Polityka i muzyka

Daniel Barenboim: W mojej orkiestrze Izraelczycy grają wspólnie z Palestyńczykami. Nagle okazuje się, że poprzez muzykę mogą znaleźć wspólny język. Rozmawiał Leszek Bernat

13.12.2011

Czyta się kilka minut

Daniel Barenboim ze swoją izraelsko-palestyńską orkiestrą / fot. Juan Naharro Gimenez / Getty Images / FPM /
Daniel Barenboim ze swoją izraelsko-palestyńską orkiestrą / fot. Juan Naharro Gimenez / Getty Images / FPM /

Leszek Bernat: Wielokrotnie zabierał Pan głos w sprawie konfliktu izraelsko-palestyńskiego, a niektóre z Pana wypowiedzi nie zawsze spotykały się z przychylnym przyjęciem i to - paradoksalnie - szczególnie ze strony izraelskich władz. W jaki więc sposób postrzega Pan ten bolesny problem?

Daniel Barenboim: Jestem coraz mocniej przekonany, że ów konflikt nie jest właściwie rozumiany ani przez Izraelczyków, ani przez Palestyńczyków, ani przez resztę świata. Po pierwsze, nie ma jednego konfliktu na Bliskim Wschodzie, lecz dwa. Pierwszy z nich to konflikt pomiędzy państwami: Izraelem i Egiptem, Izraelem i Syrią, Izraelem i Libanem. Jest on normalny w tym sensie, że na przestrzeni historii tego typu konflikty pomiędzy walczącymi o swoje żywotne interesy krajami istniały od zawsze: toczono spory o granice, wodę, ropę naftową itd.

Jednak konflikt izraelsko-palestyński nie toczy się pomiędzy dwoma państwami, lecz między dwoma narodami, z których każdy jest głęboko przekonany, że posiada wyłączne prawo do egzystowania na tym samym małym skrawku ziemi. Jeśli tak się na sprawę spojrzy, to łatwo pojąć, że chodzi tu o konflikt zachodzący w wymiarze czysto ludzkim, tak jak to się zdarza pomiędzy dwoma osobami. Nie rozwiążemy go więc środkami politycznymi, ani tym bardziej militarnymi.

Część narodu żydowskiego była przekonana o swoim świętym prawie do tej ziemi już pod koniec XIX wieku, co świadczy o tym, że ten sposób myślenia nie jest rezultatem Holokaustu.

Rzeczywiście, idea państwa żydowskiego nie narodziła się po 1945 r., a naród żydowski zawsze żywił aspirację do zajęcia rzeczonych terytoriów. Oczywiście Holokaust był najgorszą tragedią, jaka się mogła w historii ludzkości zdarzyć, i to normalne, że podstawowym celem każdego Żyda jest zapewnienie sobie i swoim dzieciom bezpiecznej przyszłości. Każdy zdrowy na umyśle człowiek musi się z tym zgodzić, tylko pytanie brzmi: jakimi metodami to osiągnąć?

Mam wątpliwości co do tego, czy najlepszą odpowiedzią jest polityka prowadzona od 1967 r., czyli od zakończenia wojny sześciodniowej. Do żadnej idei nie da się nikogo przekonać siłą i żaden naród nie może wyrzucić drugiego narodu siłą z terenów przezeń zamieszkiwanych. A przecież już od sześćdziesięciu lat Izraelczycy usiłują wypchnąć Palestyńczyków na pustynię, a Palestyńczycy zepchnąć Izraelczyków do morza. To nie może dłużej trwać i zamiast tych wszystkich pustych deklaracji na temat pokoju na Bliskim Wschodzie, wygłaszanych przez możnych tego świata, ze Stanami Zjednoczonymi na czele, potrzebna jest praca u podstaw służąca przekonywaniu obu narodów, że nasze losy są nierozłącznie powiązane.

A co to konkretnie oznacza?

Ano to, że najpierw musimy nauczyć się akceptować sposób myślenia drugiej strony i uznać, że posiadamy te same prawa. Możemy żyć obok siebie albo razem, ale nigdy odwróceni do siebie plecami. Ten punkt widzenia nie jest jednak powszechnie podzielany przez oba narody.

Powtarza się do znudzenia, że Izraelczycy potrzebują poczucia bezpieczeństwa, a Palestyńczycy - sprawiedliwości, i że trzeba wypracować jakiś kompromis. Zerka się na ONZ, mówi o negocjacjach, ale przecież negocjować można tylko z kimś, kogo się akceptuje, a nie odrzuca. I właśnie tutaj daje o sobie znać dotkliwy brak uznanych i szanowanych osobistości, które by potrafiły przekonać własne narody do zmiany sposobu myślenia.

Rozmaite próby rozwiązania konfliktu podejmowane były już wielokrotnie.

No właśnie. Już za rządów prezydentury Billa Clintona proponowano, aby Izrael zachował swoje granice - z pewnymi modyfikacjami - z 1967 r., aby Jerozolima została uznana za stolicę państwa palestyńskiego, odwoływano się do Prawa Powrotu itd., czemu zatem nic się w tym zakresie pozytywnego nie dzieje?

Widać tutaj wielką hipokryzję, często wspieraną słabym z punktu widzenia politycznego i wręcz niebezpiecznym argumentem: nie możemy ustępować Palestyńczykom, bo nie wiadomo, jaka będzie militarna reakcja Izraela.

Mamy więc do czynienia z postawą podszytą strachem i zakłamaniem. Kręcimy się w kółko. Tym wyraźniejsza staje się konieczność wykonania ogromnej pracy w sferze czysto ludzkiej, bo nawet zakończenie izraelskiej okupacji i likwidacja powstałych tam osiedli nie zakończy krwawego konfliktu.

Zapytam zatem wprost: czy jako ciesząca się ogromnym prestiżem, energiczna i zaangażowana osoba ma Pan jakieś ambicje polityczne?

Żadnych! Ani w Izraelu, ani nigdzie indziej. Przecież najpoważniejsze problemy współczesnego świata nie mogą być rozwiązane w sytuacji, w której rządzący politycy, ze względów wyborczych, są zmuszeni do podejmowania decyzji uwzględniających tylko bardzo krótką perspektywę czasową. A do rozwiązywania poważnych problemów ludzkich, podobnie jak problemów medycznych, potrzebny jest właśnie czas i perspektywiczne myślenie. My natomiast straciliśmy już instynkt strategii i praktykujemy tylko taktykę, a to nie jest interesujące.

Przejdźmy zatem do najbliższej Panu domeny: jakie miejsce zajmuje w naszym życiu muzyka?

W przeciwieństwie do XVIII czy XIX wieku, kiedy to muzyka była zarezerwowana dla elitarnej grupki społeczeństwa, od kilkudziesięciu lat dostęp do niej mają już praktycznie wszyscy. Muzyka przyciąga wiele osób, często podnosi ich poczucie wartości, dotyczy to również polityków i biznesmenów.

Problem polega jednak na tym, że nie przygotowaliśmy ludzi do odbioru sztuki dźwięków i że właściwie nie ma kraju, w którego szkołach prowadzono by kształcenie muzyczne z prawdziwego zdarzenia. Udostępniliśmy zatem globalnemu społeczeństwu sferę, w której nie potrafi się ono poruszać. Nie jest też w stanie zrozumieć bezcennych korzyści, jakie przynosi obcowanie z muzyką.

Stąd wynikają poważne problemy, również ekonomiczne - wystarczy wspomnieć o okrojonych budżetach większości festiwali, skracanych sezonach symfonicznych, likwidowanych w Stanach Zjednoczonych orkiestrach czy zamykanych we Włoszech teatrach operowych. Dlatego marzę o tym, aby wszystkie dzieci uczyły się w szkole muzyki, tak jak to ma miejsce w przypadku geografii, biologii czy literatury. Przecież uczenie się tych przedmiotów nie oznacza, że każde dziecko zostanie w przyszłości geografem, biologiem lub pisarzem, a pomimo to ich obecność w programach szkolnych uważamy za niezbędne. Ważne jest jednak to, by - czy to w muzyce, polityce czy w innych sferach - zawsze zmierzać do źródła, próbować je zrozumieć i dać taką możliwość innym.

Co więc muzyka może dać człowiekowi?

Wypełnia ona moje całe życie, toteż niektórzy mogą mi zarzucić brak obiektywizmu. Ale wiem, że sposób uprawiania muzyki - posiadającej również wymiar metafizyczny - może nas wiele nauczyć. Na przykład pracując nad frazowaniem, dynamiką, artykulacją itd., nie ograniczamy się tylko do stosowania sztywnych reguł, lecz usiłujemy przede wszystkim zrozumieć, jak i dlaczego w taki, a nie inny sposób mamy kreować dany utwór. Nie można myśleć fragmentarycznie, bo na przykład rytm ma wpływ na melodię, melodia na harmonię etc.

Otóż zarówno w życiu muzycznym, jak i w innych sferach stwierdzam dzisiaj brak chęci i umiejętności do poszukiwania związków, połączeń i zależności między poszczególnymi elementami i czynnikami. A dla mnie muzyka jest właśnie sztuką dążenia do jedności, niekoniecznie w sensie religijnym, chodzi po prostu o to, żeby jednością stawało się to, co myślimy i czujemy. Dostrzegam zatem w muzyce czynnik zdolny do łączenia myśli, uczuć i temperamentów, czyli, krótko mówiąc: umysłu, serca i żołądka.

Rozumiem, że owocem tych przemyśleń była właśnie inicjatywa powołania do życia West-Eastern Divan Orchestra, zespołu, w którym młodzi, pochodzący z pozostających w konflikcie krajów Bliskiego Wschodu, muzycy wspólnie realizują swoje pasje. Kiedy i w jakich okolicznościach narodził się ten pomysł?

W 1999 r. Weimar był stolicą kulturalną Europy i odpowiedzialny za to wydarzenie Bernd Kaufmann prosił mnie, żebym poprowadził utworzone przez niego atelier muzyczne, nazwane - w nawiązaniu do zbioru liryków Goethego - "Dywan zachodni i wschodni". Pełniłem wówczas funkcję dyrektora artystycznego berlińskiej Staatsoper i Orkiestry Symfonicznej Chicago, koncertowałem jako pianista, prowadziłem przynajmniej dwie produkcje operowe na Festiwalu Wagnerowskim w Bayreuth - naprawdę nie miałem dużo czasu.

Kaufmann jednak nalegał i zwrócił moją uwagę na wyjątkową rolę Weimaru, symbolizującego jednocześnie to, co najlepsze i najgorsze w historii Niemiec: z jednej bowiem strony chodzi tu o miasto Goethego, Schillera czy Bacha, z drugiej zaś - ośrodek kojarzący się z położonym nieopodal obozem koncentracyjnym Buchenwald. Wspomniał też o ciążących na świadomości Niemców winach i potrzebie podejmowania odkupiających je działań.

Ten argument mnie przekonał, ale postawiłem mu następujący warunek: nie wystarczy zrobić czegoś tylko dla narodu żydowskiego, najważniejsze jest pomóc Żydom w nauczeniu się pokojowego współżycia z arabskimi sąsiadami.

Zaproponowałem zaproszenie młodych muzyków żydowskich, palestyńskich, a także z krajów arabskich całego regionu, i wraz z moim przyjacielem, wybitnym intelektualistą Edwardem Saidem (amerykański uczony palestyńskiego pochodzenia, autor słynnej książki "Orientalizm" - przyp. red.) przystąpiliśmy do realizacji projektu.

Z jakim odzewem spotkała się ta inicjatywa?

Nadspodziewanie dużym. Początkowo myśleliśmy o zespole złożonym z 8 do 15 muzyków. Instytut Goethego pomógł nam zorganizować przesłuchania w Damasie, Kairze, Tel Awiwie, Jeruzalem, Ammanie i Bejrucie, na które zgłosiło się bardzo wielu kandydatów - tylko z krajów arabskich ponad 200 osób. Stanowiło to spore zaskoczenie i zachęciło nas do utworzenia orkiestry.

A jaki poziom reprezentowali ci młodzi entuzjaści?

Szalenie zróżnicowany. Aż sześć procent spośród nich nigdy jeszcze nie grało w żadnej orkiestrze, a aż trzydzieści procent - to głównie dotyczy młodzieży pochodzącej z małych wiosek - nigdy nie słyszało orkiestry symfonicznej na żywo. I proszę sobie wyobrazić, że osiem lat później wystąpiliśmy na Festiwalu w Salzburgu, wykonując jedno z trudniejszych dzieł w repertuarze: Wariacje na orkiestrę op. 31 Schönberga.

Było to możliwe z kilku powodów. Po pierwsze, dzięki talentowi i zapałowi tych młodych ludzi. Po drugie dlatego, że uczyli się oni stale u tych samym profesorów, którymi są członkowie berlińskiej Staastskapelle. I wreszcie po trzecie, dzięki dalekosiężnemu myśleniu i wspaniałomyślności rządu Andaluzji, który ufundował moim podopiecznym stypendia, pozwalające im - po dwumiesięcznej pracy ze mną w okresie letnim - przyjechać do Berlina na dalszą naukę u tych samych profesorów. Jeśli udało nam się osiągnąć tak wysoki poziom muzyczny, to dlatego, że cały projekt był dobrze strategicznie przemyślany i przygotowany.

Wszakże, jak już wspomnieliśmy, jego cele nie miały tylko muzycznego charakteru.

Oczywiście, że nie. Zarówno mnie, jak i Edwardowi Saidowi, chodziło przede wszystkim o stworzenie oderwanego od rzeczywistości politycznej forum, dającego okazję młodym, posiadającym podobne zainteresowania i pasje muzykom do spotkania się i - co najważniejsze - wzajemnego poznania się. Przypomnę raz jeszcze, że nie jest to tylko orkiestra izraelsko-palestyńska, lecz izraelsko-arabska.

Na przykład Izrael i Syria znajdują się oficjalnie w stanie wojny od 1948 r., co oznacza, że dla Syryjczyka każdy Izraelczyk jest potworem i odwrotnie. Po przyjęciu do naszego zespołu siadają obok siebie, zaczynają grać tę samą muzykę, na tym samym poziomie dynamicznym, z tymi samymi wibracjami, stosując się do tych samych wskazówek. I po wielu godzinach i dniach wspólnej pracy nagle okazuje się, że siedzący naprzeciwko muzyk nie jest już potworem.

Takie doświadczenie rozbudza ciekawość, uczy tego, że nie chodzi o przekonywanie na siłę drugiej strony, lecz zrozumienie jej racji - z tego punktu widzenia, podobnie jak z czysto artystycznego, odnieśliśmy pełen sukces.

Podejrzewam, że Pańska działalność w tym zakresie i samo istnienie West-Eastern Divan Orchestra nie spotyka się wyłącznie z pozytywnymi reakcjami.

Ależ naturalnie. Zresztą wrogie reakcje przychodzą z obu stron. Niektórzy Izraelczycy nie rozumieją, jak można wspólnie muzykować z przedstawicielami narodu, który zabija ich bliskich, podobnie jak niektórzy Palestyńczycy buntują się na myśl, że można grać w jednym zespole z reprezentantami ich prześladowców i okupantów. Ja jednak wiem, że jeśli czasem wywołujemy tak negatywne emocje, to znaczy, że to, co robimy, jest słuszne.

Czy nosi się Pan z zamiarem nauczania muzyki, przekazania swojej wiedzy i doświadczenia, dajmy na to, studentom dyrygentury?

Na razie nie, bo nauczanie wymaga regularności zajęć, a ja na to nie mam czasu. Natomiast istnieje pomysł utworzenia Instytutu West-Eastern Divan, działającego przy berlińskiej Staatsoper. Kiedy to nastąpi, przyjmę w nim stanowisko wykładowcy.

Pierwszych lekcji gry na fortepianie udzielał Panu ojciec. Chciałbym więc na zakończenie zapytać, która z jego życiowych rad wywarła na Pana największy wpływ.

Przede wszystkim nauczył mnie niepokornie myśleć.

Daniel Barenboim

Dyrygent i pianista. Urodził się w 1942 r. w Argentynie, gry na fortepianie uczył się u swojego ojca, a w wieku siedmiu lat dał pierwszy publiczny koncert w Buenos Aires. Całe dzieciństwo spędził w Izraelu, dokąd jego rodzina przeniosła się w 1952 r. W tym samym roku debiutował jako pianista w Wiedniu i Rzymie, następnie uczył się dyrygentury w Salzburgu u Igora Markevitcha, a teorii i kompozycji u Nadii Boulanger w Paryżu. Koncertował między innymi pod batutą Otta Klemperera i Leopolda Stokowskiego, występował z największymi muzykami, odnosił sukcesy na wszystkich kontynentach. Karierę dyrygencką rozpoczął w 1967 r. z New Philharmonic Orchestra w Londynie.

Pełnił funkcję dyrektora artystycznego Orchestre de Paris i Chicago Symphony Orchestra. Od 1992 r. jest dyrektorem artystycznym Staatsoper i Staatskapelle w Berlinie, a w grudniu 2011 r. został mianowany dyrektorem muzycznym mediolańskiej La Scali. W 1999 r. wraz z Edwardem Saidem powołał do życia West-Eastern Divan Orchestra, której celem jest współpraca i dialog młodych muzyków z Izraela, Palestyny i krajów arabskich. Barenboim wspiera też działające w Strefie Gazy organizacje humanitarne. Odznaczony m.in. Orderem Imperuim Brytyjskiego, Legią Honorową, Nagrodą Willy’ego Brandta.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2011