Wołam ich po imieniu

To miejsce, gdzie przedmiotom daje się drugie życie. A ludziom szansę, by zaczęli od nowa.

15.08.2015

Czyta się kilka minut

Krakowska Wspólnota Emaus zaczynała od kiermaszy na osiedlu Willowym, 2008 r. / Fot. Tomasz Wiech / AGENCJA GAZETA
Krakowska Wspólnota Emaus zaczynała od kiermaszy na osiedlu Willowym, 2008 r. / Fot. Tomasz Wiech / AGENCJA GAZETA

Ten sklep powinien być z gumy – mówi pani Maria, sprzedawczyni. – Mamy tu już chyba wszystko, a ludzie ciągle przychodzą i przynoszą nowe rzeczy.

Tuż przy drzwiach na półkach piętrzą się książki. Są dzieła klasyków, lektury szkolne, ale można wygrzebać też takie perełki, jak broszura dla młodzieży z lat 50. ostrzegająca przed chorobami wenerycznymi (pierwszy rozdział – „Prywatka” – przedstawia losy młodzieńca, który zawstydzony puka do gabinetu higienistki) lub rozprawa naukowa na temat odrastania nóg u aksolotli.

Dalej są zabawki, zastawy, bibeloty i plastikowy Goofy w skafandrze kosmonauty wśród porcelanowych baletnic.
– Najwięcej klientów przychodzi po ubrania. Tu są koszule z kołnierzykiem. Każda po 3 zł – oprowadza po ciemnym, lekko przykurzonym wnętrzu pani Maria. – Te najchętniej kupują panowie, bo panie dla swoich mężów wybierają raczej zwykłe t-shirty. Też po 3 zł, ale wygodniejsze, bo nie trzeba ich prasować. Mamy tu nawet suknie ślubne!
Do sklepu najczęściej zaglądają emeryci, których zwabiły atrakcyjne ceny. Z przebieralni wychyla się starszy pan: – Dobre by były te spodnie, ale są za krótkie.

– No to nogi trzeba skrócić – śmieje się pani sprawnie przeszukująca kosz ze sweterkami.
Przychodzą też młodzi, którzy chcą tanio, ale oryginalnie urządzić mieszkanie. Pobliskie teatry zaopatrują się w najdziwniejsze rekwizyty. Od czasu do czasu pojawiają się też kolekcjonerzy, którzy wynajdują tu prawdziwe skarby.
– Niedawno sprzedaliśmy komplet cynowych łyżek. Antyk. Piękna rzecz – mówi pani Maria.

Piętro niżej są meble i sprzęt AGD. Można znaleźć tu stary, rzeźbiony kredens za 2,5 tys. zł i zwykły regał za stówkę. Zdobione maszyny do szycia leżą obok naprawionych, starych żelazek. Co chwilę do sklepu wpadają panowie w poszukiwaniu jakichś kabli, przejściówek i głośniczków. Czasem przyjdzie zmartwiona kobieta – właśnie popsuła się jej pralka. Nowa to wydatek rzędu 1000 zł, a tu znajdzie używaną, ale sprawną za 200 zł.

Ten nietypowy sklep na os. Willowym w Nowej Hucie prowadzi krakowska Wspólnota Emaus.

Nie bój się nas

– Nalać ci wody?
– Nie, dziękuję.
– Nie bój się. To zwykła czysta woda. Nic do niej nie wsypałem.
– Nie boję się. Nalej – zgadzam się, choć wcale nie chce mi się pić.

Jest ciepły, letni wieczór. Siedzimy na ganku. Śpiewają ptaki, w ogrodzie kwitną słoneczniki. Mały kundelek Rudi merda ogonem.
– To też przybłęda – mówi Marcin, czochrając psie futro. – Jak wszyscy tutaj.

W domu Emaus na ulicy Czeczeńskiej obecnie mieszka pięciu mężczyzn. Zanim tu przyszli, nie mieli ani pracy, ani dachu nad głową.
– Każdy z nas ma swoją przeszłość, rozbite życie, czasem ze swojej, a czasem nie swojej winy. Ja np. nigdy nie miałem domu. Matka zostawiła mnie na śmietniku, kiedy miałem trzy miesiące. Znalazła mnie gosposia i zaniosła na plebanię – mówi Marcin. – Moja matka żyje i nawet wiem, gdzie mieszka, ale nie odwiedzam jej i nie piszę do niej. Co to za kobieta, która zostawia dziecko na śmietniku? Przecież mogła mnie chociaż zostawić w szpitalu. Co może zrobić taki trzymiesięczny dzieciak, żeby przeżyć? Nic.

Marcin w Emausie jest od pół roku. Razem z kolegą jeżdżą samochodem dostawczym i odbierają od ludzi stare meble. Te w lepszym stanie odwożą do warsztatu, odnawiają i sprzedają na Willowym. Gorsze idą do utylizacji.
– Lubisz swoją pracę? – pytam.
– Proszę cię! – patrzy na mnie z pobłażaniem. – Udźwigasz się. Czasem, jak nie ma windy, to z czwartego piętra musisz te szafy znosić. A bywa, że ludzie też przyzwoitości nie mają. Przychodzimy ostatnio do babki, a tam tapczan obdarty, zasikany. Mówimy jej, że to tylko do utylizacji i że jak mamy to wywieźć, to musi nam zapłacić. A ona wzrusza ramionami: „E, zszyjeta to, naprawita i sprzedata”. Szlag człowieka trafia. No, ale przecież coś trzeba z tym swoim życiem robić.

Ty zostaniesz

Pierwszą wspólnotę Emaus założył w 1949 r. Abbé Pierre – francuski ksiądz (naprawdę nazywał się Henri Grouès, ale przez całe życie używał pseudonimu z okresu działalności w ruchu oporu).

Brak dobrego prawa mieszkaniowego w połączeniu ze zniszczeniami wojennymi i nagłym wzrostem demograficznym sprawiły, że we Francji tuż po II wojnie światowej wielu ludzi zostało bez dachu nad głową lub mieszkało w bardzo kiepskich warunkach. W tym czasie Abbé Pierre kupił duży, zaniedbany dom w Neuilly-Plaisance. Początkowo funkcjonowało w nim międzynarodowe schronisko dla młodzieży, by dzieciaki z całej Europy, których ojcowie ginęli na frontach, tu uczyły się życia w pokoju, porozumienia i doceniały ideę jedności.

Latem 1949 r. Abbé Pierre spotkał człowieka, który stał się pierwszym jego kompanionem (towarzyszem) i z którym stworzył wspólnotę Emaus. Georges Legay właśnie wrócił do Francji. Po 20 latach spędzonych w kolonii karnej w Gujanie Francuskiej przyjechał do domu, by uświadomić sobie, że świat, który zostawił przed aresztowaniem, już dawno nie istnieje. Jego żona ponownie wyszła za mąż i założyła nową rodzinę. Zrozpaczony Georges chciał popełnić samobójstwo. Wtedy na jego drodze pojawił się Abbé Pierre.

– Nie mam nic, co bym mógł ci dać, a ty nie masz już nic do stracenia – usłyszał od niego. – Chodź ze mną, pomożesz mi pomagać innym. Będziemy budować domy dla tych, którzy nie mają gdzie mieszkać.

Georges zgodził się. Jak wspominał po latach, to spotkanie dało mu poczucie, że ma po co żyć.
„Nie pogodziłem się i nigdy się nie pogodzę z tym balastem cierpień, których doświadcza ludzkość od samego początku” – zwierzał się Abbé Pierre pod koniec swojego życia w książce „Mój Boże... dlaczego?”. Pisze: „Niedawno dowiedziałem się, że na ziemi żyło dotąd prawdopodobnie około dziewięćdziesięciu miliardów ludzi. Ilu z nich miało ciężkie życie, męczyło się, cierpiało... i po co? Tak, mój Boże, po co? (…) W katechizmach wszystkich religii mówi się nam, że życie ma jakiś sens. Ilu jednak mężczyzn i kobiet z tych dziesiątków miliardów mogło dostąpić świadomości życia duchowego, jakiejś nadziei? Iluż innych z kolei żyło niemalże jak zwierzęta, w strachu, potrzebie przeżycia, niepewności, cierpieniu choroby? Ilu miało szansę zastanawiać się nad sensem istnienia?”.

Biografowie wspominają, że Henri Grouès od najmłodszych lat miał w sobie niecierpliwe oczekiwanie śmierci. Życie postrzegał jako niezrozumiałe pasmo cierpień, modlił się, by jak najszybciej mógł zjednoczyć się z „absolutną Miłością”. Kiedyś w czasie takiej modlitwy wyraźnie usłyszał słowa: „Ty zostaniesz”. Przeżył 94 lata. W czasie wojny w ramach francuskiego ruchu oporu był odpowiedzialny za preparowanie dokumentów, które umożliwiły francuskim Żydom ucieczkę do Szwajcarii. Przez 58 lat, do ostatnich dni życia, budował domy i walczył o prawa dla bezdomnych.

Daj coś innym

W lutym 1954 r. o księdzu ze Wspólnoty Emaus i jego działalności usłyszała cała Francja. W rozgłośni francuskiego radia drżącym z gniewu głosem zwraca się do Francuzów z płomiennym apelem. Trwa sroga zima. Abbé Pierre opowiada o tym, co widzi na ulicach Paryża, kiedy wraz ze swoimi kompanionami chodzi i rozdaje bezdomnym zupę. Mówi o trzymiesięcznym dziecku, które zamarzło w jednym z baraków w dzielnicy biedy, o kobiecie, którą znaleziono martwą na ulicy – w ręku ściskała nakaz eksmisji.

– Przyjaciele, chodźcie, pomóżcie mi – wzywa. Jego apel przechodzi najśmielsze oczekiwania. W ciągu kilku dni udaje się zebrać kwotę 150 mln franków oraz kilkaset ton ubrań, koców, jedzenia i leków. Rada Ministrów podejmuje akcję budowy 12 tys. mieszkań dla najbardziej potrzebujących.

Abbé Pierre we Francji staje się bohaterem narodowym. W telewizyjnym plebiscycie na największego Francuza wszech czasów był w pewnym momencie na trzecim miejscu, tuż za Charlesem de Gaulle’em i Marią Curie. Czy to z wdzięczności, że dał rodakom okazję, by przekonali się, ile dobrego mogą zrobić razem?

Od początku założycielom Wspólnoty Emaus towarzyszyło przekonanie, że nawet ci, którzy przychodzą prosić o pomoc, którzy stracili wszystko, mają w sobie coś, co mogą dać innym. W krakowskiej Wspólnocie Emaus też każdy ma pracę do wykonania. Część kompanionów ma zajęcie w stolarni, inni wożą meble i sprzęty od darczyńców, sprzedają w sklepie, gotują dla całej reszty. Jeden z nich w domu na Czeczeńskiej hoduje kury – w tym roku doczekał się nawet kilku kurcząt. Osoby, które przyjdą do sklepu na Willowym skierowane przez ośrodek pomocy społecznej, mogą liczyć na dodatkowe rabaty od i tak przystępnych cen.

– Umiem dobrze rysować – mówi Marcin. – Kiedyś tu w sklepie jedna ze stałych klientek poprosiła mnie, żebym narysował jej wnuczkę. Dała mi na wzór jej zdjęcie z komunii. Narysowałem. Zapytała, ile bym za to chciał. Powiedziałem, że nic. Dwa tygodnie później przyniosła mi papierosy, to wziąłem, ale pieniędzy brać nie chciałem.

Kiedy odejść

Zimą 1951 r. skończyły się pieniądze na utrzymanie domu w Neuilly-Plaisance. Abbé Pierre wychodził nocami na ulice Paryża i żebrał. Kiedy kompanioni to odkryli, jeden z nich – Auguste Le Gall – wpadł na pomysł, jak zarobić na utrzymanie. Sam nieraz zbierał pieniądze, przeszukując śmietniki i sprzedając znalezione surowce wtórne. Dziś na całym świecie istnieje ponad trzysta wspólnot, z czego cztery w Polsce (obok krakowskiej są też w Nowym Sączu, Rzeszowie i Lublinie). Wszystkie utrzymują się z recyklingu odpadów lub odnawiania i sprzedaży starych przedmiotów.
Do Wspólnoty Emaus może dołączyć każdy, kto godzi się na podjęcie pracy. Po okresie próbnym, jeśli wywiązuje się ze swoich obowiązków, może zostać. Jest jeszcze jeden warunek: zero alkoholu. Niektórzy więc odchodzą i wracają na ulicę, ale są i tacy, którzy po wyjściu ze Wspólnoty rozpoczynają nowe, lepsze życie. Część zostaje tu aż do śmierci, bo nie czuje się na siłach, by się usamodzielnić. O tym, kiedy odejść, każdy decyduje sam.

– Trafiłem tu przypadkiem – mówi Marcin. – Tak naprawdę chciałem iść do Pragi. Wyszliśmy z kumplem z Łodzi 4 grudnia i ruszyliśmy z buta. Wcześniej byłem przez cztery lata w schronisku prowadzonym przez Siostry Misjonarki Miłości. 26 grudnia w Zakopanem zabrakło nam sił, poszliśmy na plebanię i poprosiliśmy o coś do jedzenia. Siostra, która nas przyjęła, dała nam obiad i pozwoliła się umyć. Potem wróciliśmy do Krakowa, zatrzymaliśmy się w schronisku na ul. św. Stanisława. Tam dowiedziałem się o Emaus i przyszedłem. Jestem tu od pół roku. Nie wiem jeszcze, co dalej.

– Ja jestem tu już pięć lat – mówi pan Marek, sprzedawca ze sklepu na os. Willowym. – Rodzina przywiozła mnie zaraz po tym, jak wyszedłem z odwyku. Trzeba by się już stąd ruszyć, ale nie wiem, jak to zorganizować. Mam zasądzone alimenty. Jak pójdę do pracy, to mi komornik zajmie pensję. A gdzieś trzeba mieszkać, coś jeść. I tak tu siedzę i myślę, co zrobić.

Na drodze

Dlaczego Emaus? „Jest taki jak we mgle wielkanocnego poranka – pisał Abbé Pierre o tym, jak postrzega Jezusa. – Jest taki jak na drodze do Emaus. Jego najbliżsi uczniowie i przyjaciele nie rozpoznają Go, dopóki są pogrążeni w zmartwieniach i smutku. Po chwili jednak wypowiada słowo (»Mario«), czyni gest (łamanie chleba) i nasze oczy Go rozpoznają”. A w innym miejscu dodawał: „Za każdym razem, kiedy spotykam mężczyznę lub kobietę okrutnie zranionych przez życie, słyszę Jezusa wołającego ich po imieniu i próbuję powiedzieć im swoim głosem, spojrzeniem, rękami to, co Jezus mówi z taką miłością: Pawle, Halino, Franciszku, Natalio”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2015