Wywiad społeczny

WŁADYSŁAW BUŁHAK: Wywiad Armii Krajowej to nie była zwykła siatka agentów, ale profesjonalna instytucja, z biurami analiz, archiwami i "trustem mózgów": radą doradczą, złożoną z najwybitniejszych polskich inżynierów.

19.04.2011

Czyta się kilka minut

Patrycja Bukalska: Jak działał wywiad AK?

Władysław Bułhak: Wagę wywiadu AK trzeba widzieć przez ocenę, jaką wystawiali mu odbiorcy, tj. władze polskie w Londynie i Brytyjczycy, a później też Amerykanie. To były oceny bardzo wysokie: zarówno jakości materiałów, np. o zapleczu frontu wschodniego czy możliwościach niemieckich fabryk zbrojeniowych, jak też ich przełożenia na decyzje polityczne czy militarne. Innym miernikiem było, ile pieniędzy wykładano na tę działalność: z tego punktu widzenia to Armia Krajowa była "afiliowana" przy wywiadzie Armii Krajowej, a nie odwrotnie. Środki finansowe, które płynęły do Polski, przeznaczone były głównie na strategiczną dywersję, jaką prowadziła np. AK-owska organizacja "Wachlarz", i właśnie na wywiad. Dla Brytyjczyków to było najważniejsze. A to oni - w ostatecznym rozrachunku - dawali pieniądze.

Ważniejsze były dla nich informacje od AK niż akcje zbrojne?

Wywiad to była nasza specjalność podczas II wojny światowej, choć ciągle mało się o tym mówi. Oczywiście nie można negować naszych wysiłków militarnych. Ale trzeba widzieć rzeczy we właściwych proporcjach, np. silnie obecny w odbiorze publicznym udział polskiej floty w wojnie na morzu był w istocie bardziej symboliczny, był znakiem trwania państwa. Bez tych paru okrętów alianci by sobie poradzili. Natomiast bez polskiego wywiadu już niekoniecznie.

Jakie były zadania wywiadu AK?

Najpierw trzeba by opisać, jak wyglądał wywiad funkcjonujący w warunkach ekstremalnych, bo pod okupacją. Bynajmniej nie tak, jak na filmach z Jamesem Bondem. Brawurowe akcje oczywiście się zdarzały. Ale wywiad to głównie praca z informacją, odbywająca się zgodnie z profesjonalną zasadą "cyklu wywiadowczego". Wyglądało to mniej więcej tak: odbiorcy materiałów, choćby Brytyjczycy, zgłaszali zapotrzebowanie - że interesuje ich np. szkolenie niemieckich łodzi podwodnych w Zatoce Gdańskiej. Takie zapotrzebowanie docierało z Londynu do centrali Oddziału II Komendy Głównej AK, ona przekazywała ją w postaci instrukcji wywiadowczej swoim ludziom w terenie, ci zbierali dane, które trafiały do centrali wywiadu w Warszawie, tu były analizowane, aby w końcu w postaci gotowego raportu trafić do Londynu.

Niezwykłą cechą polskiego wywiadu - z czym nigdy się nie spotkałem w przypadku organizacji podziemnych - była jego struktura. To nie była tylko siatka agentów. To była rozbudowana instytucja, z biurami analitycznymi, archiwami, księgowością, posiadająca wszelkie cechy profesjonalnego wywiadu. Funkcjonował nawet "trust mózgów", czyli rada doradcza złożona z najwybitniejszych polskich naukowców-techników.

Jak udało się stworzyć taką strukturę? Czy dlatego, że przedwojenny polski wywiad stał na wysokim poziomie?

Międzywojenny wywiad był świetny, ale w 1939 r. został w dużej części rozbity. Gdy pojawiły się instrukcje z Paryża i potem z Londynu, aby pod okupacją niemiecką i sowiecką organizować wywiad Związku Walki Zbrojnej (potem przemianowanego na AK), zaczęło się zbieranie tego do kupy. Co mamy? Mamy grupę oficerów II Oddziału, którzy zostali w kraju, mamy ludzi wcześniej przeszkolonych (m.in. do dywersji pozafrontowej), czyli mających jakieś kompetencje. Ale jest ich niewielu. Wykorzystuje się ich więc do doraźnego szkolenia nowych kadr. Taką rolę odgrywał np. przedwojenny "dwójkarz" mjr Marian Włodarkiewicz o adekwatnym pseudonimie "Profesor". Później tę rolę przejmują "cichociemni", sami wyszkoleni na specjalistycznym kursie w Glasgow. Zresztą kierowanym przez kolejnego przedwojennego "dwójkarza", płk. Stefana Mayera.

Mamy też bardzo dużą chęć - masową, można rzec - działania. Rodzi się coś, co w literaturze przedmiotu jest nazywane "wywiadem społecznym". Co znamienne: gdy w pierwszych latach okupacji powstawało wiele organizacji konspiracyjnych - większość scaliła się potem z ZWZ-AK - to każda z nich budowała swój "II Oddział", czyli komórki wywiadu, które zajmowały się zbieraniem informacji i kontrwywiadem. Zatem było dużo ludzi, którzy udzielają informacji, ale nie ma kto ich zanalizować, wyciągnąć wniosków. W tym tych najważniejszych, o charakterze "informacji wyprzedzających" posunięcia wroga, z natury rzeczy pilnych. Tymczasem następuje zalew nieprzetworzonych danych, do tego pisanych przez amatorów, często niewykształconych. W efekcie one gdzieś utykają, np. ktoś melduje, że widział transport niemieckich czołgów. Ale jakie to czołgi, tego autor informacji źródłowej nie pisze, bo się na tym nie zna, jest np. nauczycielem. Nie wiadomo też, co to jest za jednostka, dokąd zmierza.

Wszystko to wymusza profesjonalizację pionu wywiadu w Komendzie Głównej ZWZ-AK. Jest też konieczność organizacyjnego podporządkowania licznych wywiadowczych inicjatyw. Stara się o to pierwszy szef wywiadu AK płk Wacław Berka "Brodowicz", a później jego następca ppłk Marian Drobik "Dzięcioł". Organizują pion studiów. Oni też wyznaczają główne nurty pracy wywiadowczej, dzieląc je z grubsza na trzy obszary. Z jednej strony Niemcy i okupowane przez nich tereny zachodnie, Austria i Czechosłowacja. Z drugiej strony: obszar wschodni, zaplecze frontu. I obszar trzeci: samo Generalne Gubernatorstwo. Całość tego terenu była objęta aktywnością wywiadu AK.

A co istniało poza głównym nurtem AK-owskim?

W pierwszym okresie wojny powstały dwie organizacje, o których warto wspomnieć: jedna amatorska i jedna zawodowa. Pierwsza to "Muszkieterowie". Ich historia jest tajemnicza i nadal nie do końca zbadana. Ich założycielem był wynalazca inż. Stefan Witkowski. Udało mu się wykorzystać kontakty w kręgach arystokratycznych, ponadnarodowych. Był to zdolny organizator, ale też fantasta o wielkich ambicjach. Nie zaakceptował tego, że trzeba się podporządkować ZWZ-

-AK, i prowadził własną działalność, która przekroczyła akceptowalne granice. Witkowski zaczął swoistą grę z wieloma wywiadami, także z niemieckim, co musiało się źle skończyć. Np. w pewnym momencie wysłał do gen. Andersa kilku oficerów, którzy zostali tam przerzuceni przy współpracy Abwehry. Oczywiście, w służbach specjalnych czasem próbuje się w taki sposób przechytrzyć przeciwnika. Ale to była organizacja kierowana przez człowieka, który - z perspektywy kontrwywiadu AK - według wersji optymistycznej był mitomanem, a według pesymistycznej po prostu agentem któregoś z obcych wywiadów i nie dawał się kontrolować. Został skazany na śmierć przez podziemny sąd i zlikwidowany przez AK w 1942 r. Wartościowi ludzie z organizacji "Muszkieterów" zostali przejęci przez AK, np. słynny kurier Kazimierz Leski czy historyk Józef Garliński.

Drugą organizację - nazywała się "741", a potem "Lombard" - stworzyli oficerowie wywodzący się głównie z przedwojennego Korpusu Ochrony Pogranicza, profesjonalni "dwójkarze". Działali według przedwojennych metod, stworzyli "pokrywkową" organizację handlową, wynajęli biura w centrum Warszawy i tam ich legendarny szef, mjr Edward Jetter, siedział sobie w gabinecie z palmą, w otoczeniu pięknych urzędniczek, pozując na zamożnego biznesmena-sybarytę. Zgodził się na integrację z wywiadem AK, ale zachowując szeroką autonomię. To "Lombard" pierwszy trafił na informacje o niemieckiej broni rakietowej V-2.

Mówiliśmy o strukturze, a kim byli ci ludzie w terenie, na samym "dole"?

Byli etatowi pracownicy wywiadu, którzy zajmowali się tylko tym, nie mieli zwykłej pracy, co najwyżej jakieś "pokrywkowe" zajęcie. Ale była to grupa niewielka. Większość stanowili ludzie, którzy poza działalnością w wywiadzie AK mieli swoją zwykłą pracę. Generalnie jednak trzeba powiedzieć, że właściwie każdy akowiec był wywiadowcą. To był rzeczywisty "wywiad społeczny", rozciągający się na całą aktywną część polskiego narodu. Np. podczas całej okupacji na roboty do Niemiec wywieziono łącznie 2 mln ludzi. To było potężne źródło informacji. Ci, których kierowano do przemysłu, mieli czasem dostęp do ważnych danych. Jeden Polak widział dziwny element czegoś, jakby rakiety, inny Polak, na drugim końcu Rzeszy, inny dziwny element, jakby krótkie skrzydło, jeszcze inny... itd. Przekazywali te informacje, a w Warszawie inżynierowie z wywiadu AK dedukowali, że Niemcy pracują nad samolotem o napędzie rakietowym, czyli Messerschmittem Me-163 Komet. Dla Londynu były to informacje o olbrzymim znaczeniu.

Trzeba powiedzieć, że największe ryzyko ponosiły osoby zbierające informacje w terenie: członkowie siatek będących ekspozyturami poszczególnych struktur tzw. wywiadu ofensywnego, a także ci, którzy te informacje przewozili, często przez granice, często używając fałszywych dokumentów - kurierzy i kurierki. Taką "informacją" mógł być też np. fragment rakiety V-2, ważący kilkadziesiąt kilogramów. Naprawdę trzeba było mieć nerwy jak postronki, aby będąc młodą dziewczyną, z plecakiem wypełnionym takim ciężarem, przechodzić lekko i z uśmiechem przez niemieckie punkty kontroli.

Dlaczego tak mało mówi się o tych ludziach? Leski jest znany m.in. dlatego, gdyż podróżował po Europie w mundurze niemieckiego generała, ale jego szef Drobik już nie.

Wywiad z natury rzeczy jest sprawą tajną. To pierwsza warstwa problemu. Druga to sytuacja powojenna. Kluczowe osoby albo zginęły, albo wydostały się na Zachód, albo trafiły na liczącą kilkaset nazwisk "czarną listę" w komunistycznym MBP. Praktycznie wszystkie z tych ostatnich były poddane represjom, najczęściej trafiły na długie lata do komunistycznego więzienia. Nawet jeśli dożyli postalinowskiej odwilży i wyszli na wolność, to starali się jakoś ułożyć sobie życie i nie zależało im na rozgłaszaniu swego zaangażowania w wywiad AK. Przywołam cytat z pieśniarza i poety Jana Krzysztofa Kelusa, który w "Piosence o rzeczach białych" pisał "o białej twarzy ojca, gdy ktoś do drzwi dzwonił". Jego ojciec, Tadeusz, był oficerem wywiadu AK.

Jeśli zaś chodzi o ppłk. Drobika, to mimo swych zasług można powiedzieć, że skazał siebie na zapomnienie za sprawą swego słynnego raportu z listopada 1943 r. Pisał w nim, że Polska winna dążyć do kompromisu z Sowietami nawet za cenę ustępstw terytorialnych, aby uchronić niepodległość wewnętrzną. W wyniku odrzuceniu raportu przez dowództwo AK, Drobik próbował popełnić samobójstwo, nieskutecznie. Został też wtedy odwołany ze stanowiska. Kilka tygodni później, w grudniu 1943 r., gestapo udało się rozbić kierownictwo podziemnego wywiadu, jednym z aresztowanych był Drobik. Najprawdopodobniej został zamordowany przez Niemców po wybuchu Powstania Warszawskiego. Cokolwiek byśmy dziś myśleli o realizmie jego koncepcji, sprawa Drobika pokazuje, że kierownictwo wywiadu AK spełniało podstawowy wymóg profesjonalny stawiany wywiadom typu zachodniego. Jak to ujął jeden z szefów brytyjskiego wywiadu Lewis Le Bailly, ową zasadą jest: "Mówić tym, którzy nie chcą słuchać, o rzeczach, o których nie chcą wiedzieć".

Jakie były największe sukcesy wywiadu AK?

Można na to pytanie odpowiedzieć w sposób bardziej tradycyjny, wskazując na takie operacyjne sukcesy jak stworzenie na zapleczu frontu wschodniego sieci wywiadowczej o kryptonimie WW-72 (wywiad wojskowy) czy rozpracowanie superbroni V-2 (wywiad naukowo-techniczny). Ale jeśli opowiadamy niezwykłą historię o polskich Austriakach - Aleksandrze i Romanie Trägerach, ojcu i synu, którzy zinfiltrowali ośrodek rakietowy w Peenemünde - to trzeba pamiętać, że ich poświęcenie na niewiele by się zdało, gdyby nie praca Biura Studiów Przemysłowych w centrali Oddziału II Komendy Głównej AK, zwłaszcza inż. Antoniego Kocjana, zaś po jego aresztowaniu inż. Stefana Waciórskiego. Upieram się więc, że najważniejsze było zorganizowanie podziemnych biur studialnych.

A najbardziej niezwykłe "przygody" agentów?

Opowieści o "przygodach" ludzi z wywiadu AK jest wiele. Trzeba jednak pamiętać, że zasadą w tej służbie była, jest i będzie ochrona tajemnic, takich jak np. rzeczywisty przebieg kanałów przerzutowych łączników i kurierów. Stąd opowieści zamieszczone w publikowanych wspomnieniach dawnych oficerów wywiadu, nie mówiąc już o ich zeznaniach w komunistycznych śledztwach, należy traktować cum grano salis [z odrobiną rezerwy - red.]. Po uczynieniu takiego zastrzeżenia, palmę pierwszeństwa przyznałbym doświadczonemu "dwójkarzowi" Aleksandrowi Klotzowi i jego asystentce Eleonorze Ptaszek, przed wojną nauczycielce w Busku. Wiosną i latem 1940 r. para ta objechała pół Związku Sowieckiego z misją odszukania aresztowanego przez NKWD gen. Michała Karaszewicza-Tokarzewskiego i ustalenia losów Polaków wywiezionych na Wschód, w tym jeńców. Dotarli aż za Ural. Dodatkowe punkty należą się Klotzowi za napisanie kapitalnych wspomnień, lepszych niż niejeden kryminał. Niestety wydanych w opracowaniu naukowym, przez co nie zaistniały w obiegu publicznym.

Dr WŁADYSŁAW BUŁHAK jest naczelnikiem Wydziału Badań Naukowych Biura Edukacji Publicznej IPN, pomysłodawcą i redaktorem antologii "Wywiad i kontrwywiad Armii Krajowej" (wyd. IPN Warszawa 2008). Obecnie pracuje nad monografią wywiadu cywilnego w PRL.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Oczy aliantów (17/2011)