Wszyscy święci brata Roberta

Kiedy masz tylko świętych, którzy są białymi i żyjącymi w celibacie mężczyznami – jak to do ciebie przemawia, jeśli twoja skóra jest ciemna, jesteś aktywny seksualnie i żyjesz w małżeństwie? – pyta Robert Lentz. I odpowiada swoimi ikonami.

26.06.2018

Czyta się kilka minut

Robert Lentz przy pracy nad ikonami / ROBERTLENTZ.VOM
Robert Lentz przy pracy nad ikonami / ROBERTLENTZ.VOM

Ma śniadą, wysmaganą przez wiatr pustyni skórę i mocne, żylaste dłonie. Po czubek głowy owinięty jest białym płaszczem, jakie noszą nomadzi na Bliskim Wschodzie. W niczym nie przypomina innych Dobrych Pasterzy czule obejmujących słodkie, puszyste jagniątka. Dobry Pasterz Roberta Lentza trzyma rękę na szyi zadziornego, rogatego kozła. Nad jego prawym ramieniem inskrypcja w języku arabskim: „Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary”.

Ikona powstała dla jednego z amerykańskich kościołów w czasie I wojny w Zatoce Perskiej. Była odpowiedzią na rosnącą nieufność wobec imigrantów pochodzenia arabskiego w Stanach Zjednoczonych.

Na ikonach Lentza każdy Chrystus wygląda inaczej. Na obrazie dla misyjnej wspólnoty Maryknoll ma twarz latynoskiego wieśniaka. Dłonie z wyraźnymi śladami ran opiera na płocie z kolczastego drutu. Na ikonie Lew Judy wygląda jak masajski wojownik. Chrystus Wyzwoliciel jest czarnoskóry.

– Kiedy przyszedł do mnie pewien Afroamerykanin i poprosił o wykonanie tej ikony, miałem sporo wątpliwości – opowiada Robert Lentz. – Jak mogę namalować Jezusa jako Afrykanina, skoro nie był czarny? Z jednej strony chciałem spełnić jego prośbę, ale z drugiej czułem dużą odpowiedzialność. Nie mogłem namalować nieprawdy. Wtedy pomyślałem o opisach zmartwychwstania w Ewangelii. Kiedy Maria Magdalena przychodzi do grobu i spotyka Chrystusa, jest przekonana, że rozmawia z ogrodnikiem. Dopiero gdy Jezus wypowiada jej imię, rozpoznaje Go. Przypomniała mi się legenda o św. Robercie z Newminster – podzielił się jedzeniem z biedakiem, a ten zaraz zniknął. Podobnie św. Marcin z Tours, który oddał pół płaszcza żebrakowi, a następnej nocy przyśnił mu się odziany w niego Chrystus. W Ewangelii Mateusza Jezus mówi: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”. Nie mówi „tak jakby Mnieście uczynili”, tylko dosłownie „Mnieście uczynili”. Od momentu zmartwychwstania Jezus nie jest już pojedynczą osobą, Jezus jest głową ciała, którym jest Kościół. Głowa nie może być kompletna bez ciała, a ciało – czyli rodzaj ludzki – nie może być kompletny bez Głowy. Tak, w końcu namalowałem czarnoskórego Jezusa, a potem też koreańskiego Jezusa i Jezusa Apacza. Wierzę, że te obrazy pomagają ludziom różnych nacji rozpoznać ich osobistą więź ze Zbawicielem.

Żeby namalować ikonę Jezusa Apacza, Robert Lentz pojechał na kila dni do rezerwatu Apaczów Mescalero niedaleko Nowego Meksyku. Tam spotkał się z szamanami i szamankami. Początkowo został potraktowany z nieufnością. Wśród starszych mieszkańców rezerwatu przedstawiciel Kościoła wzbudził raczej negatywne skojarzenia.

– Historia Apaczów to prawdopodobnie jeden z najciemniejszych rozdziałów w historii naszego kraju – stwierdza Robert Lentz.

Po dwóch tygodniach znów udał się do rezerwatu. Wspiął się na szczyt Sierra Blanca, świętej góry Apaczów, gdzie modlił się i zbierał wodę z górskich strumieni. Wymieszał ją z barwnikami użytymi do malowania ikony.

Jezus Apacz ma na sobie strój szamański. Stoi na szczycie Sierra Blanca i przewodniczy rytuałowi pozdrowienia Słońca, najświętszemu z rytów w kulturze Apaczów, celebracji daru przekazywania życia. Tak jak żydowski Jezus wchodził do synagogi, by odczytać zwoje Tory i wyjaśnić Pisma, tak Jezus Apacz wyśpiewuje świętą historię swojego plemienia. Nad jego ramieniem leci orzeł, który w mitologii Apaczów jest przewodnikiem w drodze do ziemi obiecanej. Ikona podpisana jest w rodzimym języku Indian: „Dawca życia”. Jezus Apacz został pobłogosławiony przez szamanów, a następnie umieszczony w misyjnym kościele katolickim na terenie rezerwatu.

HARVEY MILK, amerykański polityk, pierwszy mężczyzna przyznający się do swojej homoseksualnej orientacji wybrany do Rady Miasta San Francisco. Dalej: MARTIN LUTHER KING oraz MAHATMA GHANDI / FOT. ROBERTLENTZ.VOM

Życiorys bez granic

– Większość moich krytyków czuje dyskomfort, widząc, jak swobodnie przemieszczam się między różnymi kulturami. Chcą czystego, czarno-białego świata, ale ja takiej rzeczywistości nigdy nie znałem – opowiada Lentz.

Urodził się w rodzinie rosyjskich imigrantów w Kolorado. Dziadkowie od strony ojca byli prawosławni, rodzice – katolicy obrządku greckiego.

– Tak naprawdę nie pamiętam czasu w moim życiu, żebym nie miał jakiegoś związku ze sztuką i duchowością – wspomina.

Od dzieciństwa uwielbiał tworzyć. W salonie u jego rosyjskiej babci ze ścian przyglądały mu się rzesze świętych.

– Wzrastałem wśród opowieści o ich życiu i cudach, tak jak inne dzieci wychowują się w otoczeniu baśni.Także ojciec miał swoich męczenników, o których lubił opowiadać.

– Jako mały chłopak słuchałem o dzieciach niewiele starszych ode mnie, które pracowały i umierały w kopalniach i fabrykach w Stanach Zjednoczonych. Wiedziałem o masakrze w Ludlow, gdzie w wielkanocny poranek 1914 r. w wyniku starć zginęło wielu mężczyzn, kobiet i dzieci. Jeździliśmy do Wounded Knee i do Sand Creek. I ojciec, i babcia pokazali mi Boga. Babcia tego transcendentnego i nieskończonego, o którym opowiadały ikony, ojciec – ludzkiego Chrystusa, nadal cierpiącego pośród nas.

Dla młodego Roberta naturalną drogą wydawał się zakon. Wybrał franciszkanów. W klasztorze spędził sześć lat, wyszedł przed złożeniem ślubów wieczystych.

– W zakonie pociągała mnie jego kontemplatywna strona. Kiedy przez moją prowincję przeszły zmiany, poczułem się tam obco – opowiada zdawkowo o tamtym okresie.

Przeszedł na prawosławie. Zamieszkał w klasztorze Przemienienia Pańskiego w Brooklynie, w stanie Massachusetts. To tam zaczął się uczyć pisania ikon. W 1980 r. abp Antony Sinkevitch zaproponował mu wyjazd do Santiago w Chile, do prowadzonego tam rosyjskiego sierocińca. Zgodził się. W sierpniu tego samego roku został aresztowany przez tajną policję Pinocheta z zarzutem wspierania komunistów. Szybko go wypuszczono, gdy okazało się, że nie ma żadnych politycznych powiązań, ale doświadczenia tego czasu mocno zapisały się w jego pamięci. Niedługo potem zachorował na zapalenie płuc, jego stan pogarszał się, więc wrócił do USA. Wkrótce znów opuścił klasztor i rozpoczął świeckie życie na ulicach San Francisco. Na pierwszej ikonie, którą namalował po opuszczeniu zakonu, przedstawił bł. abp. Oscara Romera, duchownego z Salwadoru, który sprzeciwiał się reżimowi junty wojskowej i stawał w obronie praw człowieka. Zginął w zamachu, zastrzelony podczas sprawowania mszy świętej.

Święty Harvey Milk

Na ulicach San Francisco Robert Lentz poznaje inny świat. Spotyka komunistów, anarchistów, feministki, osoby homoseksualne, nielegalnych imigrantów.

– Początkowy strach i szok powoli ustępowały, uczyłem się słuchać. Pomimo różnicy doświadczeń odkrywałem, że mamy więcej ze sobą wspólnego niż widoczne na pierwszy rzut oka różnice. Twarz Chrystusa zaczęła ujawniać się przede mną na marginesie wszystkiego, co do tej pory znałem.

Wkrótce wynajmuje malutkie mieszkanie nad budynkiem katolickiej organizacji pomagającej ludziom z marginesu. Poznaje księży i zaangażowanych świeckich, którzy wiarę łączą z wrażliwością na kwestie społeczne. To od nich po raz pierwszy słyszy o Dorothy Day i Mary Harris Jones. Uwiedziony przykładem ich życia przedstawia je na ikonach, jaśniejące Boskim światłem, ze świetlistym nimbem wokół głowy, choć Kościół nigdy oficjalnie nie uznał ich za święte.

Poczet niekanonizowanych świętych Roberta Lentza rośnie. Tworzy ikony walczącego o prawa obywatelskie latynoskiej mniejszości Césara Cháveza i filozofki Simone Weil. Ta, na której przedstawi Martina Luthera Kinga, okaże się wyzwaniem od strony technicznej. Jeżdżąc autobusami po ulicach San Francisco, ukradkiem przygląda się ciemnoskórym pasażerom i zastanawia się, jak dobrać pigmenty, by oddać kolor skóry słynnego działacza. Na ikonach przedstawia także wielkich ludzi kultury, w których aktywności dostrzega ślady Boskiej inspiracji: Jana Sebastiana Bacha, J.R.R. Tolkiena, a nawet Alberta Einsteina.

Kontrowersje w środowiskach konserwatywnych budzi jego ikona przedstawiająca Harveya Milka, amerykańskiego polityka i jawnego homoseksualisty, walczącego o prawa osób LGBT. Milk zginął w 1978 r., zastrzelony przez oponenta politycznego Daniela White’a. Na ikonie Lentza w jednej dłoni trzyma świecę, drugą osłania jej wątły płomień. Na ramieniu ma opaskę z różowym trójkątem – w hitlerowskich obozach oznaczano taką osoby więzione z powodu homoseksualnej orientacji.

Ikona, na której przedstawił św. Sergiusza i św. Bakchusa czule objętych, została po raz pierwszy zaprezentowana na paradzie równości w Chicago w 1994 r. Ten wizerunek, podobnie jak inne ikony Lentza przedstawiające jednopłciowe pary świętych, stały się bardzo ważne dla grup chrześcijan LGBT na całym świecie.

Jezus wykluczonych

– W naszym śpiewniku jest ikona przytulonych św. Perpetuy i Felicyty, ale dla mnie osobiście okazał się ważny inny obraz Lentza – opowiada Marta Gładkowska, z grupy chrześcijan LGBTQ „Wiara i Tęcza”. – To Chrystus z Maryknoll, który stoi za ogrodzeniem z drutu kolczastego. Jestem protestantką. Kiedyś byłam bardzo zaangażowana w życie mojego Kościoła. Jednak w pewnym momencie opuściłam go z powodu mojej orientacji seksualnej. Kiedyś na Facebooku, przy okazji dyskusji o przyjmowaniu uchodźców, zobaczyłam właśnie tę ikonę. Zrobiła na mnie wyjątkowe wrażenie. Zobaczyłam na niej Chrystusa, który nie wyklucza, ale staje po stronie wykluczonych. Który stoi po mojej stronie, bo ja też czuję się takim „uchodźcą” szukającym swojego miejsca w Kościele. Opublikowałam ją na mojej stronie, a mój dawny pastor, który od dawna się do mnie nie odzywał, skomentował to bardzo krytycznie: „Jezus jest wojownikiem, który walczy, a nie osobą słabą – nie powinien być tak przedstawiany”. Zabolały mnie te słowa. Trudno było mi skonfrontować się z osobą, która kiedyś była moim mistrzem, ale to wydarzenie umocniło mnie też w przekonaniu, że mam prawo do mojej wiary. Ta ikona pomaga mi zobaczyć Chrystusa w moim życiu, ale też w każdym innym człowieku, nawet tym, którego nie rozumiem i którego się boję. My, chrześcijanie LGBTQ, jesteśmy grupą wykluczoną, ale musimy też troszczyć się o to, żeby nie wykluczać innych: uchodźców, którzy do nas docierają, wyznawców innych religii, osób obcych kulturowo, i żeby w ramach naszej grupy nie wykluczać siebie nawzajem.

– Dla mnie szczególne znaczenie ma ikona Henriego Nouwena – mówi Artur Kapturkiewicz z krakowskiej grupy „Wiara i Tęcza”. – Od wielu lat czytam jego książki. Zawsze wtedy czuję bliskość Henriego, jego przyjacielską troskę i pomoc w przeżywaniu własnej samotności i tęsknoty. Trzymałem na biurku jego fotografię, nieraz dzieliłem się jego tekstami na spotkaniach naszej grupy.

Henri Nouwen poprosił kiedyś Roberta Lentza o namalowanie dla siebie ikony, która symbolizowałaby złożenie w ofierze jego seksualności i oddanie Chrystusowi. Tak powstał wizerunek Chrystusa Oblubieńca, na którym umiłowany uczeń Jan składa głowę na ramieniu swego Mistrza. Podobno Nouwen umieścił ją tuż nad swoim łóżkiem, by spoglądać na nią przed snem i zaraz po przebudzeniu.

– Ikona Chrystusa Oblubieńca przypomina o heroicznej postawie wierności w dochowaniu przyrzeczenia celibatu, wynagrodzonej miłością, która daje pokój serca. Ta miłość może dzisiaj dawać siłę homoseksualnym kobietom i mężczyznom – dodaje Artur Kapturkiewicz. – Duchownym, żeby żyć bezpośrednio przykładem Henriego. Świeckim, żeby dochować wierności swoim partnerkom i partnerom, żonom i mężom. Żeby budować miłość na całe życie. Bardzo potrzebujemy tej nauki, której nikt nam nie zaoferował. Kościół boi się nawet słów „lesbijka”, „gej”, „biseksualny” i „transpłciowy”. Jak więc może uczyć nas pięknego życia?

Anioł i stara puszka

– Czy obrazy Roberta Lentza można nazwać ikonami? Ikona to coś więcej niż obraz religijny. Ikona jest miejscem objawienia. W założeniu ma być nośnikiem dogmatu. I choć obrazy Lentza w estetyce nawiązują do stylu ikon, a nawet zawierają elementy kanonu, to wyrażają bardzo indywidualne doświadczenie Boga, a nie objawioną i obiektywną prawdę o nim – mówi o. Jan P. Strumiłowski, mnich z klasztoru cystersów w Jędrzejowie, teolog, który razem z Nadią Miazhevich prowadzi blog „Okno” wprowadzający w sztukę czytania ikon. – Ikona służy do wyrażenia prawdy, która nie jest tylko moją subiektywną i cząstkową prawdą. Jest moja, o ile ją przyjąłem przez wiarę.

– Autorem ikony nie jestem ja jako osoba pisząca ikony ani żaden ikonograf – dodaje Nadia Miazhevich. – Autorem ikony jest Kościół. Ja tylko wyrażam tę prawdę, która w Kościele została już odkryta i ukształtowana.

– Oczywiście to żaden problem, żeby on takie obrazy ikonopodobne tworzył – wyjaśnia o. Jan. – Problem jest wtedy, jeśli zaczniemy je traktować na równi z ikonami kanonicznymi. Nawet jeśli jego obrazy łamią pewne konwencje, to są wyrazem jego poszukiwania Boga, odkrywania Boga w swoim doświadczeniu. I dzięki temu mogą stać się inspiracją dla innych, by w swoim życiu zacząć Boga szukać. Należy jednak pamiętać, że jest to droga jedynie ludzka, a więc omylna.

W 2003 r. Robert Lentz po wielu latach ponownie zapukał do drzwi zakonu franciszkanów. Dziś żyje we wspólnocie w Waszyngtonie i nadal tworzy swoje ikony.

Jedną z nich jest wizerunek Serafina wykonany ze złota na zardzewiałej pokrywie od puszki.

– Boża chwała jest tak samo w pięknie zardzewiałego żelaza, jak i w drogocennych drobinkach złota – wyjaśnia z uśmiechem Lentz. – Twarz Boga można zobaczyć w najzwyklejszych rzeczach – dodaje. – Tych najbardziej zaniedbanych, najbardziej pogardzanych. ©

 

Korzystałam z wypowiedzi Roberta Lentza udostępnionych na stronie robertlentz.com oraz z książki „Christ in the Margins” autorstwa Roberta Lentza i Edwiny Gateley.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2018