Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tymczasem w kościołach sypią nam na głowy popiół i każą pamiętać, że prochem byliśmy, jesteśmy i oczywiście jako proch skończymy. Na szczęście towarzyszą nam nie tylko ci, którzy tak nauczają, ale również aniołowie, Boży posłańcy. Przynoszą nam oni inną nowinę, nie zatrzymują się na szarościach i znikomości popiołów i pyłów tudzież prochów, ale podnoszą wysoko głowy i twierdzą, że „wszystko będzie dobrze”.
Nie, nie są oni naiwnymi marzycielami, łudzącymi siebie i innych nadzieją na szczęśliwe życie po życiu, kiedy oswobodzeni z niewoli ciała, zmysłów, zwłaszcza seksualności, jako czyste duchy, czy duchowe dusze, będziemy przed tronem Najwyższego bić nieustannie pokłony i śpiewać gromko „Alleluja”. Nadzieja naszych dobrych posłańców nie zasadza się na odmaterializowaniu, a przeciwnie, na kurczowym trzymaniu się przekonania, że wszystko, co istnieje, istnieje nie na żarty, ale na poważnie. Wiarę w wieczność Świata czerpią oni zarówno z religii, jak i, a może przede wszystkim, z samego faktu, że się jest i nie widać żadnego powodu ku temu, by się miało nie być, albo być w formie mocno uproszczonej, szczątkowej.
Takiej wierze nawet potop nie jest groźny. Wiedzą oni, że wszystko zależy od nas, ludzi. Zarówno dobro, jak i zło. To w nas i to wokół nas. Łącznie z tym złem, które korzeniami sięga samego Boga. Przecież Noe z rodziną i dobytkiem ocalał nie dlatego, że Bóg go cudownie uchronił, ale dlatego, że miał odwagę robić to, co w danej chwili należało zrobić. Nie użalał się nad przeszłością, zanadto nie liczył na przyszłość, widząc krótkowzroczność sobie współczesnych, jak z uporem zaciskają pętlę na własnej szyi; rozpoczął budowę domu. Dziwnego domu, ale się wkrótce pokaże, że jak najbardziej odpowiedniego, najlepszego z możliwych, jaki wtedy należało zbudować. I tym sposobem ocalił Świat, to znaczy zrobił to, czego Stwórca oczekuje od tych, którym ten Świat podarował, dał pod opiekę.
Jeśli dzisiaj mówimy, że kryzys, że to i tamto, i jeszcze coś tam, że niby wody potopu ze wszystkich stron zalewają Kościół, to trzeba pamiętać, iż pierwszy potop nie był dziełem jedynie przypadku ani skutkiem działania widzialnych i niewidzialnych wrogów, ale był również dziełem Boga, którego nazywamy Ojcem, i to najlepszym z najlepszych. I że tenże Bóg obiecał już nigdy nie zsyłać na Świat takiego kataklizmu czy niebezpieczeństwa, które przynosiłoby jedynie śmierć, czyli unicestwienie.
Warto zatem zastanowić się, dlaczego kryzys dotyka Kościół żyjący w krajach dostatnich, wprost bogatych, może aż zanadto? Natomiast w krajach biednych przeciwnie, Kościół się rozwija. Czyżby ludzie żyjący w dostatku byli podlejsi, głupsi, bardziej egoistycznie nastawieni niż biedni? Chyba nie, gdyż to, że żyje się nam lepiej, pozostaje w ścisłym związku z kulturą, która wyrosła z judeo-chrześcijaństwa. A zatem przyczyn kryzysu, czyli wyblaknięcia tej Bożej tęczy, jaką jest Kościół, najlepiej poszukać wewnątrz Kościoła i niekoniecznie tylko po stronie laikatu, jeśli nadal używamy tego określenia.