Wspomnień ciąg dalszy

26.07.2021

Czyta się kilka minut

Redaktor pozwolił mi wspominać w dalszym ciągu. To nie jest najgorsze wyjście z aktualnego impasu. Jeśli istnieją trzy stany skupienia myśli: przeszły, teraźniejszy i przyszły, to należy jednak wybrać ten pierwszy. Teraźniejszość jaka jest, każdy widzi. Przyszłość, jako podnieta dla ducha i ciała, już od jakiegoś czasu straciła swój niegdysiejszy powab. Zwłaszcza gdy się pomyśli, że będzie ona tylko mniej udaną kontynuacją dość słabej teraźniejszości. Dlaczego mniej udaną? Bo wszystko jest mniej udane. Nawet szczepionki, bo ludzie, w każdym razie ci obdarzeni światowym obyciem, większym krytycyzmem oraz ilorazem inteligencji, ich nie chcą. Muszą być gorsze. Ja natomiast – jako stary pierdoła i debil – zaszczepiłem się dwa razy i z wielką chęcią.

Niewykluczone, a nawet bardzo możliwe, że na skutek wspomnień. Po prostu pamiętam chłód dawnych gabinetów lekarskich. Z jakichś powodów zawsze były trochę chłodne. Pewnie – jak twierdziło wielu – były nieogrzane z tego powodu, że cały nasz węgiel wysyłaliśmy Ruskim. No ale o tym dowiedziałem się później. Wtedy wchodziłem, pacholęco się obnażałem i czułem tajemną rozkosz gęsiej skórki. Dłonie ówczesnych lekarzy też z jakichś względów były chłodne. Chłodne i suche. Ciepłe dłonie miały pielęgniarki. Wnętrza gabinetów były białe, a raczej żółtawe, trochę jak kość słoniowa. Zwłaszcza chłodnawe kaloryfery dość szybko nabierały tej barwy. To zapamiętałem. Leżanki miały ciemnozielone obicia z ciemnozielonej tzw. dermy. Też były lodowate w dotyku. Jak w autobusach. Lekarze byli raczej milkliwi. Rzadko gaworzyli do dzieci. Matkom udzielali krótkich napomnień albo pocieszeń oraz informacji, co i jak dawkować. Czyli chłód, autorytet, pewien rodzaj tajemnicy. Mnie się to podobało. Może i więcej ludzi umierało w tamtych czasach z powodów medycznych, ale umierali na pewno z większą ufnością. Tak, lubiłem to. Niewykluczone, że moja dziecięca osobowość była na wskroś autorytarna. Ale to było szczęśliwe pokolenie i nie znało słowa „trauma”.

Dzisiaj lekarze chyba tłumaczą w długich wywodach, na co ich pacjenci ewentualnie umrą albo nie umrą. Oczywiście połowa, jeśli nie większość, nic z tego nie rozumie. Traktuje jednak frajerską uprzejmość medyków jako zaproszenie do dyskusji jak równy z równym. Wracają potem z poważnymi minami, siadają bez zaproszenia i od razu: „Panie doktorze, czytałam/em w necie, że zdania na temat tego, co pan mówi o mojej śmierci albo odwrotnie, są całkowicie podzielone, a nawet sprzeczne z pana diagnozą...”. Dzisiejszy lekarz musi jednak zachować spokój i może tylko powiedzieć: „Chciałaby pani/pan o tym porozmawiać?”.

Oczywiście, że pamiętam swoje szczepienia. Najwspanialsze było na heine. Trochę się bałem po wcześniejszych ukłuciach. Ale tylko trochę. Zawsze lubiłem praktyczną medycynę. Lata później np. z ciekawością uczestniczyłem w operacjach weterynaryjnych na naszych zwierzętach. Innym razem, gdy byłem w wojsku, młodziutka siostra miała mi pobrać krew. Cała drżała. Ze współczucia, ale i z troski o samego siebie wyjąłem strzykawkę z rozdygotanych dłoni, naciągnąłem, ile tam trzeba było, i oddałem. Potrafiłem to robić z powodów, o których pisałem w jednym ze wcześniejszych wspomnień.

Tak więc bałem się, ale tylko trochę. Wtedy pani pielęgniarka powiedziała uspokajająco: „To tylko taka słodka herbatka”. Płyn był przezroczysty, ale rzeczywiście słodki. Nie wiedziałem, co to jest heinemedina, ale od razu polubiłem tę chorobę. Za smak i oczywiście za nazwę, która brzmiała tak egzotycznie i tajemniczo na tle swojskich, ponurych i siermiężnych błonnic, krztuśców i gruźlic. Heine była jak kolorowy znaczek z dalekiego kraju. Gruźlicę zresztą też pamiętam. Była ciekawa, różniła się tak od „słodkiej herbatki”, jak i banalnego zastrzyku. Zdaje się, że pani pielęgniarka coś wprowadzała pod skórę na lewym ramieniu, ale bezboleśnie. Czułem chyba drapanie, ale nie ukłucie, i za gruźlicę też byłem wdzięczny. Potem z fascynacją przyglądałem się okrągłemu znamieniu wielkości dwudziestogroszówki. Było jak cielesny stempelek, który miał mnie chronić przed nieznanym niebezpieczeństwem. Wierzyłem w nie, chociaż nie potrafiłem go sobie wyobrazić. Cudowna dziecięca naiwność bezpowrotnie minionych lat. Dziś jest to pieczęć w najlepszym wypadku Billa Gatesa, Światowego Żydostwa, jeśli nie samej Bestii.

Nie wiem, czy udało mi się Państwa przekonać o wyższości minionego. W każdym razie chciałbym zakończyć jakimś błyskotliwym cytatem. Na przykład z wielkiego urugwajskiego pisarza Juana Carlosa Onettiego, który wiele lat temu powiedział: „Wszystko wzięło w łeb, odkąd kobiety i wojskowi nauczyli się czytać”. Ale oczywiście wiem, że takich rzeczy nie powinno się powtarzać. Choć gdy kobiety i wojskowych zamienimy na ludzkość, alfabetyzację na dostęp do ogółu człowieczej wiedzy, to spostrzeżenie zachowuje swoją przenikliwość. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2021