Wstawać trupy!

Przywoływali pradawne siły ludowej wyobraźni i duchy industrialnego Śląska. W Starym Teatrze budzili chtoniczne bóstwa. Teraz Furia snuje opowieść z perspektywy snu, co dla odbiorcy oznacza: ani chwili oddechu.

15.03.2021

Czyta się kilka minut

Zespół Furia w spektaklu „Wesele”, reżyseria Jan Klata, czerwiec 2017 r. / MAGDA HUECKEL / STARY TEATR / MATERIAŁY PRASOWE
Zespół Furia w spektaklu „Wesele”, reżyseria Jan Klata, czerwiec 2017 r. / MAGDA HUECKEL / STARY TEATR / MATERIAŁY PRASOWE

O tekstach Furii jej lider, Nihil, mówi tak: – To, co robię, dyktuje mi las. Wchodzę w niego coraz głębiej, coraz bardziej się z nim zestrajam. Takie połączenie z naturą jest dane każdemu, ale nie każdy je rozwija. Nie każdy ma taką potrzebę. Ja mam i ją w sobie pielęgnuję.

Umieszczając ich źródło poza sobą, ucina wszelkie pytania o inspiracje dla tych niezwykle oryginalnych utworów. Sprawia, że dociekania o ich ewolucję stają się bezcelowe. Swoimi interpretacjami powracających na płytach Furii motywów mogę się podzielić co najwyżej ze świerkowym młodnikiem i cienistą buczyną. Kto wie, może będą dla mnie równie łaskawe, jak dla Nihila, którego uczyniły jednym z najciekawszych dziś polskich tekściarzy.

A przecież jeszcze na początku tego stulecia, tuż przed debiutem Furii, metalowa muzyka ekstremalna rzadko wchodziła z polszczyzną w alianse. A jeżeli już dochodziło do takich spotkań, ich rezultatem były zwykle kalki i wyimki z oklepanego blackmetalowego bestiariusza.

– Furia od razu wydała mi się szczególna, bo poza Katem i jakimiś wyjątkami nie trafiałem wcześniej na blackmetalowe płyty, gdzie śpiewano w języku polskim – wspomina poeta Maciej Bobula, laureat m.in. wrocławskiego Silesiusa. – I tak jak Kostrzewski operował tradycyjną dla tego gatunku symboliką: szatan, trzy szóstki, rozbuchana erotyka, tak „Martwa polska jesień” Furii zawierała melancholijne, kwieciste liryki, które od razu mnie ujęły.

Wspomniany przez Bobulę płytowy debiut zespołu otwierał tetralogię pór roku. Sam pomysł nie jest nowy, ale tytuły kolejnych albumów dobrze pokazują fascynacje Nihila. W kolejności chronologicznej to: „Martwa polska jesień”, „Grudzień za grudniem”, „Marzannie, Królowej Polski”, „Nocel”. Ten zestaw mówi wiele o lirycznej tożsamości zespołu. Składa się na nią młodopolski pesymizm, lokalne zakorzenienie oraz ludowość z jej tajemną leksyką i obrzędowością. Z niej wyrasta styl, który sam zespół określa czasem mianem „nekrofolku”.

Nie jest przypadkiem, że w debiutanckiej powieści Bobuli „Franciszka, Maryśka i ja” główny bohater wyciąga z odtwarzacza „Requiem ludowe” Adama Struga i na jego miejsce wkłada płytę Furii. Ryk Nihila jest biegunowo odległy od interpretacji Struga, ale wykrzyczane przez niego słowa mają podobne pochodzenie.

– Na „Marzannie, Królowej Polski” Nihil sięga chociażby po zawołanie: „kosi ta śmierć, tak kosi”. Dobrze pamiętam, jak do mojej babci na wsi przychodzili kolędnicy i turoń używał tej właśnie frazy – tłumaczy Bobula. – W innym utworze słyszymy: „wyjcie psy!”. W ludowym imaginarium to zwiastuje koniec. Kiedy szczekają psy, nadchodzi śmierć.

Pytany o wiejskie rytuały i archaizmy, Nihil odsyła mnie oczywiście do lasu. W tym przypadku to akurat całkiem pomocna wskazówka. W końcu świat przyrody wydaje się – nomen omen – naturalnym łącznikiem z kulturą ludową.

Między Wełnowcem…

Tetralogię Furii polecałbym z czystym sumieniem przede wszystkim miłośnikom metalowej ekstremy – z płytą „Księżyc milczy luty” sprawy mają się inaczej. Wydany w 2016 r. album to fascynujący stop różnych odmian metalu i lżejszych rockowych naleciałości. Od stoner-rocka i prog-rocka po sludge i post-hardcore. Ale hermetyczne etykiety nic tu nie mówią. „Księżyc milczy luty” jest bez wątpienia arcydziełem. Albumem, który na tle innych polskich płyt wydawanych w ostatniej dekadzie błyszczy odrębnością, sugestywnością i odwagą. Wydawnictwem pociągającym nie tylko muzycznym rozmachem i rozdzierającą ekspresją, ale też osobną, choć przecież umieszczoną w konkretnym miejscu na mapie liryką.

– Z czasów, kiedy powstawała Furia, pamiętam taką myśl: „przecież myślę po polsku, więc teksty muszą być po polsku” – wspomina Nihil. – Od początku towarzyszyła mi taka intuicja, że to musi być bliżej szczerości, głębi, prawdy. Poza tym byliśmy wtedy zainspirowani norweską sceną blackmetalową, która była lokalna, skupiona na sobie. My to podejście przełożyliśmy na Śląsk. Co było tym bardziej naturalne, że byliśmy nim autentycznie zafascynowani, jakoś na nas działał.

Śląskie tropy pojawiały się już wcześniej w dyskografii Furii. Choćby za sprawą industrialnej budowli na okładce płyty „Nocel”. Jednak dopiero na „Księżyc milczy luty”, trochę jak w filmach Kutza, Śląsk stał się nie tylko scenerią dla tekstów grupy, ale nierzadko także ich bohaterem. Wydaje się on zresztą naturalnym kandydatem nie tylko ze względu na pochodzenie muzyków. Również na poziomie metaforyki ten przemysłowy region z piekielnym ukropem hut, schodzącymi pod ziemię górnikami i ciężkim od ołowiu powietrzem przystaje do stylu Nihila, który Bobula określa mianem „telluryczno-chtonicznego”. Czyli blisko związanego z ziemią, z grzebaniem w niej, z tym, co znajduje się pod jej wierzchnią warstwą.

Teksty, które w ostatnich latach wykrzykuje – a czasem nawet śpiewa – Nihil, są zwięzłe, znacznie krótsze niż w początkach działalności zespołu: – Ciągnie mnie w kierunku surowości i stąd to skracanie. Wcześniej te teksty były emocjonalnymi wylewami. Dzisiaj są efektem rozważań. Opartych na strefie emocji, ale jednak będącymi rezultatem ważenia słów. A skoro już ważymy słowa, to siłą rzeczy trochę je też ociosujemy.

Dobrym tego przykładem jest otwierające płytę „Za ćmą, w dym”, w którym Nihil kieruje wzrok w stronę rzadziej eksponowanego oblicza Śląska: „Przez ogród zamknięty, między Wełnowcem a Siemianowicami / dymem pola zasnute, / za ćmą, / pełny / idę. / Za ćmą, / w dym / idę”.

Album „Księżyc milczy luty” kończy co prawda zawołanie do siemianowickiej Huty Laury i jej enigmatycznej, Lynchowskiej bliźniaczki Huty Luny, ale bardziej interesujące są wersy takie jak powyżej. Momenty, kiedy Furia przygląda się na wpół zdziczałym obrzeżom industrialnej aglomeracji. Na łamach „Dwutygodnika” tak pisał o tym Wawrzyn Kowalski: „Zdeformowana przyroda, która według Nihila definiuje Śląsk, podkreśla w muzyce Furii zmysł obserwacji rzeczy niestałych, korodujących. Charakterystyczną dla centralnej Europy fascynację rozpadem, rdzą i śniedzią. Grupa udowadnia, że las zniszczony kwaśnym deszczem i walający się gruz mogą być pożywką dla blackmetalowej wyobraźni (...)”. Opublikowany na początku 2017 r. artykuł nie tylko zgrabnie opisywał fenomen śląskiego zespołu, ale także, całkiem nieoczekiwanie, zapoczątkował nowy rozdział w jego karierze.

...a Bronowicami

– Kiedy czytałem tekst Wawrzyna Kowalskiego o Furii, wiedziałem już, że będę robił „Wesele”, ale nie miałem jeszcze pomysłu na muzykę – wspomina reżyser i ówczesny dyrektor Starego Teatru w Krakowie, Jan Klata. – Od razu kupiłem wszystkie płyty Furii i poleciałem na zaplanowane wcześniej spotkania do Japonii. Chodziłem z tymi nagraniami po Tokio i Jokohamie, a w słuchawkach miałem ogródki działkowe na hałdach – bardzo ekscentryczne doznanie. „Za ćmą, w dym”, a wokół Shinjuku.

Po powrocie do Polski reżyser zwrócił się do zespołu z propozycją współpracy. Dziś Klata nie ma wątpliwości, że bez Furii ten spektakl nie tylko by nie zaistniał, ale nie zrodziłby się nawet na poziomie koncepcyjnym. Słuchając płyty „Księżyc milczy luty”, reżyser czuł synergię z tym, co ponad sto lat wcześniej Wyspiański zawarł w „Weselu”: – Jak rzucimy na nie uchem, słychać tupot grasujących w tańcu bóstw chtonicznych. Nawet nie w tańcu, a w „Opętańcu”, jak napisał Nihil. Furia dociera do rytualnego aspektu tego tekstu. Przecież Chochoł to nie jest po prostu jakiś osobnik z wetkniętym tu i ówdzie wiechciem!

Rola Furii była tym ważniejsza, że muzyka pełni w tym dramacie kluczową rolę. Klata podkreśla, że bez niej „Wesele” byłoby jak bezalkoholowa wódka. Zabrakłoby rytuału, materii, z której wyłaniają się widma. Zostałyby tylko słowa wiszące w próżni.

– Pamiętam, jak Klata zadzwonił do mnie po raz pierwszy z tą propozycją – wspomina Nihil. – Przedstawił się, zaczął opowiadać, kim jest i jaki ma pomysł. Kiedy padło nazwisko Wyspiański, to już wiedziałem, że to zrobimy. Bo Młoda ­Polska, bo Klata, bo ­perspektywa ­nowej przygody, bo prestiż Starego Teatru. Z drugiej strony były też wątpliwości. My jesteśmy z założenia bezkompromisowi i trudno było nam sobie wyobrazić, że ktoś będzie wydawał nam polecenia. Ostatecznie przeważyły jednak te wszystkie podniety.

Zwyrodniała Młoda Polska

Nic dziwnego, że nazwisko autora „Wesela” dodało pewności muzykom Furii. Jeśli zagłębić się w teksty polskich zespołów metalowych, znajdziemy w nich odniesienia – albo wręcz cytaty – z Kasprowicza czy Rydla, nie mówiąc już o Micińskim i Przybyszewskim. Podobna wrażliwość nie jest obca Ślązakom.

– Do jakiegoś stopnia towarzyszy nam taki właśnie młodopolski sposób postrzegania świata – przyznaje Nihil. – Przez lata to się działo nieświadomie. W zasadzie zdałem sobie z tego sprawę niedługo przed „Weselem”. Kim jesteśmy, jakim prądem płyniemy. Jak widać tym samym, którym płynął Wyspiański. Oczywiście przy nim jesteśmy nieskończenie brzydcy i zwyrodniali, ale takie mamy czasy.

Klata świetnie wyczuł to duchowe pokrewieństwo, natomiast potrzebował czegoś więcej, by mieć pewność, że podjął właściwą decyzję. Temu miała służyć pierwsza, zwołana pospiesznie próba z udziałem śląskich muzyków.

– W poniedziałek aktorzy zwykle nie pracują w teatrach, ale ściągnąłem kogo się tylko dało i oni mieli spróbować zagrać z Furią – wspomina reżyser. – Bałem się, że to będzie jak Namysłowski i górale: Namysłowski sobie, górale sobie. Że się wszystko rozjedzie, że oni nas zabiją dźwiękiem. Że nikt się tu nie przebije z mądrą frazą. Furia zaczęła grać i wtedy na scenę wskoczył Radek Krzyżowski ze słynnym monologiem Pana Młodego: „Jak się ta muzyka miele, jak na żarnach, hula, dzwończy...”, doskoczył Juliusz Chrząstowski jako Gospodarz, później Panna Młoda, Poeta, inne postaci. Momentalnie, organicznie zaczęło to razem funkcjonować. Magia, po prostu magia.

Współpraca dwóch tak różnych środowisk przysłużyła się obu stronom. Korzyści te wykraczały zresztą poza bardzo dobrze przyjęty, chętnie wystawiany także poza Krakowem spektakl. Dalej Klata: – Z jednej strony wielki, wielopokoleniowy zespół artystyczny Starego Teatru. Narodowi artyści etatowi z kawiarnianego Krakowa, gdzie o jedenastej to się jeszcze powoli wybudzamy. Z drugiej: czterech ponurych żniwiarzy ze Śląska. Muzyków działających na własnych warunkach, którzy mogą być tylko na wieczornych próbach, bo za dnia pracują. Ożywcze doznanie wytrącenia z takiego komfortowego uprawiania sztuki z perspektywą emerytury i kolejnego jubileuszu. Pobudka. Jak ten ich krzyk: „wstawać trupy!”.

Wszystko się (nie) zgadza

Wydany właśnie album „W Śnialni” jest dowodem na to, że krakowski rozdział odcisnął piętno także na muzykach Furii.

Tytuł szóstego albumu Ślązaków można czytać na wielu poziomach. Wśród nich Nihil wymienia motyw snu w dramacie Wyspiańskiego, pracownię malarską śląskiej grupy Oneiron („Śnialnia”), w której pracowali muzycy, czy brak zdecydowanej reakcji społeczeństwa na odwołanie Klaty, do którego doszło na moment przed premierą spektaklu. Najważniejszą płaszczyzną, a także kluczem pomocnym w czytaniu tej płyty jest natomiast sam udział w „Weselu”, który z perspektywy czasu wydał się muzykom snem.

– Wyobraź sobie hałaśliwy zespół metalowy, zupełnie niezwiązany z kulturą wysoką czy instytucjonalną – mówi Nihil. – Taki, który sobie gra i tworzy od kilkunastu lat, więc jest już jakoś ugruntowany, ociosany. I nagle dzwonią z teatru i zapraszają do wzięcia udziału w spektaklu, w którym mają być wykorzystane ich numery. Nagle siedzimy nie w barze czy klubie muzycznym, ale w narodowym teatrze. Ludzie nie szaleją pod sceną, tylko siedzą grzecznie na widowni, koncentrując się na tym, co robimy. Nasza muzyka zostaje wpisana w spektakl i staje się częścią „Wesela”. To jest jak we śnie. Wszystko jest jak we śnie. Z jednej strony wszystko się zgadza – „Furia” gra swoje numery. A z drugiej strony nie zgadza się nic.

Takie spojrzenie na „W Śnialni” pozwala lepiej zrozumieć nielogiczną czy też surrealistyczną naturę tej płyty. Jej przebieg pełen zakłóceń i przeskoków. Pojawiających się krótkich fragmentów wcześniejszych nagrań, ostrych montażowych cięć, zaskakujących zmian w poziomach głośności dźwięku. O teatralnym „Weselu” przypominają tu również wypowiadający rozpisane kwestie, ale też improwizujący aktorzy związani ze Starym Teatrem oraz inspicjentka wywołująca zespół na scenę. Jej powracający głos, któremu towarzyszy blackmetalowa koda, czytam jako przebijającą się pomału świadomość.

– Na scenie przy placu Szczepańskim są duchy, a Nihil ma radar na duchy – wyznaje Klata. – Aura tego wzywania na scenę przez interkom, to przechodzenie ze świata w świat, z garderoby na korytarz, w dół po schodach, zza kulis na scenę – to jest doświadczenie totalnej transgresji, magia przepoczwarzania się. Myślę, że do Furii trafił mediumiczny charakter teatru, przecież aktorów nie chowano w poświęconej ziemi do końca XVIII wieku, bo nie wiadomo było, kogo się chowa! Podejrzewam, że podobne rytualne dwuznaczności pociągają weselny kwartet – oczywiście nie wprost, bo to są wybitni artyści. Przecież oni idą swoją drogą, w poprzek, bardzo mocno to słyszę na najnowszej płycie.

Nihil nie lubi, by zaglądać mu przez ramię. Jednak pytany, czy oto mamy do czynienia z albumem, którego nie podszepnął mu las, ostatecznie przytakuje: – Można powiedzieć, że „W Śnialni” to nasza pierwsza płyta wyjazdowa. Tym razem zgubiliśmy się nie w śląskim lesie, ale gdzieś na Plantach. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2021