Za późno na grubą kreskę

Militarne i polityczne aspekty okupacji Iraku zeszły ostatnio na drugi plan. Żołnierze koalicji, cywile, dziennikarze oraz bojownicy sunniccy i szyiccy umierają w cieniu skandalu wokół fotografii torturowanych więźniów z Abu Ghraib. Nie wróży to dobrze administracji Busha, która obstaje przy tym, aby 30 czerwca przekazać władzę tymczasowemu rządowi, powołanemu przy udziale ONZ.

23.05.2004

Czyta się kilka minut

Zdjęć z każdym dniem przybywa. Młodzi mężczyźni i kobiety w mundurach pozują z uśmiechem obok gołych, odhumanizowanych ciał. 21-letnia żołnierka trzyma Irakijczyka na smyczy. Inna, pochylona nad stertą rozebranych więźniów, wystawia w górę kciuki: “Good job!". Macie za swoje “terroryści, obcy agenci i elementy reżimu, który produkował broń masowego rażenia, bezpośrednio zagrażającego bezpieczeństwu Stanów Zjednoczonych" (prezydent George Bush), “powiązanemu z Al-Kaidą" (wiceprezydent Dick Cheney, luty 2004).

Prezent dla bin Ladena

W krajach islamskich fotografie potwierdzają wizję Ameryki jako “Wielkiego Szatana", prowadzącego krucjatę przeciw prawdziwej wierze. Żołnierze z Abu Ghraib świadomie łamali koraniczne zasady czystości, zmuszając ofiary do paradowania nago przed kobietami i do homoseksualnych aktów płciowych. “Administracja Busha, realizując swą koncepcję wojny z terroryzmem, dała Osamie bin Ladenowi gotowy plakat propagandowy, który zachęca nowych ochotników do wstępowania w szeregi Al-Kaidy" - pisze w komentarzu redakcyjnym “New York Times".

Z raportu Międzynarodowego Czerwonego Krzyża (opublikowanego przez “Wall Street Journal") oraz z przecieków wiadomo, że pracownicy CIA, wywiadu wojskowego i prywatnych “firm paramilitarnych" (tzw. private military firms; PMF), które angażowane są także do prowadzenia śledztw, zachęcali żołnierzy do “zmiękczania" jeńców - podejrzanych o przynależność do grup organizujących ataki na wojska koalicji - aby łatwiej było wydobyć zeznania. Szczegółowych instrukcji nie podawali, więc podlegający im strażnicy zdani byli na własną kreatywność. Poza ogólnie znaną “techniką wymuszania bezsenności", stosowali również bardziej oryginalne metody, polegające na układaniu gołych więźniów w piramidy, polewaniu ich zimną wodą i fosforem ze stłuczonych lamp chemicznych, pisaniu na plecach czy pośladkach brzydkich wyrazów, biciu krzesłem, straszeniu gwałtem i gwałceniu świetlówką czy kijem od szczotki.

Reporter “New Yorkera" Seymour Hersh twierdzi, że wykonywanie zdjęć poniżanych Irakijczyków stanowiło element przesłuchań. Jeńcom grożono, że jeśli nie ujawnią wszystkiego co wiedzą, to zdjęcia zobaczą ich sąsiedzi czy krewni. Teraz, jak na ironię USA kompromitują fotografie, które miały kompromitować podejrzanych. A zawiniła nie garstka zwyrodnialców - jak twierdzi prezydent Bush - lecz pozaprawna struktura penitencjarna, stworzona przez “jastrzębie" kierujące polityką Ameryki: Cheney’a, sekretarza obrony Donalda Rumsfelda, architekta inwazji na Irak Paula Wolfowitza i ideologa neokonserwatyzmu Richarda Perle’a.

Śmierć Nicka Berga

Tezę, że skandal ze zdjęciami może zagrozić bezpieczeństwu Amerykanów, potwierdza brutalne zamordowanie 26-letniego Nicholasa Berga - “poszukiwacza przygód", który chciał znaleźć pracę przy odbudowie irackiej radiofonii. W opublikowanym w internecie zapisie wideo bandyci z Al-Kaidy mówią, że ucinają Bergowi głowę w odwecie za “szatańskie poniżanie" więźniów i zapowiadają napływ do USA “kolejnych trumien". Egzekucji dokonał prawdopodobnie sam Abu Mussab al-Zarkawi, uważany za lidera Al-Kaidy w Iraku, odpowiedzialny nie tylko za zamachy na żołnierzy koalicji, ale także na Irakijczyków (CIA podała, że rozpoznała na taśmie wideo jego głos).

Wykroczeń amerykańskich strażników wobec jeńców nie można porównywać do bestialstwa zabójców Berga. Ale to, co działo się w Abu Ghraib, dało terrorystom doskonały pretekst. Dla administracji Busha śmierć młodego Amerykanina - mimo że część mediów wykorzystuje ją jako przeciwwagę do afery zdjęciowej (“Zapomnijmy teraz o Abu Ghraib!" - pisała nowojorska bulwarówka “New York Post", wzywając do zemsty na Al-Kaidzie) - stanowi jednak podwójny cios, bo rodzina Bergów zarzuca współodpowiedzialność Departamentowi Obrony. Według ojca i brata zamordowanego, Berg został zatrzymany przez żołnierzy koalicji i trzymany w areszcie 13 dni, przez co nie zdążył na samolot, którym miał wracać do USA. Najbliżsi odrzucają argumentację FBI, że aresztowania dokonała policja iracka. “Wolne żarty. Kto ma nad kim kontrolę: FBI nad iracką policją czy odwrotnie?" - pytał ojciec Berga. Agenci federalni mieli wypytywać go, po co przyjechał do Iraku, czy potrafi skonstruować bombę i czy był kiedykolwiek w Iranie.

Na początku kwietnia rodzice Berga złożyli w sądzie w USA pozew przeciw Departamentowi Obrony i Rumsfeldowi, oskarżając rząd o bezpodstawne więzienie obywatela amerykańskiego. Dzień później Nick został zwolniony. W ostatnim mailu napisał, że wraca do domu. Następna informacja, jaką rodzice usłyszeli o synu, pochodziła od Al-Kaidy. Pytany, czy rzeczywiście obwinia Rumsfelda, ojciec Berga mówił: “Nie chodzi tylko o Rumsfelda, ale całe tzw. ustawodawstwo antyterrorystyczne. O poczucie, że prawa cywilne przestały się liczyć, bo zagrażają nam terroryści. Terrorysta znaczy dziś to samo, co kiedyś komunista albo czarownica. Ten rząd nie reprezentuje Ameryki, w której się wychowałem".

Z Guntanamo do Ghraib

Wpływowy “New York Times" tak pisze w komentarzu redakcyjnym, zatytułowanym z sołżenicynowska “Archipelag militarny": “W drogę do Abu Ghraib ruszyliśmy dwa lata temu z Guntanamo Bay. Tam właśnie administracja Busha zaczęła budować ogólnoświatowy, wojskowy system więzienny, z rozmysłem usytuowany w bazach poza granicami kraju dla uniknięcia kontroli sądów i zainteresowania opinii publicznej".

Rząd USA uniemożliwił wizytowanie więzień niezależnym organizacjom, jak Human Rights Watch i Amnesty International. Czy założył, że osoby podejrzane o terroryzm nie zasługują na ochronę prawną, bo pracownik służb bezpieczeństwa zawsze odróżni terrorystę od Bogu ducha winnego człowieka, który - jak mawiają Amerykanie - “znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze"? Można wątpić. Z zeznań byłych więźniów nie tylko z Abu Ghraib, ale również innych ośrodków, jak Camp Bucca na południu Iraku, baza Bagram koło Kabulu czy Guantanamo Bay wynika, że maltretowanie ludzi, którzy często nie byli oskarżeni o konkretne przestępstwa, miało charakter systematyczny. Rozmiary zjawiska ilustruje oświadczenie Pentagonu o śmierci 25 jeńców irackich i afgańskich, będących pod kuratelą armii.

Według raportu Czerwonego Krzyża, który stanowi sumę skarg kierowanych przez tę organizację do rządu USA (i miesiącami pozostawianych bez odpowiedzi) od 70 do 90 proc. więźniów zostało zatrzymanych przez pomyłkę: wskutek nieporozumień wywołanych barierą językową, fałszywych donosów, błędnego ustalenia tożsamości czy przypadku. Poza Abu Ghraib dokument wymienia tuzin innych więzień, w których stwierdzono przypadki torturowania jeńców. Czerwony Krzyż pisze, że ponad stu wysokich rangą członków reżimu Husajna siedzi od miesięcy przez 23 godziny na dobę w betonowych norach pozbawionych dostępu światła, bez kontaktu z ludźmi. Bicie, kopanie, ubliżanie, niszczenie własności aresztowanych jest na porządku dziennym. A wobec podejrzanych o wrogie zamiary stosowano bardziej wyrafinowane metody - te uwiecznione na fotografiach.

USA walczy ze Złem

George Bush powtarza przy każdej okazji, że Ameryka prowadzi walkę ze Złem. Lansowana przez niego czarno-biała wizja świata, kult siły rozpowszechniony w Białym Domu (słynne “Spróbujcie nam podskoczyć!" - “Bring it on!" prezydenta) i Pentagonie, mesjanistyczna frazeologia - wszystko to mogło wzbudzić w umysłach żołnierzy przekonanie, że podejrzani o terroryzm to “podludzie". Zwłaszcza że przepisy obowiązujące w “archipelagu militarnym" faktycznie wyznaczały im taki status.

Skandal sprawił, że coraz większe grono waszyngtońskich polityków z Partii Demokratycznej domaga się ustąpienia Rumsfelda. Twierdzą, że tylko zmiany na szczytach władzy zmażą hańbę. Nawet w samej administracji rośnie grupa cichych zwolenników dymisji sekretarza obrony. Urzędnicy kładący krzyżyk na Rumsfeldzie wiedzą, że ignorował napływające z Iraku ostrzeżenia administrującego krajem Paula Bremera, dotyczące sytuacji w więzieniach.

Ministra wezwała na “dywanik" senacka komisja sił zbrojnych. Przeprosił, ale podkreślił, że nie odejdzie pod naciskiem osób, którymi kierują motywy polityczne. Do dymisji podałby się tylko, gdyby stracił możliwość efektywnego wykonywania obowiązków. Przewodniczący Komitetu Szefów Połączonych Sztabów gen. Richard Myers przeprosił natomiast za niepoinformowanie, że telewizja CBS pokaże szokujące zdjęcia, choć wiedział o planowanej emisji (wskutek jego nacisków została przesunięta o dwa tygodnie).

“Rummy", jak bywa nazywany Rumsfeld, podczas prasowych briefiengów zwykł ze stalowym uśmiechem owijać sobie dziennikarzy wokół palca. Teraz spokorniał, ale Bush uważa, że nadal jest “świetnym ministrem". “Odważnie przewodzisz narodowi w wojnie z terroryzmem, nadzwyczajnie wykonujesz swą pracę, mamy wobec ciebie dług wdzięczności" - stwierdził. Wiceprezydent Cheney zasugerował, by “odwalić się" od jego kolegi. Odpowiedź, co zrobi prezydent, jest więc jasna: raczej nie rzuci superlojalnego “Rummy’ego" na pożarcie.

Administracja prowadzi więc manewry obronne. Bush i członkowie gabinetu uznali maltretowanie jeńców za nietypowe działania garstki zwyrodnialców. Sekretarz obrony upiera się przy określaniu eufemizmami czynów, które były torturami i odrzuca zarzut ukrywania prawdy, choć raport na temat Abu Ghraib został zaklasyfikowany jako tajny. Po każdej porażce i wpadce w Iraku rząd reagował według tego samego schematu: zaprzeczając, że popełnił błąd. Tymczasem międzynarodowe poparcie dla obecności wojsk koalicji w Iraku stopniowo spadało - do dzisiejszego poziomu.

Bush śladem Adenauera

Jednym z błędów popełnionych w Iraku okazuje się dzisiaj decyzja o usunięciu z kluczowych stanowisk rozmaitych fachowców, którzy byli (często tylko formalnie) członkami saddamowskiej Partii Baas. W dużej mierze przyczyniło się to do obecnego chaosu. Amerykanie i nowe irackie władze wyrzuciły z administracji, wojska, a nawet ze szkół i uczelni ponad 400 tys. ludzi. Po czym, w miarę jak okazywało się, że broni masowego rażenia nie ma i nie będzie - coraz bardziej ich demonizowali, dorabiając do wojny nowe uzasadnienie: reżim należało obalić, bo był zbrodniczy.

Owszem, reżim Saddama był zbrodniczy, ale efekty tej masowej “de-baasizacji" (nawiązującej ideą do denazyfikacji Niemiec po 1945 r., jak wiadomo niezbyt udanej) okazały się opłakane: bałagan, strach przed wyjściem na ulicę, nieudolna policja, która ucieka z komisariatów przed “Armią Mahdiego" al-Sadra lub wręcz przyłącza się do niej, słabość nowej armii oraz wyobcowanie społeczne tej części członków tymczasowych władz, którzy byli emigrantami politycznymi i do Iraku wrócili wraz z armią USA.

Minął rok - i dzisiaj Amerykanie postanowili pogodzić się przynajmniej z częścią ludzi dawnego reżimu, tak jak po 1945 r. pozwolili Konradowi Adenauerowi na włączanie do politycznej i gospodarczej odbudowy Niemiec Zachodnich wielu eks-nazistów. Wracają oni zarówno do urzędów państwowych, jak do armii. Za symbol tego zwrotu uznać można sunnicką Faludżę, gdzie Saddam Husajn do dziś uważany jest za bohatera. Zamiast szturmować miasto, Amerykanie zgodzili się, by za bezpieczeństwo odpowiadała w nim tzw. Brygada Ochrony Faludży, tworzona z żołnierzy dawnej armii (którzy niedawno być może strzelali do żołnierzy koalicji) i dowodzona przez eks-generała z czasów Saddama.

Tylko czy na tę iracką odmianę “grubej kreski" nie jest za późno? Sfrustrowani członkowie dawnych elit politycznych, ale też “zreweryfikowani" lekarze, naukowcy, nauczyciele czy referenci w wydziałach komunikacji mogą przyjąć zasadę: im gorzej, tym lepiej, sabotując politykę nowych władz.

Irackie bagna

A Ameryka wycofać się nie może, bo natychmiast wybuchłaby wojna domowa. Musi zostać i trzymać w ryzach trzy grupy religijno-etniczne, reprezentujące sprzeczne interesy. Dlatego sekretarz stanu Colin Powell zapowiada, że iracki rząd powołany 30 czerwca będzie czasowo musiał wyrzec się części uprawnień na rzecz koalicji. Powell nie jest pierwszym, który oficjalnie przyznaje, że choć administracja USA nie zdołała jeszcze orzec, jaki kształt i prerogatywy będą mieć tymczasowe władze, to ustaliła, czego mieć nie będą.

Także wicesekretarz obrony Wolfowitz twierdzi, że 30 czerwca nie jest “magiczną datą" przekazania pełnej kontroli Irakijczykom, a jedynie terminem wykonania “kroku naprzód". Nie wiadomo, jak nowy rząd zostanie powołany. Projekt Paula Bremera, by zwołać 18 zgromadzeń regionalnych, których uczestnicy wybieraliby przedstawicieli do Zgromadzenia Narodowego, uprawnionego z kolei do powołania Rady Ministrów, nie przełamał oporu duchowego przywódcy szyitów ajatollaha Sistaniego. Kolejny projekt opracowuje wysłannik ONZ Lakhdar Brahimi. Podobnie jak Biały Dom jest on na razie przeciwny rozpisaniu wyborów. Na rozwiązanie tego węzła pozostało półtora miesiąca. A przedtem warto byłoby też złapać Muktadę al-Sadra, który poruszył spokojnych do niedawna szyitów.

Atmosfera przekrętu

Jeśli uda się powołać rząd, załagodzić skandal wokół tortur, spacyfikować al-Sadra, wówczas pozostanie do osuszenia jeszcze jedno bagno: kontrakty. W grudniu 2003 Wolfowitz sporządził okólnik, wykluczający z przetargów na odbudowę Iraku kraje, które sprzeciwiały się wojnie: głównie Francję, Niemcy i Rosję, ale też Kanadę. Jednocześnie opublikował listę 61 państw uprzywilejowanych, na której znalazła się Polska. Podobno Pentagon podjął tę decyzję na własną rękę, o czym świadczyć może, że w kilkanaście godzin po jej ogłoszeniu Bush, najwyraźniej nieświadom niczego, prosił pominięte kraje o umorzenie irackich długów. “Być może przeceniam Wolfowitza, ale nie wierzę, że zawiniła zwykła niekompetencja. Moim zdaniem twardogłowi członkowie administracji świadomie sabotują pojednanie z sojusznikami" - pisał publicysta “New York Times" Paul Krugman.

Prezydent początkowo zatwierdził decyzję Pentagonu, ale jego doradcy mówią, że coraz bardziej skłonny jest do wspomnianego przez Krugmana pojednania. Dlatego najprawdopodobniej o kontrakty będą mogły ubiegać się także Francja i Niemcy. Łączna wartość inwestycji planowanych przez USA w Iraku to 18,6 mld dolarów, przy czym 5 mld zarezerwowanych jest dla członków koalicji, którzy walczyli u boku USA od chwili wybuchu wojny, dwoma miliardami zarządza armia, dwoma - Agencja Rozwoju Międzynarodowego, a cztery zostaną rozdysponowane po utworzeniu suwerennych irackich władz.

Podział potencjalnych budowniczych Iraku na równych i równiejszych wywołał zamieszanie polityczne. Firmom z krajów ukaranych przez Wolfowitza nadal wolno było walczyć o umowy podwykonawcze. Ponadto budować trzeba z czegoś, a w Iraku nie ma nic. Można sobie wyobrazić sytuację, że firma brytyjska użyje materiałów francuskich, bo będą tańsze. W praktyce Departament Obrony utrudnił leczenie powojennego kaca w stosunkach USA z największymi krajami Europy, gospodarczo niezbyt je dyskryminując.

Tymczasem wokół umów przyznawanych według niejasnych kryteriów zaczęła narastać atmosfera przekrętu. Pentagon wszczął dochodzenie przeciw koncernowi Halliburton, którego prezesem był wiceprezydent Cheney. Firma ta nie tylko dostała najbardziej lukratywne rządowe zlecenia na 11 mld dolarów, ale jeszcze oszukuje przy ich realizacji. Z kolei Huda Farouki, prezes korporacji Nour USA (która chciała wyposażyć armię iracką za nierealistycznie niską kwotę) jest przyjacielem Ahmeda Chalabiego, szefa emigracyjnego kiedyś Irackiego Kongresu Narodowego, a dziś członka tymczasowej Rady Zarządzającej.

Według prasy Chalabi, skazany niegdyś w Jordanii za nadużycia bankowe, wykorzystuje polityczne wpływy z korzyścią dla zaprzyjaźnionych firm. Dziennikarze dotarli do świadków, którzy twierdzą, że za skierowanie przetargu zbrojeniowego na “właściwe" tory wziął 2 mln dolarów. Dlatego armia USA ponownie oceni oferty wszystkich firm, ubiegających się o umowę. Decyzja podjęta została w odpowiedzi na protest wielu firm, w tym polskiego Bumaru.

Kto odtrąbi zwycięstwo

Bushowi zależy na dotrzymaniu daty 30 czerwca w dużej mierze z przyczyn wewnątrzpolitycznych: chce ogłosić formalne zakończenie okupacji przed wyborami w USA. Jeśli tego nie zrobi, grozi mu pójście śladem ojca, który wygrał wojnę w Zatoce w 1991 r., ale przegrał walkę o kolejną kadencję w Białym Domu. Według ostatniego sondażu Gallupa politykę prezydenta w Iraku popiera 40 proc. Amerykanów, podczas gdy w styczniu było ich 60 proc. Popularność Busha miesiąc temu sięgała 52 proc., teraz spadła do 46 proc.

Tymczasem ONZ się ociąga. Nie wiadomo też, czy szyicka większość, sunnicka mniejszość i Kurdowie zaakceptują federalistyczny podział wpływów, który przewiduje tymczasowa konstytucja. Ameryce i koalicji grozi perspektywa przekazania etykietki suwerenności władzom podzielonym, odrzucanym przez własne społeczeństwo i nie mającym środków do forsowania swych decyzji (poza obcym wojskiem).

A żołnierze wojsk koalicji - niedostatecznie liczni, pozbawieni wsparcia międzynarodowego, niepewni, kto jest dziś wrogiem, a kto przyjacielem, i wreszcie nie potrafiący przewidzieć, kiedy wrócą do domu - narażeni będą na dalsze ataki.

Piotr Milewski jest dziennikarzem Radia Zet. Stale współpracuje z “TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2004