Witajcie w republice

Hiszpańska demokracja jest zagrożona, to pewne. Nie wiadomo tylko, kto zagraża jej bardziej: Barcelona czy Madryt.

25.09.2017

Czyta się kilka minut

W Barcelonie pod gwiaździstymi flagami „Esteladas”, 20 września 2017 r. / LLUIS GENE / AFP/ EAST NEWS
W Barcelonie pod gwiaździstymi flagami „Esteladas”, 20 września 2017 r. / LLUIS GENE / AFP/ EAST NEWS

W środę, 20 września, skrzyżowanie pod siedzibą katalońskiego departamentu gospodarki blokuje tłum oburzonych. Gromadzą się tu, odkąd gruchnęła wieść o porannych aresztowaniach i przeszukaniach w różnych miejscach miasta.

Do wieczora spontaniczna pikieta przekształca się w ogromną manifestację. Zorganizowano nagłośnienie, muzyków i mówców. Dziesiątki tysięcy ludzi skandują: „Niech żyje Katalonia!” i „Chcemy niepodległości”. Śpiewają pieśń „L’estaca” katalońskiego barda Lluísa LLacha – pierwowzór „Murów” Jacka Kaczmarskiego.

W polskim tłumaczeniu Zespołu Reprezentacyjnego refren brzmi:

Gdy uderzymy, runie mur,

Nie może przecież wiecznie trwać.

Na pewno runie, runie, runie,

Nie pozostanie po nim ślad.

Jeśli uderzysz mocno tu,

A ja uderzę mocno tam,

Na pewno runie, runie, runie

I wolny będzie każdy z nas”.

Śpiew zagłusza turkot policyjnych helikopterów, które krążą nad miastem od popołudnia.

Policja zainterweniuje dopiero w nocy, gdy ludzie siedzący na ulicy przed przeszukiwanym budynkiem zablokują wyjście śledczym, a inni zniszczą kilka policyjnych aut.

Chmurki na tak

Ale na razie atmosfera jest pokojowa i radosna.

Roześmiani młodzi ludzie z puszkami piwa w ręku wspięli się na kontenery do segregacji śmieci, żeby ponad głowami tłumu kołysać ogromnymi flagami Katalonii. Restauracyjne ogródki wypełniły się ludźmi w patriotycznych pelerynach: niepodległość niepodległością, ale trzeba znaleźć chwilę na wieczorne tapas.

Staruszki, pamiętające pewnie czasy wojny domowej, trzymają w drżących dłoniach kartki z napisem: „Głosujemy, żeby być wolne”.

Gigantyczny transparent rozwieszony na narożnym budynku głosi: „Witajcie w republice Katalonii”.

Setki protestujących zarzuciło na plecy jaskrawe płachty. Na żółtym, pomarańczowym, niebieskim, fioletowym, różowym lub zielonym tle – biała komiksowa chmurka, w chmurce jedno słowo: „” (Tak). Do niedawna było ich pełno na stacjach metra i szybach autobusów. Właśnie zostały usunięte jako nielegalne. Tak samo jak – w interpretacji rządu centralnego w Madrycie – nielegalne ma być reklamowane przez chmurki referendum nad secesją Katalonii, przez lokalne władze zapowiedziane na niedzielę 1 października.

Ostatni sondaż, opublikowany 17 września, frekwencję szacował na 60 proc. Za niepodległością chciało głosować 44,1 proc. ankietowanych, przeciw 38,1 proc. Zdania nie miało 13,9 proc., zaś 3,9 proc. planowało oddać pusty głos.

Złoto i krew

Katalonia to druga najludniejsza prowincja Hiszpanii.

Według danych z zeszłego roku na ponad 32 tys. km kwadratowych mieszka tu ponad 7,5 mln ludzi. Jedną trzecią powierzchni zajmują uprawy. Dobrze rozwinięty jest przemysł, a rekordy bije sektor turystyczny – w 2016 r. Katalonię odwiedziło blisko 18 mln obcokrajowców. Więcej niż którykolwiek z hiszpańskich regionów.

Nastroje separatystyczne rosną tu od wybuchu kryzysu ekonomicznego. Ale marzenie o niepodległości nie jest nowe. Liczy sobie mniej więcej 300 lat. Najważniejszą datą w zawiłej katalońskiej historii jest 11 września 1714 r. Tego dnia, po 14 miesiącach oblężenia, Barcelona została zajęta przez wojska Filipa V Burbona. Ponieważ w wojnie sukcesyjnej – jak ją nazwano – Katalończycy opowiedzieli się po przegranej stronie Habsburgów, nowa władza pozbawiła ich dotychczasowych swobód i instytucji.

Właśnie na dzień 11 września przypada najważniejsze narodowe święto, określane jako „Diada” (po prostu: „Dzień”): okazja do największej w roku niepodległościowej manifestacji.

Ostatnia, w tym roku, zgromadziła blisko milion ludzi. Na zdjęciach z lotu ptaka centrum Barcelony jaśniało żółtym światłem: wielu manifestantów miało na sobie odblaskowe koszulki i plecaki z „” w chmurce. Te żelazne zestawy separatysty, w cenie 15 euro, pojawiły się kilka dni wcześniej w sklepach katalońskiej sieci Bon Preu. Zeszły od razu.

Katalończycy mają swój język, w brzmieniu bliższy polskiemu niż kastylijskiemu. A w tym języku – hymn. „Els Segadors” („Żeńcy”) to chłopska pieśń rewolucyjna o ponurej tonacji, z tekstem zapowiadającym rozlew krwi. Pierwsza zwrotka w tłumaczeniu Elżbiety Bekier:

Katalonia, sławny kraj,

pola żyzne, łany hojne,

król jegomość – wielki pan

wypowiedział nam dziś wojnę!”.

Refren brzmi jeszcze bardziej bojowo:

Hej, sierpem raz,

hej, sierpem raz,

obrońcy naszej ziemi,

hej, sierpem raz!”.

„Żeńców” śpiewali posłowie katalońskiego parlamentu po głosowaniu nad fundamentami przyszłej republiki (o tym za chwilę).

Jest wreszcie katalońska flaga. A właściwie trzy flagi. W wersji urzędowo dozwolonej, używanej od XII w., to cztery czerwone pasy na żółtym tle. Według rozpowszechnionej w renesansie legendy pierwowzorem była złota tarcza, którą Ludwik Pobożny podarował po zwycięskiej bitwie barcelońskiemu księciu Wilfredowi Włochatemu: cesarz miał zanurzyć palce w ranie księcia i ozdobić tarczę czerwienią krwi bohatera. W separatystycznej wersji flagi do pasów dodana jest gwiazda wpisana w trójkąt. Jeśli gwiazda jest biała, a trójkąt niebieski, wtedy flaga oznacza niepodległą republikę. Jeśli czerwona, a trójkąt żółty – niepodległą republikę socjalistyczną.

Na tych barwach można zbić majątek. Zdobi się nimi popielniczki i zapalniczki, koszulki, kubki oraz ręczniki plażowe. Popyt ciągle rośnie.

Artykuł 155

„Czy chcesz, żeby Katalonia była niepodległym państwem w formie republiki?”: na to pytanie Katalończycy mieliby odpowiedzieć 1 października.

Mieliby – bo czy głosowanie się odbędzie, nie wiadomo. Rząd centralny zawsze powtarzał, że na pewno nie. Rząd Katalonii – że na pewno tak. Ten pierwszy nie godził się na kupowanie urn wyborczych, ten drugi zapewniał, że ma je przygotowane, i oskarżał Madryt o „urnofobię”.

Coraz częściej padała groźba uruchomienia artykułu 155. konstytucji, do tej pory uznawanego za prawne tabu. Jego punkt pierwszy głosi: „Jeżeli wspólnota autonomiczna nie wykonuje obowiązków, które Konstytucja i inne ustawy na nią nałożyły, albo działa w sposób istotnie naruszający interes powszechny Hiszpanii, Rząd, po uprzednim bezskutecznym upomnieniu Przewodniczącego wspólnoty autonomicznej i za aprobatą absolutnej większości Senatu, może przedsięwziąć środki konieczne dla zobowiązania wspólnoty do przymusowego wypełnienia tych obowiązków lub dla ochrony wspomnianego interesu powszechnego”.

Jest też punkt drugi: „Dla wdrożenia środków przewidzianych w ustępie poprzednim Rząd może wydawać polecenia wszystkim władzom wspólnot autonomicznych”.

No to adiós!

O referendum dyskutowano od miesięcy w Kortezach [parlamencie centralnym – red.] oraz w katalońskim parlamencie regionalnym, a także w telewizyjnych studiach i na łamach prasy.

Jedni twierdzili, że to wszystko cyrk i mrzonka, powtórka nielegalnego parareferendum z 2014 r. (w plebiscycie, dla niepoznaki nazwanym „procesem partycypacyjnym dotyczącym politycznej przyszłości Katalonii”, oddano 80 proc. głosów za niepodległością, a frekwencja wyniosła 37 proc.; niedawno organizatorów skazano na kary grzywny i pozbawienia praw publicznych). Inni przekonywali, że Hiszpania przeżywa największy kryzys polityczny od śmierci generała Franco (choć tak samo mówiono o niedawnym pacie parlamentarnym, w efekcie którego Hiszpania przez ponad 300 dni nie miała rządu).

Wszyscy zgadzali się co do jednego: demokracja jest zagrożona. Różnili się tylko w ocenie tego, kto jej zagraża: prezydent Katalonii Carles Puigdemont czy premier Hiszpanii Mariano Rajoy.

Dyskusja została zawieszona po sierpniowych zamachach. Rajoy i Puigdemont zapewniali o wzorowej współpracy i solidarności w walce z terroryzmem. Idylla trwała do momentu, gdy policja państwowa oskarżyła policję katalońską (autonomiczne jednostki Mossos d’Esquadra) o celowe utrudnianie udziału w śledztwie.

Na bohatera sprawy niepodległościowej wyrósł Lluís Trapero, zdeklarowany separatysta, zaraz przed zamachami mianowany szefem Mossos. Na jednej z konferencji prasowych wdał się w pyskówkę z dziennikarzem, który domagał się tłumaczenia jego wypowiedzi z katalońskiego na kastylijski. Gdy oburzony dziennikarz opuścił salę, Trapero pożegnał go zlepkiem katalońskich i kastylijskich słów: „Bueno, pues molt bé, pues adiós” („Dobrze, no to bardzo dobrze, no to żegnam”). Tydzień później Trapero zasłynął kolejną frazą. Na antenie katalońskiego radia, nawiązując do przejawów obywatelskiej wdzięczności i instytucjonalnej wrogości, powiedział: „Mieszkańcy obrzucają kwiatami samochody Mossos. A czym obrzucają nas inni? Musimy być poprawni politycznie, ale powiedziałbym, że obrzucają nas gównem”.

Ci sami mieszkańcy, którzy podczas marszu przeciwko terroryzmowi obsypali różami policyjne auta, wygwizdali obecnego na tej manifestacji króla Filipa VI.

De facto stan wyjątkowy

Wojna na miny, gesty i słowa skończyła się na początku września, gdy parlament Katalonii uchwalił dwie rewolucyjne ustawy.

Pierwsza określa zasady referendum (m.in. nie ma już progu frekwencji). Druga ustanawia podstawy państwa, które powstałoby w ciągu 48 godzin od ogłoszenia wyników głosowania. Oczywiście, jeśli większość powie „tak”. W przeciwnym razie odbędą się przyspieszone wybory lokalne.

Pierwsze prawo, głosowane nocą pod nieobecność opozycji (wyszła ona z sali, na znak protestu), Trybunał Konstytucyjny w Madrycie anulował już następnego dnia. Drugie unieważnił po czterech dniach od uchwalenia.

Zachowanie rządu, sądów, prokuratury i policji zaczęło coraz bardziej przypominać próbę gaszenia pożaru oliwą. Zapowiedziano, że jeśli 1 października zostaną otwarte lokale wyborcze, to elektrownie odetną w nich prąd. Zablokowano oficjalną stronę internetową dotyczącą referendum. Dziś widnieje na niej informacja o przejęciu domeny, opatrzona rysunkiem hiszpańskiej korony; prezydent Katalonii natychmiast odpowiedział na Twitterze, umieszczając instrukcje obejścia blokady.

Dalej – poczta zaczęła zatrzymywać przesyłki mogące zawierać materiały referendalne. Policja zablokowała urlopy funkcjonariuszom. Prokuratura rozesłała wezwania do 700 katalońskich burmistrzów i urzędników popierających organizację referendum. Burmistrzyni Girony na przesłuchanie została odprowadzona przez dwa tysiące osób, a po wyjściu z prokuratury – obsypana konfetti.

W połowie września rząd centralny przejął konta rządu autonomii. Pretekst? Katalonia złamała umowę o cotygodniowym przesyłaniu rachunków do Madrytu, mającą zapobiec przeznaczaniu środków publicznych na organizację referendum. Pod kontrolą hiszpańskiego (centralnego) Ministerstwa Finansów znalazły się m.in. katalońskie środki na edukację, opiekę zdrowotną i świadczenia socjalne.

Carles Puigdemont oświadczył, że tym samym rząd dokonał „zamachu na autonomię Katalonii” i „de facto wprowadził stan wyjątkowy”.

Rzecznik Pep Guardiola

W środę 20 września śledztwo w sprawie „wykorzystania środków publicznych na organizację nielegalnego referendum” weszło w nową fazę.

W ramach operacji „Anubis” dokonano 41 rewizji w prywatnych mieszkaniach, firmach, redakcjach i urzędach – w tym w siedzibie Generalitat de Catalunya, rządu lokalnego. Aresztowano 14 urzędników i polityków (większość zwolniono po dobie). Oraz skonfiskowano ok. 10 mln kart wyborczych.

W tym samym czasie w Madrycie odbywało się posiedzenie parlamentu. Młody poseł katalońskiej lewicy krzyczał do premiera, oskarżanego o korupcję: „Señor Rajoy, niech pan zabiera brudne łapy od Katalonii!”. Sam Rajoy stwierdził, że „nie ma na świecie państwa, które pozwoliłoby na taką niesubordynację”. A wicepremier Soraya Sáenz de Santamaría zapewniła, że rząd działa w obronie praw wszystkich obywateli.

W internecie pojawiły się obrazki z generałem Franco mówiącym „Wróciłem!”. Udostępniano potępiający działania państwa komunikat władz klubu FC Barcelona (jego były trener Pep Guardiola jest rzecznikiem referendum). Skrzykiwano się na manifestacje.

Na ulice wyszli nie tylko barcelończycy, ale też mieszkańcy mniejszych katalońskich miast. A także baskijskiego Bilbao oraz... Madrytu. Tutaj, na placu Puerta del Sol, odbyła się nielegalna pikieta pod hasłem „Madrytczycy za prawem do decyzji”.

Poparcie dla rządu centralnego jako jeden z pierwszych zadeklarował noblista Mario Vargas Llosa: na spotkaniu autorskim przyznał, że „ufa w siłę państwa, które powstrzyma ten zamach stanu”. Za środową interwencją opowiedziała się też spora część parlamentarnej opozycji, a także redaktorzy największych hiszpańskich dzienników „El Mundo” i „El País”.

Ten drugi w edytorialu z 21 września porównał rząd Katalonii do „nacjonalistycznych władz Węgier i Polski, które chcą skończyć z podziałem władzy oraz znieść obowiązujący system praw i wolności. Na szczęście na takie zachowania nie ma miejsca w Unii Europejskiej”.

Rzeczywiście: z Brukseli popłynął komunikat, że „Unia Europejska szanuje porządek konstytucyjny Hiszpanii”.

Jak w Ameryce

Pytam o zdanie znajomych Katalończyków z Barcelony.

Alba ma 30 lat, jest programistką w dużej firmie. Czuje się i Hiszpanką, i Katalonką. Ale bardziej Katalonką. Nie, nie żąda niepodległości. Ale jest za referendum. – Problem w tym, że chciano je przeprowadzić bez respektowania prawa, nie tylko hiszpańskiego, ale też katalońskiego, przyjmując błyskawicznie i bez dyskusji ustawy, które dotyczą wszystkich Katalończyków – mówi.

Jeśli referendum się odbędzie, Alba pójdzie głosować. I zaznaczy na karcie „No”, tak jak jej matka. Ojciec i siostra chcą głosować na „”. Ale w domu nie ma konfliktu. Kłótnie zdarzają się tylko czasem, przy obiedzie albo wieczornych wiadomościach. Każdy broni swojego zdania i tyle.

Jaume ma 41 lat. Z wykształcenia historyk i prawnik, pracuje w branży nieruchomości. Na pytanie o narodowość odpowiada: „Katalończyk, tylko i wyłącznie”. Gdy rozmawiamy, jest wtorek 19 września i Jaume ma jeszcze pewność, że referendum jest legalne i zostanie przeprowadzone.

Tłumaczy: – Naród, który sprawuje nad nami władzę, zapomniał o naszym prawie do samostanowienia i narusza gwarantujące to prawo traktaty międzynarodowe. A skoro państwo hiszpańskie gwałci umowy międzynarodowe, to Katalonia, postępująca w zgodzie z własnym ustawodawstwem, jest jak najbardziej uprawniona do przeprowadzenia referendum.

Jaume chce głosować na „tak”, podobnie jak jego przyjaciele i rodzina.

Wylicza powody: – Dla poczucia godności narodowej. Dla przetrwania naszego języka. Dla historycznej sprawiedliwości, aby skończyć z trwającą 300 lat okupacją, podobną do rozbiorów Polski. Dla naszej gospodarki, wysysanej każdego roku. I dlatego, że taka jest wola narodu katalońskiego. Czyli mniej więcej te same powody, dla których Stany Zjednoczone ogłosiły kiedyś niepodległość od Wielkiej Brytanii.

Zapewnia, że między mieszkańcami Katalonii nie ma konfliktu: – Jasne, zdarzają się spory. Ale na południu Europy ludzie spierają się o wszystko, od piłki po kuchnię. I wcale nie leje się krew. Jeśli ogłosimy niepodległość, zostanie to zaakceptowane tak samo pokojowo, jak Katalończycy zaakceptowali podległość państwu hiszpańskiemu.

Następnego dnia Jaume wysyła mi wiadomość: – No i widzisz, co się dzisiaj dzieje. Jedynym sposobem na to, żeby zapobiec głosowaniu, jest dla nich przemoc. W tej sytuacji możliwe, że zostanie ogłoszona niepodległość, a referendum przeprowadzi się później, żeby przyjąć katalońską konstytucję. Historyczne chwile!

Ciąg dalszy trwa

Gdy kończę pisać ten tekst, jest piątkowe popołudnie, 22 września.

Hiszpański rząd przekazał rządowi Katalonii ofertę: jeśli wycofa się z referendum, porozmawiają o reformach – od zasad finansowania wspólnot autonomicznych aż po konstytucję.

Prezydent autonomii Puigdemont rozmawiać nie chce. Zamieścił w internecie listę lokali wyborczych i wideo, w którym zapewnia obywateli, że referendum odbędzie się na przekór „autorytarnej władzy”. „Czy Hiszpania tego chce, czy nie”.

Trybunał Konstytucyjny w Madrycie nałożył kary grzywny na wszystkich członków referendalnej komisji wyborczej: jeśli w danym czasie nie rozwiążą komisji, będą musieli płacić po 12 tys. euro dziennie.

Tysiące osób bez przerwy manifestuje pod barcelońskimi sądami i trybunałami.

Madryckie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych postanowiło wysłać do Katalonii dodatkowe siły policji.

A „król jegomość, wielki pan”? Właśnie przewodniczył obchodom stulecia Centrali Hydroelektrycznej w mieście La Malva.

Do Katalonii się nie wybiera. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa, autorka nominowanej do Nagrody Literackiej Gryfia biografii Haliny Poświatowskiej „Uparte serce” (Znak 2014). Laureatka Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski i Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2017