Miękkie podbrzusze Europy

Wywołany pandemią COVID-19 kryzys gospodarczy może być ostatnią szansą Unii na powrót do elitarnego grona podmiotów globalnej gospodarki.

15.06.2020

Czyta się kilka minut

 / MACIEJ JARZĘBIŃSKI / FORUM
/ MACIEJ JARZĘBIŃSKI / FORUM

„Armia maszeruje na brzuchu”, mawiał Arthur Wellesley, książę Wellington i jeden z architektów klęski, jaką w 1815 r. koalicja antyfrancuska zadała wojskom Napoleona pod Waterloo. Ojczyzna księcia opuściła wprawdzie Unię Europejską tuż przed uderzeniem koronawirusa w kraje Starego Kontynentu, ale ta maksyma doskonale oddaje sytuację, w jakiej znaleźliśmy się podczas pandemii COVID-19. Walcząc z koronawirusem, większość krajów Unii zastosowała właśnie wariację taktyki spalonej ziemi i nie bacząc na koszty zamroziła swoje gospodarki, by powstrzymać rozwój zarazy.

Kłopot w tym, że po wygranej gospodarcze i społeczne konsekwencje tej taktyki uderzą z całą siłą właśnie w zwycięzców. Biorąc pod uwagę specyfikę unijnej gospodarki, której motorem napędowym jest sektor usługowy i konsumpcja wewnętrzna, kryzys wywołany pandemią wydaje się najgroźniejszy z wszystkich, z którymi Wspólnota mierzyła się w swojej historii.

Wcześniejsze recesje miały charakter popytowy. Mówiąc prościej: gospodarka zwalniała, bo konsumenci z jakichś powodów ograniczali wydatki. Tym razem jest na odwrót. Firmy ograniczyły produkcję lub zamroziły działalność, bo nakazały im to rządy walczące z pandemią. Przymusowy postój dopiero teraz zacznie przekształcać się w „klasyczny” kryzys popytowy, gdy niepewni przyszłości klienci zaczną ograniczać konsumpcję. W dodatku na niespotykaną wcześniej skalę.

W pułapce rozwoju

Według firmy doradczej Deloitte, w marcu natężenie dojazdów do pracy zmalało w Europie o 20-60 proc. Największy spadek – o 63 proc. – odnotowano we Włoszech. W Polsce ruch zelżał o 36 proc., podobnie (o 39 proc.) w Niemczech. Europejczycy zgodnie posłuchali hasła „zostańcie w domach”, co musiało przełożyć się na obroty nawet tych branż, którym władze nie nakazały powieszenia kłódek na drzwiach. W marcu liczba wyjść klientów do sklepów spożywczych spadła w Polsce o 59 proc. Jeszcze gorzej było w przypadku centrów handlowych, restauracji, kawiarń (wyjść było o 78 proc. mniej). Kina, kluby fitness, salony kosmetyczne i fryzjerskie oraz biura podróży musiały zawiesić działalność. Obostrzenia zaczęto stopniowo znosić dopiero na przełomie kwietnia i maja. Dla europejskiej gospodarki, w której trzy czwarte miejsc pracy funkcjonuje właśnie w sektorze usług, bieżący kryzys jest więc znacznie dotkliwszy niż dla krajów azjatyckich, których gospodarki w większym stopniu zależą od przemysłu i rolnictwa.

Tę swoistą „pułapkę wysokiego rozwoju”, w której niespodziewanie znalazła się Unia, świetnie pokazują prognozy tegorocznej recesji opublikowane na początku maja przez Komisję Europejską. Gospodarka unijna skurczy się w tym roku o 7 proc., natomiast strefy euro o 7,7 proc. PKB Polski zmniejszy się o 4,3 proc. i będzie to jeden z najniższych spadków wśród krajów Wspólnoty – paradoksalnie, za sprawą dystansu, który wciąż dzieli polską gospodarkę od zamożniejszych sąsiadów.

Bufor, któremu zawdzięczamy to spłycenie recesji, tworzą właśnie rolnictwo i przemysł, w których nadal pracuje ponad 40 proc. Polaków. Jego działanie najlepiej ilustrują dane Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej o wzroście bezrobocia w kwietniu w porównaniu do marca. W województwach świętokrzyskim, podlaskim i lubelskim, a więc tam, gdzie gospodarka nie zależy od sektora nowoczesnych usług, odnotowano w kwietniu wzrosty bezrobocia w przedziale zaledwie 1,6-1,8 proc. W Małopolsce, regionie z dużym udziałem turystyki i gastronomii, liczba zarejestrowanych bezrobotnych wzrosła tymczasem aż o 6,3 proc. Identyczną zależność widać zresztą we wspomnianych prognozach Komisji dla krajów członkowskich, które największe gospodarcze spustoszenia wróżą południu Europy, zależnemu w dużym stopniu ­właśnie od turystyki.

W mocno zrośniętym organizmie europejskiej gospodarki każdy problem regionalny ma jednak przełożenie na kondycję całości. Mniejsze przychody z turystyki we Włoszech oznaczają również spadek dochodów dla francuskich producentów dóbr luksusowych, którzy odczują boleśnie nieobecność zamożnych azjatyckich turystów na ulicach włoskich miast. Zapaść produkcji w niemieckiej motoryzacji przyprawia o ból głowy setki właścicieli polskich firm dostarczających części za Odrę. Z kolei zadyszka w polskim budownictwie mieszkaniowym zaboli hiszpańskich producentów armatury łazienkowej i włoskich dostawców mebli kuchennych.

Wspólny problem

Na ożywienie europejskiej go0spodarki kraje Unii postanowiły dotychczas przeznaczyć łącznie 3,9 biliona euro. To blisko 23 proc. wartości PKB całej Wspólnoty jeszcze przed brexitem i dokładnie tyle, ile w 2018 r. wypracowała jej największa gospodarka, czyli Niemcy. Kwota robi więc wrażenie, ale w głównej mierze składają się na nią (ponad trzy biliony euro) fundusze i gwarancje bankowe poszczególnych krajów członkowskich. To równocześnie pokazuje największą siłę i główną słabość Unii – klubu zamożnych i nowoczesnych państw, ale niezainteresowanych, przynajmniej dotychczas, głębszym zacieśnieniem gospodarczej i politycznej współpracy. Pod tym względem stare powiedzenie Henry’ego Kissingera, który zastanawiał się, do kogo ma dzwonić, gdy chce rozmawiać z Europą, nie straciło wiele na aktualności.

Jednak tym razem Unia zdecydowała się na bezprecedensowe zacieśnienie współpracy. Stworzyła Instrument Odbudowy, który ma zostać dołączony do znowelizowanego budżetu UE. To aż 750 mld euro, z czego aż pół biliona miałyby stanowić bezzwrotne dotacje. Pieniądze na ten cel Komisja Europejska chce pożyczyć pod gwarancje krajów członkowskich, zaciągając – oczywiście jeśli projekt zyska poparcie poszczególnych stolic – pierwszy wspólny dług w swoich dziejach.

Głównymi beneficjentami Instrumentu zostałyby Włochy (82 mld euro), Hiszpania (77 mld euro), Francja (39 mld euro) i Polska (38 mld euro) – bo punktem odniesienia dla unijnych szacunków recesji są prognozy sprzed pandemii, które przewidywały dla naszego kraju wzrost PKB rzędu aż 3,5-3,7 proc. W większości państw Unii szacunki wzrostów były znacznie niższe.

Nowa taktyka

„Nadszedł moment Europy. To, co zaczęło się od maleńkiego wirusa, stało się tak ogromnym kryzysem gospodarczym, że żaden kraj Unii nie może reagować na to wyzwanie w pojedynkę” – mówiła przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen w przemówieniu do europosłów.

Istotnie, ryzyko dalszej dezintegracji Wspólnoty pogrążonej w głębokim kryzysie jest dziś na tyle duże (zwłaszcza w odniesieniu do południa Europy), że nawet Holandia, Austria, Szwecja i Dania, tradycyjnie przeciwne ­zwiększaniu wspólnotowych wydatków, tym razem być może nie zablokują inicjatywy, z którą wyszły Paryż i Berlin.

Nad projektem widnieje jednak kilka znaków zapytania. Zwolennicy zaciskania pasa w Unii nie chcą na razie słyszeć o umorzeniach unijnych dotacji z Instrumentu Odbudowy, a jedynie o pożyczkach. Nie wiadomo też, czy pomysł Brukseli, by spłatę wspólnych zobowiązań niejako wpleść w mechanizmy wspólnotowej polityki klimatycznej, zyska poparcie ze strony krajów, które do tej pory dały się poznać jako krytycy „zielonego ładu”. Komisja Europejska chciałaby bowiem, żeby obligacje wyemitowane na potrzeby Instrumentu Odbudowy miały tzw. termin zapadalności dopiero po 2027 r. i były spłacane do 2058 r. z wpływów ze sprzedaży zezwoleń na emisję dwutlenku ­węgla, „opłaty węglowej” za emisje nakładanej na towary importowane spoza Unii, podatków od działalności międzynarodowych korporacji na terenie całej Unii i wreszcie z podatku cyfrowego – czyli instrumentu, który uderzyłby po kieszeni głównie internetowe giganty z Doliny Krzemowej.

Zielono nam

Pomysł na papierze wygląda interesująco. Walcząc z kryzysem Unia nie musiałaby – czego obawiają się teraz ekolodzy – schodzić z proekologicznej ścieżki, której sens wyznaczają wyniki badań klimatologów. Spłata „koronaobligacji” byłaby zatem również inwestycją w energetyczną innowacyjność, która za kilka dekad może zapewnić Unii przewagę konkurencyjną i miejsce wśród rozgrywających globalnej gospodarki. Gdyby kraje członkowskie zatwierdziły te plany w kształcie zaproponowanym przez Brukselę, wpływy powinny także z naddatkiem pokryć koszt wykupu obligacji z Instrumentu Odbudowy.

Podczas negocjacji w pakiecie z pewnością pojawią się jednak zmiany. Irlandia będzie pewnie protestować przeciwko dokręcaniu fiskalnej śruby globalnym korporacjom, które mogą liczyć w Dublinie na preferencyjne, jeśli nie dumpingowe stawki podatkowe. Sprzeciw wobec propozycji Komisji zapowiedziała także Warszawa, która z kolei nie zgadza się na włączenie certyfikatów emisji dwutlenku węgla do źródeł refinansowania, bo to automatycznie podniosłoby także wielkość polskiej transzy w kosztach obsługi wspólnego zadłużenia.

Wspólnota musi uzgodnić stanowisko do 2024 r. Jeśli do tego nie dojdzie, trzeba będzie znaleźć alternatywne, bardziej drastyczne źródła finansowania, czyli np. cięcie wydatków w budżecie po 2027 r. lub nawet podwyższenie składek członkowskich, co może obudzić w wielu krajach obawy o bycie płatnikiem netto unijnego mechanizmu postpandemicznej solidarności.

Biorąc pod uwagę wartość propozycji dla Polski, ten ostatni scenariusz wydaje się jednak w odniesieniu do naszego kraju praktycznie nierealny. Tym bardziej że Komisja Europejska proponuje jednocześnie zwiększenie aż o 32,5 mld euro Funduszu Sprawiedliwej Transformacji, którego głównym beneficjentem byłaby zapewne nadal Polska (w poprzedniej wersji zarezerwowano dla nas 2 mld z 7,5 mld euro). Zwiększony Fundusz miałby pokryć część kosztów społecznych powstałych m.in. na Górnym Śląsku i w Zagłębiu w wyniku realizacji unijnych celów klimatycznych, które zakładają, że do 2050 r. gospodarka Unii stanie się zeroemisyjna. W przypadku Polski wiąże się to z zamknięciem kopalń węgla kamiennego.

Wymuszona integracja

Nie mniej istotne są wreszcie polityczne konsekwencje tego kryzysu, na czele z przyspieszeniem integracji. Jej zimna, biurokratyczna natura jest niejako grzechem założycielskim Unii. Idea wspólnej Europy zrodziła się wprawdzie w głowach garstki wizjonerów przejętych konsekwencjami, jakie przyniosły Staremu Kontynentowi dwie wojny światowe, ale potem przeniknęła do bieżącej politycznej agendy, której rytm wyznaczały doraźne problemy. W nich zaś krajom członkowskim niełatwo wyjść poza partykularne interesy oraz aktualne potrzeby. Nawet wspólny w teorii rynek w praktyce nigdy nie zdołał uwolnić się w pełni od protekcjonizmu.

Badania opinii publicznej pokazują, że odsetek Europejczyków, dla których poziom osiągniętej dotychczas integracji wydaje się zadowalający, dorównuje mniej więcej odsetkowi niezadowolonych – i to zarówno tych, którzy ideę zjednoczonej Europy odrzucają kategorycznie, jak i tych, którym marzy się jeszcze głębsza integracja. A przy tak niewyraźnej polaryzacji trudno z kolei oczekiwać, by politycy w poszczególnych krajach członkowskich zdecydowali się na krok do przodu lub ruch w tył. Przypadek Wielkiej Brytanii, która Wspólnotę postanowiła opuścić, pokazuje właśnie, że przy niewielkiej przewadze brexitowców o rozpoczęciu procesu dezintegracji zdecydował w gruncie rzeczy zbieg politycznych okoliczności.

Europa mogłaby jeszcze długo tkwić w tym decyzyjnym marazmie. Rzecz jasna, nie mamy pewności, że kryzys wywołany pandemią będzie na pewno katalizatorem narodzin federacji europejskiej, ale z pewnością niesie on ze sobą taki potencjał. W chwili, gdy Stary Kontynent, pospawany dotychczas głównie traktatami i przepisami, po raz pierwszy staje w obliczu wspólnego, trudnego do zlekceważenia zagrożenia, znikają też pytania o sens głębszej integracji. Widać go teraz gołym okiem.

Czy to przełom?

Specjaliści od marketingu mawiają, że język korzyści przemawia do klientów o wiele bardziej niż język wartości. Tak się składa, że o zjednoczonej Europie mówiliśmy do tej pory właśnie w ten drugi sposób. Kryzys pandemii stworzył Unii wyborną okazję, by poza pięknem tej idei przypomnieć Europejczykom także o korzyściach płynących ze współpracy.

Wspólny dług, który Unia zamierza zaciągnąć na walkę ze skutkami pandemii, w tym znaczeniu faktycznie może się okazać w dziejach Wspólnoty równie przełomowy, jak decyzja sekretarza skarbu USA Alexandra Hamiltona o przejęciu przez budżet federalny obsługi długów stanowych zaciągniętych podczas wojny o niepodległość. Ów „hamiltonowski moment” w dziejach Stanów dość zgodnie uchodzi dziś za punkt zwrotny w historii USA, który powstrzymał procesy dezintegracyjne.

Pandemiczny wstrząs wiosną tego roku zaczął się w krajach członkowskich od przywrócenia kontroli granicznych, ograniczenia swobody podróżowania, zamrożenia wymiany handlowej, a nawet tymczasowej cesji części swobód obywatelskich na rzecz aparatu państwowego – czyli od czegoś, co na fali paniki niektórzy obserwatorzy uznali wręcz za śmierć idei wspólnej Europy. Jeśli ten sam wstrząs zaowocuje teraz przyspieszeniem integracji, trzeba to będzie dopisać do długiej listy szczęśliwych zbiegów europejskich okoliczności. ©℗

BARDZIEJ ODPORNA, ZIELONA I CYFROWA – taka ma być Unia przyszłości. Jej wizję zaprezentowała w styczniu przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Do 2050 r. Europa ma osiągnąć neutralność klimatyczną, powinno nastąpić oddzielenie wzrostu gospodarczego od zużywania zasobów, a żaden jej region nie pozostanie w tyle. Według Brukseli, pandemia nie przeszkodzi w realizacji tych zamierzeń, a bezprecedensowa propozycja emisji wspólnego długu usprawni tylko zarządzanie pieniędzmi przeznaczonymi na Europejski Zielony Ład. Tymczasem „zielenią się” miasta na całym kontynencie – ruchy obywatelskie wymuszają coraz szybsze proekologiczne zmiany. Na zdjęciu: przed szczytem klimatycznym w Katowicach, listopad 2018 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2020

Artykuł pochodzi z dodatku „Nasza wspólna Europa. Diagnozy