Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Podobnie ze zdumieniem czytam i słucham publicystów, stwierdzających fatalny podobno stan wiedzy młodzieży na temat Katynia (40 proc. ma sądzić, że zbrodni dokonali Niemcy!) i obarczających winą za to nie tylko czasy PRL, ale również ostatnie 17 lat. Tak jakby już kontraktowy Sejm nie czcił minutą milczenia pogrzebu odkrytych wtedy ofiar w Miednoje, tak jakby nie było krzyży katyńskich wznoszonych na naszych cmentarzach, Rodziny Katyńskiej obecnej tyle razy w mediach (polecam wspomnienie ks. prałata Zdzisława Peszkowskiego, opublikowane w "Naszym Dzienniku" po śmierci Borysa Jelcyna). I tak się dziwiąc, nie mogę też nie wspomnieć nauczycieli historii moich dzieci, dziś już przecież dawno dorosłych, bo i ich dzieci w dorosłość wkroczyły. To tamci nauczyciele liceów krakowskich, pierwszego i szóstego, potrafili uczyć ich prawdziwej historii Polski, dużo ryzykując, a przecież to robiąc. Szkoda, że nie ma kto oddać im sprawiedliwości, że tak chętnie oskarża się dalej wszystko i wszystkich w przeszłości.
I już ostatnia sprawa, z kwietniowego numeru miesięcznika "Znak". Sprawa smutna i przykra, i niechby jej raczej nie było. Jak w każdym numerze, i w tym znajduję odcinek osobistych zapisków Haliny Bortnowskiej, długoletniej redaktorki "Znaku", zasłużonej opozycjonistki i działacza społecznego (o pisarstwie już nie wspominając). I oto czytam: "...przekazano mi fragment książki ks. Zaleskiego, który mówi o osobie odnotowanej w papierach SB jako »kontakt operacyjny« o kryptonimie »Ala«. Miała ona być związana z parafią ks. Gorzelanego i z redakcjami »Znaku« i »Tygodnika«". Tyle doniósł ksiądz Zaleski. Bortnowska odpowiada w kilku linijkach, co naprawdę robiła w Nowej Hucie: w Arce u ks. Józefa Gorzelanego, w hospicjum jako wolontariuszka, w Komisji Robotniczej Hutników kombinatu. Kończy pozostawieniem każdemu do wyboru: czy uwierzy jej, czy notatkom esbeckim, które - jako jedyne źródło? - zainspirowały autora-kapłana. Dawno żadna lektura tak mnie nie zabolała. Uważam za godne najwyższego ubolewania po pierwsze, że ks. Tadeusz Zaleski uznał za potrzebną taką "relację" w swojej książce, z intencji przecież historyczno-badawczej. A po drugie, że o swojej dawnej towarzyszce bojów, tak przecież sprawdzonej i wiernej, nie potrafią dziś zabrać głosu solidarnościowcy z Huty.