Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Doświadczenie powołania pierwszych uczniów zaczęło się od spojrzenia. Właściwie każde powołanie uczniów przez Jezusa zaczyna się u św. Marka wzmianką, że "ujrzał" tego, którego miał powołać. Owo "ujrzenie" nie jest kwestią przypadku lub narracji św. Marka. Owszem, samo w sobie spojrzenie może być szczegółem, ale ponieważ sprawa dotyczy wiary w Boga, to dla teologii spojrzenie Jezusa ma kolosalne znaczenie - Bóg nas widzi. Dostrzega nas takich, jakimi jesteśmy naprawdę. Więcej nawet, On nas szuka, bo w jego oczach jesteśmy cenni. Patrzy na nas z miłością i szacunkiem niezależnie od tego, kim jesteśmy i co robimy.
Dla większości religii punktem wyjścia jest poszukiwanie Boga przez człowieka. Nawet św. Augustyn uważał, że cel życia to szukanie i znajdowanie Boga. To trafny opis sytuacji egzystencjalnej, ale niestety niepełny opis religijnego spojrzenia na człowieka. Nie wystarczy powiedzieć, że człowiek czuje się zagubiony w świecie i ratując siebie szuka trwałych wartości - to postawa filozoficzna. Tymczasem w teologii chrześcijańskiej, w całej tradycji biblijnej pojawia się motyw Boga szukającego człowieka. Jest on obecny już w Starym Testamencie, ale dopiero w osobie Jezusa nabiera blasku. Spojrzenie Jezusa jest znakiem Bożej inicjatywy względem człowieka. Konsekwencją jest wiara w Tego, który na mnie spojrzał. Skutkiem zaś pozytywna odpowiedź na Jego zaproszenie: "Chodź! Bądź moim uczniem, a nauczę cię, jak być rybakiem ludzi, czyli jak przenosić ludzi ze śmierci do życia".
Boję się ideologicznego chrześcijaństwa, które ze swadą poucza, jak żyć. Mam świadomość, że potrzeba nam drogowskazów, bo bez nich łatwo rozbić łódź życia. Ale skupianie uwagi wyłącznie na drogowskazach może doprowadzić do utraty kontaktu wzrokowego z Jezusem. Byłaby to sytuacja tragiczna dla wiary. Moglibyśmy bowiem być przekonani o istnieniu Boga, o mesjańskim roszczeniu Mistrza z Nazaretu czy jego prerogatywach, ale nie byłaby to żywa relacja z Nim. Raczej ideologiczne trwanie na pozycjach bez wzrastania, powstawania z własnych upadków, wiązania ciągle na nowo końca z końcem. Wiara bez kochającej wiary.
O co mi chodzi? Odpowiem cytując św. Augustyna: "Daj mi kochanka. On wie, o czym mówię. Daj mi tęskniącego, wzdychającego, głodnego, spragnionego pielgrzyma na pustyni wzdychającego do źródeł wiecznej ojczyzny; Daj mi takiego człowieka, a on już będzie wiedział, co mam na myśli".