Wygnany przez wygnańców

Poznajemy nareszcie prace Edwarda Wadiego Saida (1935-2003) - palestyńskiego literaturoznawcy i muzykologa, który akademicki humanizm chciał przenieść bezpośrednio do polityki.

20.01.2009

Czyta się kilka minut

"Najsławniejszy palestyński intelektualista", jak mawiali o nim w Ameryce, lub "amerykański profesor", jak nazywali go niektórzy Palestyńczycy, nie miał szczęścia do czytelników w Polsce. Pierwszy przekład "Orientalizmu" przeszedł bez echa, drugi - w 2005 r., a więc 27 lat po wydaniu anglojęzycznym - wywołał echo stłumione. Artykuły Ewy Thompson w "Europie" o koncepcji polskiej postkolonialności odpowiednio zaszufladkowały myśl Edwarda W. Saida. Czytelnik tropiący mógł jeszcze trafić na książkę "Za ostatnim niebem. Palestyńczycy". Tak stał się Said w naszych oczach ojcem upolitycznionej teorii postkolonialnej i profesorem, który z gabinetu na Uniwersytecie Columbia napomina aktorów bliskowschodniego konfliktu.

Jednak powoli zaczyna być wydawany inny Said - uczłowieczony eseista. Z piątą rocznicą jego śmierci niemal zbiegła się publikacja "Paraleli i paradoksów" (PIW), będących zapisem rozmów dwóch przyjaciół: Said i Daniel Barenboim, izraelski dyrygent, rozprawiają o muzyce, nie popadając w bieżące politykowanie. Wreszcie, w najświeższym numerze "Literatury na Świecie" (9-10/2008) dostajemy fragmenty zbioru "Reflections on Exile and Other Essays" oraz autobiografii "Out of Place", która jest literaturą najwyższej próby. Można by tylko mieć wątpliwości, czy zaproponowany przez Marcina Szustera polski tytuł "Nieprzynależny" oddaje istotę Saidowskiej nieklasyfikowalności. Właśnie dosłowny sens out of place, czyli "poza miejscem", kieruje ku doświadczeniu bycia eksterytorialnym, które tak naznaczyło myśl Saida. Wygnanie nie zwalnia z krytycznego myślenia i działania, nie skazuje na bezdomność. Dla intelektualisty oznacza zawsze otwartą alternatywę.

Pod koniec życia, chory na białaczkę, Said intensywnie pracował nad domknięciem dzieła o procesie twórczym. Oto twórca doświadcza trzech inicjacji: gdy rodzi się w nim autor, gdy dojrzewa i gdy uświadamia sobie swoje odchodzenie. Ostatni etap, "późnego stylu", fascynował Saida najmocniej. Końcowe szlify książki "On Late Style" ("O późnym stylu") przerwała śmierć profesora.

Zuch banita

W 1991 r. podczas rutynowych badań dowiaduje się, że cierpi na białaczkę. "Miesiąc po diagnozie bezwiednie zacząłem pisać list do matki, nieżyjącej od półtora roku" - wspomina w "Out of Place". Więź łączącą matkę i syna buduje czytanie sztuk Szekspira na dwa głosy, wizyty w kairskiej operze, a w latach rozłąki (on mieszkał w Ameryce, ona w Bejrucie) rytuał cotygodniowych listów. Po Hildzie Said odziedziczy chroniczną bezsenność, skłonność do celebrowania samotności i ambiwalentny stosunek do świata.

Urodzona w Nazaret córka ministra, konserwatywnego baptysty, otrzymuje staranne wykształcenie w amerykańskiej szkole w Bejrucie, ale męża poznaje dopiero w dniu ślubu. Dwukrotnie od niej starszy Wadie Said jest palestyńskim przedsiębiorcą, protestantem jak Hilda. Po latach Edward odkryje, że żaden z dziadków nie nazywał się Said. W 1911 r. ojciec opuszcza Hajfę jeszcze jako Wadie Ibrahim. Być może nowe nazwisko bierze od Portu Said, skąd zabiera go frachtowiec do Liverpoolu. Tam zostaje stewardem na liniowcu do Nowego Jorku. W Ameryce gromadzi kapitał i jeździ na obozy YMCA. Kiedy Stany Zjednoczone przystępują do wojny, zgłasza się do armii i walczy we Francji. Po I wojnie wraca do Jerozolimy już jako William Said z cennym nabytkiem - amerykańskim obywatelstwem. Żeni się dopiero, gdy stać go na założenie licznej rodziny. Z Hildą ma sześcioro dzieci. Pierworodny syn umiera, a rok później, 1 listopada 1935 r. rodzi się wyczekany Edward. "Pięćdziesiąt lat zajęło mi, by przyzwyczaić się czy raczej czuć mniej niezręcznie z Edwardem, idiotycznym angielskim imieniem przyklejonym mocno do niezaprzeczalnie arabskiego nazwiska Said" - wyznaje. Matka powie mu, że dostał imię po księciu Walii, epizodycznym Edwardzie VIII. Za wyborem stała jednak chęć zapewnienia synowi lepszego startu na Zachodzie - w razie upadku Palestyny.

Dorasta w Kairze. Jednym z najwcześniejszych wspomnień jest rutyna ćwiczeń gry na pianinie, a od święta przejażdżki amerykańskimi limuzynami ojca. Na świat przychodzą: Rosemarie, Jean, Joyce i Grace. Z siostrami nie łączy Edwarda "satysfakcjonująca" relacja. On jest synkiem mamusi, ma spełnić jej ambicje, posyłany do brytyjskich i amerykańskich szkół. Dla rówieśników z podwórka jest śmiesznym niby-Anglikiem, dla kolegów z klasy, dzieci zachodnich rezydentów - małym Arabkiem. Nie potrafi się przypisać do żadnego miejsca. Ucieka w książki i muzykę.

Nie jest wybitnym uczniem, zostaje nawet wydalony z Victoria College, zwanego egipskim Eton. Trafia tam jako czternastolatek i buntuje się przeciw dyscyplinie, zwłaszcza nakazowi mówienia wyłącznie po angielsku. Przyłącza się do kliki nastoletnich Arabów. "Język arabski stał się naszym rajem, mową złoczyńców, poprzez którą uchodziliśmy ze świata panów, ich wspólników prefektów, zanglizowanych starszaków chełpiących się narzucaniem nam hierarchii i reguł" - opisuje odkrywanie swojej arabskości. Ulubieńcem nauczycieli jest Shauhoub, którego po latach Said rozpozna, siedząc w kinie - jako Omara Sharifa. Tymczasem Edward zbiera chłosty bambusowymi kijami, wreszcie zostaje wyrzucony. Poszło o sonet Szekspira. Klasa wolała omawiać utwór Scotta, a Said przewodził harcownikom.

Jedzie do Ameryki. W ewangelickiej Mount Hermon School, a potem w Princeton czuje się samotny. "To, że byłem poza miejscem (...) stało się zachętą do szukania własnego terytorium, nie tyle społecznego, co intelektualnego". Zaczytuje się w dziełach Teodora Adorno. I nie ma śmiałości do kobiet. Podczas wakacji w Libanie zabija czas w ekskluzywnym klubie tenisowym. Spotyka tam córkę bogatego producenta mydła Ewę Emad: jest siedem lat starsza, należy do kościoła greckokatolickiego i mieszka w pałacu. Ich platoniczny romans trwa kilka lat, lecz gdy Ewa zaczyna naciskać na ślub, wkracza Hilda Said i przekonuje ją o niedojrzałości syna. Edward czuje ulgę.

U schyłku życia przyzna, że rodzice wychowali go w kokonie, "wymyślali" go zamiast pozwolić, by sam decydował o przyszłości. Historia z Ewą jest finalną sceną życia według scenariusza rodziców. Poznany w Kairze Ignacy Tiegerman, polski pianista żydowskiego pochodzenia, tułacz, staje się muzycznym przewodnikiem Saida. Bohaterem jego doktoratu na Harvardzie będzie Joseph Conrad, kolejny wędrowiec. Żeni się z koleżanką po fachu, pół-Estonką Maire Jaanus, ale małżeństwo szybko się rozpada. W 1970 r. w Libanie poznaje kwakierkę Mariam Cortas, kobietę również "poza miejscem". Już się nie rozstaną.

Pisarz zaangażowany

"Wciąż trudno mi zaakceptować fakt, że dzielnice miasta, w którym się urodziłem, żyłem i czułem jak w domu, przejęli polscy, niemieccy i amerykańscy imigranci, którzy opanowali miasto i uczynili z niego unikalny symbol własnej suwerenności, bez miejsca dla Palestyńczyków" - napisze u schyłku życia. Tuż przed wojną sueską ogłasza w uniwersyteckiej gazecie swój pierwszy politycznie zaangażowany artykuł. Rodzice ostrzegają, by się nie wychylał: "Jesteś profesorem literatury. Trzymaj się tego".

Trzyma się. Analizuje zachodnią literaturę dotyczącą tzw. Orientu. Owocem jest "Orientalizm", praca, w której obnaża mechanizm narzucania Wschodowi przez Zachód upodlającej tożsamości. Jak jego mistrzowie, Adorno i Horkheimer, Said demaskuje oświeceniową dialektykę - fundamenty, jakie Oświecenie przygotowało dla kolonializmu. Burza wokół książki zaskakuje autora. Antyamerykańskie ruchy i twórcy nurtu postkolonialnego radykalizują tezy Saida. Wbrew własnej woli już do końca życia będzie pisarzem zaangażowanym.

Wojny na Bliskim Wschodzie zmuszają Saida "edukowanego na zachodnią modłę do ideologicznej reedukacji". Mariam Said wylicza autorów, którzy ukształtowali polityczną optykę męża: Franz Fanon, Aimé Césaire, Howard Zinn. Profesor Columbii wprowadza do uczelnianego kanonu lektur europejskich strukturalistów i poststrukturalistów, m.in. Claude’a Lévi-Straussa i Michela Foucaulta. Ich narracje o opresji dostosowuje do opisu sytuacji Palestyńczyków. W 1977 r. dołącza do Palestyńskiej Rady Narodowej (PRN), parlamentu na wygnaniu. W Jaserze Arafacie widzi przyszłego przywódcę niepodległej Palestyny. Latami lobbuje za uznaniem przez USA Organizacji Wyzwolenia Palestyny. Nim to nastąpi, Said stanie się celem anonimów z pogróżkami, ktoś splądruje jego uniwersytecki gabinet.

W 1989 r., przy okazji gościnnych wykładów w Egipcie, odwiedza dawny Victoria College, z którego niegdyś go wyrzucono. I tym razem jest intruzem - wyprasza go nowa muzułmańska dyrektorka szkoły. Said nie dostrzega w islamie zagrożenia dla religii judeo-chrześcijańskich i vice versa. W tym egalitarnym podejściu tkwi najgłębszy problem profesora. Chce swój akademicki humanizm przenieść bezpośrednio do polityki. Pragnie rozwiązać konflikt palestyńsko-izraelski bez wskazywania winnych. Syjonizmu nie wiąże z żadną konkretną nacją, ale z generalnym mniemaniem Zachodu, że Żydzi muszą być objęci specjalnymi przywilejami. "Jak długo historia antysemityzmu i Holokaustu może być murem chroniącym Izrael przed naganami i sankcjami za jego postępowanie wobec Palestyńczyków, naganami i sankcjami, które stosujemy przeciw innym represjonującym rządom?" - powtarza wielokrotnie. Potępia terroryzm ze strony jednych i drugich, żąda utworzenia dwóch wzajemnie uznających się państw - Palestyny i Izraela. Takie stanowisko uchwala PRN w Algierze w 1988 r. Kiedy okazuje się, że Arafat samodzielnie układa się z Ameryką i godzi na autonomię zamiast niepodległości Palestyny, Said czuje się zdradzony. Działa chaotycznie, niestarannie dobiera interlokutorów - są wśród nich osoby kojarzone z terroryzmem.

Wykrycie raka krwi zbiega się z rezygnacją z prac w PRN. Od dłuższego czasu Said pełni w niej rolę intelektualnego listka figowego dla poczynań OWP. Oficjalnym powodem odejścia jest protest przeciwko kierunkowi procesu pokojowego z Oslo, połowicznym rozwiązaniom i podwójnej grze Arafata. Choroba, mimo związanego z nią cierpienia, staje się dla Saida szansą. Usprawiedliwia w oczach innych jego odsuwanie się od polityki i daje impuls do zwrócenia się ku dawnej pasji - muzyce. W 250. rocznicę urodzin Goethego wraz z Danielem Barenboimem gromadzi w Weimarze młodych arabskich i żydowskich muzyków. Eksperymentalna orkiestra, nazwana od zbioru wierszy poety "Dywanem Zachodu i Wschodu", przeżyje Saida, koncertując niemal na całym świecie, także na Zachodnim Brzegu.

Nomada z wyboru

Na zaproszenie nowojorskiej diaspory Said gości w synagodze. To nie syndrom spóźnionego uczucia do Izraela, lecz późnego stylu. Wydany pośmiertnie zbiór esejów "O późnym stylu" nosi podtytuł: "Muzyka i literatura pod prąd". Said sugeruje, że pochopnie przypisujemy starości harmonię rozumu i pogodzenie z losem. Dla autorów, których ambicja wykracza poza odcinanie kuponów od utworów młodości, późny styl staje się etapem dojrzałej transgresji.

Pojęcie późnego stylu Said zapożycza z eseju Adorna o schyłkowej twórczości Beethovena. "W historii sztuki późne dzieła - twierdzi Adorno - to katastrofy". Piękne katastrofy. Dla Adorna i Saida "późność" oznacza decyzję twórcy o dobrowolnej banicji. Profesor Columbii nie kryje fascynacji zakazanym urokiem ostatnich dzieł: "Chciałbym eksplorować doświadczenie późnego stylu, który obejmuje nieharmonijne, nieukojone napięcie, a przede wszystkim rodzaj intencjonalnie nieproduktywnej twórczości zwróconej przeciwko". Późny styl to także świadomość odchodzenia. Twórca zrywa z dogadzaniem publiczności, sięga po tłamszone emocje - czasem frywolne, czasem rebelianckie. Konwencje i konwenanse epoki już dłużej go nie wiążą. Wie, że nadszedł ostatni moment, kiedy może się z nich wyswobodzić.

Saidowską galerię późnych artystów otwiera sam Adorno. Niczym Beethoven, ignoruje realne, cielesne zwiastuny śmierci. Zatraca się w pracy, rozpoczyna kolejne próby estetyczne, nie kończąc poprzednich. Ciągłość i doganianie współczesności stają się banalne. Późny styl nie omija bon vivanta Mozarta. "Cosi fan tutte" w warstwie muzycznej nagina standardy XVIII-wiecznej sztuki, zaś libretto Lorenza da Ponte jest farsą na granicy obyczajowości. Z kolei Lampedusa w "Lamparcie", swej późnej i jedynej powieści, jest ostentacyjnie anachroniczny. Celebruje melancholię wolną jednak od umartwiania. Podobnie Visconti, ekranizując "Lamparta", kreuje przyjemny film z urodziwymi aktorami. Lecz obraz podszywa dekadencją, która rozbłyśnie w następnych filmach późnego Viscontiego, np. "Śmierci w Wenecji". Glen Gould, odrzucając koncertowanie pod publiczność, humanizuje muzykę. Czyni ją bliższą pragnieniom kompozytora. Wreszcie Kawafis - tak głęboko gardzi modernizmem swoich czasów, że jego poezja zostaje doceniona dopiero po śmierci. Według Saida artyści późnego stylu "ogrywają potężne, totalizujące kody (...) zachodniej kultury i kulturową dyfuzję: biznes muzyczny, wydawniczy, film i dziennikarstwo. Jedyne, czego nie sposób znaleźć w ich dziełach, to zawstydzenie". Przeciwnie, są bezwstydnie dumni z egzystencji poza miejscem, poza czasem.

Said marzył o własnym późnym stylu i uważał, że nie zdążył go wypracować. To chyba przesadna skromność z jego strony. W czasie choroby wciąż wykłada, publikuje więcej książek niż w całym okresie zdrowia. Porażkę sprawy bliskowschodniej akceptuje tylko w tym wymiarze, że mniej pisze bezpośrednio o Palestynie. Swoje wystąpienia poświęca uniwersalnej idei demokratyzacji, zwłaszcza mentalnej - na poziomie dyskursu i modeli myślenia. Angielskie imię Edward przestaje mu ciążyć. "Wraz z wieloma dysonansami w moim życiu nauczyłem się woleć bycie nie do końca odpowiednim i poza miejscem" - w tych słowach pobrzmiewa duma z posiadania szerszej, kontrapunktowej perspektywy. Wygnaniec za cenę niezakotwiczenia staje się wolnym duchem, niezakleszczonym w społecznej maszynerii. Tak, wygnanie może zyskać aurę fetyszu.

Magdalena Nowicka (ur. 1984) jest asystentem w Instytucie Socjologii na Uniwersytecie Łódzkim oraz sekretarzem redakcji kwartalnika literackiego "Arterie". Korzystałam z książek E. W. Saida "Out of Place", New York 2000 oraz "On Late Style", New York 2006.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2009