Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nietknięte żadną miotłą papiery, niedopałki, skrawki folii. Przechodnie (a jest ich zawsze wielu, bo to droga do tramwaju i centrum) brnęli każdego dnia przez śnieg albo lód, albo bryję, przeciskając się obok gęsto zaparkowanych aut. W górę i w dół - to samo. Z wyjątkiem jednego bloku, przed którym wszędzie porządek.
Sprawa jest prosta. Tylko jedna ze wspólnot mieszkaniowych sprząta wszędzie. Pozostałe uznały, że front domu to nie ich sprawa, tylko miasta. I żadna interwencja nie pomaga. Jest jak jest, to znaczy paskudnie. I pewnie już tak pozostanie. Kiedyś była to śliczna uliczka, ale to było w epoce dozorców, a może także jakiegoś zupełnie anachronicznego poczucia powinności za to, co wspólne.
Właśnie: powinności. Jakie to dziwne słowo. Ostatnio przypomniał je w telewizji abp Gocłowski, twórca Areopagu, który od 10 lat zbiera się w Gdańsku, by w gronach mądrych ludzi zastanawiać się nad poważnymi sprawami. A zaczął wtedy - od próby stworzenia karty powinności obywatelskich. Nie praw - powinności właśnie. Arcybiskup teraz o tym przypomniał. Ale to zabrzmiało bardzo samotnie, i tak jakby utonęło w zgiełku rozgoryczonych głosów wołających o prawa. Należne, oczywiste, święte, artykułowane z coraz większym naciskiem.
PS. Serdecznie dziękuję za wszystkie listy z życzeniami, przepraszając równocześnie, że nie zdołam odpowiedzieć listownie.