Winni przeprosiny

W kwietniowym "Press" ukazała się obszerna sylwetka Romana Graczyka, dawniej dziennikarza, a obecnie pracownika IPN-u i autora książki "Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego".

26.04.2011

Czyta się kilka minut

W kwietniowym "Press" ukazała się obszerna sylwetka Romana Graczyka, dawniej dziennikarza, a obecnie pracownika IPN-u i autora książki "Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego". Dziennikarz Mariusz Kowalczyk rozmawiał z trzydziestoma osobami, w tym wieloma obecnymi i byłymi przyjaciółmi Graczyka.

Jerzy Skoczylas zdradził, że ma żal do Graczyka, bo ten w stanie wojennym naraził go na kłopoty. Po zatrzymaniu za nielegalne posiadanie powielacza Graczyk - zdaniem Skoczylasa - zeznał na milicji, że zarekwirowany mu papier poligraficzny pochodził z czasów wydawania legalnego pisma studenckiego "Aplauz", którego Skoczylas był redaktorem. A że SB dociekała, z kim Graczyk to pismo wydawał, mogła dotrzeć również do Skoczylasa. Tak się na szczęście nie stało. W dodatku Skoczylas źle pamiętał - chodziło nie o papier, ale o matryce drukarskie. Jego zarzut jednak pozostał w mocy. Według Skoczylasa Graczyk, który w swej książce rozliczał "Tygodnik Powszechny", we własnych kontaktach z SB ma czarną plamę.

Puentując ten wątek, Mariusz Kowalczyk napisał w "Press" o Graczyku: "A gdyby tak użyć metody zastosowanej przez niego w książce? Czyli tzw. hipotezy słabej, opartej w tym wypadku na domniemaniach i zeznaniach dwóch świadków? Wtedy pewnie mógłbym napisać, że Graczyk na milicji wydał kolegę".

Wypowiedź Skoczylasa doprowadziła do wrzenia środowiska prolustracyjne. To wydało mi się normalne. Zdziwiłem się dopiero, gdy do dziwacznej koalicji przystąpił "Tygodnik Powszechny". Od Wojciecha Pięciaka ( "TP" nr 16/2011 ) dowiedzieliśmy się, że dziennikarz "Press" zasługuje na Hienę Roku, gdyż okazał się spadkobiercą Jerzego Urbana i PRL-u. Dlaczego? Bo nie poszedł osobiście do IPN lustrować Romana Graczyka.

Czytając tekst Pięciaka, zastanawiałem się, czy nie śnię. Jeśli według waszej definicji etyczny dziennikarz, który nie jest hieną, spędza czas w IPN-ie, gdzie są teraz prawdziwe dziennikarskie hieny? Nie ma we mnie zgody na ten nowy szantaż lustracyjny. My, w "Press", takiego dziennikarstwa robić nie będziemy. I nie oznacza to, że nie chcemy docierać do źródeł. Będziemy, ale dla nas nie jest to jednoznaczne z kopiowaniem papierów wynoszonych z IPN. Opierając się na tych dokumentach i swoich interpretacjach, Graczyk zbudował manipulancką "Cenę przetrwania?" - przez "Tygodnik Powszechny" podważaną. A teraz wasza redakcja zarzuca dziennikarzowi "Press", że jeśli nie czyta papierów IPN tak jak Graczyk - to nie ma prawa zwać się rzetelnym dziennikarzem? Trudno o większe kuriozum.

Szczególnie, że nie o to, co jest w papierach IPN na temat Graczyka, chodziło w naszym tekście. Gdy Graczykowi piszącemu tam o ludziach "TP" zaczyna brakować argumentów bądź dokumentów, sięga do tzw. "hipotezy słabej". W skrócie rzecz ujmując: metoda polega na gdybaniu, co mogło się wydarzyć, choć nie ma dowodów i świadków na to, że się rzeczywiście wydarzyło. Dlaczego zatem autor "Press" nie miał prawa do swojej porcji gdybań? Dlaczego jego zdanie "Wtedy pewnie mógłbym napisać, że Graczyk na milicji wydał kolegę" - jest dla Wojciecha Pięciaka tak karygodne?

"Press" to nie jest pismo dla uczniów z podstawówek, tylko miesięcznik ludzi mediów. Oni potrafią doskonale czytać i pisać. I wprawdzie okazało się, że Wojciech Pięciak dobrze robi tylko to drugie, jednak większość naszych czytelników zrozumiała: pisaliśmy o pisaniu. To był metajęzyk. Pokazaliśmy, co można napisać o Graczyku, gdyby chcieć pisać tak jak on.

Koledzy Graczyka oburzają się, że nie wolno stawiać hipotez, gdy prawda jest oczywista. Czy istotnie prawda dokumentów SB jest taka jednoznaczna? Trudno to wywieść z książki Graczyka, który raz - gdy mu wygodnie - pisze, że trzeba jakiś dokument czytać dosłownie, a innym razem, gdy np. chce uderzyć w redaktora Mieczysława Pszona - stwierdza, że nie należy czytać papierów SB ? la lettre. Bo wprawdzie tajniacy dosłownie napisali, że Pszona nie skaptowali, ale należy to rozumieć, iż mowa wyłącznie o odcinku watykańskim. Dlaczego raz ? la lettre, a raz nie - tego Graczyk nie wyjaśnia.

Czy prawda w sprawie Graczyk-Skoczylas też jest taka oczywista? Nie dla Jerzego Skoczylasa i chyba nie dla samego Graczyka. Bo w tekście "Press" mówi co innego, niż powiedział w śledztwie. U nas stwierdza i autoryzuje: "Konsekwentnie się tej wersji trzymałem: że wszystkie akcesoria drukarskie znalezione na strychu nie są moje". Ale w papierach SB ze śledztwa, które teraz rozsyła po redakcjach, czytamy coś przeciwnego. Graczyk mówił wtedy: "Matryce te miały służyć do wydawania pisma NZS UJ pt. Aplauz. Odmawiam odpowiedzi z kim wydawałem to pismo".

Czyż to nie mogło pośrednio wskazać na Skoczylasa, z którym wtedy współpracował? Pewnie łatwiej niż nam na to pytanie byłoby odpowiedzieć kolegom, którzy znają obu bohaterów z redakcji "Tygodnika". W tym Pięciakowi. Ale on woli za hienę uważać dziennikarza "Press", który opisał konflikt obu byłych redaktorów krakowskiego pisma. Nie oberwał ani Graczyk, ani Skoczylas. Choć któryś z nich się myli.

Nasz tekst nie miał na celu wyręczać sądu lustracyjnego, ale obnażyć metodę pisania Graczyka. Nie obrazić go czy oskarżyć. Uważam, że dziennikarz nie ma obowiązku bycia świętym, jego zawodową powinnością jest pisać dostępną mu prawdę. Jeśli prawdę pisze ktoś, kto po ludzku jest świnią, będzie i tak lepszym dziennikarzem niż świętoszek piszący kłamstwa. O tym zapominają ci, którzy twierdzą, że celem "Press" było odebrać wiarygodność Romanowi Graczykowi. Wiarygodność Graczykowi może odebrać tylko on sam, pisząc z tezą, naginając fakty i dowolnie czytając dokumenty z IPN.

Tym, którzy się na nasz tekst oburzają - dziękujemy. Dobrze, że widzicie, iż metoda tzw. hipotezy słabej jest nienaukowa i po ludzku krzywdząca. Ale oburzajcie się na jej twórcę. Nie na tych, którzy z niej zadrwili.

Gdy Graczyk odbiera cześć zmarłemu Mieczysławowi Pszonowi, jest to praca historyczna. Gdy dziennikarz "Press" obśmieje metodę Graczyka, przez redakcję "TP" zostaje uznany za Hienę Roku. Czy Wojciech Pięciak nie widział, że krytykując dziennikarza "Press", wszedł właśnie w buty Graczyka? Że posiłkując się jednym wybranym SB-eckim kwitem, wydał osąd moralny wobec innego dziennikarza? W dodatku fałszywy. Jest winien Mariuszowi Kowalczykowi przeprosiny.

ANDRZEJ SKWORZ jest redaktorem naczelnym miesięcznika "Press".

W odpowiedzi Andrzejowi Skworzowi

Polemikę Andrzeja Skworza czytałem z przygnębieniem. Pisząc mój komentarz, sądziłem, że redakcji "Pressa" zdarzył się "wypadek przy pracy": że dała się wciągnąć w grę, której celem było zasianie przekonania, iż Roman Graczyk sam ma sporo na sumieniu, jeśli chodzi o "jego kontakty z SB" (jak to ujmuje Skworz). Taką metodę uważam za coś więcej niż potwarz, za chwyt rodem z PRL. Jeśli ktoś ma radykalnie krytyczne zdanie o książce Graczyka, niech ją krytykuje i miażdży - argumentami. Ale czym innym jest taka krytyka, a czym innym atak na jej autora w oparciu o nieprawdziwe stwierdzenie, że w 1984 r. przesłuchiwany Graczyk podał milicji nazwisko kolegi, z którym wtedy współpracował w podziemiu.

Redaktor naczelny pisma, które ma ambicje bycia dla uprawiających nasz zawód "wzorcem z S?vres", zdaje się twierdzić, że jeśli dziennikarz usłyszy, jak Iks stawia Igrekowi poważny przecież zarzut, to może ów zarzut przytoczyć w swoim tekście, nie weryfikując go - jeśli weryfikacja miałaby polegać na sięgnięciu po archiwa IPN. Takiej opinii dotąd w Polsce chyba nie sformułowano (osią sporu jest przecież sposób korzystania z tych archiwów, a nie sam fakt korzystania).

Być może Andrzej Skworz tego nie widzi, ale choć sam ocenia lustrację krytycznie, to w swojej gazecie dokonał ni mniej, ni więcej lustracji przeszłości Romana Graczyka - tyle że w oparciu o jedno niezweryfikowane źródło. To przecież nie żaden metajęzyk, ale błąd warsztatowy dziennikarza, który powinien weryfikować to, co opowiadają mu rozmówcy. Zawsze, ale zwłaszcza gdy chodzi o środowisko dawnych przyjaciół, dziś skonfliktowanych.

Na koniec: Andrzej Skworz sugeruje, iż odbieram cześć zmarłemu Mieczysławowi Pszonowi. Redaktora naczelnego "Pressa" odsyłam do mojego tekstu w numerze 10/2011 "Tygodnika".

WOJCIECH PIĘCIAK

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2011