Wyrzucę z klasztoru białe gąski

Nie staram się żyć według ślubów czy konstytucji mojego zgromadzenia - mówi siostra Sybilla. - To zawsze wychodziłoby sztucznie. Zachowywałabym się jak dziwaczka, a ja nie chcę być dziwaczką.

05.12.2004

Czyta się kilka minut

Sybilla wstąpiła do zakonu po maturze, dziewięć lat temu. Wybrała marianki, czyli Zgromadzenie Maryi Niepokalanej. Teraz pisze doktorat z historii stosunków polsko-niemieckich po II wojnie światowej, z uwzględnieniem jej własnego, utworzonego w XIX wieku w Niemczech, zgromadzenia.

Gdy zmysły śpią

Ale wolnych godzin, które mogłaby spędzać w ulubionym Instytucie Pamięci Narodowej, ma niewiele. Prowadzi duszpasterstwo akademickie - pierwsze w Polsce założone przy żeńskim klasztorze. Początkowo miało być jak zawsze: kameralne spotkania modlitewne dla dziewcząt. Ale dziewczyny zaczęły przyprowadzać znajomych. - Pomyślałam: dlaczego nie?

Na pierwszym spotkaniu duszpasterzy wrocławskich (dziesięciu księży i ona) panowała lekka konsternacja. - Byli uprzejmi, ale nie potrafili ukryć zdziwienia - opowiada z uśmiechem. - W oczach niektórych można było odczytać pytanie: co robi tu ta siostra? Gdy ks. Orzechowski przedstawił mnie jako siostrę duszpasterkę, zaskoczenie było jeszcze większe.

Sybilla nazywa śluby zakonne “weryfikatorami". - To jakby test. Nie zastanawiam się przecież, czy to, co teraz robię, jest zgodne z którymś ze ślubów, ale zwyczajnie robię to z miłością. I jeśli to zgadza się ze ślubami, znaczy, że wszystko gra.

Na pytanie o “życie w czystości" wzrusza ramionami. Matka Teresa nigdy nie myślała, że musi żyć w czystości, ubóstwie i posłuszeństwie: po prostu tak żyła. Sybilla też chce zachowywać się normalnie. Nie ma oporów przed rozmawianiem z mężczyznami, przed przebywaniem z nimi sam na sam, bo uważa, że przyjaźń damsko-męska, nawet jeśli ona sama żyje w celibacie, nie jest zła, dopóki czuje, że to nic więcej niż zwyczajne koleżeństwo.

Sybilla: - Jestem w zakonie, ale moja psychika nie uległa tajemniczej metamorfozie; jest taka sama jak u pani. I podobnie jak pani spotykam się na co dzień z mężczyznami, pracuję z nimi. Dobrze nam się rozmawia i nikt nie myśli od razu, że to znaczy “coś więcej".

To, że jej poglądów nie podzielają wszystkie zakonnice - odczuła na własnej skórze. Jeszcze za czasów nowicjackich miała przyjaciela. Odwiedzał ją dosyć często, mogli rozmawiać godzinami. W końcu usłyszała od mistrzyni: “O czym wy tak długo rozmawiacie?". Potem przyjaciel przychodził już rzadziej. - Ale nowicjat ma swoje prawa - kwituje Sybilla.

Relacje damsko-męskie to sfera drażliwa w wychowaniu nowicjuszek: - Wielu moich kolegów wstąpiło do dominikanów - opowiada Iwona, była dominikanka. - Kiedyś jeden z nich odwiedził mnie w klasztorze. Od tamtej pory miałam zakaz chodzenia do kościoła dominikańskiego.

Również męski głos w słuchawce telefonu wywoływał lawinę podejrzeń. Gdy rozmówca przedstawiał się jako ojciec którejś z sióstr - rzadko kiedy dawano temu wiarę i potencjalną córkę zadręczano tak, że wolała zrezygnować z jakichkolwiek rozmów.

Nie jest dobrze, kiedy mistrzynie nowicjatu kierują się mentalnością sekt gnostyckich: stłamsić seksualność, stłumić zmysły. Lub, mówiąc potocznie, “dać się wyżyć", przykładowo: podczas biegania po lesie. Cielesność nie zawsze daje się zagłuszyć. - Spotkałem się z zakonnicą, która przeżywała wielkie podniecenie, bo czytała książkę, w której było trochę o seksualności. Można z tego wywnioskować, że nigdy nie rozmawiała o swojej seksualności i teraz czuje, że dzieje się z nią coś, czego do końca nie rozumie i boi się - opowiada ks. Prusak, spowiednik sióstr i psychoterapeuta.

W “Ratio institutionis", wytycznych dla formacji początkowej sióstr św. Elżbiety, wśród elementów edukacji nowicjackiej wymienia się m.in. “pogłębienie wiedzy odnośnie swojej godności jako kobiety" oraz “sublimację uczuć". Ta metoda formacji, zdaniem specjalistów, dawno powinna zostać odłożona do lamusa. Jak pisze Amedeo Cencini, znany włoski psycholog, zakonnik i autor książki “Życie konsekrowane", sublimacja uniemożliwia dojrzałość działania, bo każdy krok podejmowany jest w celu zamaskowania innego. W efekcie “najważniejszą motywacją pozostawałby zawsze instynkt, a osoba posługująca się sublimacją - wilkiem, który ukrywa się w owczej skórze".

Siostra Sybilla w czasie studiów nie mieszkała w klasztorze, tylko w akademiku. Będąc już po ślubach czasowych żyła praktycznie wśród świeckich. Uważa, że dało jej to podłoże do budowania normalnych relacji z ludźmi “ze świata".

Pruderyjne unikanie takich znajomości jest sztuczne i wywiera skutek wręcz odwrotny. - Wtedy wszystko jest uśpione, człowiek nie zna sam siebie. Tylko czekać, aż nagle straci nad sobą kontrolę i wszystko wróci ze zdwojoną siłą.

Brałam brom

Halina, była karmelitanka, opowiada o sobie, bo w ramach terapii zlecił jej to psychiatra. Przez kilka lat, z powodu świdrujących bólów głowy, znajdowała się również pod opieką neurologa. Podłożem bólu była nie tylko silna depresja. Zaczęło się od tego, że po każdym posiłku czuła się senna, przed oczami latały jej mroczki. - Myślałam na początku, że czymś nas podtruwają - mówi. - Że w imię oszczędności łykamy zepsute mięso czy nadgniłe kartofle. Ale nie. Jedzenie wyglądało na świeże.

Gdy zawroty głowy i ataki migreny zaczęły być codziennością, poskarżyła się przeoryszy. Usłyszała, że ma urojenia. Po którejś z rzędu skardze posłano ją do internisty. Stwierdził, że nic jej nie dolega.

Halina: - Wysłano mnie do innego domu, gdzie miałam opiekować się pięcioma sędziwymi siostrami. Tam gotowałam sama, więc miałam pełną kontrolę nad tym, co jem. Bóle ustały. Otrzeźwiałam. Po paru tygodniach dotarło od mnie, że żyłam jak w transie, który trzeba jak najszybciej przerwać. Uciekłam do domu pierwszym pociągiem. Bilet kupiłam za pieniądze przeznaczone na kwiaty do kościoła.

Ważyła wtedy 43 kilogramy. Pierwsze badania krwi wykazały obecność bromu, który jest składnikiem stosowanym w środkach uspokajających. Działanie soli bromowych, dzisiaj raczej rzadko stosowanych, polega też na wyciszeniu hormonów.

- Chciały sobie z nami poradzić, nie wkładając w to specjalnego wysiłku - mówi Halina. - I właściwie dopięły swego. Dziewczyny chodziły jak w zegarku, nie było żadnych “skoków w bok". Ja po prostu miałam za słabą głowę. Siostry oszczędziły sobie trudu pogadanek o kobiecości, “oblubienicach" i “Chrystusie naszym małżonku".

W kwestiach intymnych powiedziano tylko jedno. A raczej zakazano: noszenia staników.

Przygotowywanie do właściwego przeżywania ślubu czystości przypomina w niektórych klasztorach żeńskich pole minowe, po którym lepiej nie stąpać zbyt często. Kobiecość jest tematem na tyle newralgicznym, że zbywa się go milczeniem, a “duchowe macierzyństwo" pozostaje pustym hasłem. Siostra K. przez lata pracowała w ochronce, unikając jak ognia sytuacji, w której musiałaby dotknąć jakiegoś dziecka. Czułość była dla niej oznaką słabości, sprzeczną z powołaniem zakonnym. - Macierzyństwo duchowe przeżywane jest abstrakcyjnie, bezosobowo - mówi ks. Prusak. - Schemat myślenia bywa taki: przecież ja mam świadczyć o Jezusie. I jestem tu właśnie w takim celu, a nie żeby okazywać komuś uczucia.

Siostra B., urszulanka, mówi o sobie, że jest typem sangwinika. Już w zakonie studiowała pedagogikę, była wychowawczynią internatu, teraz jest dyrektorką gimnazjum. Na korytarzu zawsze otacza ją gromadka dziewczyn. Nie uważa duchowego macierzyństwa za abstrakt. - Spełniam się jako kobieta w stu procentach - mówi. - Daję siebie w pełni, dziewczyny wiedzą, że jestem tylko dla nich. Zawsze mam czas, bo nie uciekam po godzinach w szkole do rodziny.

Rezygnacja z macierzyństwa fizycznego nie przychodzi bezboleśnie. Urszulanka przyłapuje się czasem na myśli: to mogłyby być moje dzieci. Bywało, że oczekiwała wdzięczności za swój czas, uwagę. Nie zawsze się z nią spotykała. - Wtedy uczyłam się bezinteresowności. To było prawdziwe naśladowanie Chrystusa, któremu przecież nie okazywano na każdym kroku wdzięczności. A tak po ludzku tłumaczyłam sobie, że jestem jak każda matka, której dzieci nie zawsze dziękują.

Jak ogórki w beczce

Wedle s. Anety Kołodziejczyk, werbistki i mistrzyni nowicjatu, problemów ze ślubem czystości w żeńskich zgromadzeniach trzeba upatrywać nie tylko w sferze seksualnej, ale i w życiu wspólnotowym. - Słyszałam opinie wielu księży, że brakuje u nas przestrzeni, jesteśmy bardzo ze sobą powiązane, wcale nie w pozytywnym sensie. I coś w tym jest. Chodzi o to, żeby pozbyć się tego klejenia się do siebie, tych dąsów, a uczyć się dialogu.

Halina nieraz czuła, że atmosfera popołudniowej rekreacji w klasztorze robiła się gęsta. - Kisiłyśmy się jak w ogórki w beczce. Siedziałyśmy układnie, oddając się niby-duchowej konwersacji o niczym, a po cichu jedna drugą udusiłaby za sianie plotek i umizgi do matki przełożonej.

W “Wytycznych..." “przyjaźń, która wyklucza innych" została umieszczona obok małżeństwa jako wyrzeczenie wynikające z celibatu. “Siostro, niech siostra...", mówią do siebie, przynajmniej oficjalnie, nawet rówieśniczki. Bezosobowe formuły utrudniają dostrzeżenie w “siostrze" człowieka, nakazując widzieć w niej przede wszystkim drugą zakonnicę. Kryje się pod tym głębszy zamysł niektórych mistrzyń nowicjatu.

Halina: - Siostry, które zdaniem mistrzyni za bardzo zajmowały się sobą, miały swoje tematy itd., były w końcu napominane, że rekreacja to czas, by “oddawać się wspólnocie". Raz doszło też do niesmacznego incydentu, kiedy dwie zakonnice usłyszały aluzje na temat homoseksualizmu. Innym razem jedna z moich współsióstr, już nauczona, co dobre, a co nie, pomówiła drugą o takie skłonności. Za przyczynę podała fakt, że tamta... uśmiechała się do niej.

Czasami wieko beczki nie wytrzymywało ciśnienia i z hukiem wylatywało. Jedna z sióstr zaprzyjaźniła się z księdzem z parafii, przy której mieszkały. Zdarzało się, że rozmawiali długo i na osobności. Śmiali się, a nikt nie wiedział z czego. Raz wyszli na godzinny spacer. Niektóre zakłuło to w oczy. Zaczęła się nagonka, szepty: diabeł w tobie urządził sobie mieszkanie... W końcu do przełożonej generalnej trafił list z informacją o rzekomym romansie.

Bardzo ważne jest przygotowanie do życia w samotności, a nie szukanie ujść, emocjonalnych podpór - mówi s. Kołodziejczyk. - Klasztor nie ma być zastępczą rodzinką.

Czy przyjaźń - wewnątrz wspólnoty lub poza nią - może być produktem zastępczym?

- Przyjaźń to niewątpliwa wartość - mówi s. Maria Krystyna Rottenberg, franciszkanka służebnica Krzyża. - Ale bywa traktowana jako rekompensata: w poczuciu jakiegoś braku można zacząć ją nadmiernie kultywować. Jeśli dwie siostry we wspólnocie, dajmy na to pięcioosobowej, chcą być zawsze razem, mają wyłączające innych tematy rozmów - rozbiją tę wspólnotę.

Znajomości i przyjaźnie poza wspólnotą mogą przybierać różne formy, ale decyzja o ich charakterze powinna należeć do tego, kogo dotyczą. Siostra Grażyna, salezjanka, pracując w Ośrodku Misyjnym, ma wiele okazji do kontaktów pozawspólnotowych. Zakonnic w Ośrodku jest niewiele. Od rana dom pełen jest świeckich wolontariuszy i przyjezdnych misjonarzy. Kiedyś jedna z przyjaźni nawiązanych poza klasztorem stała się dla niej ważniejsza niż inne, niecodzienna. - Doświadczyłam sympatii bardzo ludzkiej. Łapałam się na tym, że myślę o tym człowieku coraz częściej, że zaczynam się angażować uczuciowo. Ucięłam ten kontakt. Wiedziałam, kim jestem i czego chcę. W przeciwnym razie z mojej strony byłaby to zdrada.

To nie był nakaz, który przyszedł od przełożonej. O tej zażyłości - z bliskim współpracownikiem - praktycznie nikt nie wiedział. Grażyna miała pełną swobodę, mogła wychodzić w sprawach zawodowych nie budząc niczyich podejrzeń. - Wiedziałam o tym tylko ja i tylko ja mogłam tym pokierować.

Postawienie “straży" przed każdą z cel i pilne śledzenie kroków sióstr nie byłoby dobrym rozwiązaniem. - Jeśli ktoś ma chore wyobrażenia, będzie wszędzie tropił zło - mówi siostra Rottenberg. - Jeśli jest mądry, będzie patrzył głębiej, co najwyżej ostrzeże. Musimy sobie ufać, w końcu nikt nie przyszedł tu z musu, tylko z wyboru.

Między “światem" a klauzurą biegnie cienka granica. Siostra Rottenberg przywołuje przykład jednej z swoich współsióstr. Młoda, ładna, obdarzona wielką łatwością nawiązywania kontaktów zakonnica otrzymała od zgromadzenia łatkę “świeckiej". Bardzo ją to bolało. - Powiedziałam jej: zastanów się, może coś w tym jest? Dlaczego zawsze wybierasz towarzystwo świeckich? Czy stać by cię było, żeby odmówić i zostać ze staruszką z klasztoru, która akurat potrzebuje chwili rozmowy?

Nie można wykluczyć, że podobne “łatki" często nie mają pokrycia w rzeczywistości, są zwykłymi pomówieniami. - Ale to, że człowiek jest wydany na sądy ludzkie, również jest miarą samotności.

Biczowanie o piętnastej

Matka Elżbieta Róża Czacka, założycielka ośrodka dla niewidomych w Laskach i zgromadzenia opiekujących się nimi franciszkanek służebnic Krzyża, pisała w “Konferencjach duchowych": “Potrzeba nam takich sióstr, które potrafią wyjść na zewnątrz, by czynić dobro. Są tak czyste i mocne, że zło się ich nie ima. A nie tych nam trzeba, które siedzą w regulaminach". Lubiła powtarzać: wyrzucę z klasztoru wszystkie białe gąski, bydlątka, które nie widzą, gdzie idą. - Ona nie znosiła pruderii - wspomina s. Maria Krystyna. - Wychowywała siostry do tego, żeby były normalnymi kobietami, patrzącymi ludziom w oczy. Nie chodzi o kokieterię, ale o normalność, bez staropanieńskich naleciałości. Podkreślmy, że były to lata trzydzieste ubiegłego wieku!

Siostry w Laskach były przygotowywane nawet do odbierania porodu. Zakonnice-przedszkolanki zajmujące się dziećmi dotkniętymi ślepotą, często odrzuconymi przez własnych rodziców, muszą okazywać im zwyczajne ludzkie ciepło. - Po prostu nie mogą pozwolić sobie, by zachowywać się jak manekiny - mówi s. Rottenberg.

Do zachowań sztucznych przysposabia czasem litera statutów zakonnych. Aspirantura, wyjątek z treści formacyjnych: “Ćwiczenie się w kulturze bycia na co dzień i w formach grzeczności" (“Ratio institutionis...").

Lekcja pierwsza: skromność chodu. Siostry poruszać się mają spokojnym, godnym krokiem. Nie okazywać nerwowego pośpiechu, ale też unikać zblazowanego wleczenia się.

S. Grażyna, gdy w czasie podróży pociągiem natrafi w przedziale na inne zakonnice, ma nieraz dylemat, widząc siostrę nadmiernie “uduchowioną". - Będąc całe dla Boga, musimy być w pełni dla innych. Czasem ta proporcja jest zachwiana i trudno się z taką osobą rozmawia. Zastanawiam się wówczas, czy to ja jestem zbyt przyziemna, czy to ktoś usiłuje trochę nieudolnie wcielić w życie swój ideał życia zakonnego.

Lekcja druga: zachowanie w kościele. Ręce złożone równo, na wysokości mostka. Klęczenie proste, bez żadnego podpierania.

Halina: - Raz zostałam zganiona za odwracanie głowy w czasie Mszy. A ja tylko spojrzałam w okno.

Lekcja trzecia: skromność wzroku. Oczy niech nie będą wznoszone na rozmówcę, a wzrok zatrzymywany na dłużej na żadnym człowieku.

- Chodzi o to, żeby wpakować siostry w gorset szczegółowych poleceń - mówi ks. Prusak. - To rzeczywiście jest formacja: wciskanie w formę, a gdy coś wystaje, trzeba uciąć albo wypolerować. Konsekwencje tej infantylizacji mogą być poważne. Pewna zakonnica miała dylemat, gdy odkryła nagle, ze ktoś patrzy jej w oczy. Zaraz pojawiły się pytania: zakochał się? A może zrobiłam coś złego? Nie była przyzwyczajona, że patrzenie w oczy nic nie musi oznaczać: ani dobrego, ani złego.

Ks. Prusak twierdzi, że postulat tożsamości zakonnej opartej na uprzednim podcięciu korzeni “światowej" osobowości jest projektem wątpliwym. W coraz bardziej popularnych szkołach formatorów (wychowawców księży i osób zakonnych) kładzie się nacisk na metodę budowania na naturze, zamiast na jej deprecjacji.

A jak właściwie rozumieć często słyszane określenie, że zakonnice są oblubienicami Chrystusa? Zdarza się, że siostry tworzą własną teologię ofiary, mnożąc na siłę cierpienia fizyczne i psychiczne. W jednym ze zgromadzeń klauzurowych siostry przesunęły godzinę odmawiania koronki na godzinę 14.45, żeby o 15 móc doskonalej współcierpieć z Chrystusem na krzyżu... biczując się. - To teologia przedsoborowa - komentuje ks. Prusak. - Nie chodzi o to, żeby siekając sobie skórę odczuć, ile Pan Jezus wycierpiał, ale żeby podkreślać, że zrobił to dla nas. W wielu zakonach pasyjność stała się formą życia.

Przełożona jednego z domów zakonnych długo nie zezwalała na terapię siostry molestowanej seksualnie. Argumentowała: czyż ta sytuacja nie jest krzyżem, jaki został dany, by z pokorą go przyjmować?

Będąc przez piętnaście lat mistrzynią nowicjatu s. Grażyna starała się tłumaczyć, kim oblubienica być powinna, a kim nie. Podkreśla, że osoba zakonna nie jest niezamężna. - My nie jesteśmy starymi pannami, które wybrały sobie Chrystusa. Jeśli ktoś nie ma powołania, to owszem: dla niego to jest abstrakcja. Jeśli nie będzie w tym modlitwy, konkretnej relacji z Jezusem, oblubieńczość rzeczywiście stanie się frazesem.

***

Samotność totalna, chwila ogołocenia. Świadomość, że na krzyk odpowie tylko echo. Siostra Sybilla ma wiele zajęć, wielu ludzi wokół siebie. Ale gdy ludzie odchodzą do swoich domów, samotność dotyka i ją. Gdy to poczucie już minie, widzi wyraźniej, dlaczego jest tu, w pustej celi: celibat przygotowuje ją do śmierci. - Na co dzień staramy się o tym nie pamiętać, otulamy się szczelnie bliskimi ludźmi, nawałem obowiązków, a po nich różnymi formami relaksu. Z tego wszystkiego zakonnica jest praktycznie odarta.

I druga nauka, jaką czerpie z życia bez własnego męża i rodziny: - W takich momentach przypominam sobie: żyję samotnie, bo wybrałam wyłącznie Boga.

Trzy śluby: czystość, ubóstwo, posłuszeństwo, wyznaczają życie w zgromadzeniach zakonnych. Co to znaczy być zakonnicą dzisiaj? “Pan Bóg nie chce, żebyśmy były wycieraczkami" - mówiła przed kilkoma laty s. Celestyna Giertych w głośnym wywiadzie dla miesięcznika “W drodze". “Najpierw jestem kobietą, dopiero później zakonnicą" - deklarowała w książce “Wszystko, co uczyniliście..." s. Małgorzata Chmielewska. Obie opisywały przypadki niewłaściwego rozumienia ślubów zakonnych; obie mówiły także o szczęśliwych i spełnionych zakonnicach. Nasza reporterka rozmawiała z wieloma siostrami, należącymi do różnych zgromadzeń, a także z kobietami, które odeszły z zakonu. Dziś pierwsza część artykułu; kolejne - w dwóch najbliższych numerach “TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2004