Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ledwie media podały informację o tym, że w Oświęcimiu, by uniknąć zderzenia ze skręcającym samochodem osobowym, wyprzedzająca go limuzyna premier Szydło uderzyła w drzewo, na portalach społecznościowych zaroiło się od szyderstw – nie pierwszy zresztą raz, bo nie inaczej było w przypadku udziału kolumny z ministrem Antonim Macierewiczem w karambolu pod Toruniem czy eksplozji opony w prezydenckim samochodzie na autostradzie pod Opolem. Chciałoby się, żeby podobne incydenty prowadziły do otrzeźwienia, zwłaszcza gdy poszkodowany polityk – w tym przypadku Beata Szydło – trafia do szpitala. Gdy chodzi o życie ludzkie, trzeba być ostrożnym w podsycaniu emocji – pamiętamy tragiczną śmierć Marka Rosiaka w łódzkim biurze poselskim PiS w październiku 2010 r.
Ale pamiętamy też katastrofę smoleńską, będącą m.in. skutkiem pasma tragicznych zaniedbań i fatalnego szkolenia w 36. Pułku Specjalnym Lotnictwa Transportowego. Część świadków oświęcimskiego wypadku twierdzi, że wyprzedzająca na podwójnej ciągłej rządowa kolumna nie jechała na sygnale, ale nawet jeśli jechała, nie zwolniło to przecież kierowców BOR-u z obowiązku zachowania szczególnej ostrożności. Z informacji „Rzeczpospolitej” wynika też, że kierowca limuzyny pani premier nie miał praktycznie żadnego doświadczenia w prowadzeniu podobnych aut i że – podobnie jak paręnaście dni temu kierowca ministra Macierewicza – na trasie z lotniska znacząco przekraczał dozwoloną prędkość. O stanie zdrowia Beaty Szydło również nic pewnego nie wiadomo.
Tu faktycznie nikomu nie powinno być do śmiechu. I może nie trzeba się dziwić, że ludzie, którzy mają swobodny stosunek do przepisów ruchu drogowego, mają też swobodny stosunek do konstytucji. Tylko dlaczego tyle mówią o budowie silnego państwa?