Katalończycy wybrali niepodległość w referendum, którego nie było

Mimo zakazów i gróźb władzy centralnej, Katalończycy zagłosowali.

02.10.2017

Czyta się kilka minut

Policja hiszpańska otacza lokal wyborczy w Barcelonie, 1 października 2017 r. / ALBERTO ESTEVEZ / EPA / PAP
Policja hiszpańska otacza lokal wyborczy w Barcelonie, 1 października 2017 r. / ALBERTO ESTEVEZ / EPA / PAP

2 020 144: dokładnie tyle głosów oddano na „tak”, co stanowi 90 proc. wszystkich zliczonych. Frekwencja wyniosła 42 proc. (próg ważności nie obowiązywał). Takie dane autonomiczny rząd Katalonii przedstawił w nocy z niedzieli na poniedziałek, w kilka godzin po zakończeniu referendum niepodległościowego.

W ostatnich tygodniach setki osób przesłuchano, dziesiątki miejsc przeszukano, czternastu wysokich rangą urzędników aresztowano. Skonfiskowano miliony kart do głosowania, zablokowano setki stron internetowych. Od piątku zamykano lokale wyborcze. To, że większość została otwarta, było możliwe dzięki autonomicznej policji katalońskiej Mossos d’Esquadra, która odmówiła użycia siły. Hiszpańskie media bierność Mossos nazwały „zdradą stanu”, władza sądownicza wszczęła przeciw policjantom postępowanie wyjaśniające.

Takiego głosowania współczesna Europa jeszcze nie widziała. 893 osoby ranne lub poszkodowane: te „wyniki” podała katalońska służba zdrowia, aktualizując liczbę udzielonych interwencji medycznych. Rząd centralny donosił o 33 rannych policjantach i żandarmach.

Ta dysproporcja mówi sama za siebie: spośród tysięcy funkcjonariuszy przysłanych do Katalonii wielu działało tak, jakby żyli w czasach generała Franco. Użyto gazu łzawiącego, pałek i gumowych kul wobec pokojowo nastawionych ludzi, którzy – stojąc z uniesionymi w górę otwartymi dłońmi – skandowali „Votarem!” (Zagłosujemy!), albo też, siedząc na ziemi, blokowali policjantom dostęp do lokali wyborczych. Pobici zostali też strażacy, próbujący chronić wyborców. Takie sceny, uwiecznione nie tylko przez reporterów, ale przede wszystkim przez obywateli, pokazywały media z całego świata. Na niewiele zdało się przeforsowane przez rząd centralny „prawo kagańcowe”, zabraniające m.in. publikowania zdjęć policjantów bez ich zgody.

W pierwszym wystąpieniu po referendum premier Hiszpanii Mariano Rajoy zapewniał: „Dzisiaj nie odbyło się żadne referendum. Nie uczestniczyliśmy w plebiscycie, ale jego inscenizacji”. Dziękował funkcjonariuszom hiszpańskiej policji i żandarmerii oraz „ogromnej większości” Katalończyków, którzy zostali w domach. Poszczególne zdania z jego oświadczenia, zestawione z obrazami zakrwawionych staruszek i dziewczyn zrzucanych przez policjantów ze schodów, brzmiały jak ponury żart: „Zrobiliśmy to, co do nas należało”, „Państwo zareagowało z siłą i spokojem”, „Zwyciężyła demokracja, ponieważ dochowano konstytucji”, „Zrobiliśmy wszystko, by uniknąć niepokojów i zamieszek”.

Katalończycy wyrazili sprzeciw wobec represji w ten sam sposób, w jaki robili to przez ostatnie dni. Wieczorem plac Catalunya w sercu Barcelony wypełnił się brzękiem metalu: tysiące osób wyjęło z kieszeni klucze i przez minutę dzwoniło nimi w zastępstwie garnków, w które wcześniej co wieczór uderzali w domach. Pół godziny później zgromadzeni obejrzeli na telebimie wystąpienie prezydenta katalońskiej autonomii, który dziękował mieszkańcom i lokalnej policji za odwagę i determinację, wezwał Europę do solidarności, i oświadczył, że wobec przemocy hiszpańskiego państwa Katalonia zyskała prawo do ogłoszenia niepodległości. Pochmurne nocne niebo rozjaśniły race. Odśpiewano hymn, który zabrzmiał jeszcze bardziej niepokojąco niż zwykle: „Znów nadchodzi wielki czas / katalońska bij godzino! Nowy czerwiec wita nas! Wyostrzyjmy klingę siną!”.

Według prawa, które we wrześniu przyjął lokalny parlament i równie prędko unieważnił Trybunał Konstytucyjny w Madrycie, na deklarację niepodległości jest 48 godzin od ogłoszenia wyników referendum. Kiedy piszę ten tekst, wyznaczony czas jeszcze nie minął. W Barcelonie trwają manifestacje, zapowiedziany jest strajk generalny, lokalni politycy wzywają Rajoya do dymisji, nad centrum krążą helikoptery.

Cokolwiek się stanie, przyszłość rysuje się krwawo. Wszystkie hiszpańskie partie wzywają do dialogu. Ale skoro dialog nie był możliwy do tej pory, teraz nie jest tym bardziej. Madryt nie chciał przeprowadzić reform, które pozwoliłyby na organizację legalnego i wiążącego referendum, Barcelona nie chciała półśrodków. Obie strony przekroczyły „czerwone linie”: Madryt granice represji, Barcelona granice prawa. Nawet jeśli ktoś wreszcie ustąpi, relacje pozostaną wrogie, a nastroje secesyjne – silne.

Największą stratą, jaką Katalończycy ponieśli w ostatnim roku, jest utrata poczucia jedności i zaufania – tak wobec Hiszpanii, jak wobec siebie nawzajem. Trzeba bowiem pamiętać o tych blisko trzech milionach uprawnionych do głosowania, którzy nie wzięli w referendum udziału. Mogli się wystraszyć policyjnej przemocy, mogły ich zniechęcić wielogodzinne kolejki albo łamanie wyborczych procedur przez lokalne władze. Ale nawet gdyby głosowanie odbywało się zgodnie z zasadami i przy aprobacie Madrytu, wielu zakreśliłoby „nie”. Bo czują się nie tylko Katalończykami, ale też Hiszpanami. To oni, zawiedzeni przez oba rządy, są teraz w najgorszym położeniu.

W niedzielę wszyscy liczyli na zdecydowany głos Unii Europejskiej. Ale ta zachowała się tchórzliwie. Jeszcze przed referendum Komisja Europejska odmówiła wejścia w rolę mediatora. W trakcie referendum milczała, nie potępiła przemocy ze strony rządu w Madrycie. Zrobiła to dopiero w poniedziałek. Za późno: zdążyła dodać argumentów siłom, które są Unii nieprzychylne.

Nie można przewidzieć, co wydarzy się w najbliższych dniach. Pewne jest jedno: zarówno władze Hiszpanii, jak też władze Unii przestały być wiarygodne w roli strażników europejskich wartości. ©℗

Tekst ukończono 2 października o godzinie 13.


Czytaj także:

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa, autorka nominowanej do Nagrody Literackiej Gryfia biografii Haliny Poświatowskiej „Uparte serce” (Znak 2014). Laureatka Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski i Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2017