Z bigosem przez Europę

Czy Polska w UE może być jeszcze biedniejsza niż obecnie? Takie niebezpieczeństwo istnieje. Unia jest jednak wspólnotą opartą na solidarności, w której bogatsze regiony wspomagają biedniejsze, by te nadrobiły zaległości i dysponowały infrastrukturą zdolną do rozwoju. Poza tym, w idei wspólnej Europy chodzi o rozwój całej Unii, a nie tylko jej najsprawniejszych części.
z Brukseli

13.07.2003

Czyta się kilka minut

Lotnisko w Brukseli. 400 lotów dziennie, więcej niż połowa do krajów unijnych. Żeby polecieć do Sztokholmu, Paryża, Barcelony, potrzebne są: bilet i dowód osobisty. Nie ma kontroli granicznej, urzędnik sprawdza jedynie kartę pokładową.

Od dwóch lat obywatele UE odlatują z Brukseli z terminalu A, specjalnie wybudowanego dla ich obsługi. Pozostałych kieruje się do terminalu B, poddając kontroli paszportowej i celnej. Już po odprawie, pasażerowie obu terminali nie mają szans wypić razem kawy w lotniskowym barze. Są rozdzieleni. Pierwsi odbywają lot wewnętrzny. Drudzy - zagraniczny.

Terminal A wybudowany jest „na zapas”. Architekci przewidzieli zwiększenie liczby pasażerów po 1 maja 2004 r. Nie powinno więc być problemów z obsługą mieszkańców nowych państw Unii.

Obiecane musi być dotrzymane

Trzy czwarte unijnych Europejczyków spędza urlop poza domem, ale w Unii. Najczęściej tam, gdzie akurat jest taniej. W liczeniu pieniędzy Polacy nie ustępują Holendrom, więc gdy już poznają smak urlopu w zakątkach Unii, pójdą tropem swojego nosa. Nikt im w tym nie przeszkodzi, nawet podejrzane biuro podróży, jeśli będzie ono miało w UE szansę przeżycia. Wspólny europejski rynek obejmuje przecież sektor usług, w tym branżę turystyczną. Szczególną ochroną objęte są turystyczne wyjazdy urlopowe. „Obiecane musi być dotrzymane” - brzmi w skrócie hasło unijnych przepisów ochronnych. Jeśli organizator wyjazdu zmieni warunki pobytu, polski turysta będzie mógł odstąpić od umowy. Będzie miał zresztą z czego wybierać - w branży turystycznej UE działają ponad dwa miliony firm. Dojdą do nich jeszcze polskie, ale nie na siłę. Jeśli nie sprawdzą się w pierwszych unijnych urlopowych sezonach - znikną z reklam i książek telefonicznych.

Swoboda ruchu w Unii działa w dwie strony. Do Polski przyjadą, jeżeli zechcą, francuskie, niemieckie, duńskie firmy, także adwokaci, architekci, lekarze. Nikt im tego zabronić nie może. Choć nie każda polska firma sprosta tej konkurencji, wyjścia nie ma - trzeba będzie podjąć rękawicę, poprawić jakość usług, zmodernizować firmę i myślenie. Zyska na tym konsument, który, niezależnie od odwiedzanego kraju, oczekuje odpowiednio wysokiego poziomu obsługi i serwisu.

Swoboda ruchu w Unii, to swoboda decyzji. Możesz studiować w Szwecji, jechać na zakupy do Włoch, w Holandii otworzyć firmę, pracować w Paryżu, w Grecji kupić dom, w Hiszpanii osiąść na emeryturze. Nie będzie z tym żadnego problemu: Polacy będą bowiem „obywatelami” UE.

Takie swojskie, takie rodzinne

Unia, choć posiada „obywateli”, nie jest państwem. Nie ma stolicy, rządu ani specjalnego obywatelstwa. Mimo to, 165 państw świata utrzymuje z Unią stosunki dyplomatyczne. Unia nie ma własnej policji i armii, nawet podatków, ale jej budżet wynosi prawie 100 mld euro. Ponadto: uchwala ustawy, wydaje przepisy - wiąże zatem ze sobą wolne państwa bardziej niż jakakolwiek inna organizacja na świecie. Posiada parlament wybierany w bezpośrednich wyborach, nie posiada jednak choćby jednego, własnego unijnego ministra, ba, nawet jednego unijnego numeru telefonu. Czym więc ta Unia jest?

Nie jest żadnym „europejskim domem”. Budowa domu zakłada posiadanie dokładnego planu wznoszenia murów przed wykopaniem pierwszego dołu pod fundamenty. W Unii takich planów nigdy nie było. Jej rozbudowa następuje etapami. Jest organizacją wykraczającą ponad to, do czego zdolna jest ONZ, ale jej władza nie sięga tak daleko jak USA. Dotychczasowa historia potwierdza jednak sukces UE. Pół wieku pokoju i stabilizacji w państwach, które były wielowiekowym źródłem wojen i destabilizacji, jest wystarczającą rekomendacją także dla Polski, potrzebującej tak pokoju, jak dobrobytu.
Unii jest jednak tyle, ile potrzeba, by działała jako wspólnota. Przejmuje władzę tylko tam, gdzie państwa mogą nie radzić sobie z rozwiązaniem konkretnych spraw. Co więcej, każde państwo członkowskie może użyć środków prawnych, by zapobiec przejęciu władzy przez Unię tam, gdzie obecność jej przepisów jest traktatowo wykluczona. Zatem: oryginalność życia i jego własny narodowy rytm, przyzwyczajenia i tradycje, własna narodowa kultura, regionalne różnice, mentalność - wszystko to zostanie zachowane.

Polaków nadal więc będą kształtować ich rodzinne tradycje, szkoła, Kościół. Nikt też nie rozluźni ich więzów z polskim jedzeniem: chlebem, bigosem i ogórkami, piwem i wódką. Ba, te narodowe dobra będą mogły za Polakiem podróżować. Wszystkie produkty, bez których trudno wyobrazić sobie na przykład polską wigilię, będą mogły być sprzedawane w unijnych sklepach. Z prostego powodu: każdy produkt narodowy, wprowadzony na polski rynek, automatycznie stanie się produktem unijnym. Jego wywóz nie będzie podlegał żadnym ograniczeniom i będzie sprzedawany we wszystkich krajach UE.

Ta sama zasada odnosi się do swobody wykonywania zawodów. Dla francuskiego pracodawcy Polak będzie Polakiem tylko dlatego, że nie zna dokładnie francuskiego, z prawnego punktu widzenia będzie go traktować jak Francuza, z takimi samymi prawami na rynku pracy, jak Francuz z dziada pradziada. Nawet najmniejsza forma dyskryminacji zawodowej z powodu obywatelstwa jest w Unii zakazana.

Podejścia nie zmieniają okresy przejściowe, zapisane w traktacie akcesyjnym, które wyniknęły z obaw niektórych grup społecznych, a nie z przepisów prawa unijnego. Niewykluczone, że staną się zbędne prędzej niż wszyscy przypuszczają. Ważna jest natomiast zasada, do której Polacy powinni się przyzwyczaić: mają takie same prawa, jak pozostali mieszkańcy unijnej wspólnoty. Jak jednak wykorzystają swoją szansę, zależy w pierwszej kolejności od nich samych.

Polskie talenty i polska bieda

Wykorzystanie własnej szansy może być związane z pogorszeniem warunków dla innych. Unia jest potężną siłą gospodarczą, która skupiona jest, niczym na wyspie, w obszarze między Londynem, Paryżem, Mediolanem i Kopenhagą. Na obrzeżach wyspy, w takich krajach jak Portugalia, Grecja, Hiszpania, południowe Włochy, Finlandia, żyje ponad jedna czwarta mieszkańców Unii. Ich dochody nie przekraczają jednej ósmej tego, co stanowi średnią w europejskiej wspólnocie. Dlatego uchodzą za regiony biedne. Po 1 maja 2004 r. obrzeża te powiększą się o znacznie biedniejsze od nich kraje: Polskę, Litwę, Łotwę, Słowację...

Kto skorzysta z otwarcia granic i powiększenia wspólnego rynku? Czy będą to silne gospodarczo obszary starej Unii? A może różnice między bogatymi a biednymi regionami zaczną maleć? Czy Polska w UE może być jeszcze biedniejsza niż obecnie? Takie niebezpieczeństwo istnieje. Unia jest jednak wspólnotą opartą na solidarności, w której bogatsze regiony wspomagają biedniejsze, by te nadrobiły zaległości i dysponowały infrastrukturą zdolną do rozwoju. Poza tym, w idei zjednoczonej Europy chodzi o rozwój całej Unii, a nie tylko jej części.

Sensowność pomocy udowadnia choćby przykład Niemiec wschodnich. Wprawdzie „stara” RFN zainwestowała w ciągu dziesięciu lat w byłej NRD sumę 1 biliona 200 mld marek, ale zabiegała również o to, by Bruksela uznała te tereny za wymagające szczególnego wsparcia. Pomoc z Brukseli nadeszła. Tylko w ciągu pięciu lat, między 1994 a 1999 r., UE wsparła biedną byłą NRD dotacjami w wysokości 26 mld marek, z czego co dziesiątą marką wsparto załamany rynek pracy.

Z pieniędzy, które Unia przeznaczyła na sfinansowanie przyjęcia 10 nowych członków w ciągu najbliższych trzech lat, połowę otrzyma Polska. Większość tych pieniędzy wydana będzie w regionach biednych. To dopiero początek. Podniesie się nie tylko standard życia na Białostocczyźnie czy w Rzeszowie, zmiany dotkną także Warszawy, Poznania, Krakowa, które będą musiały obsłużyć ten budzący się do nowoczesnego życia kawał Polski.

Z jednym będziemy musieli jednak poradzić sobie sami. Żaden dekret, zarządzenie czy uchwała Parlamentu Europejskiego nie zlikwidują bezrobocia, choć Unia stwarza korzystniejsze warunki, by z nim się uporać. Problemy rynku pracy, zwłaszcza bezrobocia, pozostawiono w gestii rządów narodowych, ponieważ nie ma w Unii dwóch takich samych regionów ani podobnych przyczyn bezrobocia. Są za to różne przyzwyczajenia, oczekiwania i problemy strukturalne. Kraje unijne mogą w tym względzie liczyć na wspólnotę, jednak odpowiedzialność za podjęte kroki ponoszą same.

Po 1 maja 2004 r. Polacy nie będą musieli mieć zaproszenia, by przyjechać do Brukseli. To będzie także ich Bruksela. Gdy już wszystkie zmiany dotrą do świadomości Polaków, zaczną zamieniać przepisy traktatu akcesyjnego na lepsze warunki życia. Czy będą nadal jadać bigos, czy też eksportować go do innych krajów Unii, zadecydują sami.

MAREK ORZECHOWSKI jest korespondentem TVP w Brukseli.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2003