Wyspa, co kiedyś się śmiała

Kubańczycy głośno chwalą panujący ustrój i jego przywódcę, a zaraz potem gotowi są poświęcić życie, aby przedostać się do Stanów Zjednoczonych przez pełne rekinów Morze Karaibskie. Spora część narodu czeka cierpliwie na śmierć Fidela. Tymczasem dla kubańskiego wodza wybór Socialismo o muerte pozostaje nadal oczywisty.

08.02.2004

Czyta się kilka minut

Na dworcu w Matanzas ludzie tłoczą się na wiele godzin przed odjazdem pociągu. Gdy rozpoczyna się sprzedaż biletów, zaczyna się wyścig o najlepsze miejsca przy kasie. Nie dla każdego bowiem starczy miejsca w wagonach. Pociąg może zresztą w ogóle nie pojechać. Planowy odjazd składu do Holguín to 20:38.

Mija północ. Trzy odbiorniki TV wyją na cały hol. Dawno już zniknęła gadająca głowa Fidela Castro, teraz leci telenowela. Kubańczycy cierpliwie wpatrują się w ekrany. “Pociąg się zepsuł. Trzeba czekać. Może przyjedzie jutro" - oznajmia ze szczerym uśmiechem czarnoskóry mężczyzna, który wcześniej sprzedawał mi bilety. Jutro, czyli następnego dnia wieczorem. Ale nie do Holguín, tylko bliżej, do Camaguey. Do Holguín odjedzie kolejnego dnia. Może. Do Camaguey docieram więc taksówką, po stargowaniu opłaty z 300 dolarów na 100 plus dwa flakoniki polskich perfum.

Kubańskie socialismo chętnie czerpie z europejskiego capitalismo. W sklepach dla Kubańczyków nie ma prawie nic. A to, co jest, trzeba kupować na kartki. Jednak często obok sklepów są kramy z produktami za dolary, w których obcokrajowcy kupią, co tylko zechcą.

Tania restauracja “za peso". Siadam wygodnie, wybieram piwo i pizzę za pół dolara. Taka cena widniała w pesos na menu sprzed lokalu. Zanim jednak zamówiłem, zerkam jeszcze raz do menu przyniesionego przez kelnerkę. Dolary! W karcie przy poszczególnych pozycjach te same nominały, tylko “S" przekreślone dwa razy (oznaczenie kubańskiego peso różni się od amerykańskiego dolara tym, że “S" jest skreślone tylko jedną kreską; ta druga kreseczka oznacza więc cenę 27-krotnie wyższą). Moja biała skóra wystarczyła, aby kelnerka wyciągnęła “spod lady" kartę dla obcokrajowców.

Obrzeża miasta: biedne domy, brudne ulice, bose dzieci. Jedzą ryż z czarną fasolą. Od święta wieprzowinę. Od jeszcze większego święta kurczaka. Popijają napojem owocowym; cena: 1 peso (w Holguín w barze czynnym “całą dobę" bywa, że przez kilka dni i nocy z rzędu nie ma nic. Tablica menu jest wtedy pusta: nie ma kanapek, napojów, papierosów, rumu).

Karnawał dla ubogich

Na Kubie każdy ma przypisaną rolę. Każdy z powagą powtarza codzienie te same czynności. Jeden otwiera drzwi, drugi jeździ windą, trzeci pilnuje ulicy. Inny, jak mężczyzna z lodziarni w Holguín, zamyka i otwiera bramę, by zbyt wielu klientów na raz nie weszło do środka. Są ludzie od przełączania świateł sygnalizacyjnych przy skrzyżowaniach. I od łapania okazji dla kłębiących się w kolejkach chętnych do skorzystania z autostopu, skrzętnie zapisujący rejestracje samochodów. Kto się zatrzymał. Kto nie. Ile osób wsiada. Cel podróży i Bóg wie, co jeszcze. Wszystko z powagą i wiarą w sens swych wysiłków.

W końcu docieram do Holguín, na wschodzie wyspy. Miasto szykuje się do karnawału. Wzdłuż głównej szosy, niedaleko dworca autobusowego, ustawiono gęsto stragany. Zewsząd dobiega zapach smażonych bananów, do metalowych wiaderek nalewane jest piwo. Po przemarszach tancerzy-amatorów nadjechały migoczące karoce. Wyglądem przypominają te z Rio de Janeiro, tylko są mniejsze i ciągnięte przez traktory. Wielkie chęci - możliwości małe. Co rusz wysiada głośnik, psuje się ciągnik.

“Przed rewolucją Kuba naprawdę się śmiała" - wspomina z rozrzewnieniem starszy Kubańczyk. Karnawał trwał dwa tygodnie, ale wyspa bawiła się właściwie przez cały rok. Kluby, kabarety, kasyna i domy publiczne przynosiły kolosalne zyski. Przeciętna kubańska rodzina pływała na weekend do Miami. Jeździło się do Hawany, by pospacerować nadmorskim Malecónem, a w nocy iść na koncert. Odwiedzano najdroższe knajpy i hotele. Jedzono krokodyle, rekiny, langusty.

Dlatego wciąż żywe są wspomnienia z lat 40. i 50. Był to na wyspie okres szalony. Hawanę nazywano wtedy “karaibskim domem publicznym". Popularność zyskiwał stworzony w Oriente muzyczny gatunek son, spopularyzowany przez Wima Wendersa w filmie “Buena Vista Social Club". Sonu najlepiej słuchać w istniejącej w każdym większym mieście Casa de la Trova. Tam trovadores, czyli trubadurzy, opowiadają historie o mieszkańcach wyspy, o zabawie, miłości i kobietach. W Holguín Dom Trubadurów nosi nazwę “El Guayabero", 92-letniego dziś sonero, gwiazdy miasta i czołowego pieśniarza kraju, twórcy popularnego songu “Candela".

Francisco Oramas Osorio, bo tak naprawdę nazywa się El Guayabero, mieszka w socjalistycznym bloku w Holguín. Mimo kłopotów ze zdrowiem przyjął mnie serdecznie. Natychmiast sięga po słomkowy kapelusz: “Gitara i kapelusz zawsze są ze mną. Gitara służy mi za poduszkę" - mówi. Niegdyś Oramas przez wiele lat chadzał w białym kapeluszu swojego ojca, który czyścił i odnawiał u pucybuta.

El Guayabero siedzi w bujanym fotelu. Na ścianach pamiątki z minionych lat. Dyplomy, wyróżnienia, portret Che Guevary, plakat reklamujący rewię Tropicana, karykatury artysty. Dziś tkwi w miejscu, ale niegdyś był wędrowcem. Przemierzył ze swoimi trovas całą wyspę. Śpiewał o życiu Kubańczyków. Mówi, że każda piosenka jest odbiciem prawdziwego zdarzenia.

Schorowany El Guayabero zaprasza na koncert następnego dnia. Czekałem długo, popijając zielonkawe mojito. Koncert nie odbył się, bo muzykom zepsuł się samochód i nie miał kto im przewieźć instrumentów.

Elian wrócił do Cardenas

Po drugiej stronie wyspy leży Cardenas. To miasto starych, czarnych dorożek, sunących tam i z powrotem wzdłuż głównej ulicy. W Cardenas, tuż przed katedrą, stanął pierwszy na Kubie pomnik Krzysztofa Kolumba. Także tutaj zawisła po raz pierwszy kubańska flaga.

Ale Cardenas już dawno przestało być dumne z przeszłości. Jego mieszkańcy z troską patrzą na popadające w ruinę wspaniałe przedrewolucyjne budynki. Gdy dwa lata temu huragan zniszczył dworzec kolejowy, nikt z władz się tym nie przejął. Pociągi nie kursują do dziś.

Cardenas patrzy zazdrośnie w kierunku drugiej strony zatoki, gdzie na horyzoncie rozciągają się dumnie kilometrowe plaże Varadero, raju dla europejskich turystów. Wykształceni Kubańczycy rzucają swoje zawody, by w Varadero zostać kelnerem, barmanem lub pokojówką, sprzedawać coś na ulicy lub wozić rykszą obcokrajowców. To zajęcia, o których marzą dziś także młodzi Kubańczycy. Nie chcą studiować. Bo po co? Wystarczy przejechać 10 kilometrów z Cardenas do Varadero.

Może dlatego w 2000 r. grupa kilkunastu mieszkańców Cardenas zapełniła ponad możliwości starą łódź i ruszyła w rejs do ziemi obiecanej Kubańczyków: Miami. Do Stanów Zjednoczonych jest stąd bliżej niż z jakiegokolwiek miejsca na wyspie.

Straż przybrzeżna, mnóstwo rekinów, niesprzyjające na wodzie warunki... Niewielu udaje się taka eskapada. Przed trzema laty do zniszczonej łodzi wsiedli głównie starsi ludzie. Był też kilkulatek, Elian González. Łódź nie wytrzymała przeciążenia. Większość rozbitków zginęła poparzona słońcem, odwodniona. Elian z parą dwudziestokilkulatków dryfował na złączonych dętkach samochodowych. Jakież było ich przerażenie, gdy na horyzoncie zobaczyli wielkie ryby. Ale to nie były rekiny, lecz delfiny.

To one wybawiły trójkę Kubańczyków. Podjęły się - trudno w to uwierzyć - żmudnego wysiłku dopchnięcia ludzi do wybrzeży Ameryki. Trzeciego dnia Eliana wypatrzył na morzu rybak. Krótko potem na amerykańskim wybrzeżu wylądowała pozostała dwójka.

Perypetie Eliana były szeroko opisywane w mediach. Ojciec-komunista żądał powrotu syna na Kubę. Rodzina w Miami za wszelką cenę starała się go zatrzymać. W sprawę zaangażował się sam Castro. Kubańczykom ostatecznie pomógł fakt, że chłopiec sam nie dopłynął do USA, a według tamtejszego prawa tylko w takim przypadku emigrant może pozostać w Stanach. Elian, dostrzeżony przez amerykańskiego rybaka, nie kwalifikował się.

W Cardenas spotkałem się z krewnym jednego z rozbitków. Para Kubańczyków, która z Elianem dotarła do USA mieszka w Miami i, jak twierdzi mój rozmówca, nie żałuje decyzji.

Szczęśliwy jest ponoć i Elian. Chłopiec wrócił do Cardenas. Do ojca, któremu państwo zapewniło przeniesienie do lepszego domu. Przed parterowym budynkiem przy głównej ulicy przez całą dobę stoi policja. To przychylnie usposobiony policjant obwieścił mi, że chłopiec jest zdrowy i szczęśliwy. Na zrobienie zdjęcia domu rodziny Eliana nie było jednak szans. Mundurowy zabronił - i już nie spuszczał mnie z oczu.

Przeszkód jednak nikt nie robił przy sfotografowaniu szkoły, do której chodzi Elian. Budynek - jeden z nielicznych, jeśli nie jedyny w mieście - gruntownie odnowiono. Tu, co roku, wyprawiane są urodziny Eliana. Zaprasza się ze Stanów rybaka, który go uratował, media, oficjeli. Wszystko po to, aby udowodnić, że życie na Kubie nie różni się od tego po drugiej stronie morza.

Przy kołysce Fidela

Miejscem, skąd wypatruje się USA, jest także Hawana. Nadmorska promenada wzdłuż miasta, Malecón, znakomicie przenosi w przedrewolucyjny klimat stolicy. Ale dziś kolorowe budowle przybladły. Aż dziw, że popadające w ruinę kamienice nie zawalają się. Po drugiej stronie ulicy o skaliste wybrzeże biją fale oceanu, a z każdym powiewem wiatru w nozdrza uderza smród wszelkich śmieci, wyrzucanych do wody.

W skalistej plaży wyżłobione są małe baseny, do których napływa morska woda. To tam wlewane i wrzucane są odpady. Tam też kąpią się dzieci. Przy zanieczyszczonych plażach Malecónu wypoczywają kubańskie rodziny.

Ale ta promenada wciąż jest miejscem romantycznym. Z jednej strony zniszczone fasady domów, z drugiej, w oddali - błękit morza i krok do upragnionego USA. Kubańczycy mawiają, że na Malecón przychodzi się marzyć i czekać. To nic, że od lat nic się nie zmienia.

45 lat temu, w styczniu 1959 roku, do Hawany triumfalnie wkroczył Fidel Castro i obwołał się premierem. Dziś jest jednym z ostatnich komunistycznych dyktatorów. Jego era dobiega końca. Patrząc na schorowanego “wodza", Kubańczycy wypatrują jego śmierci. Na wyspę coraz swobodniej przenikają turyści, a wraz z nimi zielone banknoty.

Castro jednak nadal wydaje się wierzyć w młodzieńcze ideały. Nawet gdy w ZSRR umierał komunizm, Fidel zapewniał - wzburzony bezradnością europejskich komunistów - że on nie zwątpiłby w rewolucję nawet gdyby 98 proc. jego poddanych nie podzielało tej wiary. “Zawsze do zwycięstwa!" - zdają się potwierdzać słowa wodza napisy, które na każdym kroku spotyka się na Kubie.

Fidel został obwołany “świętym" rewolucji. Do Birán, dokąd sprowadzono i gdzie odrestaurowano budynki związane z wodzem, ciągną pielgrzymki. Zabrałem się tam, podszywając się pod studenta przebywającego na stypendium na Kubie, z pracownikami uniwersytetu.

Nieco ponad 77 lat po urodzeniu Fidela jestem w domu rodzinnym Castrów, przy jego kołysce. Pokój jak w chwili urodzenia dyktatora. W szafie jego ubrania z lat późniejszych. Na ścianach rodzinne zdjęcia. Kuchnia, łazienka, salon - wszystko w stanie z dawnych lat. Z piętra widok na palmy przy domu; w tle zielone stoki gór.

Obok kolejny dom rodziny Castro. Na parterze bar “La Paloma". Jest też arena do walki kogutów, urząd pocztowy z czasów dzieciństwa Fidela i szkoła, do której chodził. Wewnątrz maleńkie ławeczki. Na środkowej w pierwszym rzędzie leży dzwoneczek. Tam siedział.

Do Birán codziennie przyjeżdżają wycieczki. Wszyscy, tak jak “moi" pracownicy uniwersytetu, podziwiają muzeum. Kiedy pokazałem ośmioletniej Kubance stare zdjęcie Fidela, w mundurze i berecie, zarośniętego i z zasępioną miną, rzuciła: “Jaki piękny!".

Zabrzmiało to jak wyuczona formułka. Po czym dziecko odwróciło się i spokojnie wróciło do zabawy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2004