Wszyscy jesteśmy z ECM

To najbardziej ceniona firma fonograficzna na świecie. Co roku z jej znakiem ukazuje się kilkadziesiąt nowych tytułów. Płyty ECM zdobywają laury zarówno w kategoriach jazzowych, jak i w świecie muzyki klasycznej.

01.07.2013

Czyta się kilka minut

Don Cherry, jedna z gwiazd ECM / Fot. MATERIAŁY PRASOWE ECM RECORDS
Don Cherry, jedna z gwiazd ECM / Fot. MATERIAŁY PRASOWE ECM RECORDS

Gdyby nie on, być może nie byłoby już jazzu. Tomasz Stańko porównuje go do Milesa Davisa. W redakcji „Tygodnika” usłyszeć można, że „wszyscy jesteśmy dziećmi ECM”. Manfred Eicher – producent, założyciel wydawnictwa płytowego Edition of Contemporary Music – 9 lipca skończy 70 lat.

***

Przeszło 40-letnia historia Manfreda Eichera i ECM jest antytezą rewolucji, jaka przetoczyła się przez świat muzyki w drugiej połowie XX i na początku XXI wieku. Już sama nazwa oficyny – Edition of Contemporary Music – zawiera w sobie zarówno gatunkową nieograniczoność muzyki współczesnej, jak i nietypową dla masowo reprodukowanych nagrań muzycznych skończoność serii, edycji. Wbrew pozorom nazwa ta nie była efektem głębokiego, filozoficznego namysłu. ECM przyszło Eicherowi do głowy w nocy, w przeddzień złożenia w urzędzie wszystkich dokumentów, koniecznych do założenia firmy. 26-letni kontrabasista i początkujący producent nie mógł przewidzieć, jak niezwykle trafnym, nadającym ton całej historii wydawnictwa będzie tytuł pierwszego albumu ze znaczkiem ECM – „Free at Last” („Nareszcie wolny”), wydanej w 1969 r. płyty tria amerykańskiego pianisty Mala Waldrona.

Dziś w katalogu ECM – w głównej serii oraz w poświęconej muzyce klasycznej ECM New Series – znajduje się przeszło 1300 tytułów.

– Kiedyś było ich wielu, byli jak wielka rodzina. Dziś Manfred jest dla mnie jak Ostatni Mohikanin – mówi „Tygodnikowi” Stefano Battaglia, mieszkający w Sienie pianista i kompozytor nagrywający dla ECM.

***

W czasie, gdy w Monachium Manfred Eicher zakładał ECM, w USA – kolebce jazzu – legendarne firmy fonograficzne jak Blue Note czy Columbia zmieniały profil w kierunku muzyki bardziej rozrywkowej. W klubach królował już wtedy funk i disco. Na szczytach listy Billboardu rządzili wtedy The Rolling Stones, The Temptations, a przede wszystkim przebój z musicalu „Hair” – „Aquarius” i znany z animowanego serialu „The Archie Show” hit „Sugar, Sugar”. Jak mówił na łamach „Tygodnika” Mikołaj Trzaska: – Jazz był zawsze muzyką społeczną, odpowiadającą na ludzkie problemy. W pewnym momencie przestał taki być – stał się muzyką rynku, a muzycy zaczęli się ubierać w jedwabne koszule.

Ci, którym jedwab nie przypadł do gustu, wyruszyli na poszukiwanie nowych lądów – do Europy.

ECM było dla muzyków przestrzenią nadziei i wolności. Niezależnie od tego, czy byli z Norwegii, Chicago, Rzymu, czy Nowego Jorku, przyjeżdżali, żeby być razem i wyrzucić z siebie to, co czuli, w sposób, jaki wydawał się im w danym momencie właściwy – mówi „Tygodnikowi” Jason Moran, amerykański pianista i kompozytor, laureat Nagrody MacArthura (zwanej „grantem geniuszy”), doradca do spraw jazzu w prestiżowym Centrum Kennedy’ego.

Wśród nich byli m.in. członkowie Art Ensemble of Chicago, którzy swojej muzyki nie nazywali jazzem, ale „Great Black Music”. W ECM płytą „Bright Size Life” debiutował 22-letni wówczas gitarzysta Pat Metheny – dziś jedna z największych gwiazd muzyki improwizowanej. Z inicjatywy Eichera powstało trio CODONA – założone przez trójkę multiinstrumentalistów: Collina Walcotta, Dona Cherry’ego i Nanę Vasconcelosa – dziś ich płyty uważa się za początek world music i fusion. To dla ECM swoją słynną „Music for 18 Musicians” nagrał Steve Reich. Od płyty „Tabula Rasa” swoje nowe kompozycje wydaje u Eichera estoński kompozytor Arvo Pärt – podobnie jak amerykańska wokalistka, kompozytorka, reżyserka i choreografka Meredith Monk czy wreszcie gwiazda światowej pianistyki – Keith Jarrett.

– Nagrania z lat 80.: płyty Dave’a Hollanda, Steve’a Colemana, Sama Riversa wstrząsnęły mną, zmieniły bieg, jakim płynęła we mnie dotąd muzyka – dodaje Moran. – Wszystkie one są tak żywe, energetyczne, radykalne... To wydawnictwo nieustannie karmiło nas – słuchaczy i wykonawców – taką muzyką. Manfred i wszyscy jego współpracownicy od lat poświęcają swój czas artystom, ci zaś – muzycy, ale także fotografowie, graficy – realizowali wspólną twórczą misję – i to nie po to, by zdobyć złoty róg.

Jedna z najsłynniejszych płyt w katalogu ECM, „Afric Pepperbird” kwartetu Jana Garbarka, powstała w środku nocy – dzięki temu udało się Eicherowi zbić stawkę za wynajem studia nagraniowego. By zaoszczędzić kolejnych kilkadziesiąt marek, zamiast samolotem młody producent przyjechał do Oslo z Monachium koleją (dziś podróż ta zajmuje 26 godzin, a po drodze należy przesiadać się 5 razy). Podobnych cięć w budżecie dokonał wioząc na koncert do Kolonii amerykańskiego pianistę Keitha Jarretta. Zamiast pociągiem panowie jechali ze Szwajcarii wysłużonym renault 4. Eicher nie władał wtedy zbyt biegle angielskim, więc podróż tych dwóch jazzowych legend przez zasypane styczniowym śniegiem Alpy musiała upływać w cokolwiek kontemplacyjnej atmosferze.

Dziś ECM to najbardziej ceniona firma fonograficzna na świecie. Co roku z jej znakiem ukazuje się kilkadziesiąt nowych tytułów. Płyty ECM zdobywają laury zarówno w kategoriach jazzowych, jak i w świecie muzyki klasycznej. Znakiem rozpoznawczym oficyny jest troska o detal – w dźwiękowej realizacji nagrania oraz w oprawie graficznej albumu.

Okładki ECM tworzą intrygującą kolekcję fotografii, grafiki i malarstwa abstrakcyjnego. Producent sam zajmuje się wyborem odpowiedniej pracy, która ma być kontrapunktem, a nie tylko ilustracją dla muzyki. Lubi powtarzać za Gertrude Stein: – Wyobraź sobie, że twoje uszy są twoimi oczami.

***

Spotykam się z Eicherem w Monachium, na dwa tygodnie przed zamknięciem wystawy „ECM: A Cultural Archaeology” zorganizowanej przez Haus der Kunst w Kolonii, pierwszej tak spektakularnej monografii poświęconej wydawnictwu ECM i jego twórcy. Nie jesteśmy umówieni. Asystenci Eichera uspokajają, ale niczego nie obiecują. Wpadamy na siebie w korytarzu. Eicher jest bardzo miły, ale jasno daje do zrozumienia, że teraz jest zbyt zmęczony, by rozmawiać – kilkadziesiąt minut wcześniej wylądował w Monachium. Wstępnie umawiamy się na jutro. Następnego dnia sytuacja się powtarza. Eicher ma mało czasu, ale chce rozmawiać. Siadamy na marmurowej ławie w hallu głównym Haus der Kunst. Mówi z doskonałym niemieckim akcentem. Mówi bardzo szybko, jednak nie dlatego, że chce jak najszybciej skończyć – chce jak najwięcej powiedzieć...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2013