Grzebanie w tradycji

Polska muzyka tradycyjna nie żegna się wcale ze światem, choć ze śmiercią najbardziej jej do twarzy. Zespół Polskie Znaki postanowił właśnie przybliżyć współczesnemu słuchaczowi tradycyjne pieśni pogrzebowe.

11.04.2022

Czyta się kilka minut

Polskie Znaki (od lewej: Janusz Zdunek, JarosławWażny, Radek Łukasiewicz), styczeń 2022 r. / KOBAS LAKSA / MATERIAŁY PRASOWE
Polskie Znaki (od lewej: Janusz Zdunek, JarosławWażny, Radek Łukasiewicz), styczeń 2022 r. / KOBAS LAKSA / MATERIAŁY PRASOWE

Każdego roku kolejni polscy twórcy odnoszą się do dorobku wiejskich muzykantów i ludowych śpiewaczek. Niektórzy nie tylko studiują ich pieśni, ale także przeprowadzają z nimi wywiady, rejestrują ich śpiew. Potem kultywują te dzieła w oryginalnej formie lub dokonują ich reinterpretacji.

W 2019 r. trio Grochocki, Odorowicz, Kozieł nagrało album „Pieśni przejścia”, na który składają się głównie lubelskie pieśni żałobne. W tym roku ukazało się „Community of Grieving”, za sprawą którego Zofia Hołubowska i Julia Giertz przenoszą ludowy lament w środowisko posępnej elektroniki. Jesienią natomiast pojawi się wznowienie dawno już – co niedziwne – wyprzedanego ­„Requiem ludowego” autorstwa Kwadrofonika i Adama Struga. A to tylko kilka ­głośnych tytułów z półki „pieśni żałobne”.

Z tego też powodu co najmniej niefortunne wydaje mi się hasło promujące album „Rzeczy ostatnie” zespołu Polskie Znaki: „Ważne postaci polskiej popkultury ratują polskie pieśni ludowe przed wyginięciem”. Nie chciałbym oskarżać autorów o ignorancki albo – co gorsza – protekcjonalny ton, w przypadku takich produkcji to przecież nie twórcy odpowiadają za materiały promocyjne. Napiszę więc jedynie, że to zdanie jest nieprawdziwe. Historia pokazuje, że to my giniemy. Pieśni mają się dobrze.

Oswajanie śmierci w praktyce

W produkcję „Rzeczy ostatnich” zaangażowały się gwiazdy i popularni twórcy z kręgu rodzimego popu. Trzon grupy tworzą Radek Łukasiewicz – wieloletni lider rockowego zespołu Pustki, Janusz Zdunek – trębacz, który wypłynął na fali yassu, by 25 lat temu związać się z grupą Kult, i jego kolega z tego zespołu – puzonista Jarosław Ważny. Muzycy poznali się w 2011 r., kiedy pierwszy z nich dołączył do składu formacji Buldog, z którą grał aż do jej rozpadu w 2014 r. Choć wcześniejsze doświadczenia artystyczne powinny były pchnąć twórców w stronę rocka lub muzyki improwizowanej, długie rozmowy przekierowały ich na zupełnie inne tory.

– Szczerze mówiąc, znałem tylko „Anielski orszak”, na temat którego impresja zamyka płytę – wspomina swoje młodzieńcze spotkania z muzyką tradycyjną Łukasiewicz. – Wiadomo, że jest on pogrzebowym „evergreenem”. Od dzieciństwa ta melodia bardzo mi się podobała, ale pomysł, żeby ją dołożyć, przyszedł na końcu. Chcieliśmy mieć na płycie taki utwór, który wszyscy znają. Tematem zainteresował mnie Jarek Ważny, który pieśni ludowe zbierał i archiwizował hobbystycznie już od jakiegoś czasu.

Muzycy postanowili nie tylko przearanżować – albo wręcz przekomponować – tradycyjne pieśni, ale także zaprosić do ich wykonania wokalistów ze świata rocka, bluesa czy popu. Na „Rzeczach ostatnich” słyszymy m.in. Michała Szpaka, Sanah czy Vito Bambino. Głosy, których nie kojarzymy z podejmowaniem artystycznego ryzyka.

– Wokaliści musieli spełniać kryterium wrażliwości – tłumaczy Łukasiewicz. – Wszyscy zaproszeni na płytę mają w głosie głębię adekwatną do wyśpiewywanych treści. Nie chcieliśmy się mierzyć z wykonaniami in crudo – są od tego specjaliści. Przeciwnie, moim założeniem jako producenta muzycznego było osadzenie tych tekstów w realiach muzyki współczesnej, by dotrzeć z nimi do współczesnego słuchacza, by ten przekaz przetrwał.

Polskie Znaki dopuściły się ingerencji w tekst w jednym szczególnym wypadku. Utwór „Mój stróżu Aniele” stanowi punkt wyjścia dla anglojęzycznego utworu „Oh Angel” śpiewanego przez Marka Lanegana – obdarzonego szorstkim barytonem lidera grunge’owego Screaming Trees, a także członka Queens Of The Stone Age i The Gutter Twins. Łukasiewicz poznał go podczas zagranicznych wypraw zespołu Pustki, kiedy ten prowadził rozmowy z kultową amerykańską wytwórnią Sub Pop. Ostatecznie do podpisania kontraktu nie doszło, ale to właśnie wtedy Polak nawiązał kontakt z Laneganem.

– Był jedną z pierwszych osób, które mi przyszły do głowy, gdy myślałem o głosach do tej opowieści – tłumaczy Łukasiewicz. – Trudno wyobrazić sobie lepszy głos do śpiewania o śmierci. W ciągu dwóch tygodni od pierwszego kontaktu dostałem od niego wersję wokalu, która wgniotła mnie w fotel.

Zespół planował nagranie wideo z udziałem Amerykanina. Nie doszło do niego, ponieważ Lanegan zmarł niespodziewanie w lutym tego roku w wieku 57 lat. Kilka miesięcy wcześniej zmarł Bart Sosnowski – młody bluesman, którego możemy usłyszeć w utworze „Cokolwiek w świecie”.

Konserwatyści...

Wśród twórców specjalizujących się w muzyce tradycyjnej „Rzeczy ostatnie” przyjęte zostały raczej chłodno. Przy czym opinie różnią się w zależności od środowiska, które reprezentują komentujący. Antoni Beksiak w głośnym artykule z 1996 r., do którego jeszcze wrócę, na scenie muzyki ludowej wyróżniał nurt konserwatywny i współczesny. Ten pierwszy obóz z pewnością reprezentuje Adam Strug.

W wywiadzie dla kwartalnika „Literatura Ludowa” wybitny śpiewak przyznawał, że najbardziej interesuje go wykonywanie pieśni w ich oryginalnej formie i stawiał się w opozycji do „esperantystów” – to jest artystów tworzących adaptacje, wariacje, przetworzenia tradycyjnych utworów. Strug nie tyle potępia ich w czambuł, co ubolewa nad dominacją esperantystów w mediach i na akademiach. Nie zgadza się też na instrumentalne, a więc powierzchowne, niepoprzedzone wnikliwymi studiami wykorzystywanie tradycyjnych utworów dla własnych celów. Zgaduję natomiast, że dopuszcza możliwość reinterpretacji pieśni, jeśli są one przeprowadzane z wykonawczym kunsztem i szacunkiem dla muzycznego dziedzictwa. W innym przypadku odrzuciłby zaproszenie od specjalizującego się w muzyce współczesnej zespołu Kwadrofonik, z którym nagrał poruszające „Requiem ludowe”. Album otwiera pieśń „Żegnam cię mój świecie wesoły”, którą na „Rzeczach ostatnich” wykonuje Michał Szpak. Z tego powodu rozpytywanie o ten album rozpocząłem od Struga.

– Muzycznym „myszkom Miki” wydaje się, że mogą wszystko. Nie, nie mogą – komentuje śpiewak. – W kontekście pieśni tradycyjnych nie są w stanie sprostać zagadnieniu ani wokalnie, ani intelektualnie. Stąd infantylizacja. Na szczęście był to zaledwie epizod, ekscentryczny gadżet w ich rękach. Szybko zapomną i wrócą, skąd przyszli.

Mam wrażenie, że tak kategoryczny sąd wynika między innymi z tego, że przedstawiciele konserwatywnego skrzydła muzyki ludowej nie myślą o niej jedynie w kategoriach estetycznych. To nie są utwory, do których wystarczy przyłożyć muzykologiczną analizę. Tym bardziej nie są to popowe piosenki, gdzie króluje relatywizm, bo dobre jest to, co się komuś podoba. Konserwatyzm postrzegam tu przede wszystkim jako troskę o polskie dziedzictwo. O kulturową spuściznę, która poza niekwestionowanymi walorami estetycznymi może stanowić bramę do poznania historii narodu i tożsamości jego członków. A skoro tak, to w ocenach nie ma miejsca na szarości i niedopowiedzenia, bo chodzi o coś więcej niż o płytę i stojących za nią artystów.

...i esperantyści

Mniej stanowczy są esperantyści – artyści, którzy gruntowną wiedzę na temat muzyki tradycyjnej i odpowiedni warsztat łączą z potrzebą reinterpretacji tych utworów. Wśród licznych zespołów, w które angażuje się śpiewaczka Olga Kozieł, moim ulubionym jest Lumpeks mieszający tradycyjne pieśni z freejazzowym ogniem. Jej spojrzenie na „Rzeczy ostatnie” jest bardziej zniuansowane.

– Zamysł płyty mi się podoba: warto mówić o przemijaniu, konfrontować się ze śmiertelnością i uznać lęk przed śmiercią za najsilniejszy motor napędowy lub hamulec naszego życia. Podoba mi się też, że zaproszeni wokaliści zachowali swój charakter wykonawczy i od razu można ich rozpoznać. Jednak uważam, że ich aranżacje po prostu nie pasują do tego śpiewu. A w tym tkwi sedno. Istota stylu archaicznego polega właśnie na sposobie śpiewu: otwarciu głosu, staniu się pieśnią i daniu temu ujścia. Zazwyczaj odbiorcy czują wręcz fizyczny dotyk dźwięku. Tutaj tego nie ma.

Śpiewaczka zauważa, że niezależnie od gustów spoiwo łączące te piosenki z tradycyjnymi pieśniami, na których są oparte, jest bardzo słabe. Opiera się na tekstach i skrawkach melodii. Rzeczywiście, Łukasiewicz jako producent muzyczny „Rzeczy ostatnich” osadził tradycyjne teksty w realiach muzyki współczesnej. Słychać tu rozwiązania stricte popowe, trip-hopową rytmikę, ale też partie instrumentów dętych, które przywołują dokonania Kultu. Artysta zwraca jednak uwagę na specyfikę tej muzycznej tradycji.

– Chcieliśmy być wierni przede wszystkim tekstom, pokazać ich wartość – tłumaczy Łukasiewicz. – To one były przekazywane w sposób bezpośredni w zapisach ręcznych czy śpiewnikach. Tam nie było zapisu nutowego i ten sam tekst był przez wielu śpiewaków różnie interpretowany. Zachowaliśmy zręby melodii, ale pamiętajmy, że te utwory były wykonywane a cappella, nie było akompaniamentu. Dało nam to sporo swobody w dokomponowaniu naszej części.

Jest w tym sporo prawdy. Nawet jeśli wspomniany zapis nutowy istniał dzięki Oskarowi Kolbergowi, to nie dawał on jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, jak śpiewać. Tym bardziej że każdy dobry śpiewak dodawał autorskie ozdobniki, charakterystycznie łamał melodię – słowem: śpiewał po swojemu. Olga Kozieł przyznaje, że właśnie z tego powodu ona i jej koleżanki po fachu tak często odwiedzają śpiewaków z różnych stron kraju. Każdy, choć zanurzony w tradycji, miał swój styl. Rozumiejąc argumentację Polskich Znaków, można się jednak ­zastanowić, czy w rezultacie ­„Rzeczy ­ostatnie” dają odbiorcy możliwość uchwycenia fenomenu tradycyjnych ­pieśni. Dzieł, ­których magia zaklęta jest w znacznej mierze w głosie, sposobie śpiewu, a może nawet – jak lubi przekonywać Strug – w budowie krtani. I czy album ten rzeczywiście może przybliżyć szerszej publice pieśni żałobne.

Próżny ratunek

Pytany, dlaczego w materiałach towarzyszących albumowi nie pojawiają się nazwiska zarówno tradycyjnych śpiewaków, jak i artystów, którzy w ostatnim ćwierćwieczu odnosili się do ich dorobku, Łukasiewicz odpowiada: nie chcieli udawać, że są częścią tego środowiska. Niezależnie jednak od przyczyny ta nieobecność jest uderzająca.

Jedna ze śpiewaczek nie kryje o to żalu: – Pod teledyskami na You­Tubie są wymieni wszyscy makijażyści i nawet transport, a nie ma informacji, od kogo są te pieśni ze wsi. Nawet tego, z jakiego regionu jest ta melodia, a co dopiero nazwiska. A przecież wiemy, skąd są te utwory (np. „Żegnam cię...” od Jana Wnuka, „Drabina...” z Kurpi...).

Niezależnie od kąta, pod którym przyglądam się „Rzeczom ostatnim”, mam problem z ich wizją twórczości tradycyjnej i strategii, jakie musi ona obierać, by przetrwać we współczesnym świecie. Moje wątpliwości podziela Olga Kozieł: – Kiedy ktoś mówi, że chce uratować muzykę tradycyjną, to ja się boję. Ładnie to brzmi, ale ta muzyka sama sobie poradzi. Przetrwa dzięki osobom, które doceniają ją taką, jaka jest. Bo jeśli chcesz coś uratować, to znaczy, że nie wierzysz, że samo może przetrwać. I to jest paradoks tej sytuacji. Chcąc ją uratować, zawsze coś jej odbierasz.

Bez wahania się pod tą myślą podpisuję. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2022