Wiersze z "Tygodnika"

Od swojego debiutu w "Tygodniku Powszechnym w kwietniu 1946 roku ks. Jan Twardowski opublikował na naszych łamach kilkaset wierszy. Wybraliśmy dziś niewielką ich część; są wśród nich te najsłynniejsze, najczęściej cytowane, są i takie, które mniej się pamięta. Ułożone wedle chronologii publikacji, podajemy je w takiej wersji, w jakiej zostały u nas wydrukowane.

25.01.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

O spacerze po cmentarzu wojskowym

Że też wtedy beze mnie

przewracali się w hełmie

lecąc twarzą bledziutką na bruk.

Jurku z Wojtkiem i Jankiem

klękam z lampką i wiankiem

z czarnym kloszem sutanny u nóg.

Przeminęło, odeszło w milczeniu

jak pod kocem na wycieczce ziemia -

świecę lampkę rękoma obiema

gdzie pod hełmem dawnych oczu nie ma.

nr 34/1947

***

Babiego lata kruchą nić

ze szkolnej mej jesieni -

z Łazienek starych jeden liść -

i szept z klasztornej sieni -

kolędy, siostry smutną twarz

z rączkami na obrusie -

może po wojnach jeszcze dasz -

maleńki mój Chrystusie.

nr 9/1948

O mieszkańcu dwóch miast

A pod głową poduszka jak kwiaty -

a na oczach noc jak czarny puch -

i zaciągnął się kołdrą w zaświaty

zabłąkany mieszkaniec miast dwóch.

W nocy letniej pełnej krużganków

nietoperzy ślepnących i baszt -

kogo czekasz zapomniany kochanku

gdy już księżyc wyciągnięto na maszt.

A pod głową poduszka jak kwiaty -

a na oczach noc jak czarny puch -

czy to prawda, że istnieją dwa światy

może jeden a nas tylko dwóch...

Do widzenia, miasto snów, odjeżdżam stąd -

cień się chłodny po rękach łamie -

i przyjechał, miasto, okno, ląd -

kołatanie klamki w pustej bramie.

nr 1/1949

Do Jezusa z warszawskiej katedry

Jezu z warszawskiej katedry

Jezu czarny i srebrny -

Cierpiący - rzuć na ręce

niemego smutku więcej.

Jeszcze jedno cierpienie

jeszcze jedno rozstanie -

lampę jasną na stole

jak najmniejsze mieszkanie.

Bardziej gorzką niewdzięczność -

pożegnania, powroty -

stułę taką by księżyc

dowiązywał się złoty.

Jeśli las to szumiący -

jeśli rzeki urwiste -

a serce na złość ludziom

i naiwne i czyste.

nr 2/1950

Prośba o dary

W świecie zimnym, nieczułym, z kamienia i śniegu,

gdy muchy ran szukają, a goni oszczerca -

żebrzę, jak trędowaty w sitowiu noclegu -

o bardzo prosty, zwykły - dar ludzkiego serca.

I jeszcze proszę o dar łez i śmiechu,

Ciebie, co czarną mrówkę na czarnych kamieniach

widzisz z nieba nocą czarniejszą od grzechu.

A na ostatek - o dar zapomnienia -

o grób w wiejskiej parafii - mijany w pośpiechu.

nr 36/1951

Przebacz

Przebacz, Panie, że pisałem tak dużo

o pojedynczej kropli - zielonym kółku deszczu

o listku ognia,

zdejmowałem kropki z biedronki

przechodziłem przez ucho igielne

obierałem wiśnie z kruchych żyłek -

wyjmowałem gwizdki wiatru z szalika na szyi

podnosiłem śnieżynkę jak biały lichtarzyk

liczyłem ciche kroki krwi

strugałem włos na czworo -

a Ty -

krople łączyłeś w gardła deszczu żywe -

pocałunki z dwóch listów - w małżeństwo szczęśliwe -

listonoszów torby - w kołyskę.

nr 44/1960

***

Ile napisano pobożnych książek -

droga do siódmej twierdzy życia duchowego

komentarze do komentarzy

analiza ucha igielnego

matematyczny dowód na istnienie Boga z wykresami

o artylerii łaski -

a Jezus myśli o nas, w liter ciemnym stuku

jak trudno w niebo wstąpić spod robactwa druku.

nr 39/1962

Wyjaśnienie

Nie przyszedłem Pana nawracać

zresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazania

jestem od dawna obdarty z błyszczenia

nie będę Panu wiercić dziury w brzuchu

pytając co Pan sądzi o Mertonie

nie będę podskakiwał w dyskusji jak indor

z czerwoną kapką na nosie

nie zacznę Panu wlewać do ucha świętej teologii łyżeczką

po prostu usiądę przy Panu

i zwierzę swój maleńki sekret

że ja, ksiądz

wierzę Panu Bogu jak dziecko.

nr 42/1963

***

Papież wyfrunął z Rzymu

samolotem jak śnieg biały leci -

całuje prawosławnego, błogosławi żydowskie dzieci

bez tronu

tylko łza - trzęsie się jak smyczek -

w wielu książkach topnieje zamarznięte słońce

cieknie w gardziołka ususzonych liter -

heretycy grzeją w ewangelii pogryzione nóżki

wydmuchują niebo na organkach

nadciąga kawaleria aniołów.

Tylko przedwojenny katolik

rozłożył papier -

skubie pióro jakby zaczepiał wronę

pisze skargę na Pana Boga.

nr 38/1964

***

Dogmatycy hałasują po łacinie

moraliści brzęczą nad korytkiem ludzkiego sumienia

apologeci skrzypią - porozpinani na krzyżu wiary

kaznodzieje reperują głośnik, żeby ich było lepiej słychać

filozofowie mruczą na świętego Tomasza ustawionego już

ze starymi rocznikami świętych - w archiwum raju

męczennicy liczą na głos uderzenia w twarz

skrupulatom spadła nareszcie na głowę dynia grzechu

organiści oblizują dźwięki -

wierni podzielili się na wojenne obozy

I tylko w szczerym polu

w oddechu zioła -

na klęczkach podziwiając zaspy nieba

można jeszcze znaleźć Ciszę

nr 38/1964

O uśmiechu w kościele

W kościele trzeba się od czasu do czasu uśmiechać

do Matki Najświętszej, która stoi na wężu jak na wysokich obcasach

do świętego Antoniego, przy którym wiszą blaszane wota, jak murzyńskie maski

do skrupulata, który stale dmucha spowiednikowi w ucho jak w pompkę

do mizernego kleryka, którego karmią piersią teologii

do małżonków, którzy wchodząc do kruchty pluszczą w kropielnicy obrączki jak złote rybki

do kazania, które się jeszcze nie rozpoczęło a już skończyło

do filozofa, który trzyma w bezradnych rękach kalafior swego mózgu

do moralisty, który nawet w czasie adoracji chrupie kość dogmatu

do dzieci, które się pomyliły i zaczęły recytować: Aniele Boży nie budź mnie

niech ja najdłużej śpię

do nasrożonego biskupa, który siedząc na tronie prostuje swoje nerwy

do zakochanych, którzy porozkręcali swoje serca na części czułe

do egzystencjalisty, który jak rudy lisek przenosi samotność z jednego miejsca na drugie

do łzy, która biega od konfesjonału do konfesjonału jak oswojona myszka

nawet do śmierci, jak nieomylnej wskazówki na zegarze

nr 45/1965

Prośba

Nie posypujcie cukrem religii

nie wycierajcie jej gumką

nie ubierajcie w różowe gałgany aniołów fruwających ponad wojną

nie odsyłajcie z triumfem do fujarki komentarza

Nie przychodzę po pociechę jak po ciepłą zupkę

chciałem nareszcie oprzeć swoją głowę

o głuchy kamień wiary

nr 40/1966

O transcendentnym

Ile jest jeszcze świętego luzu

niespodzianek merdających ogonem -

ile tego co najprostsze a nie wyliczone

choćby różowego ślazu, pospolitej bylicy, białego krwawnika -

ile jeszcze miejsca na modlitwę

ile miejsca na pokorę -

ile okazji na spowiedź świętą z cienkim milczeniem w gardle

ile dosłowności serca

ile komórek do wynajęcia -

pomiędzy gołębiem w słońcu - a ornitologią

pomiędzy rezedą, dziewanną na żółtej nodze - a botaniką

pomiędzy tęgimi naukami o Bogu - a Bogiem

nr 41/1967

Nie przestawał mówić

Do ostatniej chwili nie przestawał mówić

jakby chciał język wyciągnąć poza śmierć -

klęcząc przy jego łóżku tłumaczyłem mu

- tam słowa już nic nie znaczą

zbyteczne jak uszy na niemym filmie

nie zawracają ludziom głowy

nie nadają się aniołom na budę

nie można za nie otrzymać żadnego honorarium

niemodne jak wiarus dzwoniący nogami

nie kłamią dłużej niż żyją

nieporadne jak nieoblizane jeszcze cielę

straszą jak kaznodzieja ze złotymi zębami

nie można się w nich schować aż po dziurki od nosa

tłumaczyłem mu, że czeka go

tylko jedno słowo, które jest milczeniem

nr 21/1968

Wierzę

Wierzę w Boga

z miłości do 15 milionów trędowatych

do silnych jak koń, dźwigających paki od rana do nocy

do 30 milionów obłąkanych

do ciotek, którym włosy wybielały od długiej dobroci

do wpatrujących się tak zawzięcie w krzywdę, żeby nie widzieć

sensu

do przemilczanych - śpiących z trąbą archanioła pod poduszką

do dziewczynki bez piątej klepki

do wymyślających krople na serce

do pomordowanych przez białego chrześcijanina

do wyczekującego spowiednika z uszami na obie strony

do oczów schizofrenika

do radujących się tylko z tego powodu, że mogą otrzymywać

i oddawać

bo gdybym nie wierzył

osunęliby się w nicość

nr 21/1968

Boję się Twojej miłości

Nie boję się dętej orkiestry przy końcu świata

niebieskiego tupania

boję się Twojej miłości

że kochasz zupełnie inaczej

tak pięknie bliski i inny

jak mrówka przed niedźwiedziem

krzyże ustawiasz jak żołnierzy za wysokich

nie patrzysz moimi oczyma

pytającego omijasz jak jeża na spacerze

głosisz, że czystość jest oddaniem siebie

ludzi do ludzi zbliżasz

i stale uczysz odchodzić

mówisz zbyt często do żywych

umarli to wytłumaczą

boję się Twojej miłości

tej najprawdziwszej i innej

nr 14-15/1969

Spieszmy się

Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą

zostaną po nich buty i telefon głuchy

tylko to co nieważne jak krowa się wlecze

najważniejsze tak prędkie że raptem się staje

potem cisza normalna więc całkiem nieznośna

jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy

kiedy myślimy o kimś zostając bez niego.

Nie bądź pewny, że czas masz, bo pewność niepewna

zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście

nawet rząd i ministrów nabija w butelkę

przychodzi jednocześnie jak patos i humor

jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej

biedna ludzka pewności - atleto bez jąder

tak szybko stąd odchodzą, jak drozd milkną w lipcu

jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon.

Żeby widzieć naprawdę, zamykają oczy

chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć

kochamy wciąż za mało i stale za późno.

Nie pisz o tym zbyt często, lecz pisz raz na zawsze

a będziesz tak jak delfin łagodny i mocny.

Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą

i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą

i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości

czy pierwsza jest ostatnią, czy ostatnia pierwszą.

nr 43/1971

Ścieżka

Modlę się żeby go nie ogłoszono świętym

nie malowano

nie wytykano palcami

nie ośmiecano życiorysem koniecznym i niepotrzebnym

bez fotografii tak dokładnej że nieprawdziwej

bez reklamy śmierci

bez wiary wygładzonego szkiełka

cnót targanych za uszy

bez informacyjnej nalepki

żeby był ścieżką jak życie drobną

schyloną jak kłosy

przez którą przebiegł Jezus

nieśmiały i bosy

nr 39/1972

Wieczność

Wciąż wieczność była z nami

a nam się zdawało

że wszystko jest nietrwałe więc trochę na niby

jak zając niechroniony lub trzmiel na ostróżkach

że ciemność kapie z zegarka jak z rany

że czas zmarnowany stale i za krótki

każdą miłość zamienia na łzy bardzo drobne

że dawni zakochani już się nie całują

bo list najpierw przybliża a potem oddala

dopóki będzie poczta ze skrzynką czerwoną

i panny złe nieznośne a dobre za nudne

i słów wszystkich za wiele bo brakuje słowa

Wciąż wieczność była z nami

a nam się zdawało

że czas wszystko wymiecie mądry i niechętny

że tylko nie odleci sójka zbyt ostrożna

bo po to żeby cierpieć trzeba być bezbronnym

jak dzieciństwo na wsi z królikiem przy sercu

- Patrz - mówiłeś - tak wszystko się na oczach zmienia

jak pasikonik za szybko zielony

więc możemy nie poznać nawet swego domu

połóż chociaż nożyczki na tym samym miejscu

naparstka po mamusi nie oddaj nikomu

i trzymaj fotografie bo Pan Bóg je zdmuchnie

zwłaszcza kiedy podbiał zamyka się na noc

i każda chwila już nie teraźniejsza

stale przeszła lub przyszła

ostatnia i pierwsza

Wciąż wieczność była z nami

a nam się zdawało

nr 38/1973

Wszystko co dawne

Dlaczego dom rodzinny widać choć go nie ma

i lampę co zgaszono trzydzieści lat temu

i psa co szczekał groźnie a chciał nas powitać

wciąż rzeczywiste to co niemożliwe

czemu to co nie jest chlebem ważniejsze od chleba

czemu w nosie pozostał zapach święconego

choć jest już powojennym z dawna innym nosem

raczej upartym osłem co rani pamięcią

czemu ci co odeszli są bardziej obecni

i nawet dawna miłość co straszyła grzechem

stroi miny zabawne bo stała się duchem

miłość to samotność co łączy najbliższych

stąd czyste nawet co jest zbyt gorące

fotografie prawdziwe - bo już niepodobne

czemu czas tak dokładnie zmienia ludzkie miny

nawet w piegach z którymi do twarzy nam młodziej

choćbyś chciał stanąć w miejscu i już się nie śpieszyć

jak nogietki co kwitną przed dziewiątą rano

czemu ból pisze wiersze

nie idiotka ręka

wszystko po to by pytać

co nas łączy z ciałem

nr 40/1974

Przed śmiercią czystą i wielką

Młodzi co biegną gromadą

dorośli co chodzą parami

starzy przy końcu osobno

tylko wciąż serce to samo

pracuje jak pszczoła po ciemku

szuka miłości w miłości

przed śmiercią czystą i wielką

nr 39/1976

Drzewa niewierzące

Drzewa po kolei wszystkie niewierzące

ptaki się zupełnie nie uczą religii

a pies bardzo rzadko chodzi do kościoła

naprawdę nic nie wiedzą

a takie posłuszne

nie znają ewangelii owady pod korą

nawet biały kminek najcichszy przy miedzy

zwykłe polne kamienie

krzywe łzy na twarzy

nie znają franciszkanów

a takie ubogie

nie chcą słuchać mych kazań gwiazdy sprawiedliwe

konwalie pierwsze z rzędu bliskie więc samotne

wszystkie góry spokojne jak wiara cierpliwe

miłości z wadą serca

a takie wciąż czyste

nr 39/1976

Niewidzialne

żółknie pora roku

węgorze wyruszają w ostatnią podróż

cisza stamtąd

wilga dawno uciekła uczyć polskiego w Afryce

barwa niebieska oddala a zbliża czerwona

starsi maleją

niewinni dźwigają ciężar

grób się zarumienił

opadają skrzydła po locie godowym

pamięć zmienia rzeczy

kamień usnął ze zmęczenia

liść osiki się trzęsie narzeka na za długi ogonek

krowa ryczy bo ma nieufność do języka

księżyc kawaler stale tylko jeden

i jeszcze tyle niewidzialnego

gdyby nie to - niczego nie byłoby widać

nr 37/1979

Zaufałem drodze

Zaufałem drodze

wąskiej

takiej na łeb na szyję

z dziurami po kolana

takiej nie w porę jak w listopadzie spóźnione buraki

i wyszedłem na łąkę stała święta Agnieszka

- nareszcie - powiedziała

martwiłam się już

że poszedłeś inaczej

prościej

po asfalcie

autostradą do nieba

i że cię diabli wzięli

nr 42/1981

Pociecha

niech się pan nie martwi panie profesorze

buty niepotrzebne umiera się boso

w piekle już zelżało

nie palą

tylko wiedzę wieszają na haku

smutno i szybko

nr 43/1984

Było

wiersze staroświeckie co wzruszają teraz

z rymami jak należy z przecinkiem i kropką

z dworem co znikł nagle cicho i na zawsze

a wiadomo cisza większa niż milczenie

i pamięć już posłuszna gdy przeszłość przychodzi

z babcią co na werandzie cerowała dziurę

bez nożyczek zębami przegryzając nitkę

tuż przy koszu na grzyby by się nie sparzyły

z wujem co się gazetą niepotrzebnie zajął

pomaga więc mu diabeł ale kopnął anioł

ze smutkiem przemijania jagód jarzyn jeżyn

gdy śmierci nie było nikt z nas już by nie żył

przemijamy jak wszystko by w ten sposób przetrwać

uczucia bez łapówek i rąbanka grzechów

wielka miłość co zawsze wydaje się łatwa

i wie już tak od razu że nie wie co będzie

choć za młodu drży serce a na starość noga

wszystko co najcenniejsze spaliło się w piekle

wiersze staroświeckie niemodne naiwne

ten sam baran co wtedy

ale szczęście inne

nr 42/1985

Westchnienie

Na uczelniach teologicznych operowany

przez docentów piłowany

wierzącym udowadniany

przez katechetki lukrowany

w ręce apologetów wydany

Boże mój kochany

nr 42/1986

Gdy mówisz

Nie płacz w liście

nie pisz że los ciebie kopnął

nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia

kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno

odetchnij popatrz

spadają z obłoków

małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia

a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju

zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz

nr 51-52/1988

Co potem

Co potem - to co zawsze

poznikało tylu

śmierć zajdzie starszym z przodu

a młodszym od tyłu

takie są od początku prawidła niebieskie

nikogo nic nie dziwi. Poprzez życia bramę

przed chwilą przeszedł ktoś zbawiony z pieskiem

szli razem szukając Boga lepszego od ludzi

rozgląda się po kątach a taki wzruszony

jak chłopak co na choinkę poleciał do szkoły

lub ten co niesie serce wyciągnięte z piekła

kochamy nazbyt często gdy kochać nie można

a miłość im głupsza tym bardziej ostrożna

Wchodzą w Pana Naszego królestwo ubogie

doktoraty na zimno chrupie mysz pod progiem

a to co zrozumiałeś to już nie jest Bogiem

nr 45/1992

Straciłem wiarę

Straciłem wiarę

w ostatnią lekcję i dzwonek

nie wierzę w ogóle w koniec

nie wierzę, że Matki Bożej nie zobaczę

nie wierzę, że komunista nie płacze

nie wierzę już w bociana

nie wierzę, że głód jest mniej potrzebny od chleba

nie wierzę, że krowa zarżnięta nie idzie do nieba

żeby naprawdę uwierzyć

w ile trzeba nie wierzyć

nr 42/1993

Gdy umierał

Gdy umierał na krzyżu

cud się nie zdarzył

żaden anioł nie pomógł

deszcz nie obmył głowy

piorun się zagapił gdzie indziej uderzył

zaradna Matka Boska

z cudem nie zdążyła

wierzyć to znaczy ufać kiedy cudów nie ma

cud chce jak najlepiej

a utrudnia wiarę

nr 42/1993

Co wiesz

Co wiesz o cierpieniu

miłości gniewie

o bólu koni pędzonych na wojnę

widzę niebo burzliwe spokojne

a dalej

nie wiem

nr 41/1995

Ogień

Patrzę

Jezus na brzegu

wydawał się łatwy

taki do serca na co dzień

Mówił: - Przyjdź

czekam

tylko nie licz na cuda

do mnie się idzie przez ogień

nr 40/1997

Na ręce

Nazywają cię brzydulą

uciekają w te pędy po kolei

biorę ciebie za ręce

jak królika na szczęście

śmierci - chwilo największej nadziei

nr 40/1997

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Ks. Jan Twardowski (1915-2006)