Wielki sennik

Rodzina nie jest wobec mnie wymagająca. Do moich świątecznych obowiązków należy siedzieć za stołem i jeść.

11.04.2015

Czyta się kilka minut

Od powitania do pożegnania nikt nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi. Dlatego przy stole (wyjąwszy modlitwy i życzenia) odzywam się średnio dwa razy.

Pierwszy raz mówię: – Jakie to wszystko pyszne!

A drugi raz: – Czas już chyba na mnie.

Tymczasem za stołem dyskusja meandruje od spraw religijnych, przez plotki rodzinne, życie gwiazd, po politykę krajową. Nie muszę nawet podnosić głowy, wsłuchiwać się. Narastające decybele mówią, w którym punkcie obrad akurat się znajdujemy.

To błogie uczucie, gdy nikt nie zwraca na mnie uwagi. Świąteczna rozmowa toczy się swoim, utartym od lat, normalnym, nudnym torem. Nie jestem nikomu do niczego potrzebny.

Miły stan ma jedną wadę. Za stołem jest mi potwornie nudno. Pal sześć w Boże Narodzenie. Zawsze dostanę jakąś książkę, którą mogę kartkować. W ostateczności mogę przymierzyć sweter albo badać wzór na skarpetkach. Wielkanoc pozbawia mnie tych przyjemności.

Dlatego Wielkanoc to wielkie strategiczne wyzwanie. Od czasu, gdy tylko przekroczę progi mieszkania rodziny, niby cesarz Napoleon głowię się, jak zająć jedyne miejsce, które sąsiaduje z biblioteczką. Jeśli mi się uda, jestem uratowany. Nie wiem dlaczego, ale udaje mi się zawsze.

Biblioteczka mieści mnóstwo zupełnie nieinteresujących książek. Chłodne romanse w języku angielskim, liche kryminały i dużo kulinariów. Jest o wypieku chleba, o gatunkach piw oraz o deserach z owoców. W tej ostatniej pozycji znalazłem informację, że „truskawki à la Romanow” wzięły nazwę od rodu Romanow, z którego pochodziło wielu rosyjskich carów. Wiadomość ciekawa, choć nienowa.

Dlatego ze wszystkich książek z biblioteczki najbardziej pasjonuje mnie „Wielki Sennik”. Sprawa z nim wymaga wprawy, bo „Wielki Sennik” jest istotnie wielki. Muszę go niepostrzeżenie ściągnąć z półki, ułożyć na kolanach i zamaskować serwetą. Potem już mogę czytać do woli.

Przez kilka lat skrytego, świątecznego obcowania z sennikiem zdążyłem dojść do „J”. Byłem ciekawy, jakie znaczenie mają sny akurat na tę literę. Dlatego w tym roku szczególnie niecierpliwie czekałem Wielkanocy. „Jesień” – podejmij ryzyko albo narazisz się na straty! Brr! „Jezioro brudne” – bankructwo. „Jezioro czyste” – na moim nieskazitelnym życiu pojawią się rysy. „Jezioro muliste” – niepowodzenie w miłości i w interesach. Miej Panie w opiece tych, co im się przyśni w zasadzie czyste, choć lekko przybrudzone jezioro, o zamulonym dnie jesienną porą. „Jęczmień” znaczy zaś, że szczęście nie jest stałe. I brnąłem w to „jot” w coraz gorszym nastroju.

A gdy śni się „jeż”? Jeż to jest ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem. I po „jędzy” nie można spodziewać się niczego dobrego, bo jędza oznacza, że przyjaciel wystawi cię na próbę (ci, którym śnił się „jeż”, wiedzieli o tym od dawna). A język? Długi język oznacza zmartwienia. Też mi nowina!

Czytałem, a przerażenie narastało. Nagle zrozumiałem, że wokoło mnie zapanowała absolutna, niezwykła w tym uroczystym dniu cisza.

Czyżby o mnie chodziło? Podniosłem głowę.

– A – co – tam – na – U– kra– i – nie?

Znaczy chodziło o mnie! Nie tylko długi, ale i brak języka w gębie oznacza zmartwienie. Drapię się w głowę, chrząkam, nabieram powietrza. Wszystko to specjalnie. Liczę, że za chwilę ktoś nie wytrzyma. I mam rację, bo właśnie z drugiej strony stołu słychać:

– A co może być na Ukrainie? Wojna!

– Ale przez kogo ta wojna?

– No przez kogo? Przez Putina! Dajże człowiekowi zjeść spokojnie!

– Tak, tak, nie czepiajcie się go! Nie może cały dzień gadać i gadać!

Fakt!

Wróciłem do sennika. „Jeżyny”. Jeżyny to zły sen, bo zwiastuje wiele nieszczęść! I co? I nic! Jak to nic? Już czai się mi w duszy Gogolowskie pytanie: „Jak autorzy mogą brać się za podobne tematy? Przyznam się, że to już całkiem niepojęte, po prostu... nie! nie! Nic a nic nie rozumiem. Przede wszystkim: żadnej, ale to żadnej korzyści dla ojczyzny; po wtóre… ale po wtóre również żadnej korzyści”.

Nie znajduję odpowiedzi. Czekam sobie na „k”. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2015