Wróciłam do Buczy. Alena Grom fotografuje życie po wojnie

ALENA GROM, ukraińska fotodokumentalistka: Doświadczenie pokazuje mi, że wojna nie może zabić w ludziach miłości i dobroci. To chcę pokazywać w moich zdjęciach: afirmację życia.

30.05.2022

Czyta się kilka minut

Z projektu „Strategia przetrwania”. Bucza, kwiecień 2022 r. / ALENA GROM
Z projektu „Strategia przetrwania”. Bucza, kwiecień 2022 r. / ALENA GROM

KATARZYNA MALAROWSKA: Niedawno byłaś znowu w Buczy, którą opuściłaś 24 lutego.

ALENA GROM: To było na początku kwietnia, po odejściu Rosjan. Ciężko było tam wjechać, trwało sprzątanie ciał, rozminowywanie miasta. Ale się udało. Zrobiłam dużo zdjęć, pracowałam nad projektem fotograficznym m.in. dla ­UNICEF-u. Usłyszałam setki opowieści, o których można napisać kilka książek. Byłam przy wydobywaniu zwłok pochowanych na podwórkach i w masowych grobach. Widziałam tragedię na każdym kroku: śmierć bliskich, utratę domu. To, co Rosjanie zrobili w Buczy, uważam za ludobójstwo narodu ukraińskiego.

Twój dom ocalał?

Ocalał. Odłamki pocisku uderzyły jedynie w drewnianą podłogę na werandzie.

Co mówią mieszkańcy Buczy?

Że to było piekło. Wojska rosyjskie zabiły w Buczy setki osób. Do tej pory nie ma pełnych statystyk dotyczących zgwałconych kobiet i zmarłych, odkrywane są kolejne groby. Ulica Jabłońska nazywana jest teraz ulicą Śmierci, bo była zawalona zwłokami. Mieszkanka bloku przy tej ulicy, Tamara, opowiedziała mi, co widziała. Jej mąż porusza się na wózku inwalidzkim, dlatego nie mogli się ewakuować i całą okupację przeczekali w mieszkaniu. Rakieta uderzyła w sąsiedni dom, dwa piętra spłonęły. Rosyjscy żołnierze ostrzelali auta zaparkowane na podjeździe. Nie pozwalali swobodnie poruszać się po ulicach. Zmuszali ludzi do noszenia białych opasek. Mężczyzna, który nie założył opaski, zginął na miejscu. Na jej oczach Rosjanie kilkukrotnie rozstrzelali ludzi.


LEGION MIĘDZYNARODOWY. POLAK I AMERYKANIN WALCZĄ O WOLNOŚĆ UKRAINY

PAWEŁ PIENIĄŻEK z obwodu charkowskiego: Po wezwaniu prezydenta Ukrainy do walki przeciwko Rosji dołączyli ochotnicy z zagranicy. Wśród nich także Polacy.


Pewnego dnia rosyjscy żołnierze zauważyli, że Tamara obserwuje ich przez okno. Strzelili. Na szczęście kula przeszła nad jej głową.

W pobliżu jej budynku kursował autobus, w czasie pokoju woził pasażerów po mieście. Rosjanie kazali mieszkańcom zbierać zwłoki z ulic i składować je w tym autobusie. Następnie, gdy był pełny, pozwalali przenieść ciała do masowego grobu. Czasem zabraniali je przenosić. I tak leżały.

Plądrowali mieszkania i sklepy. Raz obrabowali sklep obuwniczy, a ulicą przeszedł rosyjski żołnierz w mundurze i białych tenisówkach. Miejscowi po cichu śmiali się z niego. Gdy oni uciekli z Buczy, w pełni zobaczyliśmy ich okrucieństwa. W miejscu, w którym stacjonowali, znaleziono ciała, w tym zaginionego sąsiada Tamary. Miał wydłubane oczy i rozerwany żołądek.

Z rodziną uciekłaś z Buczy tuż po orędziu Putina.

Kiedy Putin skończył, już byliśmy ubrani. Walizki od kilku dni mieliśmy spakowane. Z 12-letnim synem wynosiliśmy je do samochodu. Bak napełniliśmy dzień wcześniej. Syn powtarzał: „Co się stało, co się stało?”. Psa i szynszyle zawieźliśmy do teściów, którzy również mieszkali w Buczy. Mieli do nas dojechać kilka dni później. Dużo trudniej wynająć mieszkanie ze zwierzęciem.

Ruszyliśmy na zachód Ukrainy. Donikąd. Samochody pędziły autostradą. Kuzynka, która mieszkała w Doniecku, śledziła wiadomości i wskazywała, które miasta są bombardowane, żebyśmy nie trafili pod ostrzał. Na stacjach benzynowych kolejki, korki, wszystkie punkty gastronomiczne zamknięte. Brak wody i jedzenia. Kierowaliśmy się na zachód, a w przeciwnym kierunku jechało ukraińskie wojsko. Poczułam wstyd. Ludzie, tacy jak my, musieli założyć mundury, żeby nas chronić.

Moja córka, która kilka dni wcześniej wyjechała z chłopakiem do Krakowa, wynajęła dla nas kawalerkę w Użhorodzie na Zakarpaciu. W trasie zachorowałam na covid.

Wcześniej ostrzegałam znajomych i rodzinę, że nadciąga wojna.

Przeczuwałaś?

Znam ją z doświadczenia. Od 2014 r. dokumentuję wojnę w Ukrainie i wszystko, co z nią związane. Monitoruję, co dzieje się na świecie, w kraju, w polityce. Poza tym wojna nie odeszła, była blisko. W ostatnim czasie poziom nienawiści do Ukrainy w rosyjskich mediach gwałtownie wzrósł. Zaczęto dehumanizować Ukraińców. Komunikaty były przesycone informacjami o nadchodzącym konflikcie. Sygnałem było też gromadzenie wojsk rosyjskich na granicy z Ukrainą i wypowiedzi administracji Bidena o przygotowaniach Rosji do inwazji.

Rodzina z Buczy do Was dojechała?

Niestety już dwa dni później zaczęły się aktywne działania wojenne. Zbombardowano w Buczy mosty, rosyjskie wojsko kontrolowało drogi naokoło, nie mieli jak uciec. Cały czas sprawdzaliśmy, którą drogą mogliby się bezpiecznie wydostać. Odchodziliśmy od zmysłów. Po dwóch tygodniach kontakt telefoniczny się urwał. Zbombardowano okolice domu i sosny pospadały na linie wysokiego napięcia. W mieście zabrakło prądu i ogrzewania. Temperatury spadały wtedy poniżej zera. Nie mogli naładować telefonów.

Mojej krewnej skończyły się leki, które musi przyjmować. Obrona terytorialna poinformowała, że mieszkańcy mogli się przemieszczać po mieście w określonym dniu. Dodzwoniliśmy się do sąsiada – miał własny generator prądu i naładowany telefon. Przez ogrodzenie przekazał teściowi, jak poruszać się po mieście. Szyba w samochodzie musiała być opuszczona. Należało wystawić przez nią lewą rękę – znak, że jest się cywilem bez broni. W ten sposób udało mu się zdobyć leki.

Część mieszkańców Buczy nie wiedziała, że 9 marca podstawiono specjalne autobusy przy budynku administracji miasta, 5 km od naszego domu. Teściowe bali się jechać autem, bo Rosjanie strzelali w pojazdy. Zabrali najmniejsze torby i psa. Szynszyle trzeba było wypuścić. Zostawili im karmę. Gdy szli na autobus, widzieli trupy na ulicach. 20-letniego syna sąsiadów z naprzeciwka znaleziono potem w lesie z odciętą głową.

Teściowie są teraz z Wami?

Tak, mieszkamy w kawalerce. Śpimy na podłodze w kuchni, rodzicom oddaliśmy pokój. W Użhorodzie ciężko wynająć mieszkanie, bo przyjechało tu wielu uchodźców.

Jak Twój syn?

Bardzo się stresował. Wie, co się dzieje, ciągle o tym rozmawiamy. Skądś usłyszał, że dzieci mogą prowadzić własną „cyberwojnę”, przeciążając serwery rosyjskich stron internetowych. Razem z kolegami umawiali się na „hakowanie” Kanału Pierwszego rosyjskiej telewizji. Zaczął postrzegać tę propagandową maszynę jako głównego wroga.

Tuż przed inwazją Ihor w drodze do szkoły zapytał, czy wiem, co robić w razie ataku jądrowego. Dowiedział się w szkole, że trzeba się wtedy schować w żeliwnej wannie. Wytłumaczyłam mu, jak się zachować w trakcie bombardowania. Z doświadczenia wiem, że najwięcej ofiar jest na początku wojny, kiedy ludzie jeszcze nie wiedzą, jak poprawnie reagować. Poinstruowałam go, że w razie ataku musi paść na podłogę i zakryć głowę dłońmi, a gdy ostrzał zelżeje, musi czołgać się jak najdalej od okien. Odłamki mogą zranić.


ATAK NA UKRAINĘ: CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Powiedział, że boi się chodzić do szkoły, bo nie ma tam schronu przeciwbombowego. Wytłumaczyłam, którą ulicą ma iść, jeśli zaczną się wojenne działania, a nie mogłabym go odebrać ze szkoły.

Zrobiłaś zdjęcia, jak budujecie w domu „schrony” z koców, krzeseł.

Ihor przez wiele lat miał obsesję na punkcie budowania różnych kryjówek. Zaczęło się, gdy po raz pierwszy straciliśmy dom w 2014 r. Miał wtedy trzy lata. Dostawał ataków paniki. Psycholog stwierdził u niego zespó ł stresu pourazowego. W jakimś momencie zaczęłam robić zdjęcia tym jego domkom. Zapytałam go wtedy, jaka powinna być droga do domu. Pomyślał i stwierdził, że to droga w głąb siebie. Zrozumiałam, że wchodząc do domków, szedł w stronę siebie. W Użhorodzie znów rozkłada sobie poduszki w składziku i tam przesiaduje.

Na dworzec w Użhorodzie przyjeżdżają pociągi pełne uchodźców, niektórzy uciekają ze wschodniej Ukrainy, inni jadą w przeciwnym kierunku. Miejsce graniczne. Wielu ma nadzieję na znalezienie bezpiecznej przystani. Spisujesz historie tych ludzi, robisz zdjęcia. Poruszyła mnie historia starszej pani z dwoma psami na dworcu. Jeden z psów siedział na kocu.

To Irina. Wyglądała jak babuleńka, a ma 50 lat. Miała nieobecny wzrok, pusty. Dwa tygodnie się nie myła. Uciekła z Irpienia. Jest biologiem, uwielbiała pracę w laboratorium. Psy nazywały się Drużok i Dzień. Mówiła, że ryk ostrzału był nieustający, że miała szczęście, bo w kierunku jej domu wystrzelono rakietę, ale ukraińskie wojsko zdążyło ją zestrzelić. Spała w zimowych butach, wodę pobierała z pobliskiego jeziora. Twierdziła, że najważniejsze na wojnie to dawać sobie zadania: wstawać, nosić drewno na opał, porządkować naczynia, obierać ziemniaki, cały czas obierać ziemniaki.

Irina nie planowała ewakuacji. Pewnego dnia szła upiec kaczkę na ognisku, a tu wolontariusze złapali ją, zwierzęta, plecak i wsadzili do minibusa bez okien. Jechali pod ostrzałem, dookoła były bombardowania. Mężczyzna wymiotował ze strachu. W pociągu do Użhorodu pasażerowie narzekali, że psy brzydko pachną. Wiem, że brzydko pachną, ja też, opowiadała Irina. Zamierzała jechać do znajomych na Słowacji.

Kilka lat wcześniej sama byłaś zmuszona uciekać z domu w Doniecku. Opowiesz?

Pięć lat stawiałam dom w Doniecku. W styczniu 2014 r. zrobiłam parapetówkę, a w marcu Rosjanie anektowali Krym. Donieck podzielił się na przyjaciół i wrogów. Rosyjska propaganda antagonizowała ludzi. Sąsiedzi, z którymi znaliśmy się od lat, stawali się agresywni. Zainstalowałam nawet aplikację Zello, za pomocą której separatyści dyskutowali o swoich działaniach. Czasem słyszałam, jak miejscowi mówili coś w stylu: „Mam proukraińskich sąsiadów, mieszkają pod takim a takim adresem, takie i takie nazwisko, chodź”. Taksówkarze, przewożący pasażerów, próbowali dowiedzieć się, kogo ci popierają, a następnie zgłaszali ich do odpowiednich osób. Baliśmy się. W pewnym momencie spaliśmy z bronią przy łóżku.

Szukałam w internecie skutecznych strategii przetrwania w warunkach wojennych. Natknęłam się na artykuł o człowieku, który przeżył wojnę w Bośni. Doradzał, jak przetrwać w okupowanym mieście, a na końcu artykułu stwierdził: „Jeśli masz choć jedną szansę na opuszczenie strefy wojennej, skorzystaj z niej”. Wyjechaliśmy w nocy 30 kwietnia 2014 r. Zabraliśmy tylko to, co konieczne. Zamieszkaliśmy w Kijowie.

Myśleliście, że to tymczasowe?

Mieliśmy nadzieję, że wrócimy. Najpierw liczyłam dni, potem lata. W końcu zaczęliśmy się rozglądać za miejscem na budowę drugiego domu. Wybraliśmy Buczę. To była ładna miejscowość, ludzie mówili, że to mała Europa pod Kijowem. Świeże powietrze, sosnowy las. W Doniecku mieliśmy tylko stepy. To nas urzekło. Zaczęliśmy budowę.

Od tamtego momentu wiodącym tematem Twoich fotografii stała się trauma wojenna osób żyjących na ­terenach kontrolowanych przez Rosję. Jeździłaś do strefy wojennej w Donbasie, dokumentowałaś zbrodnie rosyjskie. To sposób na własną traumę?

Dokumentuję to, co Rosjanie po sobie zostawiają. Ale rzeczywiście fotografia pomogła mi uciec od traumatycznej rzeczywistości. Monolog wewnętrzny przerodził się w dialog z ludźmi, którzy byli w gorszej sytuacji. Moja fotografia jest poniekąd protestem przeciw obojętności. Bo znużenie wojną prowadzi do obojętności. Sztuka zawsze współbrzmi z tym, co dzieje się wokół. Wierzę, że jest siłą, która może skłonić ludzi do udziału w publicznym dialogu.

W jednym z projektów wykorzystałaś cytat włoskiego reżysera Paola Sorrentino: „Wie pan, dlaczego jem tylko korzonki? Bo korzenie są ważne”.

Przez ten cały czas nie zapominałam, skąd jestem. Niektórzy krewni z powodów osobistych nie mogli opuścić okupowanego Doniecka i przez kilka lat żyli pod ostrzałem. Czasami musieli ukrywać się w piwnicach przez całą noc. Jak mogłam spokojnie żyć, wiedząc, że lada chwila może umrzeć ktoś z moich bliskich?

Mój krewny został schwytany przez separatystów jesienią 2014 r. Jechał przez Donieck, by dostarczyć lekarstwa chorej teściowej. Zatrzymał go patrol separatystów w pobliżu jej domu. Pokazał dokumenty uzbrojonym mężczyznom, ci złapali go za ramiona, wciągnęli do samochodu i odjechali. Teściowa widziała wszystko przez okno. Zatrzymali go przez brak pozwolenia na pobyt w Doniecku, oskarżyli o szpiegostwo. Myśleliśmy, że nie żyje. Okazało się, że kopał rowy dla separatystów. Wykupiliśmy go.

Jak po 2014 r. wyglądały Twoje wyjazdy na tereny wojenne?

Byłam całkowicie zależna od sytuacji, trudno było cokolwiek przewidzieć i zaplanować. Często nie wiedziałam, gdzie będę spać następnej nocy. Istniało niebezpieczeństwo uwięzienia przez grupy dywersyjno-zwiadowcze, znalezienia się pod ostrzałem itd. Punkty kontrolne, ciężki sprzęt, brak pozwoleń na filmowanie w strefie wojskowej znacznie komplikowały zadanie.

Pracując w obszarze konfliktu, zawsze czuję napięcie. Zapominam o spaniu, jedzeniu, zmęczeniu. Skupiam się na przetrwaniu i fotografii. Dopiero później, w bezpiecznych warunkach, dostrzegam ważne szczegóły, np. siwy kosmyk włosów chłopca, który stracił mamę.

Jeździłaś sama?

Czasem tak. Od 2017 r. często dołączałam do grupy wolontariuszy z AKCentre. To niesamowity zespół charkowskich wolontariuszy, w tym uciekinierów z Donbasu. Są przykładem dobroci, człowieczeństwa i bezinteresowności. Na święta Bożego Narodzenia postanowili zrobić prezenty dla dzieci mieszkających na terenach wojennych. Zebrali 1630 listów do świętego Mikołaja. Paczki z darami nadeszły z całego świata.

Doświadczenie pokazuje mi, że wojna nie może zabić w ludziach miłości, dobroci, człowieczeństwa. Na ruinach rozkwitnie piękno. Za każdą wiadomością o ostrzale i dewastacji kryje się historia afirmująca życie. Jak ujęła to Swietłana Aleksijewicz, człowiek jest większy niż wojna. To chcę pokazywać w swoich fotografiach. Afirmację życia.

Twój projekt „Łono” jest właśnie o sile życia, o życiu na przekór ­przeciwnościom. To historie kobiet mieszkających w kopalniach przerobionych na schrony, które ­decydowały się rodzić i wychowywać tam dzieci.

Pracując nad tym projektem, zastanawiałam się, jak kobiety odważyły ​​się rodzić mimo bomb, braku leków i podstawowych rzeczy. Jak nie bały się odpowiedzialności za kolejne maleńkie i kruche życie? Strasznie tam żyć. Ale słuchając różnych opowieści, objawiła mi się prosta prawda: przyrodą rządzą prawa natury, a człowiek jest częścią natury, jej dzieckiem. Płodność jest szczególną reakcją natury na zniszczenie. Równowaga jest jednym z jej głównych praw.

Od początku wojny w 2014 r. wiele zamkniętych kopalń zamieniono w schrony. Dla niektórych stały się domem. W schronach toczy się egzystencja. Kojarzą mi się z łonem, które daje nowe życie.

Masz kontakt ze starszą siostrą, która mieszka w Rosji?

W zasadzie po 2014 r. przestałam rozmawiać z krewnymi z Rosji. Z siostrą poruszałam temat agresji Rosji na Ukrainę, ale podważała wszystkie moje argumenty. Ona i jej rodzina twierdzili, że media nas okłamują, że informacje w Ukrainie nie są wiarygodne. Potrafili wytłumaczyć każdy zarzut. Odnosiłam wrażenie, jakbym rozmawiała z rosyjskim telewizorem. Najbardziej uderzający był ich całkowity brak współczucia i empatii dla nas.

To znaczy?

Początkowo nie wierzyli, że Rosja zamierza zaanektować Krym, potem nie wierzyli, że sprowadza bojowników do Donbasu i rozpowszechnia propagandę. Wymyślali dla siebie wymówki, dzięki którym można żyć bez poczucia wstydu.

Siostra przyjechała do Buczy dwa lata temu, gdy umierała nasza mama. Pogodziłam się z nią, żeby uspokoić mamę. Nie rozmawiałyśmy o polityce, ale jej retoryka dotycząca konfliktu między Rosją a Ukrainą bardzo się zmieniła. Rosjanie nauczyli się odcinać się od polityki, zwalniać z odpowiedzialności. Mówią, że to wszystko wina Putina.

Teraz, po rozpoczęciu inwazji, pod koniec lutego zadzwoniła do mnie i zapytała, czy żyjemy. Powiedziałam, że Rosja bombarduje miasta, są tysiące zabitych, że po raz drugi moje dzieci zostały bez domu za ich milczącą zgodą. W odpowiedzi zapadła cisza.©

W tłumaczeniu pomogła Marta Romankiv

ALENA GROM urodziła się w 1976 r. w Doniecku. Artystka i fotodokumentalistka, w 2014 r. po agresji rosyjskiej na Donbas została zmuszona do opuszczenia rodzinnego miasta. W 2017 r. zamieszkała w Buczy pod Kijowem, skąd uciekła 24 lutego 2022 r., zaraz po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę. Pracuje na styku reportażu społecznego i fotografii konceptualnej. Głównym tematem jej zdjęć stała się trauma ludzi żyjących w strefie wojny z Rosją. Laureatka międzynarodowych konkursów fotograficznych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23/2022