Wioska Asteriksa

26 lat temu mieszkańcy miasta Kozarac byli więźniami obozów koncentracyjnych. Wrócili, odbudowali domy i znów głośno się śmieją. Na przekór tym, którzy chcieli ich wymordować.
z Bośni i Hercegowiny

17.07.2018

Czyta się kilka minut

 / ADAM GUZ / PAP
/ ADAM GUZ / PAP

Kozarac jest największym muzułmańskim miasteczkiem w Krajinie – północno-zachodniej części Bośni, zdominowanej przez Serbów. Jej mieszkańcy mają odwagę patrzeć w oczy swoim prześladowcom, każdego dnia.

– Wróciliśmy do siebie i czujemy się u siebie. Nie damy się wygonić – podkreślają. Są pracowici, uparci, wielu się dorobiło. Nie chcą się czuć ofiarami, choć często słyszą, że to, co przeżyli, się nie zdarzyło.

– Tymczasem niemal każdy kozaracanin w 1992 r. trafił do obozu. Każdy, kogo nie zabili na miejscu, rzecz jasna – podkreśla Ervin Blažević.

Trudno uwierzyć, że Ervin ma ponad czterdziestkę. Stale się śmieje, błyska białymi zębami, skory do żartów jak nastolatek. W dżinsach i koszulce prawie tak wygląda, zdradza go tylko brzuszek i parę zmarszczek.

Ten były więzień obozu w pobliskim Trnopolju i były żołnierz muzułmańskiej armii wrócił do Kozarca jako jeden z pierwszych. Było to w 1998 r., trzy lata po zakończeniu wojny w Bośni.

Dwa baseny, trzynaście meczetów

Ervin pokazuje swój dom – przed i po. Przed: osmalone ściany, ruiny, na ulicy gruz, drzewa rozrośnięte jak w buszu. Po: dwa piętra z czerwonej cegły, na dole piekarnia (wynajmuje jej lokal), na górze balkon z widokiem na główną ulicę miasta. Brakuje tylko elewacji.

Odbudowywał dom, podobnie jak jego sąsiedzi, w ekstremalnych warunkach: bez wody, bez prądu. Codziennie jechał 40 km, aby budować, a potem wracał do żony i dzieci. Mijał opustoszałe spalone wsie, tunele z drzew i krzaków, które rozrosły się nad drogami.

Ale w ciągu kilkunastu powojennych lat Kozarac powstał z ruin i zmienil się w bogate, piękne miasto. Na wzgórzach z widokiem na góry Kozara czerwienieją nowe dachy, jaśnieją świeżutkie elewacje. Budynki, niemal rezydencje, po kilka pięter, ogromne tarasy, bezszelestnie zamykające się bramy. To domy tych, którzy pracują w Szwajcarii, Austrii czy Niemczech i przyjeżdżają tu na lato. Albo tych, którzy pracowali za granicą i wrócili.

W 8-tysięcznym miasteczku jest ponad 20 kawiarni i restauracji oraz dwa baseny (sportowy i luksusowy park wodny). Wszystko zbudowane za prywatne pieniądze, jak podkreślają mieszkańcy. Jest też 13 nowiusieńkich meczetów – dodają z dumą. Asfalt, prąd, chodniki robili za własne pieniądze, korzystali też z pomocy organizacji z Niemiec i Austrii przy odbudowie domów. Ale publicznych pieniędzy ciężko im się doprosić. Dlaczego? Ervin: – Och, to proste. Jesteśmy Muzułmanami, a w Republice Serbskiej, gdzie żyjemy, większość to Serbowie, oni tu rządzą. Podczas wojny chcieli się nas pozbyć, wyczyścić teren, ale nic z tego! Jesteśmy jak wioska Asteriksa w Imperium Rzymskim.

Chcieli nas zniszczyć

Republika Serbska to część składowa państwa federacyjnego Bośnia i Hercegowina. W Republice Serbskiej leży gmina Prijedor, gdzie większość stanowią Serbowie. W tej zaś gminie leży Kozarac – muzułmańska enklawa (miasto i kilka wiosek). Kozaracanie płacą podatki gminie Prijedor.

Emsuda Mujagić, drobna blondynka z twarzą w piegach, oprowadza po siedzibie swojej organizacji Srcem do Mira (Przez serce do pokoju). Kilkupiętrowy budynek, z tarasem i ogrodem; są pokoje gościnne, na piętrze studio telewizyjne (Studio 1) – programy dla kilkunastotysięcznej diaspory z Kozarca robi Adis, syn Emsudy. Jej organizacja załatwiała opiekę medyczną, opiekę nad dziećmi. Dziś prowadzi działalność edukacyjną.

– Wszystko robiliśmy sami. Wiesz, że o Kozarcu mówiło się „mała Szwajcaria”? Zawsze nas nienawidzili, bo jesteśmy przedsiębiorczy. Chcieli nas wymordować, zniszczyć, a my na złość im żyjemy – podkreśla Emsuda.


Czytaj także: Marta Paluch: Sąsiedzi spod Srebrenicy


Przed wojną miała firmę odzieżową. Dlatego trafiła na listę, którą Serbowie sporządzili podczas wojny: bośniackich Muzułmanów, ludzi wykształconych, z pozycją, pieniędzmi. Mieli zginąć. Uratowała ją koleżanka Serbka i jej krewny. Jednak Emsuda trafiła do obozu koncentracyjnego w pobliskim Trnopolju. Niechętnie to wspomina: – Nie chcę płakać. Żeby ci, którzy nas krzywdzili, nie mogli się cieszyć.

Ale obrazy z obozu prześladują Emsudę.

Obóz w Trnopolju Serbowie zorganizowali na terenie szkoły podstawowej: 5 tys. ludzi stłoczonych na skrawku ziemi i paru budynkach. Drut kolczasty, spanie na betonie, trawie, na stopniach schodów. Wyciągane z tłumu kobiety, zabierane i gwałcone (tylko niektóre wracały). Snajperzy strzelający do ludzi stłoczonych na boisku. Serbskie koleżanki, które przychodziły wyśmiewać więźniów. Wszechobecny głód. Ervin go pamięta. Emsuda też.

W tym obozie zrobiono słynne zdjęcie na okładkę magazynu „Time”: ludzkie szkielety za drutem, w sierpniu 1992 r. Po tym, jak o obozach zrobiło się głośno, Serbowie zlikwidowali trzy z nich, koło Prijedoru i Kozarca, a część więźniów uwolnili.

Jednym z tych szkieletów ze zdjęcia był Fikret Alić – ważył wtedy 48 kg. Dziś ciężko go rozpoznać w potężnym mężczyźnie, który szybko mówi i szeroko gestykuluje. Przeszedł dwa obozy, oprócz Trnopolja był jeszcze w obozie Keraterm pod Prijedorem. Dziś tych kilka baraków na terenie byłej fabryki ceramiki nie wygląda groźnie. Ale działy się tam straszne rzeczy.

Fikret wyrzuca z siebie obrazy z Keratermu: ludzie zmuszeni jeść trawę, jak zwierzęta. Przerażeni, jedli, a potem zwijali się z bólu: trawa na puste żołądki. Komendant, który kazał mu całować swoje kowbojskie buty, po czym kopniakami wybijał mu zęby. Ludzie stłoczeni w hangarach, którzy nie mogli wyjść przez kilka dni z rzędu.

– Leżeli we własnych odchodach i własnej krwi, ropa sączyła się z ran po torturach. Żywcem ich jadły robaki, pasły się w tych ranach. Myślałem, że robaki jedzą tylko zwłoki. Okazało się, że mogą jeść też ludzi żywcem – wspomina Fikret. Wymienia narzędzia tortur: kabel, kij bejsbolowy, metalowe pręty, bagnet.

Doskonale znał swoich oprawców: – Zoran Žigić, komendant z obozu w Keratermie, był moim sąsiadem. Przed wojną był fajnym facetem, porządnym człowiekiem. Jeździł taksówką. Dostał 25 lat odsiadki, teraz mieszka w Austrii.

Krzyczeli: „Mamo!”

Najgorszy był obóz w Omarskiej. To teren dawnej (i obecnej) kopalni rudy niedaleko Kozarca. Tam zamordowali na wyszukane sposoby ponad 700 osób w trzy miesiące.

Kasim Pervanić trafił do Omarskiej z ­Kevljani pod Kozarcem. On też znał swoich oprawców. Przesłuchiwał go nauczyciel chemii z jego szkoły. Powiedział: „Ty, Kasim, jesteś fundamentalistą i chcesz państwa islamskiego!”.

Kasim: – Siedziałem na brzegu krzesła, z rękami na potylicy. On, ubrany w mundur moro, pił whisky i palił kenty. Za każdym razem, gdy zapalał papierosa, był to znak dla jego żołnierzy, żeby mnie zaczęli bić. Godzinę to trwało. Potem mnie prowadzili na dół, korytarzem. Tam też stali wartownicy i walili, ile sił. Pilnowałem się, żeby nie upaść. Jeśli któryś więzień upadł od ciosów, żołnierz wchodził na stół i z całej siły skakał mu na kręgosłup albo na pierś. Kości pękały.

W nocy też było strasznie. – W noc świętego Piotra, serbskie święto, serbscy strażnicy pili i śpiewali. Zrobili ognisko ze starych opon. Brali więźniów z baraków, strasznie ich bili. A potem zakrwawionych łapali za ręce i za nogi, rozhuśtywali i wrzucali żywcem na ten płonący stos. I oni palili się żywcem. Widziałem to wszystko – opowiada Kasim.

Do dziś nie może spać, podobnie jak chyba większość (sądząc z opowieści) mieszkańców Kozarca. Nie pomagają tabletki. Jego psychiatra dawno się poddał.

Kasim: – Do dziś w uszach mi to dźwięczy. Dorośli mężczyźni wołali: „Mamo! mamo!”. Dzień i noc, przez półtora miesiąca. Słuchałem tego i czekałem, aż przyjdą po mnie.

Jeśli takie okropności można w ogóle stopniować, to w Omarskiej miała miejsce najstraszniejsza bodaj historia z Kozarca. Tam przyjaciCel zamęczył w okrutny sposób przyjaciela. Duško Tadić, znany w Kozarcu przed wojną instruktor karate, Serb. Z Emirem Karabašiciem, przedwojennym policjantem, byli nierozłączni. Gdy Emir trafił do Omarskiej, był torturowany przez Duško tak, że od krzyków Emira więźniowie szaleli ze strachu.

– Było kilka takich przypadków, że przyjaciel przyjaciela tak strasznie torturował. Emir nie był jedyny – wspomina Kasim.

Sąsiedzi nam to robili

Kasim po wojnie wrócił do swojej wsi Kevl­jani. Spotykał serbskich sąsiadów, których dobrze zapamiętał z czasów wojny. Mówili mu: „Zobacz, co nam zrobili! Amerykanie, Europa!”.

– Ja na to: jacy Amerykanie? Jaka Europa?! Mnie w obozie tłukli sąsiedzi, Serbowie! I na tym się skończył temat – wspomina. – Nie mogłem uwierzyć, że moi najbliżsi sąsiedzi robili mi takie rzeczy. Do dziś nie mieści mi się to w głowie.

Kilometr od jego domu znaleziono masowy grób, w którym pochowano jego zamordowanych kolegów z Omarskiej. Doliczono się szczątków 456 osób. Drugi masowy grób znajduje się 300 metrów dalej, przy meczecie.

Mimo to, a może właśnie dlatego Kasim wrócił, odbudował dom i założył farmę.

– Kocham wieś. 30 lat przed wojną wychowałem się i żyłem tutaj. Po wojnie ojciec chciał mi w pobliskim mieście kupić mieszkanie. Ale równie dobrze mógłbym mieszkać w Ameryce. Jestem z Kevljani, ze wsi, tu się wychowałem, tu się czuję u siebie – podkreśla.

Obok jego domu stoi zagroda, a w niej na pół ślepy koń. Kasim trzyma go „dla rekreacji”. Czyjej? – No jego, konia, bo przecież nie mojej, ha ha! – dziwi się Kasim.

Za ogrodzeniem stoją owce. – Ogrodziłem to sam, w trzy miesiące, 1200 metrów drutów. Sprzedaję mięso pośrednikom. A mleko od kozy jest najlepsze. Popatrz, tutaj masz tylko trawę, łąkę, las. Sama natura. To najzdrowsze. Chodźcie, dziewczyny, chodźcie, piękne moje! – i całe stado, becząc, leci z pagórka. – O, a tutaj są kury. Sam nie wiem nawet, ile ich mam. Ta żółta to japońska rasa. Ozdobna.

Wrócił w 2003 r. – Musiałem wszystko w rok naprawić. Nawet internet jest. A w 2005 r. przyjechał brat ze studentami – opowiada.

Jego brat Kemal, więzień Omarskiej, założył organizację Most pokoju.

– Dostaje fundusze europejskie na pracę z dziećmi, w tym roku będą chyba warsztaty gry na bębnie. Przedstawienia też dają. Przyjeżdżają z Ameryki, z Europy – opowiada Kasim.

Podobnie jak Fikret, Ervin czy Emsuda, także Kasim nie wyobraża sobie życia poza Kozarcem. Żadne straszne wspomnienia tego nie zmienią.

Bośniacki humor

Podobnie myśli Jusuf Arifagić, potentat w branży rolniczej tego regionu.

W Trnopolju, niedaleko byłego obozu, założył farmę krów norweskich. Tutaj jest ich tylko 150, ale w całym kraju Arifagić ma kilka takich farm. Jest największym dostawcą mleka w Republice Serbskiej. Tylko na pasze wydaje miesięcznie 100 tys. marek (równowartość 220 tys. zł).

Szczupły, wyważony, elegancki. Jest jednym z najbogatszych ludzi w regionie, ale jeździ starym mercedesem (rocznik 1999). – Takimi autami jeżdżą u nas ciężko pracujący biznesmeni, wycackane limuzyny mają tylko złodzieje – uśmiecha się Jusuf.

Media ochrzciły jego farmę „hotelem dla krów”. Faktycznie, w środku specjalny system reguluje temperaturę powietrza, sprawdza, ile krowa dała mleka, wydziela paszę, nadzoruje sprzątanie odchodów (automatycznie), odzyskuje energię cieplną z mleka do podgrzewania wody. Notuje też, na co zwierzę choruje (weterynarze mają tu osobny pokój). Tylko płyty z muzyką Jusuf wybiera sam. Rzewne bośniackie sevdalinki. – Krowy lubią ich słuchać. Popatrz, jaka sielanka – znowu uśmiech.

Jusuf zawsze był obrotny. Przed wojną pracował na kontrakcie w Libii, jeszcze w państwowej firmie. Potem, jako uchodźca w Norwegii, po kilku latach otworzył własną firmę, która odnawiała i sprzedawała mieszkania. Do dziś mu ich trochę jeszcze zostało.

W „hotelu dla krów” daje pracę 50 osobom: Serbom, Muzułmanom, Ukraińcom. – Samo załatwianie papierów zajęło mi trzy lata, od 2007 r. – opowiada. Ale nie zniechęcił się. Budowa trwała dwa lata (2011-13). Produkcja ruszyła w 2014 r.

Wrócił, gdyż chce pomagać swoim: – Kozaracanie z zagranicy co rok ładują w tę okolicę miliony euro. Chciałem to robić na miejscu.

Ma opinię pracodawcy, który płaci dobrze. Czasem przychodzą z prośbą o pracę byli oprawcy z obozu. Mówi im: „nie”.

– Co mam więcej powiedzieć? On się nigdy nie przyzna ani nie przeprosi. A obaj wiemy, jak było – dodaje Jusuf.

Jest spokojny, ale zdeterminowany. – Wiesz, że 50 procent masowych grobów znalezionych w Bośni leży na terenie gminy Prijedor? Ale tu wróciłem. To nie jest serbskie miasto. Kozarac to moje miasto i za nie będę się bił. Żeby takie faszystowskie myślenie nigdy więcej nie miało miejsca. Musimy walczyć o swój kraj. Bez państwa jesteśmy niczym. Popatrz na Kurdów, na Cyganów, na Żydów przed II wojną. Nie mieli państwa i co się z nimi stało?

Obozowe wspomnienia nie przeszkodziły mu więc w powrocie. – Obóz i tak masz w głowie, niezależnie od tego, gdzie jesteś. Nie uciekniesz od tego – mówi.

– A gdzie byłeś właściwie? – pyta Jusufa Ervin.

Jusuf: – Zaliczyłem Omarską, Keraterm, Trnopolje. Wszystkie trzy obozy.

– Znaczy się: all inclusive! – wybucha śmiechem Ervin.

– All inclusive – potwierdza Jusuf i uśmiecha się. Bośniacki humor.

Ludobójstwo w małym palcu

Żarty żartami (Ervin: – To mój sposób na oswojenie traumy), ale determinacja jest potrzebna, żeby upamiętnić to, co tutaj się wydarzyło.

Każdy z mieszkańców Kozarca walczy na swój sposób.

Ervin: – Walczymy o tablice, o miejsca pamięci. Według serbskich władz nie było żadnego ludobójstwa, żadnych obozów koncentracyjnych. Bo w Hadze ludobójstwa nie wykazano, co jest absurdalne. Stoimy na stanowisku, że mamy prawo tak mówić. Widzieliśmy to na własne oczy. Mam ludobójstwo w małym palcu. Fazy negacji, fałszowania historii itd.

Jego stowarzyszenie Optimisti organizuje edukację wyjazdową: opowiada o tym, co tu się stało, młodzieży z Europy Zachodniej.

Kilka stowarzyszeń, które działają w Kozarcu, uparło się i postawili pomnik pomordowanym w 1992 r. współmieszkańcom, za prywatne pieniądze.

Ale poza tą „wioską Asteriksa” nie jest już tak łatwo.

Z trzech dawnych obozów tylko w Keratermie jest niewielka tablica: mówi o 3 tys. męczonych więźniów i 300 ofiarach. Malutka, niemal niewidoczna, na trawniku przy znajdujących się obecnie w tym miejscu warsztatach samochodowych i myjni.

W Omarskiej działa kopalnia, wykupiona przez hinduskiego potentata Mittala. Żeby wejść na teren byłego obozu, trzeba specjalnej zgody, wypełniania formularzy – na zgodę czeka się dwa dni robocze. A i tak można zobaczyć tylko niewielki fragment, tzw. Biały Dom. Tablicy upamiętniającej nie ma.

W Trnopolju tablica w obozie jest, ale poświęcona... serbskim żołnierzom, którzy zginęli w tamtej wojnie, w walce. Dla byłych więźniów to jak policzek. Ale nie mogą nic zrobić, grunty należą do gminy Prijedor. – To tak, jakby w Auschwitz postawić pomnik żołnierzy niemieckich, którzy zginęli w czasie ataku na Polskę – mówi Ervin.

Ale nie poddaje się i walczy nadal. Ma naturę zadymiarza, aktywisty. Trwa przy swoim. Codziennie rano budzi go zapach rogalików z piekarni. Zapach, za który w obozie oddałby wszystko.

Tak jak on, kozaracanie uparcie wracają do swojego miasta. W lecie czasami jest po kilka ślubów dziennie, korowody aut, wielodniowe balowanie. Pod koniec lipca i w sierpniu, kiedy mieszkańcy świętują rocznicę zamknięcia obozów, 8-tysięczne miasto na co dzień zaludnia nawet trzy razy tyle ludzi.

Ulice się zapełniają, kawiarnie są pełne śmiechu, rusza turniej koszykówki dla młodzieży.

Ervin szykuje dla nich dyplomy i medale, Emsuda piecze ciasto dla gości, Jusuf puszcza sevdalinki swoim krowom i szykuje się do wyborów.

Chce zostać wiceprezydentem Republiki Serbskiej i wszystko zmienić dla kozaracan na lepsze. ©

KOZARAC

Tą nazwą określa się miasto i przyległe wioski, m.in.: Kevljani, Trnopolje, Kamičani (Kozarac był kiedyś ich gminą). Zamieszkane przez bośniackich Muzułmanów, dziś leży w gminie Prijedor – zdominowanej przez Serbów, na terenie Republiki Serbskiej (to część składowa federacji Bośni i Hercegowiny). Od maja do sierpnia 1992 r. Serbowie „oczyszczali” ten teren z Muzułmanów i Chorwatów. Mordowali ludzi w domach i obozach w Trnopolju, Keratermie, Omarskiej. Szczątki znajdowano potem w masowych grobach m.in. w Kevljani, Tomašicach, na Korićanskiej Stijenie. Liczba ofiar z gminy Prijedor to trzy tysiące. Za te zbrodnie zostało skazanych w Hadze ponad 50 osób z tego rejonu. © MP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2018