskiej. Tu, do restauracji czy baru nad basenem, przychodzili wieczorami politycy i ministrowie, dowódcy rządowego wojska, a także cudzoziemcy, pracownicy ONZ i organizacji dobroczynnych, dziennikarze. Dziś mocno podupadł, a makabra, której stał się udziałem, nie przyciąga podróżnych, choć turystyczne prospekty wciąż zachęcają, by „wpaść tam o zmierzchu, zamówić coś głębszego w barze nad basenem i wpatrując się w rozświetlone w dole miasto, wznieść toast za jego przeszłość”.

Sto dni koszmaru

Wieczorem 6 kwietnia 1994 roku dwa pociski, wystrzelone z przenośnej wyrzutni rakietowej Strieła strąciły nad Kigali podchodzący właśnie do lądowania samolot Falcon 50 z prezydentem Rwandy Juvenalem Habyarimaną na pokładzie. Wracał z tanzańskiej Aruszy, gdzie układał się z przywódcami partyzantki Tutsi, by zawrzeć z nimi pokój, zezwolić na powrót do kraju i udział w wolnych wyborach (Habyarimana zabrał na pokład także prezydenta Burundi Cypriena Ntaryamirę i obiecał podrzucić do Bujumbury). Zestrzelony samolot roztrzaskał się w ogrodzie pałacu prezydenckiego, a jego wszyscy pasażerowie zginęli. Nazajutrz w Kigali i całej Rwandzie wybuchły pogromy Tutsich. 


Czytaj takze: Wojciech Jagielski: Rwanda, dawna zbrodnia, nowa kara


Do dziś nie wyjaśniono, kto zestrzelił prezydencki samolot. Ustalono za to, że „jastrzębie” wśród Hutu, niezadowoleni z ustępliwości prezydenta, od dawna przygotowywali się do ostatecznej rozprawy z Tutsimi. 

Na wieść o trwających w mieście mordach i polowaniu na Tutsich wielu z nich uciekło do śródmiejskiego hotelu Tysiąca Wzgórz, wierząc, że jeśli tylko schronią się wśród uwięzionych w mieście cudzoziemców, nic złego ich spotkać nie może. Do hotelu przybył też Paul Rusesabagina z rodziną. O siebie nie musiał się obawiać – uważano go za Hutu, ponieważ z tego ludu pochodził jego ojciec. Ale żona, Tutsi, i dzieci znalazły się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

W hotelu Rusesabagina zorientował się, że jego belgijscy zarządcy uciekli z Kigali. Zadzwonił więc do Belgii, do dyrekcji Sabeny i przekonał ich, by wobec nieobecności innych dyrektorów jego wyznaczyli tymczasowym dyrektorem Tysiąca Wzgórz. Nominację przysłano mu faksem.

Rusesabagina twierdzi, że jako dyrektor czteropiętrowego Tysiąca Wzgórz przyjął do hotelu 1268 Tutsich i wszyscy przeżyli, choć w całym kraju ich rodacy byli mordowani dzień i noc. Bojówkarze Hutu przychodzili także do Tysiąca Wzgórz, ale za każdym razem Rusesabaginie udało się ich odwieść od zabijania. Powoływał się na stare znajomości i zażyłość, raz wyprawił nawet dla dowódców bojówek specjalne przyjęcie. Przekupywał ich butelkami whisky, dżinu i piwa z hotelowych piwnic, pudełkami kubańskich cygar, pieniędzmi z hotelowego sejfu. „Mogli mnie po prostu zabić, wziąć sobie wszystko i zrobić, po co przyszli. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego tego nigdy nie zrobili – napisał w 2006 roku w autobiografii, którą zatytułował „Zwyczajny człowiek”. – Ale dzięki temu żadnemu z moich gości nic złego się nie stało, każdemu, komu udało się dotrzeć do mojego hotelu, dawałem schronienie i azyl. Okazało się, że i z diabłem można się było targować”.

Po stu dniach mordów, zajęte pogromami armia rządowa i bojówki Hutu zostały pokonane przez partyzantów Tutsi, przybyłych z Ugandy na odsiecz mordowanym rodakom. Rusesabagina wraz z rodziną schronił się w obozie dla uchodźców w Tanzanii. Dopiero tam dowiedział się, że w pogromach zginęli rodzice żony, a także jej brat i siostra oraz czwórka ich dzieci. W obozie odnalazł dwie osierocone, ale ocalałe z rzezi kuzynki, które z żoną zaadoptowali. W Kigali próbował wrócić do pracy w hotelu, ale bez powodzenia. W ogóle mu się nie wiodło, aż wreszcie, jesienią 1996 roku, wyjechał z żoną i dziećmi (własnymi i adoptowanymi) do Belgii.

Drugie życie dali mu filmowcy z Hollywood. Rozsławiony na cały świat przez filmową opowieść został okrzyknięty bohaterem naszych czasów, ucieleśnieniem Dobra, które zawsze zwycięża Zło. Amerykański prezydent Bush przyznał mu Medal Wolności.

Złote czasy szybko się jednak skończyły, bo upojony sławą Rusesabagina zadarł z rwandyjskim prezydentem Paulem Kagamem.

Rządy Komendanta

W 1994 roku niespełna 40-letni Kagame dowodził partyzantami Tutsi, którzy rozgromili ludobójczą armię Hutu i przejęli władzę w Kigali. Zrazu rządził z „tylnego fotela”, zadowalając się posadami wiceprezydenta i ministra wojny, i pozostawiając ceremonialną rolę szefa państwa dla przedstawiciela Hutu. W końcu postanowił zerwać z fikcją i w 2000 roku przejął pełnię władzy. W wyborach w 2003 roku zdobył 95 proc. głosów, w kolejnych, w siedem lat później – 93 proc. W 2017 roku wygrał po raz trzeci, tym razem prawie jednogłośnie, a wcześniej kazał usunąć z konstytucji zapis ograniczający prezydenckie kadencje.

Zaprowadził w Rwandzie dyktatorskie rządy, nie tolerując ani krytyki, ani konkurentów do władzy. Rywale kończą w więzieniach albo na wygnaniu, a nawet i tam giną często w tajemniczych okolicznościach. Na rozkaz Kagamego zaprawione w bojach rwandyjskie wojsko dwukrotnie – w 1996 i 1999 roku – najeżdżało na sąsiednie Kongo, żeby rozgromić tamtejsze obozowiska rwandyjskich Hutu, którzy uciekli z kraju, żeby uniknąć kary za ludobójstwo, a na obczyźnie próbowali tworzyć partyzantkę. Wywołane przez Kagamego kongijskie wojny, w których zginęło 4-5 milinów ludzi, stały się najkrwawszymi konfliktami zbrojnymi końca wieku. 


Polecamy: Strona świata - specjalny serwis "Tygodnika Powszechnego" z analizami i reportażami Wojciecha Jagielskiego


Jednocześnie Kagame zaprowadził w kraju surowy, wzorowany na singapurskim, porządek: usprawnił gospodarkę i infrastrukturę, zakazał pod groźbą najsurowszych kar używania pojęć „Hutu” i „Tutsi”, sprawił, że z afrykańskich „pól śmierci” Rwanda przerodziła się w kraj nowoczesny i spokojny. Na Zachodzie wychwalano go jako wzór dobrego gospodarza, a w poczuciu winy za bezczynność w czasie ludobójczych mordów Tutsich przymykano oczy na dyktatorskie zapędy.

„Nasz dawny rząd był fatalną, morderczą dyktaturą, ale ten, który po nim nastąpił i który mamy dziś, jest równie okrutny, tyle że bardziej dba o pozory – napisał Rusesabagina w swojej autobiografii w 2006 roku. – Pod rządami Kagamego Rwanda stała się jednym wielkim więzieniem, a prezydent jest jego naczelnikiem”. Dodał jeszcze, że po ludobójstwie Tutsich dokonanym przez Hutu Rwandzie grozi drugie, w którym tym razem Hutu będą ofiarami, a prześladowcami – Tutsi.

„Niech no Rusesabagina nie zgrywa takiego bohatera z Hollywood i nie próbuje zbijać majątku na ludobójstwie – odpowiedział prezydent we własnej osobie. – Na Zachodzie ludzie może i w te bajki wierzą, ale my tu, na miejscu, dobrze wiemy, jak było naprawdę”.  Stowarzyszenie „Ibuka”, zrzeszające Tutsich, którzy przeżyli pogromy, także oświadczyło, że film „Hotel Rwanda” to bajka, a udający dyrektora Rusesabagina za wpuszczenie do hotelu pobierał haracze, kazał sobie płacić za każdy dzień pobytu, a tych, którym skończyły się pieniądze, wyrzucał na ulicę, na pastwę grasujących po mieście bojówkarzy. Taką wersję wydarzeń przedstawił między innymi wicemarszałek rwandyjskiego Senatu, stołeczny przedsiębiorca Bertin Makuza, który z rodziną przeżył sto dni ludobójstwa w hotelu Tysiąca Wzgórz.

Grzech Paula Rusesabaginy

Czując się bezpieczny w brukselskim domu, Rusesabagina nie poprzestawał na słowach, ale zaczął wspierać skrzykujących się na obczyźnie rwandyjskich emigrantów Hutu w opozycyjną partię. W 2010 roku poparł Victoire Ingabire, która po kilkunastu latach wygodnego życia w Holandii postanowiła wrócić do Rwandy i rzucić wyzwanie Kagamemu w prezydenckich wyborach. Pani Wiktoria skończyła w więzieniu, gdzie spędziła osiem z 15 zasądzonych lat. W 2017 roku do aresztu zamiast w wyborcze szranki trafiła też kolejna konkurentka Kagamego do prezydentury, Diana Rwigara (spędziła za kratkami ponad półtora roku).

Poparcie udzielone rywalce Kagamego nie zaprowadziło Rusesabaginy za kratki, ale już wtedy rwandyjscy prokuratorzy zarzucili mu, że wysyła pieniądze jednemu ze zbrojnych ugrupowań Hutu na obczyźnie – władze z Kigali wszystkie je uważają za terrorystyczne. Twierdzili, że mają obciążające Rusesabaginę zeznania wziętych do niewoli partyzantów i dowody przekazów finansowych, jakich dokonywał z San Antonio za pomocą sieci Western Union. Wkrótce ktoś się włamał do jego domu w Brukseli, gdzie rozdzwoniły się także telefony z pogróżkami. Niedługo potem w jego auto uderzył na drodze inny samochód. 

Rusesabagina zaprzeczał wszystkim zarzutom i twierdził, że to Kagame w zemście wytoczył przeciwko niemu oszczerczą wojnę i próbuje go zastraszyć. „Niedoczekanie jego” – zapowiedział buńczucznie. Założył w Brukseli własną opozycyjną Partię na rzecz Demokracji. A 2017 roku, po trzecim zwycięstwie Kagamego w wyborach prezydenckich, Rusesabagina obwieścił, że chętnie zmierzyłby się z nim w następnych, gdyby nie to, iż przyjazd do Rwandy oznaczałby dla niego śmiertelne niebezpieczeństwo.

Wszystko wskazuje na to, że właśnie się w nim znalazł.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej