Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Metaforyczne studium samotności? Kronika rozpadu? A może obraz pułapki autotematycznego pisania? Mówi do nas leciwy i schorowany, ale w pełni świadomy Jerzy Andrzej Kubica z Sigły, ewangelik i syn pastora, mąż pięciu kolejnych żon. Jedyny, który ocalał z niewiadomego kataklizmu, ostatni człowiek na Ziemi, „Pan i władca Europy, najprawdopodobniej Pan świata całego”. Teraz jego życie toczy się w idącej powoli w ruinę Warszawie, między historycznym hotelem Paryż a Galerią Gold, w której co tydzień zmienia swój przyodziewek, oraz fantasmagorycznymi Termami Arcyksięcia, między księgarniami i sklepami papierniczymi a mieszkaniem na Hożej. Inni ludzie zniknęli w sensie ścisłym, nie pozostawiając ciał, śladem ich istnienia są jedynie stroje. Gniją i rozpadają się tony żywności, wody przybierają, żłobiąc coraz to nowe koryta, miasto zielenieje od roślin i rozbrzmiewa zwierzęcymi głosami, wśród których wyróżnia się chichot hien.
Chaotyczny, a zarazem mistrzowski językowo jest ten monolog pisarza, który sam sobie musi teraz być czytelnikiem, sam przed sobą dokonuje morderczej autoanalizy, bez nadziei na innego odbiorcę – choć powtarza: „We własnym towarzystwie czuję się najlepiej”. Wszelkie możliwości stoją przed nim otworem, ale też ich realizacja straciła sens. Wraca do tekstów, które podobny scenariusz zapowiadały, poczynając od „Wydarzenia”, krótkiej powieści włoskiego pisarza Guida Morsellego, wypisuje z nich stosowne fragmenty, studiuje ulubione obrazy, ze szczególnym uwzględnieniem „Statku szaleńców” Boscha. Wplata w swój monolog strzępy fabuł, jak epizod z Żeńską Akademią Wokalną imienia Jezusa Chrystusa i jej studentką Cezareą Cwigun. Notuje halucynacyjne sceny spotkań z innymi rzekomo ocalonymi, tropi znaki, które mogliby pozostawić: „Udawałem sam przed sobą, że nie zauważam, iż książkę (»Historia łaźni parowych«) wyniesioną z ciemnych i z wolna – niczym opuszczona kopalnia – kruszejących salonów Empiku zostawiłem na innej stronie otwartą, inaczej ułożoną (...). Pełne brunatnego atramentu kałamarze Montblanc stały wczoraj na półce, a dziś ani śladu...”. Rozwiązania tej zagadki – ani żadnej innej – nie będzie. Pozostaniemy bezradni wewnątrz dziejącej się apokalipsy. ©℗
Jerzy Pilch, ŻYWEGO DUCHA, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018, ss. 200.